sobota, lipca 15, 2017

Przeczytania... (224) Arthur Keaveney "Sulla. Ostatni republikanin" (Wydawnictwo Napoleon V)

"Apollinie Pytyjski! Ty, który Sullę Korneliusza Szczęsnego wyniosłeś już w tylu bitwach do sławy i wielkości, chyba nie na to prowadziłeś go tutaj, by u bram ojczystego miasta powalić na ziemię i pozwolić mu zginąć najhaniebniej wraz z jego współobywatelami" - to modlitwa Sulli w dramatycznym momencie bitwy przy Bramie Kollińskiej, jaka rozegrała się 1 XI 82 r. p. n. e.* Rozbite skrzydło jego wojsk nie wróżyło triumfu. Poncjusz Telezynus i jego sojusznicy mogli poczuć, że bogowie to jemu sprzyjają i Samnici zdobędą Rzym. "Spanikowani żołnierze Sulli popędzili w stronę miasta, tratując po drodze wielu Rzymian przyglądających się bitwie. Starzy żołnierze, obsadzeni na murach, widząc ich nadejście i obawiając się, aby wróg siedzący im na plecach nie wszedł do miasta razem z nimi, zatrzasnęli bramę. Pozbawieni w ten sposób nadziei na schronienie żołnierze Sulli nie mieli innego wyjścia, jak tylko znów zmierzyć się z wrogiem" - znamienny skutek paniki. Ten dramatyczny opis zawdzięczamy Arthurowi Keaveney'owi. Oto przed nami jego książka "Sulla. Ostatni republikanin", w tłumaczeniu Tomasza Ładonia (Wydawnictwa Napoleon V).

Otwiera się przed nami niezwykły świat: RZYM. Ten, jak najbardziej antyczny.  Nie ukrywam, że z całej antyczności tam lokuje się moja sympatia historyczna. To dlatego na jedną z Gwiazdek mój osobisty Syn przygotował dla mnie niezwykły prezent: zestaw monet dynastii julijsko-klaudyjskiej. Nie jestem podatny na coś, co szumnie nazywają "historią alternatywną" (choć takie wymysły od razu wsuwam między bajki), ale ciekawe, jakby potoczyły się losy tego regionu, republiki (SPQR), gdyby nie Lucius Cornelius Sulla (Felix). Nie zapominajmy, że to nieomal u jego boku wzrastali bohaterowi dalszych dramatów, pierwsi triumwirowie: Pompejusz, Krassus i Cezar.
Ciekaw jestem, jakby zrobić sondę pt. "Słynni Rzymianie", to które miejsce zająłby konsul roku 88? Czy w ogóle ujęto by go? To dziwne, bo nawet o wielkim jego protektorze (Mariuszu) uczą się dzieciaki na poziomie gimnazjum (dopóki jeszcze były), ale "Sulla" dla nich nie istnieje. Świat Sulli, to przykład, jak będąc zubożałym przedstawicielem swego stanu (patrycjuszowskiego) wybić się ku wielkości, sławie i jednak nieśmiertelności. A. Keaveney uświadamia nam to dość wyraźnie: "Dopiero gdy dobiegał trzydziestki, dwa czysto przypadkowe zdarzenia, na które nie miał żadnego wpływu, wyciągnęły go z biedy i pozwoliły mu rozpocząć własną karierę". Najchętniej w tym miejscu zrobiłbym pauzę i od słuchających mnie zapragnąłbym postawienia hipotezy. I tak to działa. Niech się sprawdzają, bo słuchacza swoich wywodów trzeba wciągać do współpracy. Biada temu, kto zalewa go potokiem słów i sprawia wrażenie mądrali! Nastąpił nagły przypływ... gotówki! Śmierć dwóch bliskich i zamożnych mu osób sprawiły, że mógł w 108 r. wziąć udział w wyborach na kwestora. Okazuje się, że Sulla nie spełniał ówczesnych tzw. wymogów formalnych. Ale wygrał, dostał urząd, o który zabiegał i znalazł się u boku Mariusza (157-86), ba! wysłany do Afryki miał stanąć na czele kampanii wymierzonej przeciwko Jugurcie? Dość odważna decyzja, skoro Sulla nawet wcześniej nie odbył służby wojskowej. Bardzo drobiazgowo Autor prowadzi nas po tych wojennych i negocjacyjnych ścieżkach.
Czy to znaczy, że jeden sukces otwierał drogę ku kolejnym? To byłoby zbyt piękne i proste. To nie fabuła kategorii B. Bardzo plastycznie o tym pisze  Arthur Keaveney: "Zapach Sulli drażnił delikatne nozdrza nobilów. Ciągnął się za nim odór. Jakim prawem ktoś taki jak Sulla chwalił się osiągnięciami w wojnie jugurtyńskiej, skoro wiedziano, że od wielu lat jego rodzina był okrytą niesławą? Sądzono, że nie miała prawa zgłaszać takich pretensji, czy pchać się tam, gdzie nie należy". Z czego wynikały m. in. owo zastrzeżenia wobec Sulli? Mamy na to cytat z autentycznej wypowiedzi, którą ten musiał przełknąć osobiście: "Coś jest z tobą nie w porządku, skoro jesteś taki bogaty, a twój ojciec nic ci nie pozostawił".  Jak widać również w I w. czujne oko bacznie śledziło kariery współczesnych. Nic nowego!
Z Mariuszem czy przeciwko niemu? - dylematy pnącego się ku górze Sulli nie obce są pewnie i dzisiejszym karierowiczom. "Mariusz pozwolił Sulli odejść. Pamiętał o przechwałkach sprzed kilku lat i musiał być poirytowany tym pokazem agresji Sulli" - i ten odszedł pod rozkazy Katulusa (120-61). Teraz możemy śledzić przebieg walk Cymbrami. Bez Mariusza jednak sukcesów by nie było, co nie przeszkadzało ambitnemu Sulli podjąć próbę sięgnięcia po urząd polityczny. Pretorem jednak nie został. Porażka jednego roku przekuła się w sukces następnego. Do rangi ważnego wydarzenia, podczas pełnienia funkcji pretor, podnosi się Ludi Apollinares, igrzyska jakie zorganizował: "A zatem jeśli tymi igrzyskami Sulla spełniał obietnicę wyborczą i powiększał swoją sławę, to jednocześnie widowiskowość przedstawienia miała być godna boga, na cześć którego było ono wystawione". Autor wskazuje na znaczenie kultu Apolla w życiu swego bohatera. Wzmiankuje też o jego religijności, stąd dodaje: "...cecha ta nie tylko będzie szła w parze z ambicją, ale także będzie ją zasilała i wzmacniała". Teraz bardziej zrozumiały staje się cytat, jaki otwiera to "Przeczytanie...".
Możemy prześledzić, jak bardzo przeszłość rodowa komplikowała również rozwój kariery samego Mariusza. Nie pochodził ze starego arystokratycznego rodu, trudno więc oczekiwać, aby senatorowie chcieli czynić honory jego osobie!: "Większość senatorów odnosiła się do niego co najmniej nieufnie, a część wręcz z odrazą. Nie był i nigdy nie miał szans na to, by zostać jednym z nich. Odmówili mu zatem miejsca we własnym gronie, choć uprawniały go do tego ranga i kariera, a wciągu następnej dekady robili, co w ich mocy, aby udaremniać jego plany". Lata poświęcania się dla Rzymu na niewiele się tu zdawały. Pośród przeciwników Mariusza znalazł się również Sulla: "...uczynił ze swego sporu z Mariuszem pierwszą zasadę życia politycznego, publicznie identyfikując się z wrogami Sulli w senacie". No i jesteśmy świadkami eskalacji niechęci obu mężów wobec siebie. Z jakim skutkiem dla republiki? Proszę sprawdzić.
Podejrzewam, że gro z nas kojarzy Stabie czy Pompeje tylko z kataklizmem z 79 r. n. e. Oba miasta zdobył Sulla w czasie tzw. wojny ze sprzymierzeńcami w 90 r.. Tak, jak Eklanum, która za to, że stawiało opór zostało wydane na żer jego legionom, choć z drugiej strony: "...oszczędzał jednak te miasta, które dobrowolnie oddały się w jego ręce". Cały splendor zwycięskiej kampanii (mimo kilku rejonów walk) spadł na Sullę. On dla Rzymian był bohaterem. On miał teraz zebrać cały splendor i stać się... realnym zagrożeniem dla stolicy republiki!
Konsulat został osiągnięty! Kolejne małżeństwo (z Metellą) zapewniło mu wsparcie gens Metella: "Dowodzono, że Sulla, dotychczas pogardzany wyrzutek, osiągnął teraz tam znaczącą pozycję, że potężny ród arystokratyczny wyciągnął do nie go rękę, a Sulla ją pochwycił. [...] Sądzono, że za swe czyny w pełni zasłużył na konsulat, ale wejście w ten sposób w arystokratyczny ród był czynem ohydnym". Burza dopiero nadciągała! Rok 88! Oto przeciwko ambitnemu Sulli stawali Mariusz oraz Sulpicjusz. To ten ostatni odebrał dowództwo Sulli w planowanej wojnie z Mitrydatesem, oczywiście przekazał ją Mariuszowi: "Sulla po otrzymaniu wieści o tym, co się stało - jak można było przewidzieć - wpadł w furię [...]. Natychmiast zwołał żołnierzy i opowiedział o doznanej krzywdzie. Nie wspominał o swoich planach, ale nalegał, by żołnierze we wszystkim byli mu posłuszni. Legioniści intuicyjnie odgadli, co ma na myśli, i podnieśli krzyk, aby poprowadził ich na Rzym". Krok po kroku Arthur Keaveney prowadzi nas z armią Sulli pod mury Rzymu, poznajemy okoliczności kolejnych poselstw wysyłanych do buntowników. Widzimy chwile zwątpienia, brak stanowczości: "Tak wielkie przedsięwzięcie niosło ze sobą szereg niebezpieczeństw i niewiadomych, nie można było zatem do niego przystąpić bez jakichś znaków z niebios gwarantujących sukces, zwłaszcza że oficerowie Sulli - z wyjątkiem jego przyjaciela i kwestora, L. Lukullusa - opuścili go, oburzenie jego planami". Składane ofiary bogom i proroczość snów ostatecznie dopięły decyzję o zaatakowaniu Rzymu! Tak o dramaturgii tego zdarzenia pisze dalej Arthur Keaveney: "Szturm był tak dziki i desperacki, że sullańczycy omal nie zostali przełamani. Sulla pochwycił jednak znak bojowy i rzucił się w pierwsze szeregi, dzięki czemu zgromadził żołnierzy wokół siebie". Szkoda, że nie poznajmy "serii mrożących krew w żyłach przygód", jakie towarzyszyły ucieczce Mariusza ze zdobytego Rzymu. Dwunastu dostojników ogłoszono wrogami ludu. Sulpicjusz został zamordowany! Przewrotnie zwycięzca postąpił z niewolnikiem, który wydał swego pana. Odsyłam do lektury "Sulli. Ostatniego republikanina".
Mam wrażenie, że Autor biografii sympatyzuje ze swym bohaterem. Jak bowiem ocenić taką wypowiedź dotyczącą oceny tego, co stało się w owym 88 r.: "Pierwsze spostrzeżenie dotyczące opisanych wydarzeń brzmi jak często powtarzany przy różnych okazjach banał: po raz pierwszy w rzymskich dziejach urzędnik Republiki zaatakował zbrojnie własne państwo. Wkrótce w ślad za nim poszli inni, siejąc w Rzymie powszechne zniszczenie. Historycy, układając na podstawie przedstawionych wypadków zmyślne koncepcje, często zapominają jednak o człowieku, który był odpowiedzialny za to, co się stało, i tylko w niewielkim stopniu próbują przeanalizować jego ówczesną pozycję. Nie zagłębiają się również w motywy, jakie nim kierowały".
Coś musiało umknąć mej uwadze na wykładach z historii starożytnego Rzymu, ale i książek, które przeczytałem przez te wszystkie lata, ale nigdy nie spotkałem się z publiczną przysięgą usankcjonowaną... rzucaniem kamienia: "Twardość kamienia - czytamy, kiedy Cynna i Oktawiusz ślubowali nienaruszalność reform prawnych Sulli - symbolizowała niezniszczalny charakter ślubowania, a akt rzucenia oznacza, że ten, kto złamie przysięgę będzie  - podobnie jak ów kamień - wyrzucony z miasta". Sulla z ten sposób, jak mniemał, gwarantował sobie trwałość tego, czego dokonał po zdobyciu Rzymu. Miasta, które już odwracało się od niego i tęskniło za pokonanymi. Wkrótce całkiem je porzuci, a Cynna okaże się na tyle kruchym sojusznikiem, że nie pomny tego, co się dopiero stało zapragnął odebrać Sulli dowództwo! Ignorował to i ruszył na wojnę przeciwko Mitrydatesowi (132-63)!
Zwracam uwagę na bogactwo, jakie Arthur Keaveney zawarł w przypisach. Wprawdzie nie zalewa nas wyjątkami ze źródeł, za to bogactwo treści przypisów dopełnia treści. Szkoda, że polski czytelnik nie może skonfrontować tego wszystkiego ze względu na brak dotarcia do powoływanych się tam publikacji. Jeden przykład: "Jeszcze bardziej rewizjonistyczny pogląd wyrażony przez Kallet-Marxa (1995, 250-260), nie do końca przekonuje. Luce uważa, że Rzymianie początkowo nie dążyli do konfrontacji z Mitrydatesem i dlatego ich siły były tak niewielkie. Być może jednak po prostu Rzymianie uważali - zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę sukcesy Sulli na Wschodzie sprzed kilku lat - że nie ma potrzeby utrzymywać tam większej armii". Pozostaje nam tylko stwierdzić, że Autor naprawdę sumiennie pracował nad biografią Sulli. Proszę się nie obawiać nie skazuje nas na jakieś nudziarstwo.
Trudno, aby drobiazgowo rozebrać, jak toczyła się wojna z Mitrydatesem. Nie ma w książce żadnej ikonografii. Błąd. Pewnie ciekawość skieruje nas w objęcia Internetu. Dopełnieniem treści są mapy. I za to brawo. "...wyprawa Sulli od samego początku była prowadzona przy użyciu bardzo skromnych środków. wojny spowodowały utratę dochodów z Azji i Italii, przez co skarbiec był niemal pusty" - do tego dorzućmy mizerne sukcesy, a mamy doskonały grunt dla buntu Cynny, zamieszek w samym Rzymie, ucieczce z tego, ale w sojuszu z urażonym w ambicji Mariuszu oblężenie "wiecznego miasta" i jego zdobycie. Trudno napisać, że "dzieje się w książce", bo to w końcu zapis rzeczywistych faktów, a nie kolejna mutacja walki o jakiś stalowy tron. I to jest poważny argument za takimi książkami, jak ta, która wypełnia 223 odcinek cyklu nad konfabulacją fantazji...
Łapię się na tym, że miast pisać o książce A. K. piszę o Sulli. I biadoli we mnie dusza, że nie mogę więcej poświęcić czasu choćby wydarzeniom roku 87. Ale z drugiej strony, jak zarzucić przynętę dla potencjalnego Czytelnika. Szczególnie tego, który ma bardzo mgliste pojęcie o Rzymie "przed Cezarem"? A przecież to tu m. in. znajdujemy klucz do czasów, które będą udziałem Gajusza Juliusza Cezara. Jeden militarny cytat z ataku Sulli na Ateny: "Jedna część sił rzymskich stale napierała na Pireus, zaś inna rozpoczęła blokadę miasta, na skutek czego mieszkańcy zaczęli głodować. Miara pszenicy osiągnęła koszt tysiąca drachm. Większość ludzi próbowało przeżyć, jedząc gotowaną skórę z bukłaków i dziewicze ziele rosnące wokół Akropolu, inni w desperacji posuwali się do kanibalizmu. Rzymianie, chcąc pogłębić niedolę Ateńczyków, zablokowali wszelką możliwość ucieczki i ciasno otoczyli oblegane miasto". Jak Arystion rozwiązał o problem? Jak sami Ateńczycy reagowali? Jak Rzymianie wdarli się do Aten? Nie, nie trzeba było strugać kolejnego trojańskiego konia, starczyło posłyszeć rozmowę jakichś niezadowolonych staruszków! Zemsta rzymska, jak mogło być do przewidzenia: "Przy ostrym dźwięku trąb bojowych i rogów Rzymianie rzucili się w boczne uliczki, mordując każdego napotkanego na swej drodze. Sulla wyraźnie rozkazał, aby miasta nie spalono, zostało ono za to doszczętnie splądrowane. Wódz pozwolił swoim utrudzonym zimowym oblężeniem żołnierzom przez kilka godzin dawać upust zemście na nieszczęsnych obywatelach miasta. wreszcie, gdy już uznał, że są nasyceni, zatrzymał rzeź".
Ciekawie wypada ocena tego na co pozwolił Sulla w cieniu Akropolu. Jest niebezpieczeństwo, że w podobnych chwilach padają te różne ciężkie określenia: barbarzyństwo! morderca! krwawy tyran! Nasza ocena nie powinna rozmijać się z ówczesnymi realiami prowadzenia wojen. Stąd niech nas nie obrusza obrona rzymskiego Felixa przez Autora biografii: "Byłoby szaleństwem ze strony Sulli, gdyby z powodu altruistycznych pobudek starał się ich powstrzymać, skoro pojawiła się sposobność wyładowania frustracji na tych, przez których musieli stłoczyć się w jednym miejscu, w dodatku zaciskając pasa. Żołnierze bez wahania zwróciliby się wówczas przeciwko niemu. Sulla, jak wszyscy dobrzy wodzowie wiedział, kiedy dyscyplinować żołnierzy, a kiedy im nieco folgować". Tak, to była norma. I nie ma co się ciskać, rzucać gromy. Stąd aż kusi się o kolejny cytat: "Bylibyśmy [...] niesprawiedliwie względem Sulli, gdybyśmy oczekiwali od niego wzniesienia się ponad powszechnie wówczas akceptowalną moralność. Nie powinniśmy spodziewać się po nim niestandardowych zachować, które tak naprawdę są często niepopularne także i w naszych czasach". I wszystko na ten temat.
To, co nas powinno szczególnie zaciekawić, to odnajdywanie rysów do obrazu osobowości, jaką był Sulla. Na szczęście w morzu zdarzeń, proskrypcji, walk Autor nie zapomina od czasu do czasu wrzucać takie fakty, które przybliżają nam Sullę jako człowieka, nie pomnikowego oblicza, jakie znamy z rzeźb (patrz okładka). Oto Sulla człowiek: "...poprzez swą naturalną serdeczność łatwo zdobywał przyjaciół, jednoczenie nie znosił złego traktowania ze strony wrogów. Wybuchowa natura powodowała, że równie intensywnie kochał i nienawidził".
Powrót do Rzymu był jednoznaczny z... rozpętaniem wojny domowej. Pierwszej w całym ciągu I wieku, jakie pogrążać miały Rzym i sprawiać zarazem, że coraz to nowy objawiał się światu zwycięzca. "Natychmiast po lądowaniu w Tarencie Sulla złożył ofiarę  - czytamy na tę okoliczność - i po zbadaniu wnętrzności zauważono, że na wątrobie znajduje się wyobrażenie wieńca laurowego z dwiema zwisającymi triumfalnymi wstążkami". Nie trzeba nikogo przekonywać, że przyjęto to za dobry znak. Swoją drogą ciekawe czy Sulla spożył owe wnętrzności, jak sugerowano mu. U boku wodza stanął m. in. Krassus. Dołączali też inni, byli stronnicy Cynny. A i wróżby kolejne były raczej pomyślne dla pogromcy Aten: "Na drodze w miejscowości Sylwium prokonsul został zaczepiony przez niewolnika należącego do niejakiego Pontiusa, Samnity. Niewolnik ów, nawiedzony przez ducha patronki Sulli, Ma - Bellony, obiecał mu zwycięstwo, ale ostrzegł jednocześnie, że jeśli się nie pospieszy, spłonie Kapitol".
Z przypisów wynika, że głównym źródłem informacji dla A. K. był Appian z Aleksandrii czy Plutarch. Na jego podstawie buduje cały przebieg walk. Dla mnie wielka szkoda, że pozbawia Czytelnika spotkania z oryginalnym tekstem. Pewnie nawet student historii ma coraz mniej okazji sięgnąć po tekst klasyka sprzed wieków.  Proszę bardzo podnoszą paluszki osoby, które obcowały z Liwiuszem, Polibiuszem, Plutarchem czy właśnie Appianem? Jest ich coraz mniej. Ma się wrażenie, że czytamy dobrze poskładaną powieść historyczną. Dynamiczność ukazywanych kadrów czyni tą książkę wspaniałą podróżą po choćby polach bitew, potyczek. Przychodzą ku nam bohaterowie zapomnianych kampanii. I zwykli, bezimienni legioniści, którzy dźwigali ciężar wojny domowej: "Gdy żołnierze sullańscy byli zajęci kopaniem rowu, do ofensywy ruszył Mariusz [syn Gajusza Mariusza, który już nie żył od 86 r. - przyp. KN]. Stanął na czele wojska i niespodziewanie zaatakował, w nadziei że dzięki przewadze, jaką da mu zaskoczenie, wywoła zamieszanie i dezorganizację w szeregach wroga. Tym razem jednak to on się zdziwił". To musiał być niezwykły widok, kiedy zmęczeni legioniści rzucają swe łopaty, chwytają za oręż i podjęli walkę: "Bitwa nie trwała długo. Gdy lewe skrzydło Mariusza zaczęło się chwiać, pięć kohort piechoty i dwa oddziały jazdy natychmiast zdezerterowały, a wkrótce opór całkowicie się załamał". I finałowy widok: "Mariusz pozostawił za sobą dużą liczbę zabitych i na czele resztek ocalałych zaczął uciekać do Preneste, zaciekle ścigany przez Sullę". Determinację, w późniejszym etapie walk, oddają dwa pierwsze cytaty, jakie wykorzystałem w tym "Przeczytaniu...". Jesteśmy np. świadkami desperackiej obrony przez Mariusza-juniora właśnie Preneste. Widzimy, jak kruszy się obrona, a wódz szuka próby ucieczki, kiedy okazuje się to niemożliwym "...zdesperowany popełnił samobójstwo, rzucając się na własny miecz". Każąca ręka sprawiedliwości pokazała się wyjątkowo mściwa, choć jak sugeruje Autor Sulla i tak miał wykazać się wyjątkową wspaniałomyślnością i elastycznością, co i tak pociągnęło za sobą wiele ofiar: "Obywatele rzymscy znaleźli się w kleszczach terroru wprowadzonego przez Sullę i jego zwolenników. By zaostrzyć apetyt myśliwych, za głowy ofiar przyznawano nagrody,  przed pobraniem pieniędzy od kwestora głowy przynoszono Sulli do sprawdzenia. Atrium domu prokonsula dekorowano tymi ponurymi trofeami, a głowę Mariusza Młodszego wystawiono na forum wraz z cytatem z Arystofanesa: «najpierw naucz się wiosłować, a potem chwytaj za ster»". To właśnie Sulla miał wystawić pierwsze w historii listy proskrypcyjne. I nie chodzi, czy był rzeczywistym pomysłodawcą czy nie. To nie ma większego znaczenia. Za jego dyktatury stało się to faktem. Mnożenie przykładów mijałoby się z celem. Arthur Keaveney zbyt wiele przytacza ich: "Nawet święte miejsca nie chroniły przed krwawą rzezią, a ofiary ścigano także w świątyniach i kaplicach".  Proszę zwrócić uwagę na kolejny rys charakteru Sulli, jaki buduje Autor w oparciu o Plutarcha.
"Istnieje takie pojęcie jak «ciało polityczne». Gdyby metaforę tę odnieść do państwa rzymskiego, to być może reformatorską rolę Sulli można byłoby porównać do roli chirurga wycinającego mnożące się wściekle komórki rakowe, stanowiące zagrożenie dla całego organizmu" - tak Arthur Keaveney wprowadza nas w świat dyktatury swego bohatera. Czas budowania nowego prawa, pisania pamiętników, opadania kurzu bitewnego zostawiam wytrwałym. Nie uwierzę, że można odłożyć biografię Sulli w połowie zdania... Tego się nie da! Arthur Keaveney nakreślił nam ten żywot z tak różnych perspektyw, ukazał różne blaski i cienie, że nie niemożliwym jest nie kuszenie się ciągiem dalszym. Nawet dla tych, którzy znają Sullę z innych opracowań (choć ja takowych w języku polskim zupełnie nie kojarzę) nie powinni być zawiedzeni. Patrząc na oferty Wydawnictwa Napoleon V widzę, że biografia Luciusa Corneliusa Sulli, to część zamierzonej serii. Proszę zerknąć na stosowną stronę, znajdziemy biografie Konstantyna, Trajan, Teodozjusza Wielkiego. Czy będę miał przyjemność w tym cyklu podzielić się skutkiem ich przeczytania? To już zależy od życzliwości Wydawnictwa Napoleon , na którą nie ukrywam - liczę.

* wszystkie występujące tu daty dotyczą lat przed naszą erą

Brak komentarzy: