niedziela, czerwca 05, 2016
Yvonne - część 1
- Jesteś nienormalny! - Yvonne zeskoczyła z murku. Puszkę po farbie zostawiła. - Jak ja mogłam pomyśleć, że... ty... że... ja...
- Yvonne! Ruda! Gdzie idziesz?!
Zatrzymała się.
- Ani mi się z tobą gadać nie chce! Ani na ciebie patrzeć! I nie mów do mnie "Ruda"!
W
tej czarnej kurtce wyglądała jak pantera, która porzuca truchło i ma za
nic dookoła łypiący na nią wrogo oczyma świat. Otarła usta. Rozmazany
makijaż dodawał jej twarzy jakiegoś dzikiego wyrazu. Można się było jej
bać?
- No nie wygłupiaj się!
- Ja się wygłupiam? Ja?!
Doskoczyła
do niego. Wpiła palce w jego ramię. Cud, że też miał kurtkę, bo czuł,
jak zniewalający uścisk, gdyby tylko mógł, wdarłby się pod jego skórę.
- Ja chodziłam do "Antona"?! Ja łasiłam się do Ingrid?!
- Jakiej... In...
- W całym Duisburgu jest tylko ta jedna knajpa?!
- Kiedy ja...
- W całym Duisburgu jest tylko ta jedna knajpa?!
- Kiedy ja...
- Głupiego możesz robić z Hermanna! Bo to taki sam kretyn, jak ty, ale mnie...
- Ingrid, to głupia...
- Teraz "głupia"?
Teraz?! - Yvonne wykrzykiwała mu niemal każdą sylabą w twarz. Miażdżyła
samogłoskami! - Marcel pokazywał mi, co tam wyprawialiście.
- To tuman!
- To tuman!
-
A widzisz?! - syknęła i gdyby mogła posypałaby ze swych zielonych oczu
diabelski ogień, a jej rude włosy stały się jeszcze bardziej płomienne. -
Przypomniało się.
- Pijany byłem!
- Pijany byłem? - zarechotała. - Też masz argument!
- Nie pamiętam. Ingrid przyszła... sama była nawalona, jak...
- A ty skorzystałeś? Że aż bielizna u barmana wylądowała. "Nie lubię blondynek!" - to nie twoje brednie?
- Rude jest piękne.
- Zamknij się! - z chęcią by machnęła w tę gębę.
- Rude jest piękne.
- Zamknij się! - z chęcią by machnęła w tę gębę.
- To nic... nie... było...
- Nic? Hans! Otrząśnij się!
- Kiedy wiesz, Yvonne, że tylko ciebie kocham.
Odepchnęła go.
- Ty wiesz, co to słowo znaczy?
- No...
- Alkohol i prochy chyba do reszty wypaliły ci mózg!
Ruszyła w kierunku stacji.
- Zaczekaj! Ruda!...
Ale Yvonne nie reagował. Raczej przyspieszyła kroku. Dogonił ją
- Rozmawiałem z ojcem...
-
O, to coś nowego - doskonale wiedziała, jak bardzo pogmatwane były
relacje Hansa z jego rodzicem. Pan profesor raczej nie był skory do
kolejnego wyciągania syna z bagna, płacenia jego długów, rozliczania się
z dilerami czy jakimiś przekupnym gliną. Po usunięciu z akademii nawet
wyrzucił go z domu. Tylko, że... mieli jedynie siebie. Pani Sabina
popełniła samobójstwo, kiedy Hans, a właściwie Johann Amadeus Ernst,
miał cztery lata. Depresja... Tak, imponowało jej jego pochodzenie.
Stary mieszczański dom. Kolejne pokolenie uczonych - tylko on jakiś taki
nie wyważony? - I, co pan profesor?
- Dzwonił do Monachium...
- W sprawie? Czyżby nowe Audi? A może...
-
Nie ironizuj - chyba pierwszy raz w jego szarych oczach dostrzegła
błagalną iskierkę. - Dzwonił do profesora Siegfrieda. Mogę zjawić się 1
sierpnia.
- A nie miałeś lecieć do Warszawy?
- Co tam Warszawa! - machnął ręką. - Wiesz, jak trudno dostać się do klinik... Nicolas czekał pół roku. To moja szansa.
- Ostatnia?
-
Ostatnia! - zaczął głaskać jej rude włosy. Jego rude włosy. Wiedział,
że w takich chwilach czuła się, jak mała Yvonne, która zgubiła się
rodzicom na Unter den Linden... - Ruda?
-
Zooostaw mnie! - odepchnęła jego rękę. Bańka prysnęła! - Zabieraj te
swoje łapy! Zajmij się pierw sobą, a potem za... I nie nazywaj mnie "Ruda"!
- Yvonne! Rudaaaaaaaaaaaa!...
Ale
Yvonne tym razem ani myślała, żeby kontynuować rozmowę z Hansem. Miała
go naprawdę dość. To i tak było aż nadto względem jej wrodzonej
niecierpliwości.
Wyciągnęła
paczkę papierosów. Został jej ostatni. Wsunęła w usta. Nie patrzyła w
kierunku skąd odeszła od Hansa. Nie interesowało jej czy tam jeszcze
stoi, czy się może zbliża. Zaciągnęła się dymem. Uwielbiała ten pierwszy
moment.
U79
nadjechał, kiedy była w połowie palenia. Życiowa nonszalancja nie raz
wyłączała obyczajowe hamulce i wskakiwała z petem do środka. Tym
razem... Tym razem nie chciała już szarpaniny z motorniczym czy innym
pasażerem.
Rozejrzała się po wozie. Facet przed nią był pochłonięty czytaniem "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Widziała tylko jego owłosione dłonie. Obrzydlistwo - wzdrygnęła się na
samą myśl, że ktoś taki mógłby ją dotykać. Albo ta kobieta pod oknem.
Chyba jechała z córką. Balkonik na kółkach oparty był z boku.
Zmasakrowana zmarszczkami twarz była odbiciem życia, trosk, dramatów,
nieudanych wyborów, wojny? Tak, ta kobieta musiała ją pamiętać. Może
widziała samego Führera? Zawsze wracało do niej
to jedno pytanie: czy gdyby nie wojenny obłęd jej rodzina nadal
mieszkałaby w Allenstein? W podobnych chwilach korciło ją, aby zapytać
taką frau: "Byłaś w NSDAP? popierałaś? Ilu Żydów zabiłaś?". A może sama była w Dachau?
Zupełnie
bezmyślnie wysiadła na trzecim czy czwartym przystanku. Nie liczyła. W
najbliższym kiosku kupiła paczkę papierosów. Wyjmując sakiewkę z torby
zdziwiła się, że nosiła od tygodnia wymiętolony
"Wochen Anzeiger". Guzik ją interesowała kolejna porażka MSV Duisburg.
Nawet nie wiedziała czy Hans śledzi postępy czy ich brak
niebiesko-białych. Jako dziewczyna była na Margaretenstrasse 5-7. Ale
nic z tego nie pamiętała. I jakoś jej to nie bawiło. Do domu miała
niedaleko, ale poszła do Karen. Po drodze mijała mural z ogromnym,
kipiącym od kolorów tęczy, napisem: "The Art of Love". Zapaliła papierosa.
Hans
był na siebie zły. Pozwolić odejść Yvonne teraz? Kiedy wyszła
naduczynność tego matoła Marcela. Pewnie, że winny był Hermann. Przylazł
z tą durną cipą Ingrid! A ta kleiła się do każdego, nie tylko do niego.
Na drugi raz da w mordę każdemu, kto tylko wyciągnie smartfona!
Pochwalić się tymi głupimi kadrami z Yvonne? I, co Marcel chciał w ten
sposób osiągnąć? Sukinsyn! No, zabiję, jak tylko... - nie dokończył, bo
ujrzał nadjeżdżające "Kawasaki". Tego czarno-żółtego hełmu nie pomyliłby
z żadnym innym.
- Marcel! Ty matole! - chyba słyszano go w całym Rheinhausen.
Doskoczył do niego i gdy tylko zsiadł z motocykl, wymierzył mu
siarczysty podbródkowy!... Marcel oszołomiony starał się uniknąć
kolejnych ciosów.
- Oszalałeś?! Menopauza cię dopadła?!
- Gorzej! Gorzej!
- Co gorzej?
- Yvonne!
- I dlatego rzucasz się na mnie, jak wariat?!
Marcel
pochwycił wymierzoną w siebie prawą pięść Hansa, wykręcił ją i z całej
siły odepchnął od siebie. Hans zachwiał się, ale nie przewrócił. Teraz
Marcel postanowił wykorzystać swoją przewagę.
- Dokopać ci? Dokopać? Czego się ciskasz?! Zwariowałeś?
-
To ty jesteś wariat! Żeby pokazywać fotki z "Antona" Yvonne?! Trzeba
nie mieć mózgu, albo taki, jak ty masz - wielkości groszku!
- Przesadzasz - starał się go uspokoić Marcel.
Hans dyszał.
- Przesadzam? Ruda mało mi oczu nie wydrapała.
- Eeee!...
- Nie ekaj mi tu!
- Daj luz! Dziś parada! Ulga!
- Wiem.
- No chyba nie powiesz, że nie idziesz.
- Idę. Czemu nie mam iść.
- Ulryka obiecała...
- Ingrid też będzie?
- Nie wiem, może?
- To...
- Pokazać ci jaki przysłała mi...
- Gówno mnie obchodzą jej zdjęcia! Kretyn!
- No, no... Ingrid jest w porządku. O, co ci właściwie chodzi? A, że ostatnio faza jej spaliła się...
- Spaliła? Chyba wybuchła! Ty daj sobie luz z tymi małolatami! Popatrz na swoją gębę. Ile ty masz?
- 42.
- No! A - ona?
- 17!
- 17?! Matole, to mogłaby być twoja córka.
-
Hans, klepiesz, jak chory na głowę. Skąd ty taki nagle skrupulatny w
liczeniu lat jakieś dupki?! Była, chciała, miała towar i szmal, to czego
chcesz. Ja jej do niczego nie zmuszałem.
Hans
chłonął. Nie potrafił na dobre rozsierdzić się na Marcela. Znali się
tyle lat. Na dobre czy złe, ale to Marcel poznał go z wieloma ziomkami, w
tym z Yvonne. Była jakąś jego daleką kuzynką.
- W ogóle, to szukałem cię, bo...
- Nie mam - Hans rozłożył ręce. I już zaczął wyciągać na lewo kieszenie od swoich dżinsów.
- Co robisz?!
- No, bo nie mam.
- Carl przedawkował...
- Jaki Carl? Borutzky?
- Nie, Benz! A znasz innego?!
- Co się stało?
- Znaleźli go... na Saarstarsse w rozbitym wozie.
- Gdzie on jechał?
- A kto to wie? Wóz nie był jego, a Straussa. Tylko, że ten uciekł. A Carl...
- Żyje?
- Poniekąd tak...
- Jak można "poniekąd" żyć? Co ty Marcel klepiesz? "Trochę" też nie możesz umrzeć. Co z nim?
- Zawieźli go do Świętego Jana.
- Cholera jasna!
- No.
- Szanse?
- 30 na 70.
- Ty weź mów normalnie.
- 30 % szans na życie. No... 25.
- A tak na pewno? 20?
Marcel wzruszył swymi potężnymi ramionami.
- Chciałem, żebyś wiedział. Dzwoniłem, ale nie odbierałeś. Zadzwoniłem do Yvonne.
- Dzwoniłeś do niej? I, i co? - ożywił się. - Co Ruda mówiła?
- Nic, tylko podała gdzie rozstaliście się.
- Dzwoniłeś do niej? I, i co? - ożywił się. - Co Ruda mówiła?
- Nic, tylko podała gdzie rozstaliście się.
- Komórka mi padła. Policja szuka Straussa! Jaja mu oderwę, jeśli Carl umrze.
-
Nie kracz, nie kracz! - Hans uniósł się. Łatwo było za wszystko winić
Straussa, ale chyba Carl sam się naszprycował. Nie potrzebował do tego
Straussa lub kogoś innego! U Świętego Jana nie z takich wyciągano życie!
Rudi, Schmelzer, Fulda.
- Fulda, to chyba nie trafiony przykład. Zmarła.
- Ale rok później.
Marcel
niewiele się zastanawiając wsiadł na swoje "Kawasaki", silnik zawarczał
i po chwili tyle go widział. Hans został znowu sam. Wypadek z Carlem i
dziwne zachowanie Straussa jeszcze bardziej dobiły go. Świat oszalał? -
pomyślał.
Nie
poszedł na U79. Miał dość tramwai, spoconych gęb, wrzeszczących
bachorów i popijających ukradkiem piwo pasażerów. Wsiadł do taksówki.
Chciał raz jeszcze rozmówić się z Yvonne. Nie mógł tak zostawić tej
sprawy.
Zaskoczyło go, kiedy drzwi otworzyła mu frau Kriechbaum.
Babka Yvonne. Nawet cofnął się ku schodom. Tak, czuł respekt przed tą
kobietą. Babki Yvonne bali się chyba wszyscy, pozą nią jedną. Ta
koścista dama po prostu łagodniała przy wnuczce, jak baranek. Chyba
nawet Helmut Kohl czułby respekt?
- Yvonne jest?
- Nie ma. Wyszła już na tą waszą paradę... - wzrok nie wyrażał nawet promyczka aprobaty.
- Aha! A nie wie pani...
Ale pomyślał, że to sam jej powie.
- Pan zaczeka! - głos frau Kriechbaum nie dawał nawet minimalnej przestrzeni choć dla odrobiny sprzeciwu. Otworzyła szeroko drzwi. - Pan wejdzie.
- Ale... ja...
- Mamy do pomówienia.
Ciężki wzrok niemal dobijał go do ściany. Wszedł do korytarza. Frau Kriechbaum
wskazała na niewielki pokój po lewej stronie. No, cóż miejsce, w którym
przyjmowała pacjentów z bólem zęba nie należał do najszczęśliwszych
wyborów pani domu. Tak, znaleźli się w gabinecie, w którym przez lata
przyjmowała pani doktor. Na sam widok robiło mu się co najmniej gorąco z
wrażenia. Od razu przypomniał sobie o ruszającej się plombie w dolnej,
lewej czwórce...
- Mamy do pomówienia.
Powtórzyła z jeszcze silniejszym akcentem. I wskazała na krzesło. Sama oparła się o dentystyczny fotel.
- Co dalej? - wbiła w Hansa te swoje stalowe, zimne oczy nienasyconego krwi wampira.
- Z czym, proszę pani.
- Z dzieckiem.
- Jak? - Hans aż uniósł się z miejsca. - Jakim... dzie... dzieckiem...
- No przecież nie moim. Pana, młody człowieku.
- Ale... ale... ja nie mam dzieci.
-
I tu się mylisz, młody człowieku! Ja wprawdzie jestem tylko
emerytowanym stomatologiem, ale test ciążowy do rozczyta dziewczynka w
szkole powszechnej. No, to co ma pan w tej sprawie do powiedzenia?
- Ale... ja o niczym nie wiem!
- Nie tym tonem, młody człowieku! Widział pan, czyj obraz wisi w korytarzu.
Nie zwrócił uwagi, ale chyba to by stary Fryc.
-
Pod Leuthen mój prapradziad zasłużył się odwagą, za co dostał
szlachectwo z rąk samego króla - ostatnie słowo wypowiedziała z takim
naciskiem, że nie pozostawiało wątpliwości, iż był to heros, może
największy w całych Prusach? - Widział pan obraz Röchlinga? W tym
wyłomie Johann Peter był pierwszym jegrem! To do czegoś zobowiązuje.
-
Zapewne, proszę pani, ale co ja mam z tym wspólnego? Moja rodzina jest z
Bawarii od zawsze - brzmiało to jak ostateczna obrona.
- Co mi pan tu bredzisz?! - eks-pani doktor zawrzała. - Trzeba zapewnić byt Yvonne i waszego dziecka.
- Kiedy ja naprawdę nic nie wiem. Yvonne...
- Chce pan powiedzieć, że się nie pochwaliła?
- No... no.. właśnie. - Hans czuł, że kolejna fala zimnych potów atakuje jego wszystkie skórne pory!
-
To ja to panu mówię! Praprawnuczka Johanna Petera! Nie pozwolę, żeby
moja ukochana wnuczka została samotną matką! Sam pan zadzwoni na Kaiser
Friedrichstrasse czy wykpi się pan turecką tandetą?
Stan zmieszanie Hansa dochodził do tego momentu, w którym wołanie o pomoc byłoby rykiem ostatecznej rozpaczy. Frau Kriechbaum nie dawała mu wyboru. Wzrok filtrował, oceniał, dobija, przybijał już wydał wyrok - żadnej kropli tolerancji. Chyba Martin Luther nie byłby bardziej zawzięty... Dlaczego, on katolik, pomyślał o reformatorze.
- Przepraszam, a co... jest na Kaiser Friedrichstrasse? - na nic zdawało się odtwarzanie topografii miasta. Zresztą nie miał skupienia, czując na sobie ten miażdżący wzrok babki. - Bo jakoś...
- Nie pamiętam?! Mogłam się domyśleć! - parsknęła. To był tryumf Germanów w Lesie Teutoburskim? Hans czuł, że już gorzej być nie mogło.
- Proszę, oto wizytówka...
Hans zerknął. Dostrzegł numer telefonu 0203 75... Cyfry zaczęły skakać przed oczami. Wizytówka? Nagłe olśnienie.
- Ale... ale... my kupujemy u Leppinga!
Starsza pani zrobiła zdziwioną minę.
- Ależ ja nie naciskam - wycofała się. - Pańska sprawa czy Kaiser Friedrichstrasse czy Königstrasse! To po prostu musi być wykonane honorowo, mój młody człowieku. No, chyba ojciec czegoś pana nauczył? To profesor...
- Tak, tak. Wiem... - jak nie cierpiał tego przypominania kim był ojciec-profesor.
- Ale na Nobla nie ma szans - wypalił odważnie i poderwał się z miejsca: Pani wybaczy, załatwię wszystko według starej, bawarskiej szkoły, kanonu, kindersztuby, czy jak tam pani chce, ale ja muszę znaleźć Yvonne.
Energicznie ruszył ku drzwiom.
- Młody człowieku! Jest jeszcze coś, o czym mężczyzna nie powinien zapominać...
Hans już kładł rękę na klamce od frontowych drzwi.
- Tak, proszę pani? Co to takiego?
- Honor! Honor! Rozumie, pan?
- Jawohl!
Nie czekał na windę. Szybko zbiegł z czwartego piętra secesyjnej kamienicy. Nie zwracał uwagi na katriady, które dźwigały na sobie ciężar masywnego balkonu. Pognał w miejsce, o którym wiedział, że na pewno tam będą Ulryka, Marcel, Hermann, zapewne Ingrid i wielu innych, ale przede wszystkim Yvonne, jego... Ruda!...
Nie zwrócił uwagi na pierwszą mijającą go karetkę.
Ale potem z rykiem swych syren minęła go kolejna.
Potem trzecia.
I czwarta.
Piąta?
Ludzie zaczęli przystawać.
Zza rogu wypadły trzy wozy z napisem "Polizei". Tyle tylko zdążył dostrzec. Z otwartego okna dobiegł go głos Natalie Cole. "When I Fall In Love"? Tak, to był ten utwór. Do tego włączył się aksamitny głos Nata? Nie ogarniał już tego. Jazgot mijających wozów z kogutami migającymi, jak oszalałe? A on stał, jak zauroczony i słuchał na chodniku Natalii Cole? Dopiero ujadanie jakiegoś psa obudziło w nim dawnego Hansa?
- Co się dziej? Nie wie pan... co się dzieje?! Co się dzieje?..
- Zamach?!...
Hans patrzył przed siebie, ale nie... widział?
- Tam...
- Chryste!...
- Bomba?!
- Jaka bomba?
- Panika!
- Te pedały...
Nagle "When I Fall In Love" urwało się dla niego?
- Co się dzieje?! - to już był jego głos.
- Tam... tam... - to by jakiś chłopak..., mężczyzna..., facet... Pokazywał za siebie. Był jakiś dziwny.
Nie wiedzieć dlaczego Hans dotknął jego twarzy.
- Co robisz?! - tamtego aż odrzuciło.
Struga, którą rozmazał była...
- Nie jestem...
- Stój!
Ale chłopak..., mężczyzna..., facet... rzucił się w lewą stronę, wpadł na koszyk z wystawionymi czipsami i napojami.
Hans spojrzał na swoje palce. Podniósł je do oczu.
- Kurwa! to krew! Krew!
Kolejna karetka!
Wóz policyjny...
Straż pożarna...
Kolejna ka...
- Ruda? Yvonneeeeeeeeeeeeee!...
PS: Zdjęcia autorstwa Iwony Sobkowiak z Duisburga. Serdecznie dziękuję za możliwość ich tu wykorzystania.
Stan zmieszanie Hansa dochodził do tego momentu, w którym wołanie o pomoc byłoby rykiem ostatecznej rozpaczy. Frau Kriechbaum nie dawała mu wyboru. Wzrok filtrował, oceniał, dobija, przybijał już wydał wyrok - żadnej kropli tolerancji. Chyba Martin Luther nie byłby bardziej zawzięty... Dlaczego, on katolik, pomyślał o reformatorze.
- Przepraszam, a co... jest na Kaiser Friedrichstrasse? - na nic zdawało się odtwarzanie topografii miasta. Zresztą nie miał skupienia, czując na sobie ten miażdżący wzrok babki. - Bo jakoś...
- Nie pamiętam?! Mogłam się domyśleć! - parsknęła. To był tryumf Germanów w Lesie Teutoburskim? Hans czuł, że już gorzej być nie mogło.
- Proszę, oto wizytówka...
Hans zerknął. Dostrzegł numer telefonu 0203 75... Cyfry zaczęły skakać przed oczami. Wizytówka? Nagłe olśnienie.
- Ale... ale... my kupujemy u Leppinga!
Starsza pani zrobiła zdziwioną minę.
- Ależ ja nie naciskam - wycofała się. - Pańska sprawa czy Kaiser Friedrichstrasse czy Königstrasse! To po prostu musi być wykonane honorowo, mój młody człowieku. No, chyba ojciec czegoś pana nauczył? To profesor...
- Tak, tak. Wiem... - jak nie cierpiał tego przypominania kim był ojciec-profesor.
- Ale na Nobla nie ma szans - wypalił odważnie i poderwał się z miejsca: Pani wybaczy, załatwię wszystko według starej, bawarskiej szkoły, kanonu, kindersztuby, czy jak tam pani chce, ale ja muszę znaleźć Yvonne.
Energicznie ruszył ku drzwiom.
- Młody człowieku! Jest jeszcze coś, o czym mężczyzna nie powinien zapominać...
Hans już kładł rękę na klamce od frontowych drzwi.
- Tak, proszę pani? Co to takiego?
- Honor! Honor! Rozumie, pan?
- Jawohl!
Nie czekał na windę. Szybko zbiegł z czwartego piętra secesyjnej kamienicy. Nie zwracał uwagi na katriady, które dźwigały na sobie ciężar masywnego balkonu. Pognał w miejsce, o którym wiedział, że na pewno tam będą Ulryka, Marcel, Hermann, zapewne Ingrid i wielu innych, ale przede wszystkim Yvonne, jego... Ruda!...
Nie zwrócił uwagi na pierwszą mijającą go karetkę.
Ale potem z rykiem swych syren minęła go kolejna.
Potem trzecia.
I czwarta.
Piąta?
Ludzie zaczęli przystawać.
Zza rogu wypadły trzy wozy z napisem "Polizei". Tyle tylko zdążył dostrzec. Z otwartego okna dobiegł go głos Natalie Cole. "When I Fall In Love"? Tak, to był ten utwór. Do tego włączył się aksamitny głos Nata? Nie ogarniał już tego. Jazgot mijających wozów z kogutami migającymi, jak oszalałe? A on stał, jak zauroczony i słuchał na chodniku Natalii Cole? Dopiero ujadanie jakiegoś psa obudziło w nim dawnego Hansa?
- Co się dziej? Nie wie pan... co się dzieje?! Co się dzieje?..
- Zamach?!...
Hans patrzył przed siebie, ale nie... widział?
- Tam...
- Chryste!...
- Bomba?!
- Jaka bomba?
- Panika!
- Te pedały...
Nagle "When I Fall In Love" urwało się dla niego?
- Co się dzieje?! - to już był jego głos.
- Tam... tam... - to by jakiś chłopak..., mężczyzna..., facet... Pokazywał za siebie. Był jakiś dziwny.
Nie wiedzieć dlaczego Hans dotknął jego twarzy.
- Co robisz?! - tamtego aż odrzuciło.
Struga, którą rozmazał była...
- Nie jestem...
- Stój!
Ale chłopak..., mężczyzna..., facet... rzucił się w lewą stronę, wpadł na koszyk z wystawionymi czipsami i napojami.
Hans spojrzał na swoje palce. Podniósł je do oczu.
- Kurwa! to krew! Krew!
Kolejna karetka!
Wóz policyjny...
Straż pożarna...
Kolejna ka...
- Ruda? Yvonneeeeeeeeeeeeee!...
PS: Zdjęcia autorstwa Iwony Sobkowiak z Duisburga. Serdecznie dziękuję za możliwość ich tu wykorzystania.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.