środa, listopada 25, 2015

Przeczytania (88) Anuradha Bhattacharjee "Druga Ojczyzna. Polskie dzieci tułacze w Indiach" (Wydawnictwo POZNAŃSKIE)

"Pamiętaj, Niusiek, że musisz się uczyć, a zwłaszcza angielskiego. nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, więc jeśli masz okazję, ucz się. Tadek" - powiecie: banalnie zaczynam. O! wychodzi z niego belfer. Tylko: ucz się, ucz się itd.? Tylko, że te zdania nabierają innego wymiaru, jeśli dotrze do nas, że pisano je w Szkole St. Mary's High School w Abu, to Zachodnie Indie. A rok 1943 (dokładnie 28 sierpnia)! Tak, oto przed nami książka niezwykła. Kiedy czytam imię i nazwisko autorki "Anuradha Bhattacharjee" myślę, że zaraz w pokoju pojawi się jakiś hinduski maharadża, może na swej trąbie zawyje indyjski słoń? Nic takiego nie nastąpi. Bo to nie  opowieść rodem z Tadź Mahal / ताज महल. O nie. Anuradha Bhattacharjee jest autorką książki "Druga Ojczyzna. Polskie dzieci tułacze w Indiach" (Wydawnictwa Poznańskiego) w tłumaczeniu Krzysztofa Mazurka. I jest podtytuł (?): "i pamiętnik Franka Herzoga". To obowiązkowa lektura dla każdego komu bliski jest "tułaczy los" naszego Narodu. Jako wnuk wileńskich Kresów, krewny tych, których antypolska polityka okupanta sowieckiego skazała na syberyjską poniewierkę musiałem do tej książki dotrzeć. I mówić o niej. Nawet, jeśli nie znajdowałem uznania lub odbioru? Bo kogo TO jeszcze dziś obchodzi? Należy się jednak obawiać, że coraz mniej naszych Rodaków. Czy tak powinno być?
Książka Anuradha Bhattacharjee, której bogaty materiał, stał się podstawą dla uzyskania przez Autorkę doktoratu powinna przypomnieć zapomniany epizod II wojny światowej. Tym bardziej, że tytuł zdradza nam kto jest głównym bohaterem tejże książki: POLSKIE DZIECI! Podejrzewam, że wielu z nas pamięta scenę z "Monte Cassina" M. Wańkowicza, jak na brzegu "nieludzkiej, bandyckiej, sowieckiej ziemi" zostawały polskie dzieciaki. Statek odbijał od brzegu i... Serca żołnierskie pękały, a potem wyciągnęły się ręce po te chuderlaki, aby nie zostały tam gdzie czekała je poniewierka, głów i zagłada! Może ktoś czytał wspomnienia dra Jana Ciemnołońskiego* i opisy bezradności, kiedy te biedne dzieciaczki (już na terenie Persji lub Palestyny) umierały, bo rzucały się na cytrusy - ich wychudzone żołądki tego po prostu nie wytrzymywały!... Jeśli mamy te obrazy w pamięci tym bardziej musimy teraz przeczytać książkę hinduskiej historyk! Tak, poznając losy tych uratowanych dzieciaków ratujemy pamięć o ich gehennie!
"Wyjechałem z Rosji ostatnim transportem w sierpniu 1942 r. Przez mniej więcej tydzień byliśmy w Persji na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, później przetransportowano nas do Iraku. Tam zostaliśmy parę miesięcy. W tym czasie wracałem do zdrowia i odzyskiwałem siły" - tak pisał jeden z bohaterów tej mądrej książki. Bezpiecznie, z Londynu w lipcu 1944 r. To nie jest przypadek, że wybieram ten cytat. Zresztą w moich cytowaniach nigdy nie ma przypadkowości. One zawsze czemuś mają służyć, a choćby temu, żeby w stosownym momencie otworzyć ten blog i przeczytać te fragmenty uczniom. Uświadomić im, szczególnie tym nienawistnie ksenofobicznym, że była czas, kiedy to my Polacy (czytaj: polskie dzieciaczki) byliśmy tułaczami, wygnańcami ze swych domów i znaleźliśmy się w obcym kulturowo świecie (czytaj: np. islamu) i podano nam przyjazną dłoń.
"Byliśmy wdzięczni, że ktoś dawał nam jedzenie w regularnych porach po całych miesiącach żebrania, kradzieży lub harówki za kęs chleba. Nie liczyła się jakość bo przynajmniej już nie byliśmy głodni. Wystarczyła koszula na plecy - [...] - już nam nie było zimno" - oto istota szczęścia zawarta w wypowiedzi kolejnego chłopca. Autorka jest bardzo skrupulatna. Proszę nie myśleć, że książkę wypełniaj li tylko wspomnienia, listy, relacje ocalonych. Jest też... statystyka! Tabele! Ta ze strony setnej podaje "Wydatki poniesione w Bandrze (w rupiach)". I powołuje się na wypowiedź Franka Herzoga (jego wpisano jako swoisty podtytuł całej książki): "...że był podekscytowany, widząc naprawdę czyste łóżko z materacem i czystą pościel, które miał tylko dla siebie. Był to niewiarygodny luksus po kazachskiej chacie". 
Oczywiście, ta pozorna idylla nie może zacierać obrazu. Nie wszystko było cacy-cacy! Autorka wspomina o tym, że "Brytyjski rząd w Indiach był niechętny przyjęciu dodatkowej liczby polskich dzieci [...]". I wyliczyła kilka powodów: "potencjalni agenci czy szpiedzy, którzy mogą pojawić się wraz z tymi dziećmi". Tak, dobrze słyszymy. To jedna z obaw AD 1941/1942! Czy nie brzmi zbyt współcześnie, szczególnie w świetle tego co dziś dzieje się na Bałkanach i po 13 listopada? Historia kołem się toczy?... Mądrzejsi powiadają, że NIE? Czyżby?...
Warto chyba w tym miejscu wtrącić swoisty apel, jaki kierował polski rząd do premiera Winstona Churchilla. Argument zasadniczy brzmiał: "Nawet jeżeli połowa z nich umrze w wyniku trudów podróży poza Związkiem Radzieckim, to będzie lepsze, niżby wszyscy umarli w jego granicach. Wszystko jest lepsze niż pozostawienie ich tam, w ZSRR". Czy dziś ktoś na Zachodzie pojmie w ogóle wagę tych słów?
"Cały czas zastanawiam się, jak sobie dajecie radę i co robicie. Pisz do mnie, Lalu, o naszych znajomych w Lubaczowie, przekaż im moje serdeczne pozdrowienia [...]. Napiszę znów w kwietniu, jeśli nic nie stanie mi na przeszkodzie" - to nie jest taki sobie list. To nawet nie jest list z Indii. Nie powstał w Balachadi w stanie Meszhad - tylko Starobielsku! Ojciec jednego z bohaterów książki był tam więziony! I jak domyślamy się został przez Sowietów zamordowany! Proszę zwrócić uwagę na pogłębioną analizę losów polskich opisywanych ze starannością przez Anuradha Bhattacharjee. Nawet dla nas Polaków jest to książka, która może stanowić odkrycie. Jaki był jej odbiór w Indiach czy Wielkiej Brytanii? Chcę wierzyć, że rzuciła nieznane światło na los polskich dzieci i naszego Narodu w ogóle!
Że różne były oceny lokalizacji polskich osiedli w Indiach zdradza nam raport kapitana A. W. T. Webba, po wizycie ministra pracy i opieki społecznej Jana Stańczyka: "Wiatr nawiał konsulowi generalnemu pyłu w uszy i w buty, co bardzo go rozsierdziło. Przy kolacji tego wieczoru [maj 1943 r. - przyp. KN] dość dosadnie wyraził się wobec swojego gospodarza, Jam Saheba,, bezwzględną dezaprobatę dla tego miejsca  i otoczenia osiedla [Chela  przyp. KN]". Wiemy z tego dokumentu, że wezwano tegoż polityka do Delhi "...żeby wyjaśnić bardziej szczegółowo swoje obiekcje i przyznał tam, że jedyne. co mu się nie podoba, to pył i brak drzew". Na ile obraz polskiego dyplomaty odbiega od współczesnego nam obrazka? Analogie same cisną się na usta?... 
Anuradha Bhattacharjee skrupulatnie zebrała, zdobyła, wykorzystała relacje tych, którzy przeżyli koszmar łagrów, nadzieję ewakuacji, radość odnalezienia normalności w Indiach. Nie ukrywajmy tego, ale ten "indyjski ślad" jest naprawdę mało znany szerokiemu odbiorcy historii. Więcej pewnie wiemy o dzieciach w Palestynie czy nawet Libanie (pamiętamy o losie Hanki Ordonówny?). Ale te z Indii?
"W maju 1942 r. wysłano mnie na trzy tygodnie do Indii, do pomocy w organizacji obozów i ośrodków. Poproszono mnie, żebym zorganizował młodzież polską na czas wojny. [...] Byłem potrzebny, żeby stworzyć jakąś strukturę młodzieży w Indiach. Zostałem tam cztery lata. Dzieci z Balachadi są najbliższe mojemu sercu, bo to wszystko sieroty bez rodzin albo ze szczątkowymi rodzinami" - to bardzo ważne wspomnienie. Kogo? Samego księdza Zdzisława Peszkowskiego. Tak, późniejszego kapelana Rodzin Katyńskich! I Jego tam spotykamy! Anuradha Bhattacharjee nie zapomina tego straszliwego w naszych dziejach słowa: KATYŃ! Proszę odnaleźć list Franka Herzoga do prezydenta USA w tej sprawie! Poruszająca lektura!...
Czy nie ma zgrzytu w odbiorze książki  Anuradha Bhattacharjee? Nie mogę zgodzić się na takie zdanie: "...znaczenie Polski jako sojusznika zmalało po jej bezwarunkowej kapitulacji na skutek inwazji dwóch wielkich mocarstw w roku 1939". Uczciwie mówiąc: nie wiem kogo winić? Autorkę? Czy tłumacza, pana Krzysztofa Mazurka? Bo jeśli błąd zrobiła hinduska pani historyk, to polski tłumacz musi dostrzec, że do doskonałej narracji historycznej wdarł się rażący błąd rzeczowy! Więc ja krzyczę: veto! A niby kto podpisał w imieniu II Rzeczypospolitej ową "bezwarunkową kapitulację"? Kto i gdzie?! Nic takiego nigdy nie nastąpiło! Źle jeśli tak jest w oryginalnym tekście, bo powiela błąd, który utrwala w sobie zagraniczny czytelnik. A starczyło postawić przypis! Czy mapa nr 1 pochodzi z wydania oryginalnego? Jeśli tak, to duży ukłon dla Autorki!
Książka Anuradha Bhattacharjee "Druga Ojczyzna. Polskie dzieci tułacze w Indiach" (Wydawnictwa Poznańskiego) jest wydana bardzo starannie edytorsko! Tak powinna wyglądać każda książka historyczna! Mapy, fotografie, ciekawy dobór relacji świadków (fachowo określamy to, jako źródła historyczne). Bardzo szeroki obraz historii Polski! Nawet powiedziałbym, że... wstyd mi. Czego? Że ta mądra, poruszająca, wzruszająca książka nie została napisana przez polską panią historyk? Ogromne uznanie dla pani Anuradha Bhattacharjee, że przypomniała historię "tułaczych dzieci". Wspaniale móc patrzeć w ich uśmiechnięte buzie, widzieć ich hinduskich przyjaciół. Ale i serce się kroi, kiedy czytamy, że musiano opuszczać indyjskie obozy. Jest m. in. statystyka zawarta w tabeli nr 4 "Ogólna liczba Polaków w Indiach" - na 31 VIII 1946 r. było ich 4600! Tylko 500 zadeklarowało powrót do komunistycznej Polski! Reszta rozjechała się do Wielkiej Brytanii, Australii, USA, Afryki, Libanu czy Kanady. Ciekaw jestem ilu z nas wiedziało (bo piszący te słowa - nie!) o tym, że grupa polskich harcerzy "...z osiedla [Valivade - przyp. KN] trzymało specjalną wartę honorową, kiedy prochy rozrzucano w nurtach rzeki Pachgangi". Kogo? Gandhiego!... Czyli kolejna wartość tej książki: wiedza! Poszerzona!

* Chodzi o wspomnienia pt. "W 2 Korpusie to było czyli coś w rodzaju reportażu" (Wydawnictwa Literackiego - Kraków - 1983)

Brak komentarzy: