poniedziałek, września 09, 2024
Przeczytania - 508 - Marcin Król "Podróż romantyczna" (Wydawnictwo Iskry)
No, to mamy trzeci spotkanie z dorobkiem profesora Marcina Króla (1944-2000), filozofa polityki, historyka idei. Wcześniej w cyklu ukazały się spostrzeżenia po lekturach "Pakuję walizę" (427) i "Do nielicznego grona szczęśliwych" (441). Tym razem "Podróż romantyczna" ze wstępem, który napisał Jarosław Kuisz, a wydały niezawodne Iskry. Zaskoczeniem jest to, że rzecz, która miała swój debiut literacki w 1986 r. (pisana była w m. in. w maju 1982 r.) nigdy wcześniej nie była drukowana w Polsce? Patronat medialny nad książką objęła Kultura Liberalna. Jest-że sens sięgać po publikację sprzed tak wielu lat? Bo to przecież cała epoka za nami, a dla pokolenia urodzonego już w XXI trąca nieomal archeologią wydawniczą. Dla wątpiących niech za rekomendację posłuży, to co o Autorze napisał prof. Aleksander Smolar: "jeden z najważniejszych polskich intelektualistów ostatniego półwiecza". Dla mnie wystarczającą zachętą jest, że książka ukazała się tu i teraz.
Warto uświadomić sobie, że to nie będzie spacerek po sielskich błoniach, w romantycznych oparach natchnienia wieszczy, ale gorzka chwilami do przełknięcia świadomość pewnych wartości. Jedna z nich znalazła fundamentalne ujęcie w jednym określeniu: ZBARAŻ. Dla wychowanych na kartach "Trylogii", oczywiście tej H. Sienkiewicza, a nie A. Sapkowskiego czy J. R. R. Tolkiena (niczego nie ujmując prozie obu panów) czytelna jest ta paralela. Robić tu wykładu o powstaniu B. Chmielnickiego nie zamierzam. Ale chyba starczy podstawowy kurs historii rodzimej na poziomie klasy VI szkoły podstawowej, aby słyszeć o obronie tej kresowej twierdzy.
Otworzenie książki na-chybił-trafił znów sprowadziło mnie do ciekawych wniosków? Bo zbieg, jak na mnie, bardzo zaskakujących okoliczności w treści: "Zdumiewa natomiast fakt, że Piłsudski - podobnie jak wielcy romantycy - w błyskawicznym tempie został przykrojony do miary Zbaraża i prawie nikt nie potrafił zrozumieć ani tym bardziej kontynuować jego myśli i metod działania. Działo i dzieje się tak za sprawą jego często inteligentnych zwolenników, którzy z Piłsudskiego czynią postument po to, żeby samemu wspiąć się choćby trochę wyżej". Zbaraż. Piłsudski. Romantyzm. I świat maluczkich, których nie było brak w 1986 r., ale i obecnie w 2024 r. wielu swe kramarczne budy i ohydne idee (a także gęby) pragną dostawić do idei i życia Marszałka. Nic z niego jednak nie rozumiejąc. Starczy spojrzeć na marsz niepodległości w wydaniu narodowych zamordystów!
No i zaczyna się gadanie z retoryką pana Profesora. To jest nieuniknione przy podobnych publikacjach. To jest siła, waga i znaczenie takich książek, jak "Podróż romantyczna". Dlatego już pisałem o gorzkości w odbiorze tego, co nam Autor zostawił. Ja włączam myślenie już na sam dźwięk nazwiska: Marcin Król. Zastanawia mnie czy zdanie, którym rozpoczął Autor nie zniechęci kogoś, aby odłożyć kolejne blisko czterysta stron: "Pewnych rzeczy wyjaśnić się nie da". Taka jest brutalna prawda. Jestem tego samego zdania. I już za rogiem stajemy wobec pytań: "Gdzie jest więc Polska? Czym jest polskość?". Jak mnie uskrzydlają takie wnioski: "...dla myślenia zawsze niebezpieczne jest nieliczenie się z rzeczywistością". Toż to, jak otwieranie pudełka Pandory! Obawiam się, że to gorzkie docieranie do prawd dla tzw. 100% Polaków może być ciosem nieomal w serce. "Uznanie polskości za fakt nie może jednak zamieniać się w mizdrzenie się do niej" - czy nie przerabiamy tego przy kolejnych rocznicowych obchodzeniach świąt państwowych (nie będę wskazywał żadnej daty).
Idea Nieustającego Zbaraża na swój sposób wspaniała, na na swój sposób groźna. Bo cudownie widzieć się pomiędzy herosów typu Longinus Podbipięta czy Jan Skrzetuski (historycznie było mu: Mikołaj). Ale okopanie się w swoim świecie, to też... wstecznictwo, zastój, stagnacja, marazm, a w konsekwencji spoglądanie na świat zza ostrokołu czy innego muru, ale jak też dalej znajdziemy: "...niewątpliwie od pierwszych dni po Targowicy i po drugim rozbiorze Zbaraż zaistniał i musiał pełnić funkcje wyłącznie obronne". Jakbym chciał tu pełną garścią dosypywać kolejnych spostrzeżeń pana Profesora, np. "Nieustający Zbaraż to bowiem potęga, o czym niejeden krytyk tej strategii, mędrek i sceptyk, człowiek wielkich idei i wielkiego ducha, poeta i myśliciel miał się przekonać na własnej skórze". Podoba mi się określenie: autorzy strategii ofensywnej. A jeszcze do tego ich wymienienie i znalezienie w tym gronie takich mych ulubieńców, jak M. Mochnacki, A. Mickiewicz, C. K. Norwid czy Cz. Miłosz. To jest to intelektualne wsparcie dla każdego z nas. Jakie? - dziwi się ktoś anonimowy. Że wspieranie się mądrością takich umysłów, to jednak dobrze zainwestowany kapitalik. Intelektualny!
Bolesne wnioski o emigracji i jej wpływie na... wielkich tamtych czasów (myślę o Wielkiej Emigracji AD 1831): "Nastąpił albo zanik talentu, albo spodziewany talent się nie ujawnił" i dalsza konkluzja: "Nie ma jednak dowodu na to, że gdyby zostali w kraju, byłoby inaczej". Cieszy mnie, że na regale obok mnie stoi dzieło M. Mochnackiego, o którym tu czytam, czy pisma A. Mickiewicza (a on sam zerka na mnie z popiersia). Cieszę się, że "Podróż romantyczna" jest dla mnie stąpaniem naprawdę pomiędzy swojemi! Łatwiej mi się ustosunkowywać do treści zastanych? Na pewno tak. Dopiero dojrzewam do zrozumienia roli Zygmunta Krasińskiego. Cudowne, obszerne cytowanie listu z 1836 r. tegoż do ojca, generała Wincentego Krasińskiego. To dopiero gorzkości rzucane wobec gloryfikacji przeszłości. Tu tylko jedna dygresja: "Że wojen u nas religijnych nie było, to tylko dowód, że nikt w nic nie wierzył mocno. O to, w co ludzie wierzą, biją się. Wojna jest wynikiem życia". Moje myślenie o latach po upadku powstania listopadowego (skutek choćby lektur M. Brandysa), to jednak emigracja. Królestwo Polskie? Raczej - nie. Czy skutek rodzinnych korzeni, które wtedy sięgały ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego i Wielkiego Księstwa Poznańskiego? Otwiera mi oczy na takie zagadnienie społeczne i kulturowe: "... poczucie wielkiego zawodu i wynikające stąd zniechęcenie, określały sytuację umysłową kraju. [...] Wszędzie drugorzędność, miernota i pusta umysłowa".
Ile z doświadczeń emigracji 1831 r. przełożyłoby się na obecny obraz emigracji? Muszę zapytać swego Syna, bo ona kilka lat temu wybrał obcy chleb. Warto dodać, że swoisty kompleks emigranta wpisał się w życia ludzi Kresów i ich potomków. Noszę go w sobie i ja. Nie wytłumaczalny sentymentalizm, w moim przypadku, wobec Wilna, Niemna, Wili, Naroczy, wilejskich zaścianków, poezji W. Syrokomli. O tej twórczości nic nie ma, ale czy i to nie jakieś okopy Zbaraża dawnych wartości, dworków, szlachetczyzny? Dla mnie - na pewno tak. Znów zbyt wiele o sobie, a "Podróż romantyczna" odpływa? Ale to jest prawdziwe odbieranie tej książki. Zapewne ktoś innym widzi, co innego. Trudno. Nic na to nie poradzę. Pewnie wielu, a ja do nich się też zaliczam, chwyta się na tym, że chce napisać w tytule: podróż sentymentalna.
"Od Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego rozpoczyna się apoteoza szczególnej misji emigracji" - i kroczymy dalej, u boku C. K. Norwida i poznania, jak oddalenie od kraju, brak z nim codziennego kontaktu sprawiał, że emigranci budowali świat wspomnień, czasu przeszłego dokonanego. Trudno się dziwić, że pan Profesor sięgnął po przykład fundamentalny: "Pana Tadeusza". "...jest to przecież wielkie wspomnienie przeszłości, zbudowanie świata nieistniejącego, a nie odtworzenie realnych widoków" - czytamy. Naszło mnie jakże odmienne spojrzenie na pejzaż Litwy oczyma Zygmunta Korczyńskiego a Teofila Różyca. Dla jednego to zagony kapusty niegodne uwagi malarza, a dla drugiego godne pędzla mistrza krajobrazy. O E. Orzeszkowej będzie minimalne napomknienie wiele stron dalej: "Sienkiewicz i, z nieco mniejszą umiejętnością tworzenia realistycznych wzorców postaw, Prus, Reymont, Orzeszkowa, Żeromski zamknęli polską wyobraźnię w muzeum figur woskowych [...]". Jakże znamienne to spostrzeżenie. I kolejna gorzkość do przełknięcia. Obraz emigracji widziany oczyma np. S. Brzozowskiego czy W. Gombrowicza, idealizowanie tego, co powstawało nad Sekwaną w XIX w. w dalekim kraju - tyle tu tego. "Publiczność w kraju miała skłonność raczej przeceniać osiągnięcia emigracyjne literatury, ale opatrywano ją tak wysokimi notami ze względów najczęściej pozaartystycznym. Dostrzegano w niej ważny dowód niezależności polskiej kultury [...]" - to taka narodowa, słabość i gloryfikacja, ba! kompleks polskości.
"Wszyscy, od Mochnackiego po Gombrowicza i Miłosza, toczyli z polskością niekończące się pojedynki, bo polskość była dla nich rzeczywistością czy raczej pewnym poziomem rzeczywistości, od którego należało odbić się wyżej, ale którego nie można było pominąć" - i mądre wybranie wspomnianego już listu Z. Krasińskiego do ojca. Autor wypomina, że nie jest on czytany, bo burzy idealny (czy raczej wyidealizowany) obraz Polaka i polskości: "...podważał z góry wszystkie świetne mniemania o sobie samym, jakie Polacy mieli powziąć w przyszłości". To istny obuch na rozpalone głowy 100% Polaków, którzy pławią się w sarmatyzmie, choć już same ich gminne nazwiska powinny sprowadzić ich na rzeczywiste klepisko a nie wielkopańskie parkiety. Nie będę tu kładł cytatów, bo utonąłbym w nich i błąkał się które tu dać, a które pominąć. Te trzeba przypomnieć na okoliczność np. 11 Listopada! Bo jak herosowi z wytatuowanym husarzem na ramieniu lub wilkiem ryczącym na nabrzmiałej od sterydów piersi przełknąć takie krótkie zdanie: "Król żaden nie był wielki". Trafnie, moim skromnym zdaniem, Autor podsumował list z 1836 r.: "Wszystkie zarzuty Krasińskiego sprowadzić można do jednego, najważniejszego: brak w polskiej historii i w naturze Polaków silnego tonu, mocnych akordów". Zamiast forte jest miłe divertimento!
"Niezwykła to była osoba w dziejach Polski, która umiała swoją wolę, wolę czynu narzucić dość znacznej gromadzie ludzi, ludzi często wybitnych i bystrych" - proszę podsunąć to zdanie/opinię Autora komuś i dopytać o kogo chodzi. Kolejne zdanie raczej będzie jednoznaczną podpowiedzią: "Ta mocna, wąsata figura, wywodząca się jakby z zamierzchłej polsko-litewskiej przeszłości, spowodowała udaną zmianę tonu słodko-melancholijnego na męsko-zdobywczy". Wiadomo! Józef Piłsudski! Te walory dostrzega Autor w czasie powstawania Legionów czy wojny z bolszewikami, zdecydowanie odcina się od polityki sanacji. Warto jeszcze zacytować to: "Piłsudski rzeczywiście brał mocny ton, a akordy były potężne. Wiedział, czego chce, cel był wyraźny, wiedział, jak spróbuje osiągnąć ten cel, przygotowywał siebie i innych przez co najmniej dziesięć lat, postawił na jedno, ale potrafił też posługiwać się delikatniejszymi narzędziami polityki".
Nie dziwi mnie opinia pana Profesora o... idiotyczności patriotycznej pieśni W. Pola, pt. "Sygnał". To w niej śpiewało kolejne pokolenie Polaków (a fragment jest tu cytowany): "Poszli nasi w bój bez broni". Nie znajdziemy tu odniesień do powstania warszawskiego (prędzej do... Franciszka Karpińskiego i jego stosunku do N. Repnina), ale czy nie było idiotyzmem śpiewanie: "...choć na tygrysy mieli ViS-y"? to ta sama skala hura-patriotyzmu, sarmackiej nonszalancji.
Idźmy dalej tropami Mochnackiego, Norwida, Mickiewicz, Krasińskiego, Brzozowskiego, Gombrowicza czy Miłosza, to bardzo pouczająca i gorzka lekcja polskości, poznawania Nieustającego Zbaraża. Ten fenomen kulturowy "Trylogii" dla kilku pokoleń. Można by cytować Brzozowskiego czy powoływać na Kleinera, a ja czerpię z M. Króla: "Sienkiewicz nie uczestniczył w budowaniu fundamentów, Sienkiewicz raczej pokrył tynkiem gmach pełen szczelin i pęknięć, stwarzając w ten sposób pozory, że całość trzyma się krzepko". Rozważania wokół cyklu powieści po prostu bezcenne. Zapewne od 1982 r. wiele się zmieniło. Po pierwsze wiele wznowień i dostępność - nieporównywalna z tą z lat słusznie minionych. Po drugie - pokolenia przełomu XX i XXI w. jej po prostu nie czytają, nie uważają, aby to było potrzebne. Na moim regale obok książek o Wilnie i Wileńszczyźnie stoi wydanie "Trylogii" (PIW, Warszawa 1972). Jadąc lat temu XX na Litwę, co zabrałem do czytania? "Potop"! Było to dla mnie oczywiste. Choć mogłem też wziąć tom wierszy Syrokomli. Wnikliwe i szerokie spojrzenie na dzieło Sienkiewicza (przed laty miałem okazję poznać wnuka pisarza, pana Juliusza Sienkiewicza). Ja z niego biorę trzy zdania: "Rzecz w tym, że myśli się o Trylogii - więc i o polskości - jako symbolu, micie, baśni, itp., a nie jako o fakcie. Natomiast polskość to fakt, to rzeczywistość i Trylogia to także fakt. Faktów zaś nie ma co krytykować ani aprobować". I dalej trafiamy nieomal na... apel: "Z wszystkiego tego wynika pewien wniosek względem Trylogii. Dajmy jej spokój. Czytajmy ją, tak, jak została napisana, ta piękna, wzruszająca historia, źródło czystych przeżyć, dziecinnych wzruszeń, których tylko głupiec siebie pozbawia". Trafne i mocne!
I z tym wyzwaniem pozostawiam znamienitych Gości tego blogu. Martwi Was, że zostawiam w tym miejscu? "Podróż romantyczna" - trwa. Zapewniam. Ona jest też w nas, choć nie do końca ujawniona, może nawet nie zgodna z naszym duchem tu i teraz. Dla mnie obcowanie z dorobkiem pana prof. Marcina Króla, to uczta. I mogę powtórzyć, to co już kiedyś napisałem, to smutne, że już niczego innego Autor nie napisze i nie nauczy nas.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.