piątek, maja 06, 2016

Przeczytania... (136) Francis Kilvert "Dziennik 1870-1879. Fascynujący obraz życia wiejskiego" (Wydawnictwo Zysk i S-ka)

"W pokoju było okropnie duszno. Po kolacji zwinięto dywan w salonie i rozpoczęły się tańce na śliskiej podłodze z ciemnego dębu, na której podbite ćwiekami buty panów i części dam pozostawiły, niestety, zadrapania i inne lady. Tom Powell poślizgnął się i upadł. Tom Brown, tańczący walca ze swym bratankiem Arthurem Oswaldem, runął z hukiem, który zatrząsł w posadach całym domem [...]" - tego  j e s z c z e  w moich "Przeczytaniach..." nie było? Albo inaczej:  d a w n o   nie było? Bo od pierwszego pisania w tym cyklu (patrz odc. 1 - Jerzy Stuhr "Tak sobie myślę...") nie był bohaterem pamiętnik, dziennik. Ten jest wyjątkowy? Z racji na wiek (przedział czasowy) i Autora (stan duchowny). Nic tak nas nie odsłania, jak nasze właśnie pamiętniki i dzienniki. W końcu nikt z nas (przy zdrowych zmysłach) nie sięga po kajet, aby publicznie odzierać się z prywatności, intymności, sekretności! I proszę mi wierzyć - trudno ustosunkowywać się do treści tym podobnych źródeł. Bo bez wątpienia mamy przed sobą cenne źródło dla poznania życia na wiktoriańskiej wsi, dzięki skrupulatnemu pióru pastora Francisa Kilverta (1840-1879). 

"Dziennik 1870-1879. Fascynujący obraz życia wiejskiego", w tłumaczeniu Jacka Spólny, który możemy poznać dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka jest zaledwie skrótem całości? "Całość Dziennika pomieściłaby się w dziewięciu tomach. Niniejszy wybór, stanowiący niewielką cząstkę całości, nie może pretendować do przedstawienia całego życia, osoby i środowiska Kilverta" - uświadamia nam w "Wstępie" William Plomer, wydawca trzytomowego wydania z lat 1938-1939-1940. Mamy więc "okrojony" obraz. Nie narzekajmy. Nie wiem nic ani o objętości zachowanych zapisków F. Kilvera. 22 zeszyty? Co to oznacza? Ile każdy zeszyt ma stron? Czy zeszyty są tego samego formatu i tej samej "pojemności"? Jeszcze nie "weszliśmy" w treść zapisków, a ile ciśnie się pytań. I to badawczych. Naprawdę niezbędnych dla poznania dorobku pamiętnikarskiego angielskiego pastora.
Wybrać po jednym wydarzeniu/zapisie z każdego roku? Bardzo trudny wybór! Cały czas zastanawiałem się, jakie kryterium wyboru dokonać. Bo co nam daje lektura dziennika z alta 1870-1879 jakiegoś nie znanego nam pastora? Zapewne zaspokoi naszą ciekawość obyczajową, poznania życia codziennego przeciętnego duchownego tamtych czasów. Czy będzie okazja poznać, jakie ówczesne wydarzenia skupiły uwagę F. Kilverta? Co interesowało pastora? Jakie miał słabości? Zdradzał się z nimi? Proszę zatopić się w tej naprawdę niezwykłej lekturze. Bo ONA ma to do siebie, że potrafi w najmniej oczekiwanym miejscu zaskoczyć. Ja byłem wielokrotnie zaskakiwany!
Kiedy myślę "rok 1870" mam na uwadze kilka faktów: wojna francusko-pruska! zajęcie Rzymu przez Włochów! narodziny w Karólewie (XIX-wieczna forma dzisiejszego: Karolewa, parafia Grodziszczko w Wielkopolsce) pradziada Stanisława (I). Przyznam się, że nie spodziewałem się takich wtrącań do idyllicznego obrazu wiktoriańskiej wsi: "...nadeszła wiadomość, iż armia Mac-Mahona znalazł się w okrążeniu i skapitulowała, cesarz [Napoleon III Bonaparte - przyp. KN] zaś poddał się osobiście i oddał szpadę królowi Prus [Wilhelmowi I Hohenzollernowi - przyp. KN]. Co za straszna katastrofa". To zapis z 3 IX. Dramat Francji dotknął Francisa Kilverta? Bez wątpienia. Tak wynika z tego, co napisał - z tym, że wcześniej wcale tak jednoznacznie nie pisał entuzjastycznie o II Cesarstwie. Oto fragment zapisu z 16 VII: "...Francja wypowiedziała Prusom wojnę, najbardziej nikczemną, niesprawiedliwą i bezsensowną wojnę, jaką kiedykolwiek rozpętano w imię zaspokojenia ambicji jednego człowieka". Kolejne zdanie tym bardziej powinno i dziwić, i przede wszystkim zaskoczyć: "Jestem po stronie Prus i mam mocną nadzieję, że granice Francji nigdy nie stan na Renie". Czyżby to był skutek historycznych animozji angielsko-francuskich? Czy odzywa się prusakofilizm Autora, skoro przedstawicielka "domu hanowerskiego" panowała w Anglii, a śp. Jego Królewska Wysokość Książę Małżonek był "po ojcach swych" Sachsen-Coburg und Gotha! Pod datą 8 VIII znajdziemy to zdanie: "Dziś nadeszły nowiny o bitwa pod Frobach i Woerth, wygranych przez Prusy w sobotę [tj. 6 VIII - przyp. KN]". Spodziewaliście się w tym wiejskim rysie takich relacji? Bo ja byłem zaskoczony! A spotkanie z... wiarusem z czasów wojen  napoleońskich? I nie przypadkowa data zapisu, bo 15 VIII: "Ponieważ dzisiaj jest Dzień Napoleona [obchodzony na cześć urodzenia w 1769 r. Cesarza - przyp. KN], przypuszczano, iż cesarz poważy się na wydanie bitwy dla podniesienia nastrojów narodowych Francuzów. Poszedłem do starego wiarusa porozmawiać o wojnie. Spytałem go, jako zatwardziałego wroga Francji, po czyjej jest stronie, Francuzów czy Prusaków. Powiedział, że Niemców nie zna, a Francuzi wydają mu się bardziej naturalni i życzy im jak  najlepiej". I są mini-wspomnienia z czasów Napoleona I!
Proszę się nie obawiać nie zasypię tego pisania wydłubywanymi faktami bardzo historycznymi. W końcu chodzi, aby znaleźć się w świecie angielskiego pastora w latach 70-tych XIX w.  No to zerknijmy do domostwa samego Autora. Był 18 X 1870 r.: "Wietrzny, deszczowy dzień. [...] Co pewien czas podmuch wiatru czy strumień deszczu zatrzęsie szybą w oknie. Toby siedzi na chodniku przed kominkiem i co pewien czas wskakuje mi na kolana, żebym ją pogłaskał. Myszy szurają pod boazerią, a Toby nasłuchuje i wypatruje ich w wielkim podnieceniu".  Chyba domyślamy się, że Toby był kotem Francisa Kilverta.
A jakże znajdziemy ślady XIX-wiecznego postępu. Z tego samego października jedno zdanie, cały dzienny zapis: "Jakie to osobliwe, że wszystkie wieści i listy z Paryża przynoszone są dziś przez balony u gołębie pocztowe". Rewelacyjny szczegół na temat rozwoju form komunikacji między kontynentem, a Albionem! Dla mnie - bomba!
Ciekawe, jak odwiedzający współcześnie Francję ustosunkowaliby się do takiej zasłyszanej i zapisanej przez Autora "Dziennika..." opinii o Francuzach: "Podobno jeśli człowiek nie zżyje się z Francuzami, nie stanie po ich stronie na dobre i złe, uważają, że jest przeciwko nim i przez to traktują go jak wroga". Zwracam uwagę na... ostrożność w cytowanym zapisie. Francis Kilvert nie plótł, co mu lina na język przyniosła. Nie powtarzał bezkrytycznie zasłyszanych opowieści. Otworzył to zdanie stwierdzeniem "podobno"! Innymi słowy: uczmy się od Autora. To prawdziwy profesjonalizm historyczny. Czuję pokrewną duszę?...
Rewelacyjne są spostrzeżenia... turystyczne F. Kilvera. 27 VII tegoż 1870 r. zanotował takie spostrzeżenie ze szlaku: "W drodze powrotnej natknęliśmy się na turystyczny motłoch złożony z kobiet i mężczyzn gnających po skałach w stronę Lnad's End jak na skręcenie karku, na czym świat niewiele by straci. Reszta nieznośnej tłuszczy usiłowała rzecz jasna obrazić damy, a kapitan Parker stwierdził, że solidny kopniak mógłby tu odnieść skutek wychowawczy". Nie bez złośliwości odnotowane? Świetny rys!
Jestem cały czas w 1870 r.? Podejrzewam, że dalej nie zabrnę. "Skandal!" - obruszy się pan o fizjonomii pradziada Józiuka? Tak, proszę Pana, bo ja chcę oddać ducha pióra, jakim doskonale władał pastor Francis Kilvert. Jego "Dziennik...", to nie tylko podróż do świata nam nie znanego. Ale wspaniała lekcja dobrego smaku, cudownej narracji. My naprawdę możemy, podpatrując, zerkając z perspektywy przeszło stu czterdziestu lat, nauczyć się, jak pisać, jak wciągać czytelnika i pchnąć go do... samodzielnego pisania? Choć zakładam, że tak jak piszący to, wielu z nas, którzy zdobędą "Dziennik 1870-1879..." - sami już dawno piszą swoje dzienniki, choć może ich tak nie nazywają. Ja kiedyś swoje pisania nazywałem: bazgrolnikiem. Proszę sprawdzić jak swe młodzieńczo-wojenne pisania nazwał Władysław Broniewski.
Piszę przewrotnie łamiąc chronologię zapisu - od tyłu? A tak mi wyszło. To teraz coś o uczuciowości Autora? Panowie uwaga, pokusa czyha! Pokusą jest - nie powiem od razu. Cytat: "Jak wypowiedzieć nieopisane piękno tej najśliczniejszej w świecie twarzy - przedziałek w ciemnych, miękkich kędziorach nad czystym, przeźroczysto białym czołem, przecudowne usta i perłowe ząbki, czyste, proste, delikatne rysy, długie, ciemne rzęsy i białe powieki, które skrywają oczy, kiedy patrzą w ziemię lub pochylają się nad książką,a gdy wzrok unosi, pojawia się jasna, przejrzysta, niebieska głębia ogromnego zdumienia i ciekawości, nieskalanej i niczego niepodejrzewającej niewinności. Ach, dziecię, dziecię, gdybyś ty znało swą potęgę" - z 4 VII 1870 r. To jest oczarowanie? zachwyt? czy już miłość? Kim? Jeszcze jedno westchnienie spragnionych ust, które powstało ledwie pięć dni później: "Gdybyś wiedziała, że ta droga, ten parów i te pola są mi drogie i święte ze względu na cienie właśnie, Nigdy się jednak nie dowiesz, a gdybyś kiedykolwiek domyśliła się mojej tajemnicy albo ją odkryła, będzie to ledwie niejasne przeczucie prawdy. Ach, Cyganko...". No, muruje mnie ten zachwyt nad urodą i byciem tej dziewczyny. Znamy jej imię: Lizzy! Wiemy gdzie mieszkała, bo F. Kilvert sam się zdradza "...często spoglądam w stronę białych zabudowań gospodarstwa w Penllan i myślę o ślicznych szarych oczach". Wiemy, że była pół sierotą, chowaną bez ojca. Opisu ubóstwianej uczennicy nie powstydziłby się żaden z poetów! To rozpływający się liryczny romantyzm, ba! nieomal erotyk! Musicie koniecznie znaleźć kompletny wpis z 11 lipca. Stajemy bezbronni wobec zachwytu, jaki w Autorze wywołało oczarowanie Lizzy! Mógłbym przepisać TO w całości i odłożyć książkę. Jakżeż nieporadnie dziś moglibyśmy tylko kopiować: "Myślę także o młodych rękach, które od dawna trudnią się pracą, doją krowy lub ubijają masło, o rękawach podwiniętych na rach kremowych jak samo mleko, o jasnej twarzy, rozkwitłej od pocałunków wschodzącego słońca i świeżego powietrza, i o promiennych warkoczach rozwiewanych wiatrem znad gór". Mam-że jeszcze przekonywać, że Francis Kilvert był subtelnym poetą? Aż słyszymy, jak pióro skrobało po rozpalonym papierze!...  Proszę być wyrozumiałym dla pastora? Wdzięki kobiece nie były mu obce, zresztą jak wiemy celibat Go w końcu nie obowiązywał! Wcześniej jest zmianka o pewnej Janet i jej figlarnych, szarych oczach: "Czy mam wyznać, że przemierzyłem szesnaście kilometrów po wzgórzach, by ucałować słodką twarz tej dzieciny? Szesnaście kilometrów za całusa".
Do dziś kojarzyłem 24 maja z ostatnim egzaminem maturalnym w 1983 r., imieninami Joanny - i na tym koniec. Po bydgosku (spadek pruskiego zaborowania): szlus! A tu kolejna niespodzianka? We wtorek 24 maja 1870 r. Autor "Dziennika..." zanotował: "Z okazji urodzin królowej w Chippenham [w hrabstwie Wiltshire - przyp. KN] cały dzień biją i dudnią dzwony. Perch łowił ryby, a ja leżałem na pochyłym brzegu i czytałem Spanish Student". Rzecz jasna chodzi o JKM Wiktorię Hanowerską (1837-1901). Ale tego Francis Kilvert pisać nie musiał, bo innej królowej wtedy nie było. Proste? Innymi słowy od teraz 24 V będzie się jeszcze kojarzył z tą niezwykłą królową i cesarzową w jednym. Wiktoria przyszła na świat 25 maja 1819 r. Stąd to świętowanie i bicie w dzwony! O królewskiej rodzinie znajdziemy chyba poruszające szczegóły dotyczące stanu zdrowia Bertiego, następcy tronu, księcia Walii (w przyszłości JKM Edwarda VII) - zapisano 14 XII 1871 r.: "Dziesiąta rocznica śmierci Księcia Małżonka. Ludzie bardzo się tym przejęli, bo podobno książę Walii zdaje sobie sprawę z tego zbiegu okoliczności. Dziś prawdopodobnie poczuł się lepiej, Dzięki Bogu". Trzy dni później pojawił się zapis: "Co za zbawienna odmiana po niepewności i lęku ubiegłej niedzieli. Jak bardzo jesteśmy wszyscy wdzięczni. Pokochałem tego człowieka i już zawsze będę go kochał. Nigdy nie powiem na niego złego słowa. Niech Bóg ma go w Swojej opiece, niech błogosławi to Dziecię Anglii". Tego samego dnia wspomina jeszcze o czytanym z ambon telegramie o stanie zdrowiu 30-letniego syna królowej Wiktorii i o tym, jak prawie popłakał się w czasie głoszonego kazania, kiedy tylko wspomniał o chorobie Bertiego (Alberta). Tak, owo "Dziecię Anglii" było urodzone w 1841 r. Autor dziennika był rocznik 1840! Przyszły król zmarł 6 maja 1910 r.
Opis wizyty w Newchurch zaskoczy nas? Ależ to, czego był świadkiem F. Kilvert było i dla niego zaskoczeniem! "Pierwszy raz widziałem, żeby córki kapłana były obecne przy kastrowaniu baranów, i początkowo wywołało to we mnie odrazę. Ale zaraz pomyślałem sobie o jakże prostym wychowaniu biednych dzieci, które nie widziały w tym wszystkim nic złego, i wybaczyłem im" - to zapis z piątku 6 maja 1870 r.
Naprawdę czytając relacje pastora F. Kilvera bierze ochota na wspólne... biesiadowanie, bycie bok  niego, razem z nim odwiedzania okolicznych mieszkańców. Tym bardziej, że niemal z każdego kąta bije serdeczność i radość, i... : "Ach, te miłe, gościnne domy pośród sympatycznych wzgórz. Wydaje mi się, że mógłbym wędrować tu całe życie i nigdy nie zabraknie dla mnie słowa powitania, strawy czy miejsca przy kominku. Serdeczność i pełna powagi wdzięczność, z jaką spotyka się tu gości, są naprawdę ujmujące. [...] Pobłogosławiony niechaj będzie kochany stary młyn i struga obracająca koło, gościnna kuchnia i kalenica Gore'ów, i błogosławiona piekna, dzielna dziewczyna, córka młynarza z Whitty's Mill". Tak pisał 26 X 1870 r. Frywolnie zrobiło się w tym czytaniu? Nie zwiedźmy się - jest i smutno. W połowie listopada jest o śmierci: "Rano dowiedziałem się [...] o śmierci pani Hare. [...] Wiem, że ojciec odczuje to odejście, a co pocznie bez niej biedny Augustus? Nadawała sens jego życiu. Niezmiernie ujmujące przywiązanie z obu stron". Dalej jest też o śmierci i niejakiej "Marii Kilvert z Worcester". Poza faktem, że pojechali do tej miejscowości oboje rodzice Autora dziennika - nie wiemy nic o tej kobiecie (czytaj: stopniu pokrewieństwa czy towarzyskiej zażyłości). Poruszająca jest relacja z domu żałoby oraz samego pogrzebu osiemdziesięcioletniej seniorki rodu. Zaskakujące może być dla nas, jak szybko doszło do oszacowania majątku po zmarłej, ważenia platerów, wyceny futer czy koronek? Cały testament to wartość 37 000  £. Rozbrajająca jest szczerość, kiedy czytamy coś takiego: "Chętnie zwędziłbym jeszcze wiele przedmiotów, takich jak książki albo platery, ale zabrakło mi odwagi".  Dzień po pogrzebie, 3 XII 1870 r., Francis Kilvert skończył XXX lat!
Znajdziemy ciekawy zapis o ewentualnych planach matrymonialnych Autora - mamy m. in. okazję poznać z imienia i nazwiska aż cztery panie, które według pewnej rozmówczyni mogłyby pozostać panią pastorową? Ograniczę się do imion: Mary, Fanny, Flora, Lily. "Wtedy - przyznaje się F. Kilvert - stopniowo wyszło na jaw moje przywiązanie do C". Czy dowiemy się kim była "C"? Nie odbiorę nikomu przyjemności przeczytania kolejnych przeszło trzystu stron.
Jeśli ktoś szukałby wątku kryminalnego, to nie zawiedzie się. Rzecz poszła o skradzioną bieliznę (tj. parę majtek i halkę) niejakiej pani Jones! " Wtedy dżokej Jones poszedł do cegielni i z gliny ulepił kulę. We wnętrzu umieścił żywą ropuchę" - instruuje nas drobiazgowo pastor. Po co? Kulę gotowano lub pieczono "...a ropucha miała w tym czasie wyskrobać imię winowajcy na skrawku papieru, który także umieścił w kuli". Podaje jeszcze dwa inne sposoby, ba! jeden z nich z wykorzystaniem Biblii? Świetnie skwitował całe te zaboboństwo: "Po prostu w głowie się to nie mieści". To znajdziemy pod datą 1 lutego 1871 r. Półtorej miesiąca później znajdziemy opis dramatu, którego bohaterką była Anne Phillips i jej babka... To historie, jakby ktoś obuchem chciał nas przywołać do rzeczywistości? Anne utopiła się w rzece, babka "...powiesiła się za drzwiami w Burnt House". Czemu? Dziś pewnie nazwalibyśmy tę sytuację mobbingiem? Proszę odnaleźć ten wstrząsający zapis (12 III 1871 r.). A, to co pisze o Tomie Gore i jego losie? Miesiąc później zanotował: "Czwórka jego dzieci leży obok siebie na cmentarzu w Bryngwyn. Nie miał życia usłanego różami, co przypisywał przeznaczeniu". Jesteśmy w stanie ogarnąć ogrom nieszczęścia zamkniętego w tych dziecięcych mogiłach? Wątpię.
Nie sądzę, aby Czytelnika nie natchnęła atmosfera wiktoriańskiej wsi? Tak, mimo okrucieństw jakie z sobą niosło wtedy życie. Alboż dzisiaj jest inaczej? Nie ma mniejszych lub większych dramatów? Domowe tragedie też nie są nam obce. Francis Kilvert był bardzo wyczulony na uroki otaczającego go świat: "Lubię włóczyć się po samotnych, opuszczonych i zrujnowanych miejscach. Mieszka w nich duch łagodnej, cichej melancholii odpowiadającej mojemu nastawieniu bardziej niż bujne życie, wesołość i zgiełk".  Nie uwierzę, że nie ma w nas pokusy ucieczki od tego, co codzienne, nad to, co sielskie, łąkowe, urokliwie ruinowe? Tylko artystyczna dusza mogła (i może) zachwycić się widokami takimi, jakie w marcu 1871 r. opisał pastor-pamiętnikarz: "Resztki chmur i mgieł przetoczyły się nad górami, jasnymi na tle błękitnego nieba. Biel śniegu nie ma sobie równych na Ziemi. Stałem jak wmurowany, zdjęty zdumieniem i podziwem dla nieziemskiej glorii tego nadzwyczajnego widowiska". A ja czytając to mam wrażenie, że stoję w Muzeum Narodowym w Poznaniu przed jednym z obrazów samego Juliana Fałata? I doskonale rozumiem, to co dalej napisano: "Potrzebowałem kogoś, kto dzieliłby mój zachwyt. Drogą nadjechał wóz z pogwizdującym furmanem. Chętnie bym go zatrzymał i pokazał mu góry, ale na pewno wziąłby mnie za wariata". Mamy już MAJ! Albo to nie możemy za F. Kilvertem podziwiać tej pory roku, jak on 7 maja 1871 r.: "Drzewa wyglądają o tej porze roku najpiękniej. Zwykle na wiosnę zdarza się jeden dzień, kiedy uroda świata osiąga swój szczyt i staje się najbardziej uderzająca, a re przeczucie, że takich liczności nie bedzie dane nam oglądać przez co najmniej rok". A fascynacja jednym z odwiedzanych cmentarzy? Jakżeż doskonale rozumiem TO! Tak, na  kartach "Dziennika 1870-1879..." odnajduję... pokrewną duszę! To jest MÓJ świat! Zdaje się, że nic się pod tym względem nie zmieniło w jego rozumieniu? I to nie ważne, że dzielą mnie setki kilometrów od miejsc, w których żył Francis Kilvert (na pierwsze imię naprawdę miał: Robert) i pewnie nigdy nie będę na cmentarzu w Clyro, ale to nie ma żadnego znaczenia!
To, że wcześniej były zapiski, jak żywo Autor reagował na przebieg wojny francusko-pruskiej, to nie znaczy, że na tym koniec wątków bieżąco-historycznych! Jestem zdania, że kolejne wydanie (o ile kiedyś wyszłoby?) powinno jednak być opatrzone przypisami. Nie czarujmy się, że każdy doskonale wie... że to oczywiste... jak można nie wiedzieć... W końcu po zapiski angielskiego pastora sienie wielu z czystej ciekawości, albo nawet przez przypadek. Nie wolno nam takiego gościa pozostawiać z niedomówieniami czasu przeszłego. Ma-że sobie doczytywać w Internecie? Zróbcie konkurs na rozszyfrowanie takiego zapisu: "Ponure wieści z Paryża. Kolejna rewolucja, barykady, armia brata się ze zbuntowaną Gwardia Narodową, zastrzelono dwóch generałów, dwóch innych zdanych jest na łaskę i niełaskę zezwierzęconej, tchórzliwej paryskiej tłuszczy. Ci paryżanie to najniższe twory tej Ziemi. Paryż jest wulkanicznym kraterem, a Francja bezdenną otchłanią rewolucji i anarchii". Ja do "etykiet" tego "Przeczytania..." dopisuję kolejny termin: Komuna Paryska 1871 r. To cały czas w marcu tegoż roku, a pod koniec maja, kiedy walki nad Sekwaną dogorywały: "...wojska Zgromadzenia opanowały Paryż, który ponie po tym, jak wczoraj [tj. 24 V - przyp. KN] komunardzi oblali ropą i podpalili Tuileries, Luwr, Notre Dame, Hotel de Ville i La Sainte Chapelle. [...] Tuileries zmienił się już w stos popiołów, a Luwr niewiele się nich różnił i nie było żadnego ratunku, tak szalał ogień podsycany ropą". To nie jest zapis pożegnalny z wielką historią. Jeśli chodzi o Francję, to pod datą 9 stycznia 1873 r. znajdziemy taki szczegół: "Udręka wygnanego na ten padół dobiegła końca. Dziś o godzinie jedenastej do południa w Camden House w Chislehurst odszedł Napoleon III. Zmarł niespodziewanie i bardzo spokojnie". Nie wiem, o której godzinie F. Kilvert sporządzał swoje notatki, ale zaskakująca jest informacja o godzinie?
Cudowne są te fragmenty pisania, które dotyczą poety Williama Wordswortha (1770-1850). Tym cenniejsze, że pamiętnikarstwo samego Francisa Kilverta stawia się w rzędzie z tym, co pisała jego siostra, Dorothy Wordsworth (1771-1755). Pastor mia okazję poznać i rozmawiać z siostrzenicą żony Williama, Mary Hutchinson. Z opowieści tejże wynika coś zaskakującego o technice pracy prekursora romantyzmu angielskiego: "...gdyby nie żona i siostra, bardzo niewiele wyszłoby spod jego pióra. Nie cierpiał samej czynności pisania i wykonywał ją z taką furią i niecierpliwością, że pismo jego rzadko dało się odczytać". Znajdziemy  też pewne wątki... dziwacznego zachowania poety? Jak to poeta - tracił kontakt z rzeczywistością: "Był bardzo roztargniony i zdarzało się, że brnął przez środek stada owiec, w ogóle ich nie zauważając". Są też ciekawostki dotyczącej Dorothy. Ale te pozostawię już zainteresowanym. Warto. Te zasłyszane opowieści dodają smaczku narracji F. Kilverta. I jeśli ktoś brał się do książki z przeświadczeniem "co mi tam jakiej wynurzenia pastora", to teraz widzi, że to nie jest jałowe wieczorne wzdychanie duchownego do księżyca... Aha! jak dobrze poszukacie, to znajdziecie w Internecie kilka wierszy Williama Wordswortha.
Od czasu do czasu Francis Kilvert opuszczał wieś i jechał od Londynu, jak pod koniec maja 1872 r.: "W przeddzień derby w Londynie panuje wielki ścisk. Przez ogrody Kensington przedostałem się na Wystawę Międzynarodową, gdzie znalazłem parę dobrych obrazów, zwłaszcza w galerii belgijskiej. [...] O piątej i wpół do szóstej olśniewająca przejażdżka w Hayde Park Corner, okrutna ciżba". Następnego dnia jest tak zmęczony stolicą, że nie omieszkał zanotować: "Rozkosznie jest wrócić na wieś, czuć słodką wilgoć powietrza i aromat zagonów fasoli. Jak ja nie znoszę Londynu". No, cóż prawdziwy człowiek wsi? Ten drugi zapis przypadł mi o tyle do gustu, że 91. lat później urodził się piszący tu to wszystko...   Ciekawe, że w zupełnie innym nastroju żegnał się w następnym miesiącu z Liverpoolem: "Z Liverpoolu zostało mi wspomnienie obdartych, bosych irlandzkich dzieci i kobiet. Niebotyczne bogactwo i cuchnąca nędza [...]. [...] Z żalem opuszczałem dziś rano [tj. 22 VI 1872 r. - przyp. KN] Liverpool". Przy okazji odwiedził też portowe miasto New Brighton. Widział tam statki z wypływającymi w świat (do Ameryki?) emigrantami: "Nie sposób nie pomyśleć o setkach pogrążonych w żalu serc na pokładzie i brzegu, o pożegnaniach i rozstaniach na wieku, tak licznych po tej stronie grobu". A może powinno być na końcu "globu"?  Francis Kilvert nie ograniczał się tylko do zapisywania suchych faktów, widać że przeżywał świat, który go otaczał. Proszę nie ominąć w czytaniu zapisu z 3 IX tegoż samego roku. Zacytuję tu tylko jedno, dla mnie kluczowe, zdanie: "O wpół do ósmej poszedłem z matką na odczyt o kraniologii, frenologii i mesmertyzmie". Przytomniejmy sobie ministra Jaszuńskiego z "Kariery Nikodema dyzmy" T. Dołęgi-Mostowicza. Albo nie był zwolennikiem jednej z tych dziedzin XIX-wiecznej nauki?
I znowu trafiamy na ciekawostkę historyczną! Jak bardzo w takiej chwili (i paru innych również) brak przypisów redakcyjnych. Zapis z 18 VI 1872 r.: "Wieczorem szach perski przypłynął z Brukseli przez Ostendę do Anglii pod eskortą angielskiej floty i przemókł do suchej nitki, gdy jechał w ulewie z dworca do pałacu Buckingham. Szach jest pierwszym perskim monarchą, który opuścił swe królestwo w celach innych niż podboje".  Konia z rzędem kto potrafi odpowiedzieć na pytanie: jak nazywał się ówczesny szach Persji? Nie jestem orientalistą. Z perskich władców pamiętam Dariuszy, Kserksesa, Reza Pahlawiego - i szlus! Cała moja wiedza. Władcą z 1872 roku był Naser ad-Din Szah Kadżar (1848-1896), którego panowanie zakończył zamach stanu i... zamordowanie Jego Szachowskiej Mości. . Prawda jakie proste? Kto by nie wiedział. A może o to właśnie chodzi, żebyśmy trochę sami pogrzebali tu i ówdzie?
Nie myślmy, że na jednej Daisy zakończyły się miłosne uniesienia Autora! Nic bardziej mylnego! Pastor Kilvert był bardzo czuły, podatny (?) na kobiece wdzięki? Nie brnijmy tylko napiszmy, że nie była mu obojętna uroda nadobnych niewiast. O Syddy: "Syddy jest niesamowita, niewiarygodnie ładna. Jeszcze nigdy tak mi się nie podobała. Fiołkowe oczy, bordowe usta, gęste kasztanowe kędziory, po prostu nie do opisania". O Elizabeth: "Z rana na pacierzach ładna służąca Elizabeth o pięknych, łagodnych i dużych oczach czytała na głos z Łukasza o tym, jak Zachariasz miał widzenie w świątyni, i zamiast «widzenie» przeczytała  «jedzenie»". Mimo odmowy jest kolejna wzmianka o Daisy: "Była taka ładna, słodka i miła, z taką serdeczną wyrozumiałością przyjmowała moją niezgrabność i błędy w czasie tańca, tak mocno ją kochałem".  O Mary: "Nie mogłem się od niej oderwać. Osobliwe piękno jej oczu, uroda głębokiego smutku, tęskne, błagalne spojrzenie, żywe, bogate poczucie humoru, nagła powaga i zasmucenie, perlisty śmiech, jakaś intensywność, sił i obfitość życia, niespotykana słodycz, miękkość i uroda głosu i mowy sprawiały, że miała nade mną władzę, której nie byłem w stanie pojąć ni opisać, władzę woli i natury silniejszej ponad słabszą". Takie nagromadzenie komplimentów, zachwytu w jednym zdaniu? Jaki esemes udźwignąłby TO dziś?  Jest i Cyganka Lizzi: "...przyszła do szkoły. Znów jestem pod urokiem niezwykłej urody tego dziecka. Gdy czyta i pochyla się nad książką, jest tak liczna, że nie sposób wyrazić tego w słowach". Zapis z 23 VIII 1871 r., kiedy pastor odwiedzał panią Hannah Britton powinien nas... zaniepokoić? Ale nie ze względu na wdzięki pani domu, ale na siedmioletnią córeczkę tejże - Carrie.
Nie ukrywam, lubię tego typu literaturę. Cenię. Staram się krytycznie podchodzić do niej, ale też ulegam jej niezaprzeczalnemu urokowi. Literacko dla mnie czasy, w których żył  pastor  Francis Kilvert, to oczywiście Charles Dickens! Pozwoliłem sobie na kilkanaście cytatów z "Dziennika...". Dają one jeszcze  okrojony obraz tego, co widział, co przeżywał Autor, ale...
Tak, "Dziennik 1870-1879..." ma też dla mnie bardzo... osobistą wartość? Wiem dzięki niemu jakimi dniami tygodnia były np. 25 IX 1870 r. czy 29 IV 1876 r. Zerkamy na s. 99 i... brak zapisu z niedzieli 25 września. Gnamy na s. 388 i... kolejny brak zapisu z soboty 29 kwietnia. Czemu akurat te daty mnie interesują, bo to dni narodzin moich wielkopolskich pradziadków, którzy osiądą na wieki wieków (amen) w Bydgoszczy.  Niestety autor tej edycji nie zamieścił wydarzeń z tych dwóch dni! Ale chociaż wiem, kiedy były bez szukania jakieś kalendarza stuletniego?... I to jest kolejna wartość dodana takich książek. Jak to, że poruszają nas losy ludzi, którzy znaleźli się na drodze życia pastora (Roberta) Francisa Kilverta. Ich smutki, gorzkie doświadczenia, śmierci - cały czas działają na nas. Nie da się tego tylko czytać. Tym bardziej, że mamy świadomość: to nie powieść!... to są prawdziwe życia!... to nie jest zmyślona fabuła!... Mimo woli stajemy się częścią TEGO życia sprzed przeszło stu czterdziestu laty. Jak wzruszająco się robi na duszy, kiedy pastor opuszcza parafię w  Clyro i jest żegnany przez swoich wiernych, a później (raptem po pół roku) wraca i wymienia tych wiernych, którzy w tym czasie bezpowrotnie odeszli "do domu Pana". Siedem osób: od siedmioletniej Lily Crighton po Williama Williamsa lat 90-siąt! Przygnębiająca wyliczanka.
"Dziennik 1870-1879. Fascynujący obraz życia wiejskiego" Francisa Kilverta, to przednia lektura.  Żadne tam nudziarstwo z czasów Wiktorii Hanowerskiej. Książka - dla smakoszy. Bo czytanie kolejnych dni z życia angielskiego pastora, to naprawdę smakowanie przeszłości. Szkoda, że treści nie wzbogacono o ryciny z epoki lub współczesne fotografie opisywanych miejsc. Pewnie - można zrobić jak ja, czyli poszukać ich w Internecie. I mamy taką komputerową podróż? Gdybym mieszkał na Wyspie, to zrobiłbym sobie za sprawą tego tomu swoistą "Podróż z Kilvertem". Może ktoś w Anglii przedsięwziął podobną podróż?

Brak komentarzy: