wtorek, lutego 23, 2016

Przeczytania... (118) Lech Kowalski "Cze.Kiszczak. Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

"Wyłonienie wśród kadr, pracowników cywilnych i rodzin osób sklerykalizowanych i objęcie ich kontrolą operacyjną przy pomocy «TW» [...]. Zapewnienie dopływu informacji o nastrojach i podejmowanych próbach oddziaływania elementu sklerykalizowanego na środowisko wojskowe [...]. Zbieranie informacji o sytuacji w otoczeniu i podejmowanych zamierzeniach przez kler i grupy antysocjalistyczne" - cóż za język, cóż za styl, jaki poziom inteligencji. Oto reakcja towarzysza-generała Czesława Kiszczaka na to, co mogła przynieść wizyta papieża Jana Pawła II w 1979 r. w Polsce w szeregach Ludowego Wojska Polskiego? Duch "sklerykalizowania" hulał pomiędzy tych wiernych, którzy składali przysięgę m. in. na wierność sojuszniczej Armii Czerwonej? Szybko zapominamy, jak bardzo bano się "klerykalizacji" własnych szeregów! jak łamano  niepokornych! jak potajemnie mundurowi chrzcili swoje dzieci, ba! potajemnie brali kościelne śluby! Jeśli ktoś, kto pamięta PRL, próbuje dziś gloryfikować tzw. komunę, to albo ma wyjątkowo ścisłe klapy na oczach, cierpi na historyczną amnezję lub po prostu był trybikiem tamtego systemu, żeby nie nazwać go jego sługusem i beneficjentem! Pewnie, że gro z nas nie było "u boku" decydentów tamtych mroków władzy! Pewnie, że poza sprzeciwem (bierną lub czynną opozycją) świat różnych Kiszczaków, to dla nas taka sama abstrakcja, jak żywot Torquemady czy Ryszarda Lwie Serce. Tym bardziej warto jest usiąść na dłużej nad książką   Lecha Kowalskiego "Cze.Kiszczak. Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka", którą zawdzięczamy Wydawnictwu ZYSK I S-KA.
Jest, co czytać. I jest nad czym stawiać pytania. Lech Kowalski, po biografii generała W. Jaruzelskiego (1923-2014), na przeszło siedmiuset stronach prowadzi nas przez życie jedynego, jak dotychczas, zbrodniarza stanu wojennego, którego skazano prawomocnym wyrokiem Sądu. III Rzeczpospolita bardzo opieszale brała się i bierze do wymierzania sprawiedliwości na ludziach pokroju towarzysza Czesława.
Z okładki patrzy na nas człowiek, którego należałoby się... bać? "To naprawdę niebezpieczny i bezwzględny osobnik, przewrotny, oschły, zepsuty do szpiku kości. niektórych przeraża po dziś dzień. Jednemu z moich licznych generalskich rozmówców jeszcze w latach 90. na dźwięk jego nazwiska drżały ręce" - czytamy już we "Wstępie". Od tej chwili jesteśmy na tropie człowieka, którego naprawdę powinniśmy się bać. W świetle tego, czego jesteśmy ostatnio świadkami (kupczeniem przez generalską wdową zawłaszczonymi dokumentami MSW, pewnie też WSW i diabli wiedzą czego tam jeszcze!) zaczynamy rozumieć jakim przeciwnikiem był bohaterem książki L. Kowalskiego. Dalej doczytujemy: "Poznałem bardzo wielu ludzi, którzy nigdy nie pozbyli się traumy i strachu przed Kiszczakiem [...]. [...] Mógłbym opisać dziesiątki życiorysów złamanych decyzjami byłego szefa MSW, ale większość moich rozmówców nie życzyła sobie, bym powoływał się na nich w książce. Musiałem obiecać, że ta biografia w żaden sposób nie naprowadzi Kiszczaka i jego świty na ich trop". Gdzie dziś są owe "psy tropiące" Kiszczaka? Bo przecież nie zeszły do grobu razem ze swoim demonicznym szefem. W ilu szafach kryją się teczki, paczki, odpisy?! Samo stawianie takich pytań tyle lat po odzyskaniu niepodległości już jest straszne!...
Za tamtej Polski, jak mawiała moja kresowa Babcia Maria, w Wilnie, pod Ostrą Bramą wrzucano datki żebrakom do czapki z intencją: "...aby z chama nie było pana". No to mamy klasycznego aparatczyka, który z "nizin społecznych" piął się po drabinie społecznej na sam szczyt! Jakie formalnie wykształcenie posiadł był towarzysz generał broni Ludowego Wojska Polskiego? Okazuje się, że... najlepsze z możliwych? Podstawowe! Autor przypomina swoją wypowiedź z filmu dokumentalnego poświęconego gen. W. Jaruzelskiemu: "...stwierdziłem, że masa generałów LWP to, delikatnie mówiąc, osobnicy o nieprzesadnym intelekcie i najwyraźniej nie minąłem się z prawdą". Wielu Czytelników doskonale o tym dziś wie, bo czyta różne na ten temat publikacje. A mnie, mimo wszystko, poraża świadomość "na kim" budowano "świetlaną przyszłość socjalistycznej Ojczyzny". Cenne w takich chwilach są cytaty "z epoki", kiedy sami sowietyści z PPR-u pisali o swoich kadrach: "Jako zbyt słaby materiał na oficerów, a jednocześnie całkowicie pewny pod względem politycznym element, skierowaliśmy ich do wojsk Wewnętrznych i Wydziału Bezpieczeństwa". Lech Kowalski często nie hamuje swej ironii wobec Kiszczaka. Oto, co napisał o skutkach edukacji tegoż w Oficerskiej Szkole Polityczno-Wychowawczej w Łodzi, której był kursantem jeszcze w 1945 r.: "...w okresie kursu był podchorążym, a wyszedł jako cywil. Czy ktoś widział gdzieś jeszcze takie wojsko? Prawdziwy kabaret". Wcześniej zestawianie "te wyniki" z tymi, jakie osiągnął w Riazaniu Wojciech Jaruzelski. 
Wojciech i Czesław. Rzecz jasna wzajemnie przenikają się obie biografie. Jak wiemy ten pierwszy był "z prawdziwych panów", a ten drugi tylko "z pospolitych chamów". Oto "fenomen" LWP? O ile ktoś uwierzył, że to przejaw demokratyzacji w jej szeregach, to koniecznie musi sięgnąć po książkę (-ki) L. Kowalskiego, aby raz na zawsze wyleczyć się z podobnej ułudy.
Każdy miłośnik historii (nie koniecznie profesjonalista) musi pracować na źródłach. Oczywiście wiarygodnych i zweryfikowanych, a nie tylko wytworzonych przez specjalny organ w celu oplucia czy obrzygania kogoś z opozycji. Zaskakuje mnie bezgraniczna ufność "młodzieży historycznej" (często tej spod sztandarów IPN-u), jak ochoczo biorą się za wydawanie sądów ostatecznych. Nie inaczej będzie teraz, kiedy z szafy generała Kiszczaka wypadaj jakieś stęchłe trupy, wykradzione z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych! Trudno, aby czytając księgę L. Kowalskiego nie odnosił się do tego, co dzieje się "na bieżąco". To jaki kolejny danse macabre potrupny po systemie, jaki m. in. tworzył tandem: Wojciech i Czesław!
Nie wiem, czy "kandydatom na..." podsuwano jakiś wzorzec do przepisania, kiedy taki ćwierć analfabeta stukał do władz o przychylne rozpatrzenie wniosku? Podobnej treści dokument, jak ten autorstwa młodego Kiszczaka, czytałem już (i to niemal identyczny w treści i w formie) w późniejszych latach PRL-u: "...proszę Obywatela Pułkownika o przyjęcie mnie do pracy w Organach Informacji Wojska Polskiego. Prośbę swą motywuję tym, że będąc gorącym zwolennikiem Demokracji, pragnę w jak najbardziej wydatni sposób przyczynić się do utrwalania Demokratycznego ustroju Państwa Polskiego i do zwalczania wrogich elementów. Podpis: Kiszczak Czesław". Chcąc zamknąć temat "awansu społecznego" nowej kadry oficerskiej wart zwrócić uwagę na jeden z przypisów, w którym cytowany jest stalinowski zbrodniarz pułkownik Anatol Fejgin: "W ciągu kilku miesięcy, nie dysponując żadnym, nawet podstawowym wykształceniem, można było zostać oficerem. Wypuszczano masowe zastępy nowych, młodych, w większości bardzo oddanych sprawie, ale co tu dużo mówić, głupich oficerów. Pomyślcie, jak szansą było uzyskanie stopnia oficerskiego przez ludzi, którzy w innych warunkach doszliby co najwyżej do sierżanta i to pod koniec życia". Warto ten cytat pielęgnować w swojej pamięci. Od czasu do czasu odkurzać i przypominać. Nie zapominajmy kwiat polskiego oficerstwa leżał w katyńskich dołach, dał się wybić w czasie powstania warszawskiego i dokładnie w tym samym czasie był mordowany w katowniach UB - tylko po to, aby młodzież pokroju Kiszczaków i Jaruzelskich mogli wykazać się nowej władzy! Oczywiści o sowietyzacji armii znajdziemy na kartach książki bardzo wiele, wstrząsających przykładów! Aż jest smutno to wszystko czytać... Tylko po lekturze dokonań Kiszczaka, jako oficera Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego (GZI WP) dostajemy obraz człowieka, który w wolnej Polsce zasługiwał co najmniej na dożywotnie więzienie!... Ale widać dla systemowych bandytów polskie wymiar sprawiedliwości okazał się zbyt łaskawy! Nie starczyło odwagi, aby znaleźli się na swojej wyspie Île d'Yeu! 
"...Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka" demaskuje środowisko, ludzi, działanie tych wszystkich, którzy po 1944 r. stanęli u boku nowej władzy! Mamy klasyczny przykład budowania swego życia w oparciu o system terroru, zbrodni i zaprzaństwa! "Ppor. Chrzanowski [...] jest politycznie mało wyrobiony, mało inteligentny, często nadużywa napoi alkoholowych. [...] Często półżartem chwali politykę Mikołajczyka i ostatnio życzy mu w wyborach zwycięstwa" - to raport do pułkownika Józefa Kuropieski, jaki sporządził Cz. Kiszczak, kiedy "bawi w Londynie". Tak, był członkiem misji wojskowej, która organizowała powrót żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do kraju. To, do jakiej roli sprowadził się ów pułkownik (wielu z nas pewnie posiada w swych księgozbiorach wspomnieniowe książki tegoż) - poraża!* Raporty Kiszczaka - to nieomal klasyka donosicielstwa tego okresu! Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że wkrótce żądło swe skierował wobec swego "suzerena"! Jeden wkrótce znalazł się w ubeckich kazamatach, drugi "na nieszczęściu pierwszego" wspinał się! Lech Kowalski doskonale puentuje działalność obu oficerów: "Kuropieska i Kiszczak w gruncie rzeczy byli jednak do siebie podobni. Obaj byli cynicznymi  graczami i karierowiczami pozbawionymi jakichkolwiek zahamowań. [...] Pokłosie z pozostałymi oficerami misji przyczynili się do znacznych spustoszeń w szeregach Polskich Sił Zbrojnych".
Służba w stalinowskiej formacji powinna budzić zgrozę również we współczesnym czytelniku. Zakładając, że około 90 % dokumentów dotyczących samego Kiszczaka  została przez niego bezpowrotnie zniszczona, to z cym jednak możemy się TU spotkać (na kartach tej biografii) po prostu zwala z nóg? Kto powie: nic nowego? Że katowali, że donosili, że mordowali? To wszyscy wiemy! Ale czy personalnie w stosunku do niedoszłego premiera i prezydenta? Przestaje nam dziwić, co Autor biografii pisał o lęku na sam dźwięk nazwiska oprawcy Kiszczaka! "Posiada inicjatywę i jest ambitny. Pracuje nad podniesieniem wiedzy ogólnej i politycznej. Wartość moralna duża. Całkowicie zasługuje na awans do stopnia kapitana" - to jedna z charakterystyk, jaka wyszła spod ręki pułkownik Leszka Krzemienia. "W lipcu 1949 r. - dopełnia naszą wiedzę L. Kowalski - Kiszczak został kapitanem bezpieki wojskowej, mimo że nie ukończył żadnej szkoły oficerskiej. Był jednak tak zaangażowany w ściągnie «wrogów ludu», że przełożonym to zupełnie nie przeszkadzało". Bez owijania w bawełnę stwierdza, że do torturowania ludzi nie istotna była "znajomość regulaminów wojskowych". Piszący to nigdy nie należał (w najdrobniejszym procencie) do ludzi, którzy ceniliby gen. Cz. Kiszczaka. Po tym, co już tu padło (a z racji objętości książki nie mogę sięgać po każdy cytat i przykład) z coraz większą... odrazą patrzę na fotografię z okładki. To nie profesjonalne zachowanie? Historyk musi być ponad emocjami? Wraca do mnie zarzut prof. dra J. Staszewskiego ("Pan zbyt emocjonalnie odbiera historię"). Ale - tak się nie da! Bo kogo widzę? Tępego czekistę (takie sformułowania raz po raz padają z ust Autora książki - proszę dokładnie zwrócić uwagę na... przebiegłość tytułu), pospolitego tępego funkcjonariusza,   który łamie charaktery, niszczy życie prywatne podwładnych, degraduje społecznie i zawodowo, skazuje na aresztowanie! Jeśli dziś archiwum takiego wojskowego bandyty ma stanowić kamień węgielny wymiaru sprawiedliwości, to przyjdzie znaleźć się w gronie nazywanej warchołami i wrzasnąć: "veto!".  Proszę z uwagą wczytać się, jak rozpracowywano panią Urszulę Góralską z Elbląga! Zgroza!  Proszę z uwagą przeczytać wspomnienie pani Marii Wojciechowskiej, która w 1948 r. znalazła się w kazamatach Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego: "Ponieważ nic nie mówiłam, po całodziennym przesłuchaniu (konwojer) por. C. Kiszczak wysłał mnie na noc do karceru, bez okien, pryczy, napełnionego powyżej kostek wodą".
"Biorąc pod uwagę niechęć do współpracy z Organami Informacji, a z drugiej strony małą jego przydatność w niej ze względu na trudności podejścia do figurantów, stawiam wniosek o zwolnienie ze służby wojskowej jako byłego współpracownika dwójki sanacyjnej" - tak podobnie brzmiących uzasadnień (z podaniem personaliów ofiar) znajdziemy w tej biografii bardzo dużo. Trudno wobec nich przejść obojętnie. L. Kowalski ocenił: "Jak widać, Kiszczak już na początku lat 50. był gwiazdą ubecji wojskowej. Silny fundament pod zawodową karierę postawił w najmroczniejszym okresie stalinizmu w Polsce". Trudno się z tym nie zgodzić. Proszę nie ominąć przypisu 100. Zasługi ambitnego kapitana dostrzegał sam marszałek Konstanty Rokossowski / Константин Ксаверьевич Рокоссовский! Wart Pac pałaca?...
"Major Kiszczak z obowiązków służbowych wywiązuje się dobrze. Samodzielnie potrafi podejmować właściwe i słuszne decyzje. Pracowity i obowiązkowy. Przykłada wagę do szkolenia ideologicznego, na zebraniach partyjnych wykazuje aktywność" - oto opinia z 1953 r., kiedy "wiał już wiatr zmian od Wschodu", a polskie szczury (włącznie z tymi w szeregach GZI WP) zaczęły uciekać z "tonącego okrętu"! Jak okazuje się bohater tej biografii nie był lepszy. To, co sam wspomina o swojej służbie (w świetle tego, co już wiemy) napawa oburzeniem i obrzydzeniem: "Nie ukrywam [...], że praca w kontrwywiadzie miała dla mnie także posmak przygody". To jak naigrywanie się z własnych ofiar? Oto moralne i kręgosłup LWP, zbrojnego ramienia PRL-u! 
Towarzysz major szkoli się! W 1954 - przez zaledwie dwa miesiące, choć jak zauważa  L. Kowalski: "Z reguły były to kursy dziewięciomiesięczne o profilu dowódczo-sztabowym, z którą to problematyką Kiszczak dotychczas się nie zetknął". Stan społeczny większości tej "kadry" mogła pochwalić się pochodzeniem robotniczo-chłopskim "...najczęściej z wykształceniem podstawowym, niektórzy z kilkoma klasami szkoły średniej, rzadko trafiali się z pełnym średnim i z maturą". Jak ludzie podobnego sortu mogli nie hołubić i wiernie nie stać u boku "socjalistycznej Ojczyzny". Warto zacytować wypowiedź majora Jerzego Dłutka: "Przecież na kurs przysyłają takich matołów, że bierze obrzydzenie prowadzić z nimi wykłady". Na tak odważną opinię (ciekawe kiedy wyrażoną?) stać było tylko przedwojennego oficera.
Jakżeż opinie personalne i tym podobne otwierają szeroko oczy na poziom ludzi, którzy stanowili "sól" nowego systemu. Z kim przyszło się mierzyć na resortowych uczelniach światło rzuca opinia samego Szefa Oddziału Akademii Wojskowych niejakiego pułkownika Wojciecha Jaruzelskiego: "Z podstaw Marksizmu-Leninizmu zdający dobrze opanowali zagadnienia zawarte w I-III rozdziale Krótkiego Kursu KPZR**. Słabo leninowską teorię rewolucji socjalistycznej, zawężając możliwości zwycięstwa rewolucja w jednym kraju. Słuchacze nie rozumieli walki KPZR z odchyleniami (z grupą Bucharina-Rykowa). Słaba znajomość zagadnień narodowościowych prac Stalina i słaba znajomość zagadnień wysuniętych przez XIX Zjazd KPZR". Prawda, jaki "orły"? Co zdanie dźwięczy nam: słabo! nie rozumieli, słabo, słabo! Oto do czego prowadziło, kiedy parobkom dano szansę na awans? Wnioski same (bez obrazy nikogo) cisną się! Ale, żeby nie było tak ideologicznie, to dalej jest tak: "Najsłabiej opanowali działania pułku piechoty w warunkach szczególnych. Brak kultury sztabowej, pobieranie decyzji czysto intuicyjne. Słabo opanowane zagadnienia odpierania kontrataków nieprzyjaciela. Słaba znajomość marszu i boju spotkaniowego". Czyli nie tylko "po linii partyjnej" była katastrofa. Tego typu notatki mogłyby stanowić powód do radosnej ironii, gdyby nie chodziło o ludzi, którzy będą za kilka lat ślepymi wykonawcami rozkazów na wszystkich zakrętach komunistycznej Polski! Poczynając od masakry poznańskiej w 1956 r. A tak przy okazji - czytając L. Kowalskiego nie pomijamy przypisów! W nich często znajdziemy podobne bezcenności.
Ilu lat potrzebował absolwent szkoły powszechnej Czesław K., aby osiągnąć oficerskie szlify? Dwunastu! Jego geniusz odczytujemy w licznych opiniach, które regularnie i chronologicznie cytuje nam Autor biografii. Oto kilka z nich z różnych okresów:  przykład nr 1 - "Regulaminy i instrukcje opanowane na dobrze, ale niekonsekwentnie realizuje w życiu codziennym, w wyniku czego dopuścił się do zaginięcia tajnego zeszytu, który został odnaleziony dopiero po dłuższym okresie czasu. [...] Pozytywnie ustosunkowany do spraw budownictwa socjalizmu w Polsce, do Związku Radzieckiego i krajów demokracji ludowej. Czujny politycznie i klasowo. [...] specjalnych zamiłowań nie posiada"; przykład nr 2 - "...wykazał się jako zdolny, inteligentny z dużą perspektywą oficer kontrwywiadu wojskowego. Kierowany przez niego organ osiągnął pozytywne rezultaty. [...] Swą postawą moralno-polityczną, zasobem wiedzy wojskowej i politycznej oraz osobistymi walorami dowiódł, że z nakładanych nań zadań potrafi wywiązać się w zupełności"; przykład nr 3 - "Odpowiada zajmowanemu stanowisku. Zasługuje na kolejny awans do stopnia pułkownika. Wskazanym przeszkolić na kursie specjalnym w ZSRR"; przykład nr 4 - "Jest sprężystym organizatorem pracy. Potrafi łatwo rozwiązywać trudne i skomplikowane sprawy [...]"; przykład nr 5 - "Oficer o dużym poczuciu odpowiedzialności. Dąży do poszukiwania ciągle nowych rozwiązań i koncepcji. Śmiały w podejmowaniu decyzji [...]. Posiada dobre przygotowanie wojskowe i kontrwywiadowcze. Brał aktywny udział w akcji «Dunaj»*** i w szeregu ćwiczeń, w tym «Odra-Nysa» [...]"; przykład nr 6 - "W swym postępowaniu kieruje się założeniami ideologii marksistowsko-leninowskiej. [...] Pryncypialny w zwalczaniu antysocjalistycznej oraz rewizjonistycznej ideologii. Szczery patriota i internacjonalista. Należycie spełnia obowiązki w rozwoju braterstwa więzi z Armią Radziecką i innymi państwami Układu Warszawskiego". Proszę wziąć pod uwagę ten ostatni zapis. To spostrzeżenia kolejnego zbrodniarza stanu wojennego, ba! architekta i realizatora wojny z Narodem, generała Floriana Siwickiego. Po prostu towarzysz Czesław, to przysłowiowy "swój chłop"!
Co dowiadujemy się o "naszym asie kontrwywiadu" i jego osiągnięciach? Wstyd to czytać. Ale widać, jaki kontrwywiad, taki as? W biografii znajdziemy takie "rozwinięcie tematu" piórem Lecha Kowalskiego: "...powodów do chwały nie ma żadnych. Wręcz przeciwnie - na każdym z tych stanowisk prezentowało niski poziom merytoryczny, a wyniki osiągał mierne. Na etapie służby w Oddziale II WSW do celów kontrwywiadowczych poza granicami Polski wykorzystywał głównie środowiska polonijne, w tym różnych rozbitków życiowych, którzy zbiegli z Polski [...]. Bywał, że pomocne okazywały się i prostytutki, choć zdarzało się, że jedna z nich miewała nieustanne urojenia, a przy tym konfabulowała [...]". No J-23 to na pewno nie był!... Jak Autor widzi kwestię uzyskiwania kolejnych szarż przez towarzysza Czesława? Nie pozostawia nam złudzeń: "Nie o kompetencje [...] tu chodziło. To dowodzi też, że stare ubeckie środowisko z Informacji Wojskowej wspierało się wzajemnie i obsadzało na kolejnych stanowiskach w WSW". To, co przeczytamy dalej o "naszych" agentach, pracownikach ataszatów - to dopiero zgroza! Indolencja! Brak znajomości języka! "Tajne" informacje pozyskiwane z radia lub prasy - tej oficjalnej, wydanej w danym kraju. Wychodzi na to, że durnota w centrali (chyba jednak nie "ciotka Zuzanna"?) nie znając języka "łykała" podobne rewelacje!... 
Chyba niewielu z nas wyobraża sobie towarzysza generała w... marynarskim mundurze. Tak, podpułkownik Cz. Kiszczak w 1959 r. znalazł się w Gdyni! Czekał na niego Oddział WSW Marynarki Wojennej! Dla większości oficerów LWP (czytaj m. in. W. Jaruzelski) podobny rozkaz zostałby potraktowałoby jako... zesłanie. Opuścić Warszawę? Ryzykowne! Nosił teraz szlify komandora porucznika! Tak, Kiszczak miał zaprowadzić ład i dyscyplinę w szeregach marynarzy. Wcześniejsze ucieczki tychże stawiały pod znakiem zapytania lojalność tej formacji wobec "ludowej ojczyzny". Wychodzi, że oprócz naprawdę poważnej kontrwywiadowczej roboty nowy szef marynarskiej bezpieki zajmował się... bredniami poniżej godności funkcji  i szarży, którą mu powierzono: "Za wykonanie z materiałów jednostki wojskowych małych sanek, dwóch karniszy do okien oraz dwóch trzonków do siekiery, przez co naraził skarb państwa na straty". Co to takiego? Sentencja oskarżenia jednego z oficerów Marynarki Wojennej! A jak w ogóle prezentował się korpus oficerski tejże Marynarki? Lech Kowalski i w tej materii nie pozostawia nas bez odpowiedzi: "Wszyscy wywodzili się z tego samego pnia proletariacko-ludowego, w większości mieli braki w wykształceniu ogólnym, trochę lepiej było z wojskowym. Próbowali się odgradzać od pozostałych w sposób sztuczny i nienaturalny. Braki w kindersztubie nadrabiali wyniosłością, pospolitym chamstwem. W niczym nie przypominali przedwojennej kadry dowódczej Marynarki Wojennej".  

*      *      *

Stało się coś zaskakującego. Czytanie książki Lecha Kowalskiego "Cze.Kiszczak. Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka", Wydawnictwa ZYSK I S-KA zostało... zaskoczone!**** Czym? A pojawieniem się pani-wdowy-generałowej, która nagle (depcząc chyba jednak wolę śp. małżonka?) przytargała do Instytutu Pamięci Narodowej jakieś materiały? Cała Polska oniemiała? Żerowniki już rzuciły się, jak muchy na lep! "Mamy GO!" - pewnie słychać w różnych kręgach niechętnych... Należę do tych (chyba już dałem tego ślad na tym blogu zamieszczając fragment kazania bł. ks. Jerzego Popiełuszki), którzy są zmiażdżeni t a k i m postępowaniem IPN-u, jakiego jesteśmy świadkami. Tym bardziej, że kilka lat (jako doradca metodyczny KP CEN Bydgoszcz) współpracowałem z bydgoskim Oddziałem IPN-u. Niestety widząc w co zamieniają się różne spotkania, konferencje, promocje książek (w tym m. in. S. Cenckiewicza), kim są gości - przestałem w nich uczestniczyć. I bardzo mi z tego powodu przykro. Bo imponował mi zapał młodych historyków (w tym autentycznie moich byłych uczniów!). Przerywam moje pisanie na "marynarskim epizodzie"? Uważałem, że warto, abyśmy poznali korzenie jednego ze sprawców i zbrodniarzy stanu wojennego. Jeśli ktoś chce gloryfikować generała Kiszczaka - jego wola! Zalecałbym umiar. Nie znalazłem w biografii Lecha Kowalskiego choć promyczka, który rzuciłby na tą ponurą postać choć cienik sympatii. Z każdą przeczytaną stroną z coraz większą niechęcią/odrazą  (niepotrzebne skreślić) patrzyłem na okładkę książki. Świdrujące w moją stronę oczy... Chyba zacznę owijać książki gazetą? Jak za komuny? A jakże znajdziemy w biografii L. Kowalskiego wątki rodzinne! Zakochany w swej Marii sprawdza ją nim zdecyduje się na ostateczne "tak"? Czy taki "miód" i "mięta" panował w rodzinie państwa Cz.? Proszę wczytać się. Jak "po katolicku" wychowana dziewczyna (o niebo przewyższająca poziomem wykształcenia męża) odnalazł się w środowisku patologicznie nienawidzącego Pana Boga? Czy pani Cz., która teraz zjawia się z jakimiś zawłaszczonymi dokumentami, to "matka zbawczyni"? Zbawcę mamy jednego! Nie, nie myślałem o Jezusie Chrystusie. W wiodącej partii!... O! - ten, co w drugim rzędzie... albo się uśmiecha... albo nic nie mówi... ale nitki ciągnie... Nie chciałem takiego długiego wywodu końcowego. Kto co myśli na dany temat - jego sprawa. Tym bardziej trzeba sięgnąć po książkę Lecha Kowalskiego. I Nim warto to pisanie (bo nie czytanie) zamknąć:

"I OSTATNIA JUŻ UWAGA. TYTUŁ TEJ KSIĄŻKI TO AKRONIM OD SKRÓTU CZEKA (CZEREZWYCZAJKA) POCHODZĄCEGO  OD WSZECHROSYJSKIEJ KOMISJI NADZWYCZAJNEJ DO WALKI Z KONTRREWOLUCJĄ I SABOTAŻEM [...]. PIERWSZE CZŁONY OD IMIENIA I NAZWISKA CZESŁAWA KISZCZAKA NAWIĄZUJĄ DO WSPOMNIANEJ SŁUŻBY: CZEKISTA, CZEKIŚCI - W KOŃCU WYSZŁO «CZEKISZCZAK». I STĄD POMYSŁ NA TYTUŁ KSIĄŻKI, PODEJRZEWAM, ŻE BOHATEROWI BIOGRAFII RACZEJ NIE PRZYPADŁYBY DO GUSTU*****. ALE TO JUŻ WYŁĄCZNIE JEGO PROBLEM".


* Ocena literacko-historycznych dokonań generała J. Kuropieski, wg. L. Kowalskiego: "Spisane wspomnienia Kuropieski są tyle samo warte, co wynurzenia Kiszczaka" (s. 108).
** Chodzi zapewne o  "Historię Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) Krótki kurs".
*** Chodzi o agresję wojsk Układu Warszawskiego (1968 r.), w tym LWP,  na bratnią Czechosłowację.
**** To pisanie również, bo pierwsze zdania tego postu padały nim znalazłem się na stole operacyjnym, a więc przed 15 lutego.
***** I pojawia się data (jak rozumiem zakończenia pisania): 15 października 2015 r. Bohater biografii zmarł  5 listopada tegoż roku.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.