piątek, października 25, 2024

My english adventure - odcinek 5 - Rockingham, mescape to the Country

My english adventure - prowadzi nas prosto na angielską wieś.
Zapytano mnie na prowadzonym przeze mnie Facebooku: "A co to za długotrwała wizyta w tym UK? Czyżby jakieś badania historyczne?". Odpowiedziałem tak: "...wizyta trwała tylko tydzień, to ja tak rozbieram ten pobyt na mikro światy". Nie inaczej jest i tym teraz. Ględzę z pewnymi szczegółami o tym, co widziałem, pochylam nad niemal każdym kamykiem. Nie dziwota, że wystawiałem na wielokrotną próbę cierpliwości mego osobistego Syna, który chwilami poganiał mnie słowami: "Ojciec, skończ fotografować każde okno, bo nie zobaczymy tego, co najważniejsze". Zapewne wróci ten cytat jeszcze. No, ale to już było w dniach ostatnich tej niezwykłej dla mnie peregrynacji. Tak jednak zachowuje się ktoś chory na historię, wyczulony na piękno mijanej przeszłości. Proszę zatem nie mieć do mnie pretensji, że tak rozwleka się moje pisanie. Bo jeśli teraz nie zostawię śladu po tym, co widziałem miedzy 16, a 23 IX tego roku, to kiedy? Ma ten materiał zalec na miesiące czy lata w kolejnym folderze? Tyle, że mój komputer już żąda, aby to i owo usunąć, bo nie mieści na dyskach moich tzw. archiwaliów.


Zapraszam do Rockingham. Żeby było ciekawe, to ten sam dzień, co w poprzednim odcinku, kiedy odwiedzaliśmy Old Corby, czyli 17 września. Nie miałem pojęcia dokąd Orsi i osobisty Syn mnie zabierają. Padła nazwa: Rockingham. Ale mi ta nazwa nic kompletnie nie mówiła. Znam tylko podobnie brzmiące... Nottingham, a i to za sprawą sportu (czytaj: piłka nożna), bo tam przecież nigdy nie byłem.  W samochodzie coś doszło do mnie o jakimś zamku. No, ale Rockingham Castle pozostało mi znane tylko z folderu [1] Po prostu wyjechaliśmy zbyt późno, a tam ostatniego zainteresowanego wpuszczano o 15,30. Sprawdzam: pierwsze foto zrobiłem na miejscu o 16,27. Czy zawód mi sprawiono, rozpalono ciekawość zamczyskiem, co to sobie liczy 950. lat - i musiałem obejść się smakiem? Nic bardziej mylnego! Znalazłem się w świecie nieomal magicznym i przecudownym. Znów kogoś poruszy egzaltacja pana 60+, że nie wypada i takie tam inne zarzuty?




Nie zrozumie mnie nikt dla kogo to, co tu upubliczniam, to tylko staroctwa strzechą kryte, jakieś okiennice i drzwi. Zrozumieją mnie na pewno ci, którym nie obce są klimaty seriali takich, jak choćby "Morderstwa w Midsomer / Midsomer Murders" czy popularnego cyklu "Ucieczka na wieś / Escape to the Country". Moja osobista Żona też zrozumie, bo czuje ten świat, odbieramy go wspólnie na jednej fali zafascynowania. Co innego widzieć go w ekranie telewizyjnym, a co innego być tu pomiędzy tymi domami. Chyba nie będzie to nadużyciem, jeśli ten odcinek poświęcę pamięci Jonnie Irwina (1973-2024), prezentera tego programu, który kilka miesięcy temu przegrał walkę z rakiem płuc [2] 




Takich klimatów nie odnajdziemy w żadnym polskim zakątku. Oto prawdziwa wieś angielska pamietająca czasy nie tylko królowej Wiktorii, ale moglibyśmy cofnąć się w bardzo zamierzchłą przeszłość. Może byłem mało uważnym podglądaczem, ale wypatrzyłem dom z... XVII w. Wyryty w piaskowej płycie (jak mniemam)  rok zaskoczył mnie: 1674! Aby ogarnąć mnogość minionego czasu dodam: to w tym roku hetman wielki koronny Jan Sobieski został wybrany królem w Rzeczypospolitej Obojga Narodów! Proszę pokazać mi budynek mieszkalny na polskiej wsi, który stoi i jest zamieszkały od tylu pokoleń? Teraz rozumiemy moje poruszenie, moje -achy i -echy? I to ciągłe powtarzanie: jak w Midsomer! jak w Midsomer!  


Naprawdę jestem pełen podziwu dla Anglików, że mimo mijanych dekad, postępu - zachowali świat dawno przeszły w takiej kondycji! Oto, prawdziwy świadkowie przeszłości. Tu dopiero można budzić świadomość lokalną, patriotyczną, czuć więź z przodkami, którzy tu rodzili się, wzrastali, zakładali swoje rodziny, starzeli się, przekazywali pałeczkę pokoleniową następnym, a oni następnym, a oni następnym! I tak nieprzerwanie do XXI w.! 




Naprawdę jestem zachwyconym, że kolejne pokolenia stoją na straży czasu tu zastanego. Kupić dom, to jedno, ale nowy właściciel posesji nie może  n i c z e g o  zmienić w jego obejściu! Ktoś krzyknie: skansen! Tak, na jakimś poziomie tak. Nikt nikomu nie każe mieszkać w domach pamiętających czasów restauracji Stuartów. Ale jeśli decydujemy się tu mieszkać, to już wchodzi się w tryby, w których pozostają pozostali mieszkańcy. I to co najmniej od XVII w. 




Nawet zbudowany przystanek autobusowy musi być wzniesiony ze sztuką budowlaną charakterystyczną dla wszystkich innych budowli. Tu zwracam uwagę na monogramy monarsze: Elżbiety II (E II R) i Karola III (C III R). Nie chcę nikogo dotknąć, ale wyjaśniam: E II R = Elizabeth II Regina; C III R = Charles III Rex. 





Drzwi, okna, szyldy, nawet ogłoszenie o sprzedaży... jajek - nic nie uchodziło mej uwadze. Po prostu oddychałem każdym mijanym murem, każdą ujrzaną okiennicą, podziwianą strzechą. 


Nie spodziewałem się spotkać tu słynnej... budki telefonicznej (telephone box). Myślałem, że takie rarytasy, to tylko w Londynie? Na tablicy z krótkim rysem dziejów Rockingham napisano na jej temat: "This grade Il listed Telephone Box is a type K6 kiosk, designed in 1935 by Sir Giles Gilbert Scott and made of cast iron". Tak, to tu dowiedziałem się kto był projektantem tej słynnej budki! [3]


Żeby nie było, że tylko cegła, strzecha i okiennice mną zawładnęły! Zerkałem, co na pożegnanie lata kwitnie w ogródkach angielskich. Proszę mnie nie pytać o gatunki roślin, bo ich nie znam. Tu raczej przegrywam z wiedzą mojej osobistej Żony, dla której bycie tu byłoby równie cudownym przeżyciem.



Ile trwało nasze tam spacerowanie? Godzinę? Nawet nie. Ostatnie foto wykonałem o 16,50. A wrażeń - moc! Około sześćdziesięciu kadrów! To właściwie przekleństwo naszych scyfryzowanych czasów: bez opamiętania wykonujemy dziesiątki (setki, tysiące) zdjęć, ale potem z ich wykorzystaniem tylko kłopot. Ile ja ich tutaj upubliczniam? Niewiele. I to boli, bo chciałoby się zaprosić do tego świata każdego komu bliskie podobne klimaty, ba! zachęcić tego, kto ich nie zna, a chciałby zobaczyć Anglię nie tylko tę londyńską, pełną gwaru miejskiego. Tu, nawet będąc niespełna godzinę (dałbym głowę, że byliśmy tu dłużej), można zapomnieć, że istnieje innym świat, że latają samoloty, nawet że panuje Karol III, a nie kolejny Stuart. Tu po prostu oddycha się innym powietrzem. Aż dziw bierze, że za rogu nie wyjdzie Herkules Poirot w towarzystwie kapitana kapitana A. Hastingsa lub inspektora Jappa. 




Warto, warto w pogoni za blichtrem świata współczesnego poczuć tę przeszłość, która jest wpisana w te domy, strzechy i ogródki. Tu też trafimy na ślady wielkiej historii...


I ruszamy dalej. To jeszcze nie koniec 17 września. Czeka nas kolejne odkrywanie. Bo ja przecież nie wiem, co jest za rogiem. W każdym bądź razie wtedy, kiedy wsiadałem do auta, którym dzielnie kierowała Orsi i zabierała nas w kolejny świat doznań, a że znowu detale zdominować miały moje oglądania, to tuż trudno. Takie ze mną podróżowania.  

Z osobistym Synem na ulicy w Rockingham - foto Orsi


Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.