niedziela, lipca 14, 2024

Przeczytania - 503 - Sławomir Leśniewski "Jagiellonowie. Złoto i rdza" (Wydawnictwo Literackie)

Jagiellonowie - dla mnie brzmi dumnie. Bo nie jestem obiektywny? Bo zawdzięczam moim wileńskim Krewnym (w większości już niestety świętej pamięci), że z dumą powtarzam, że zostałem wychowany w duchu jagiellońskim. Bo w moich salach i szkołach wieszałem godło Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dwóch ostatnich Jagiellonów. Bo obok wisi obraz uczennicy kościołów św. Anny i Bernardynów w Wilnie. Bo z półki nad komputerem zerka na mnie wieszcz Adam.  Bo jedną z półek regału wypełniają li tylko książki o Wileńszczyźnie (oraz Trylogia). Dość tego przechwalstwa! - odzywa się tzw. 100% Polak, którego moje związki z kresowością (tą wileńską) nudzą. Aha! jeszcze jedno (i zapewniam nie ostatnie) bo: pisałem pracę magisterską z historii Wielkiego Księstwa Litewskiego pod czujnym okiem prof. S. Alexandrowicz (1931-2015). A! pradziad Józef  Poźniak woził dziadka Stanisława na wycieczkę do Krewa! 
 
 
Czy zabrałbym kolejną książkę Sławomira Leśniewskiego "Jagiellonowie. Złoto i rdza", Wydawnictwa Literackiego, na wakacyjną włóczęgę? Oj, tak! Z kilku powodów. Bo narracja Autora trzyma poziom poprzednich książek. A zapewne nie jest to proste. Lekkie pióro sprawia, że sam oczekuję na kolejne plony pracy twórczej (o czym zresztą nadmieniałem, kiedy odkładałem spojrzenie na Tadeusza Kościuszkę). I doczekałem się. W końcu to czwarta książka tego samego autorstwa, która trafia do tego cyklu (patrz odcinki nr: 231, 314, 492). A przecież, to nie jedyne tytuły w moim posiadaniu tego Autora.
Nie brałbym do ręki książki, która kroiła by się jako strata czasu, nie warta zajmowania się, męcząca czy wręcz nudna. Nie twierdzę, że na tego typu książki nie trafiam. Do dziś nie opublikowałem odcinka o pewnym tytule, zacnego wydawnictwa, w którym znalazłem... kilkanaście błędów rzeczowych! Proszę mi wierzyć, ale nawet uczeń szkoły podstawowej byłby  w stanie ułowić je równie łatwo. Są zatem i takie śmieci pomiędzy perłami.
Nie ukrywam, że pisarstwo Sławomira Leśniewskiego odpowiada mi. Może nadnobilituję to pióro sam przed sobą, ale stawiam je na tej samej półce, co choćby tworzyli Paweł Jasienica, Marian Brandys czy Waldemar Łysiak. Kolejny prawnik, co pasję do historii przelewa na papier i robi to doskonale! Nie mogę się zgodzić z tym, co napisano na okładce: "Sławomir Leśniewski zrzuca z piedestału historii blisko dwieście lat rządów rodu Jagiellonów w Polsce i na Litwie". Dlaczego zaraz: zrzuca? Czemu ma służyć takie zdania zbudowanie? Oto! burzyciel mitów?! Zdemoluje nam obraz dynastii? Czeka nas szok historyczno-termiczny?  Nie kwestionuję zapowiedzi: "Poznamy nie tylko niekwestionowane sukcesy, ale też zmarnowane szanse legendarnych władców - od Władysława Jagiełły po Zygmunta Augusta". Dlaczego zaraz: legendarnych?  Ktoś chyba tu odpłynął z takim stwierdzeniem. Kto jest niby tą legendą? Jagiełło? Wojna 13-letnia? A może hołd pruski? 
Pewnie, że jeśli ktoś podchodzi do dynastii jagiellońskiej z namaszczeniem i ślepym uwielbieniem, to kiedy natrafi na zdanie "Przeminął szczęk broni pod Grunwaldem, a władca Polski, który z pomocą stryjecznego brata poprowadził armię do wielkiego zwycięstwa nad zakonem krzyżackim, nagle zmienił się w nieudacznika", to zaboli narodowe ego? Mnie może mniej, bo swą edukację z tej epoki budowałem m. in. na lekturach takich tuzów historiografii, co profesorowie S. M. Kuczyński czy H. Łowmiański. Bo jeśli faktycznie kojarzymy Jagiełłę tylko z pomników w Krakowie czy Nowym Jorku, to zgrzytnie w nas. 
Wina każdego kto wcześniej budował chwałę domu jagiellońskiego tylko na obrazach rodem z Jana Matejki!  A tu wychodzą po prostu ludzie z ich słabościami, potknięciami, podłościami. Dlatego powinniśmy być wdzięczni, że od czasu do czasu ukazują się książki, jak "Jagiellonowie. Złoto i rdza". W końcu chcemy wierzyć tylko w heroizm Władysława III Jagiellończyka, a nie nieodpowiedzialnego młokosa, którego przerosły dwie korony, a rozbujana pycha pchnęła na pola Warny! Raczej na lekcjach historii uczeń nie usłyszy takiego stwierdzenia o tym monarsze: "Podczas gdy on prowadził krucjatę przeciwko Turkom, z udziałem polskich wojsk trwały walki na pograniczu śląskim, coraz bardziej napięte były stosunku polsko-krzyżackie i litewsko-mazowieckie, a jakby tego było mało, Ruś regularnie najeżdżali Tatarzy". Co najmniej zastanowić winno nas zdanie: "Waliło się wszystko, kraj zmierzał do katastrofy, a król ciągle pozostawał za Karpatami". Kiedy już przychodzi przełknąć pogrążenie w smutku, bo król zginął, musimy zmierzyć się też z takim podejściem do dramatu: "...nie wszyscy chcieli zachować go w dobrej pamięci. Dla wielu był wiarołomcą zasługującym na swój los". To jest owo zrzucanie z piedestału? Podoba mi się ta ocena monarchy: "Władysław okazał się chłopcem, który nie miał dość czasu, aby stać się mężczyzną. [...] Łapczywie chwytał przyjemności, które oferowało mu życie"
Jestem zdania, że najbardziej nie docenionym królem z dynastii był Kazimierz IV Jagiellończyk! W pewnym miesięczniku edukacyjnym przed laty zamieściłem artykuł pod wymownym tytułem: "Kazimierz kontra Kazimierz". Akurat w Bydgoszczy stanął na cokole pomnik Kazimierza III Wielkiego. No i pozwoliłem sobie na ocenę roli monarchów w rodzinnym mym mieście. Wypadło na korzyść młodszego syna Jagiełły. Sławomir Leśniewski okazuje się też zrobił pewne porównanie obu panowań: "Jeśli miałbym się zdobyć na porównanie obu tych władców, to uważam, że trzeci z Jagiellonów na polskim tronie zasługuje na ocenę co najmniej zbliżoną do tej,  którą dość powszechnie cieszy się ostatni z Piastów. A on przecież otrzymał przydomek Wielki". Autor przypomina nam, że to ten władca zdobył Malbork, przetrącił na dobre kark Zakonowi i przyczynił się do tego, że kiedy odchodził z tego świata Jagiellonowie panowali w Polsce, na Litwie, w Czechach i na Węgrzech. Oczywiście musiał wspomnieć chwile grozy i dramatów, jak choćby to co rozegrało się pod Chojnicami (zapomnianego 18 IX 1454 r.): "Pojął z przeraźliwą jasnością, że w przeciwieństwie do ojca nie ma zdolności wojskowych, a niezdyscyplinowane tłumy szlacheckie nie zapewnią zwycięstwa nad żyjącymi z wojny zaciężnymi. To już nie było rycerstwo doby Grunwaldu, na co dzień ćwiczone w wojenny fachu i sprawnie wymachujące mieczami".  Jakie z tego nauki pobrał? To znajdziemy w dalszej narracji, jak również wzmianki o roli Litwy i Mazowsza w wojnie 13-letniej. Może, to kolejne zrzucanie z piedestału? Pewnie tak, bo jakoś kruszy się jednorodna myśl (czytaj: mit), że Korona i Litwa ramię przy ramieniu stawały wobec zagrożenia krzyżackiego.  Autor wręcz nazywa absurdalną sytuacją bierność Wilna, kiedy to dziedziczny władca Litwy nie mógł liczyć na tej Litwy wsparcie! Dla mniej wyrobionego historycznie odbiorcy zaskoczeniem może być fakt: "Zamiast oblegać i opanowywać krzyżackie twierdze kosztem drogocennej krwi zaciężnych, postanowił zdobyć się na odpowiednio duży wysiłek finansowy, jednak mniejszy niż ten konieczny do przeprowadzenia zaciągów, i wykupić je od cudzoziemskich [...] załóg!". Zapewne bydgoskiego czytelnika zaskoczy brak wzmianek o roli jego miasta w tym wieloletnim konflikcie. No, ale taka monografia rządzi się swoim prawami (czytaj: ograniczona objętość).
Chyba jednak dopadłem wydawcę na... błędzie. Pisząc o edukacji synów Kazimierza Jagiellończyka trudno nie wspominać roli, jaka odegrał Filippo Buonaccorsi, czyli Kallimach. I zamieszczono grafikę na podstawie epitafium, jakie można oglądać w kościele  Świętej Trójcy (potocznie określany jako: kościół Dominikanów). Czego się czepiam? Chodzi o fragment podpisu: "...grafika autorstwa nieznanego XIX-wiecznego artysty". Aliści w lewym rogu stoi jak byk monogram: JM 1869. Nie jest to zatem rysunek samego Jana Matejki?  Starczy porównać z grafiką wizerunku Jana Długosza, który wcześniej edukował królewskich synów. To ta sama kreska i ten sam sposób sygnowania dzieła.
Zapewne plany matrymonialne króla i jego małżonki mogą wzbudzić zainteresowanie. Polecam prześledzić losy córek i ich synów już po odłożeniu "Jagiellonów...". Wtedy potwierdzimy za prof. W. Dworzaczkiem (ciekawe kto dziś sięga po tomiszcze, pt. "Genealogia"?), że panujący obecnie to potomkowie JKM Kazimierza IV i Elżbiety Rakuszanki. Oddaję głos Autorowi: "Poszukując mężów dla swoich córek, Kazimierz i Elżbieta mieli wzgląd na ewentualne korzyści polityczne wypływające z zawieranych związków matrymonialnych [...]". Prawidłowość ówczesnej polityki dynastycznej każdego rozsądnego dworu w Europie! Smutne jest, co dalej odczytujemy: "Oceny wystawiane Kazimierzowi bywały różne, wręcz skrajne. Większość historyków nie była dla niego łaskawa". Padają nazwiska tej miary, co M. Bobrzyński, K. Szujski, J. Bardach czy M. Bogucka. Akademikom zapewne nie spodobałoby się odwoływanie do P. Jasienicy. Moje prywatne zdanie raczej byłoby zbliżone do tego, co głosił S. Cat-Mackiewicz. Z tym, że dla mnie Kazimierz IV, to jeden z najwybitniejszy władców nie tylko swoich czasów. Czy w w całej historii Polski? Nie wiem. Nikt inny jednak nie doprowadził swojej dynastii do takiej potęgi i znaczenia w Europie, nie zdobył stolicy obcego państwa i włączył ją w granice Korony, a panowanie rozciągało się od Bałtyku po  Morze Czarne (czytaj: ziemie lenne). Raczej dorzuciłbym cegiełkę do budowania godnej pamięci panującego w latach 1447-1492 monarchy.  
Teraz przejdziemy do Jana I Olbrachta? A nie! Nie będę wykładał kawy na ławę i przyglądał się wnikliwie panowaniom czterech następnych Jagiellonów (chodzi o lata 1492-1572). Równe osiemdziesiąt lat panowania. Zdawałoby się, że pozostawienie trzech synów zapewni istnienie dynastii na setki lat! Ale tak się nie stało. Tylko czworo zasiadło na tronie w Krakowie! Tylko czworo! Nie dość na tym: tylko jeden doczekał męskiego potomstwa! O jednym przypomina nam powiedzonko o wygubieniu szlachty, drugiemu pamięta się zaledwie konstytucję Nihil novi, a panowanie dwóch Zygmuntów okrzyknięto wiekiem złotym! Jest o czym i o kim czytać. Bo to i barwne i bezpłciowe postacie. Wszystko czego oczekuje się od dobrze napisanej książki, a tę kreśliło życie. Zatem jest tu mowa o ambicjach i porażkach, związkach z domem rakuskim (czytaj: Habsburgami), ostatniej z Rusi monarchini i Włoszce, której dobre imię przywrócono zaledwie kilka dekad temu. No i narodziny reformacji, upadek Zakonu, pierwsze starcia z Moskwą Iwana Groźnego i realna unia zawarta w Lublinie AD 1569. Ale też znajdziemy to i owo o Koperniku, i rzec jasna upadku dynastii na Węgrzech i w Czechach (czytaj: bitwa pod Mohaczem). Poznanie opinii o Władysławie II Jagiellończyku. Ograniczę się do połowy zdania ze S. Leśniewskiego: "...chyba lepiej się stało, że akurat ten Jagiellon nie zasiadł na tronie Polski. I nie zrobił tego jego równie niewydarzony następca"
Zostawiam zatem na czas letniej kanikuły Czytelników z kolejną książką Sławomira Leśniewskiego w stanie lekkiego rozgrzebania i niedosytu. Warto prześledzić losy potomków Kazimierza IV Jagiellończyka. Inna sprawa, że Jagiellonowie mają ostatnio szczęście do pisania o sobie, ba! filmowaniu losów swej dynastii. Nie mnie oceniać ich poziom i zawartość. Na pewno po przeczytaniu przeszło czterystu stron dojedziemy do wniosku, jak niewiele wiedzieliśmy o dynastii panującej w latach 1386-1572. Jak bardzo ominęło nas poznanie naprawdę trudnych, ciekawych, kontrowersyjnych czasów i ludzi. Zatem teraz czekajmy na kolejne spojrzenia autora na historię i ich bohaterów.

Brak komentarzy: