niedziela, lipca 09, 2017

Wild Bert - cień Hioba ... / Wild Bert - a shadow of Job... (08)

Piasek na sicie zachrzęścił. Aaron Dankworth nie dowierzał. Ten lśniący... To nie mogło być... Zgrubiałe od wysiłku palce zaczęły przebierać w grudach, kamykach... Spojrzał w niebo:
- Ustrzeże cię od drogi występku,
od ludzi mówiących przewrotnie, 
co opuścili ścieżki prawości,
by chodzić mrocznymi drogami****  
Dalej jednak nie wierzył.
Zszedł z mrocznej drogi już dawno. Miałby-że teraz wreszcie za swe prawomyślne życie otrzymać upragnioną nagrodę?

- Nie wstępuj na ścieżkę grzeszników,
nie wchodź na drogę złych ludzi;
unikaj jej, na nią nie wkraczaj,
omiń ją, odwróć się od niej! 
Mruczał dalej Pismo. Ta jego pobożność przyszła z czasem. Czy pogłębiła ją samotność? Zapewne tak. Odkąd został zupełnie sam zaczął rozmawiać sam ze sobą. Najpierw było to odwoływanie się do zmarłej dawno żony, potem składał raporty generałowi Hoodowi... Nawet nie spostrzegł się, kiedy zaczął rozmawiać z panem Bogiem. Znaleziona w rozbitym wozie i nadpalona "Biblia" stała się fundamentem jego odnowienia w wierze. Nawet okrucieństwa wojny, śmierć żony, pożoga jaką pozostawiał za sobą ten demon wrodzony, Sherman, nie obudziły w nim chęci do tego, aby zamienić choć słówko ze Stwórcą. Ale tu... Dookoła góry, szumiące strumienie, nadzieja na znalezienie złota, skradający się od czasu do czasu Indianie. I - ON. Kilof, łopata, wysłużone sita, jak on sam i coraz bardziej powłócząca nogami "Garbata Jacq". Tak nazywał swoją starzejącą się, na wpół ślepą  klacz. to dziwne imię zawdzięczała najwstrętniejszej niewieście, jaką poznał na swej życiowej drodze.  Jacqueline King, czyli swej teściowej. Nawet wojna nie nauczyła jej moresu. Pewnie dawno zdechły już robaki, które pochłonęły jej truchło, ale wspomnienie tej kobiety nie opuszczało  Aarona Dankwortha.  
- Panie! To naprawdę gruda złota. Czy znowu piryt? No?
Ta wątpliwość naszła go na wspomnienie swych pierwszych, radosnych odkryć, które szybko zamieniały się w gorzkiej rozczarowanie i rechot tego grubasa, który skupował wszelkie minerały. To nic, że śmiano się się z niego, że stary... że głupi... że wypłukano już każdą grudę piachu... Tak, nawet Norman Hill wyniósł się w inne rejony. Został on i Ben Brandon. Tylko, że Ben kilka metrów pod ziemią. Pochował go, czy może tylko zakopał, razem z jego kilofem i przerdzewiałym sitem dwa miesiące temu. Jeszcze ziemia dobrze się nie uleżała na tej skromnej mogile. 
- No i co, Norman?! Nie wierzyłeś?! Nie! Ja jestem głupi? Ja mam pleśń na mózgu?! Tylko Ben wierzył! Ben! Słyszysz?!
Spojrzał w kierunku kopca, na który dowlókł ten cholerny kamień, z którym mieli tyle frasunku poprzedniej zimy. Teraz na dobre utrudniał dostęp do podłej postury ciała Bena Brandona.
- Z ł o t o !
Powiedział to z takim namaszczeniem i rozczuleniem, jakby głaskał włosy swej biednej, zmarłej żony. To dziwne, ale nigdy nie wymieniał jej imienia. Wykłócał się nawet z nią, ale bezimiennie. Starczyło, że imię "Garbatej Jacq" padało kilka razy dziennie. Choć tak naprawdę garbatą owa sędziwa klacz nie była. To znów chodziło o panią King. Jeszcze teraz skóra mu cierpła na wspomnienie tej widźmy, która pochylała się nad nim...
Czuł pod palcami, że tym razem nie może się mylić. Jego trud, poniewierka, czas odmawiania sobie wszystkiego odchodził w przeszłość. Pogrzebał jeszcze w sicie. Oprócz ten jednej dużej grudy odnajdywał kilka drobniejszych, cennych znalezisk...
- Aaronie Dankworth, do niczego nie dojdziesz! Pamiętasz Panie, kto tak warczał nade mną? Ta wredna suka... - tu splunął z takim uczuciem pogardy, że nie zaliczylibyśmy tego do aktu miłosierdzia wobec zmarłej zapewne kobiety. - Jeśli ją Pani zabrałeś, to pewnie wepchnąłeś w najczarniejsze piekielne odmęty! Jeśli i ja tam trafię za me grzeszne życie, niech tej baby nie oglądam. Nie wolno nikogo dwukrotnie karać...
Rozbawiło go to. Szczególnie wizja piekła, do którego bramę otwiera mu własna teściowa. 
- Złoto.
Wybrane grudy wsunął do kieszeni swej czerwonej koszuli. Zanurzył sito raz jeszcze. Kątem oka dostrzegł, że coś lub ktoś zbliża się... Jak na złość to coś nadchodziło ze słońcem, które uniemożliwiało rozeznanie kogo tam niesie. Za cholewą miał nóż, opodal leżał kilof. Na wpół zardzewiały rewolwer robił wrażenie swoją masą, ale dawno z niego nie strzelał. Delikatnie zaczął przesuwać się w jego kierunku. To coś nadjeżdżające zatrzymało się. Był jednak zbyt blisko, aby mogło ujść uwadze, że on Aaron Dankworth coś kombinuje.
- Czego chcesz? Kto jesteś?! - warknął nie podnosząc wzroku znad sita. Tym bardziej, że na jego dnie znów coś radośnie zaświeciło i bruzda na czole poszukiwacza jakby nabrała koloru. - Ja nic nie mam!
- Tak witasz starych przyjaciół? - usłyszał ni to pytanie, ni to wyrzut. 
- Ja nie mam przyjaciół! Jedyny jakiego miałem leży tam... - i wskazał głową na mogiłę Bena Brandona.
- Myślałem, że kapral Dankworth ma lepszą pamięć.
- Kapral?!
- Pod Franklin byłeś bardziej oddany. Może nie dobrałeś się do skóry Schofielda.
- Co mi tu za... opowieści?! Kto pyta?
- To oderwij swą kosmatą gębę od tej miski!
- To... nie... miska! Tylko sito!
Aaron Dankworth usłyszał chlupnięcie. To jeździec musiał zsiąść ze swego wierzchowca. Niczym puma poderwał się, rzucił sito i dopadł kilofa. Ściskał trzonek bardzo mocno. Słońce cały czas uniemożliwiało rozpoznanie przybysza.
- Jeszcze krok, a rozwalę ci łeb! - warknął nie na żarty i nawet zamachnął się kilofem. Ten przeciął groźnie powietrze. 
- Kapralu Dankworth, do cholery! Nashville było sto lat temu, że mnie nie poznajesz?
Kilof zachwiał posturą pytanego. Zmrużył oczy.
- To... to... niemożliwe...
- Co jest niemożliwe?
- Duchy nie wracają.
- Jakie duchy.
Podszedł do przybysza. Lustrował go bardzo uważnie.
- Sierżant Green zginął! Ty nie możesz być...
- Bert Green, stary durniu! Tak, to ja!
Nazwany "starym durniem" pokiwał przecząco głową. Przecież widział ciało sierżanta po ostatniej bitwie. Zawożono je do lazaretu. A tam w większości tylko szły w ruch, albo piła, albo łopata.
- Zginąłeś!
- Wróciłem.
- Po mnie? - zdziwił się  i rozłożył ręce. - Ja nic nie mam. Tam... pod Spring Hill, to nie ja dałem hasło do odwrotu...
- Ty byłeś trębaczem...
- Ale to Max wyrwał mi trąbkę i...
- Nie ma co wspominać. Było, minęło. Hood też już nie żyje.
- Nie żyje? - stary spojrzał na swe zmęczone i spracowane ręce. - Jak to? Kiedy? Jak? To był młody...
- Nie miał pięćdziesiątki... jakieś kilka lat temu...
- Rzadko bywam - zabrzmiało, jakby się tłumaczył. - Nie wiedziałem.
Ściągnął swój przepocony kapelusz.
- Hood nie żyje. A Woodson Smith żyje?
- Nie wiem.
- To był jego kuzyn?
- Chyba tak... Ale daj spokój. No przywitaj się ze swoim duchem...
- Bert Green? - jeszcze nie dowierzał. - Sierżant Green.
- Bert.
Uścisnęli sobie dłonie. Ale Bertowi Greenowi nie wystarczyło to. Rzucił się w ramiona starego.
- Nie wierzę. Nie wierzę!
- Uwierz.
- Sierżant Green. Skąd?... A ja... tu... tu... gospodarzę...
Ben Green uśmiechnął się.
- Wstyd się przyznać, stary, ale chyba zgubiłem się.
- Co?
- Szukam Jaru Los Muertos.
- Po co? Szukasz kłopotów?
- Szukam Mony...
- Mało dziwek dookoła?
- To moja córka. 
- Aha.
- I... szukam morderców jej matki i sióstr... 
Aaron Dankworth pociągnął go ku szałasowi. Imbryk, który stał na palenisku oznajmia, że woda w nim już wrze. Bez słowa zalał kawę. Bert między jednym, a drugim łykiem ciemnej, zawiesistej cieczy opowiedział staremu druhowi historię ostatnich dni. 
Chwilę milczeli. Stary przetarł twarz spracowaną dłonią:
- I myślisz ich znaleźć w Los Muertos?
- Tak sądzę, kapralu Dankworth.
- Nikt tak do mnie nie mówił od lat. Zapomniałem... - broda zatrzęsła się. 
- Szukam Eddiego Kintnera. 
- Nie znam... ale... słyszałem, że...
- Że?
- To kawał bydlaka. Zabił twoją żonę?
- Monę uprowadził. Wiesz, gdzie jest ta jego nora?

(cdn)


**** Ks. Przysłów 2.12-13 oraz 4. 14-15 w tłumaczeniu ks. Władysława Borowskiego CRL.

3 komentarze:

  1. Co z Moną? Ciekawe kogo jeszcze Bert spotka na swej drodze? Wiele tych odcinków? To dobrze, że po dwa odcinki dajesz. A może dwa dziennie? Jeden rano a drugi na wieczór? Stefan

    OdpowiedzUsuń
  2. Powtórzę za przedmówcą -
    Co z Moną?
    Co z Katerine i z Bertem Greenem?
    Dawno ich nie było...

    Jeremi

    OdpowiedzUsuń
  3. Cierpliwości Panowie! Kolejne odcinki wkrótce. To jednak nie gazeta. Dwa kolejne odcinki już już...

    OdpowiedzUsuń