wtorek, sierpnia 22, 2023
Przeczytania (478) Joanna Kuciel-Frydryszak "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" (Wydawnictwo Marginesy)
"Joanna Kuciel-Frydryszak daje wiejskim kobietom głos, by opowiedziały o
swoim życiu: codziennym znoju, lękach i marzeniach. Ta mocna, głęboko
dotykająca lektura pokazuje siłę kobiet, ich bezgraniczne oddanie
rodzinie, ale też pragnienie zmiany i nierówną walkę o siebie w
patriarchalnym społeczeństwie. Daje kontekst historyczny, przedstawia politykę wobec kobiet, ale także
ówczesną obyczajowość: relacje między domownikami, traktowanie kobiet i
dzieci jako taniej siły roboczej, kwestie ubogiej diety i głodu, brak
fachowej pomocy medycznej czy traumy pokoleniowe związane z wiejskim
pochodzeniem" - tak za Marginesami podałem w zachęceniu 44 cyklu "Do przeczytania jeden krok". To samo przeczytacie na okładce książki Joanny Kuciel-Frydryszak "Chłopki. opowieść o naszych babkach".
Ostatnimi czasy bardzo dużo ukazało się książek o naszej chłopskości. Czyżby znudziło się pisanie o karmazynach, herbach, wydumanych genealogiach rodem z Palemona? Nadszedł czas otrzeźwienia? Nadszedł czas, aby przypomnieć sobie skąd tak naprawdę jesteśmy i pochodzimy? Nie kwestionuję niczyjego prawa do czucia się z tych, co królom byli równi. We mnie też płynie krew herbowej braci i pospolitych chamów w rozrzuconych po dawnym zaborze pruskim wiosek. Zwykłem mówić, że gdyby zebrać wszystkich moich przodków, to jeden po karku drugiego wsiadałby na konia.
Słusznie napisał pan prof. Kacper Pobłocki: "Osoby, których życie stanowiło tło dla tej książki powszechnie uważanych za istotniejsze, wreszcie stają na pierwszym planie. Wspaniała poruszająca książka". Czy to nie przypadek, że jeden z pierwszym tekstów/postów na tym blogu poświęciłem wizycie w Muzeum Etnograficznego im. Marii
Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu. Tak wtedy pisałem: "Ile w nas... wsi? Naszej chłopskości?... Nie zastanawiamy się nad tym? A
chyba powinniśmy. Jesteśmy to winni naszym przodkom, którzy szli za
sochą, żyli w kurnej chacie, dożywali swoich dni na klepisku lub w
rozpadających się czworakach. Dawne nici porwał czas?".
Wiem, że bardziej nam imponuje sarmata, co zrywał sejmy, opróżniał kwartę z doborowym węgrzynem, niż bosy Antek urodzony na klepisku, dorastający pasąc najpierw gęsi a później bydło. Rok 1944 zdemolował struktury społeczne wykształcone przez stulecie poddaństwa i chłopskiego zniewolenia. Ci, co za nic mieli błękitną krew, dali szansę na awans społeczny, jakie kiedyś był nie do pomyślenia dla dzieci z czworaków, synów cieśli czy córek kowali. Jeśli ktoś jeszcze prowadzi archiwalne kwerendy, a nie wspiera się tylko zapisami na portalach internetowo-genealogicznych, ten zapewne natrafi na zapisy, że... zmarła pracowita lub zmarł pracowity. No i jesteśmy w domu! Chodzi o naszych chłopskich przodków.
"Ta książka powinna być lekturą obowiązkową. Nie zrozumie nikt współczesnej Polski, społecznych napięć i historii własnej rodziny bez zrozumienia tego, co Joanna Kuciel-Frydryszak opisała w Chłopkach. Tej mieszaniny krzywdy od kołyski i heroizmu aż po grób. Wstrząsający obraz nieludzkiej męki codziennego życia, poniewierki, biedy, upokorzenia naszych babek i prababek" - napisała w komentarzu Joanna Kos-Krauze. Właściwie nic więcej nie miałbym do dania. Bo głos reżyserki (autorki m. in. filmu o Papuszy) jest też moim! To jest dokładnie, to o czym sam piszę i jak staram się douczać własnych uczniów, a kiedyś nawet nauczycieli.
"Chłopki. Opowieść o naszych babkach" jest bardzo odważną książką. I na swój sposób niebezpieczną. Jak to?! - wyrzuci z siebie ta i ten. Dyć wielu naszych przodków i krewnych dość skrzętnie zamazywała ślady wiodące do wiosek, wsi, koloni, pod strzechy. Alboż to mało z nich dopisywało sobie do rodowych, plebejskich nazwisk odpowiednie końcówki (np.: -wski, -cki), aby nobilitować się w oczach innych i swoich zapewne też. Czemu bratanek mej chłopskiej prababki de domo Zielonkówny stał się Zielińskim, a praprapradziad Michał Szuba pojawiał się jako Michał Szubski?
Trzeba mieć odwagę, aby jak aktorka Izabela Kuna napisać: "Wstrząsająca historia polskich kobiet. Moja babka była jedną z nich". Nigdy nie zapomnę lekcji, jakiej udzielił mi mój wileński dziadek, kiedy nieopatrznie westchnął "A! przed wojną!...". W odpowiedzi padło: "Co przed wojną?! Jak miałeś ziemię, to byłeś panem. Jak nie miałeś ziemi, byleś chamem!". Oduczyło to mnie na całe życie bawienia się we wzdychanie do czasów minionych, do tego zupełnie mi nie znanych. Mozolny plon pracy Autorki jest moim zdaniem taką samą lekcją! Jeśli potraktujemy ją tylko jako jedną jeszcze próbą dotworzenia czasu przeszłego dokonanego, to znaczy, że niewiele rozumiemy, jaki był cel powstania "Chłopek...". Mamy prawdziwą okazję spojrzenia w przeszłość nie upudrowaną, nie wyidealizowaną czy cukierkowo-lukrowaną. Mamy świat pełen bólu, łez, krzywd, mozolnej pracy, beznadziejności, głodu na przednówku. Ci, którym narracja "Chłopów" Wł. Reymonta skradła serce mogą teraz zweryfikować, czy losy Agaty, Kuby, Witka czy samego Macieja Boryny, to imaginacja czy jednak rzetelny skutek literackiej obserwacji.
Tak, należę do tego gatunku, który jednak wraca do prozy Wł. Reymonta. Bo ja czuję część swej chłopskości. Bo wiem, że bez tego zgrzytu, jaki wywoływała wiejskiej różnice społeczne nie byłbym w tym miejscu w jakim jestem teraz. Bo jestem ostatnim w rodzinie, co pamięta prawdziwe sianokosy, żniwa i młockę, rozstawione na polach stogi, zapach koni i ryk bydła, prędzej było mnie można znaleźć w kurniku niż piaskownicy. Proszę zerknąć do wymienionego wyżej tekstu/postu, pt. "Podróż sentymentalna". Tam moje zdjęcia z 1965 r. Czas żniw. Obok mnie dziadek i wujek. Wprawne oko dostrzeże pas transmisyjny młockarni, a i stóg. Zatem wiem o czym piszę. Zatem wiem po co sięgam po książkę pani Joanny Kuciel-Frydryszak. W końcu, to chłopska przeszłość mojej prababki Katarzyny z wielkopolskiej wsi Gierłatowo (dawne Laski Olędry, za Prusaka przemianowane na Laski Hauland) wywróciła dzieje rodziny i porwała więzi na tyle skutecznie, że moja linia familii od przeszło stu lat związała się z dziejami Bydgoszczy.
"Kiedy wiejska dziewczyna się przedstawia, podaje imię, nazwisko, nazwę wsi, z której pochodzi, oraz mówi, jak duże są jej rodzina i gospodarstwo jej ojca" - dość neutralnie zaczyna się opowieść, do której wciąga nas Joanna Kuciel-Frydryszak. Sam chciałbym zobaczyć taką scenę, jak prababka Katarzyna przybyła do Targowej Górki, aby służyć w domu moich prapradziadów Antoniego i Franciszki. Widzicie, co się dzieje: od razu zaczyna się dialog z książką. Jeśli go nie ma, to co? To znaczy, że innych powodów sięgnęliśmy po te przeszło czterysta stron. Może dopiero szukamy swej przeszłości, ba! bronimy się jeszcze przed jej chamskim pochodzeniem. Zupełnie niepotrzebnie. Jeśli wierzyć statystykom herbowych miało być w Rzeczypospolitej Obojga Narodów około 10 %? Popularność różnych baz genealogicznych może przekonać nas, że te proporcje były odwrotne? Tu też, od pierwszej strony, mamy statystykę. Tak, są procenty, ale nie okowity czy innego samogonu, ale danych demograficznych. I już trafiamy, że było biednie, głodno i mogło być strasznie. Dociera do nas dlaczego przodek z Kaczanowa, Bagrowa, Bnina czy Dziedna wyruszył do Jameryki? Wbijmy sobie do głów termin: gospodarstwo karłowate. Będzie ono z nami przez całą narrację tej niezwykłej książki.
Muszę znowu wyrazić swój zachwyt dla książki! Zawsze na to zwracam uwagę, a w przypadku takich pozycji, to po prostu niezbędność: ikonografia! Od pierwszego do ostatniego zdjęcia. Grupa kobiet na saksach w Niemczech. Jedni jechali do hut w Zagłębiu Ruhry, drudzy do bogatych bauerów. U tych drugich mogło być łatwiej, bo znano się na pracy, nie bano się jej. Jak daleko jesteśmy od tego świata, niech przypomnę, że w pewnym popularnym telewizyjnym teleturnieju pytany miał problem z wyjaśnieniem pojęcia komornik czy komornica? Od razu widać, że nie czytał Wł. Reymonta. Po książce "Chłopki..." nie będzie miał już żadnych wątpliwości.
Historia butów nie jest przypadkowo omówiona na samym początku tej książkowej podróży. Sam użyłem tu określenia bosy Antek! "Nigdy nie widziałam tak mocno połatanych butów, nie spodziewałam się, że w ogóle możliwa jest tak zawzięta walka o przedłużenie życia obuwiu" - pisze Autorka, kiedy oglądała historyczne eksponaty. I cytuje wspomnienie świadka historii: "Dziadek wspominał, że wraz z braćmi mieli tylko jeden komplet ładnego ubioru i jedną parę butów, w których chodzili na zmianę". Cudownie puentuje ten wątek Autorka: "Dla chłopców buty to symbol godności. Ale dla wielu naszych bohaterek to jeszcze inna sprawa. Dla nich buty oznaczają wolność". Przypomnijmy sobie jakąś bajkę, w której Jaś szedł ze wsi do miasta. I jak go widzimy? Ma tobołek? Ma. I buty? Ale na kiju! Ubierze je dopiero, kiedy dotrze do miasta.
"Dziecko wiejskie krótko jest darmozjadem. Pasanie bydła jest wszędzie zawodową pracą dziecka. [...] Tak czy inaczej, dziecko od szóstego roku życia jest pracownikiem domowym" - każdy rozdział otwiera motto z dawnych lat, przedwojnia. Trzeba oddać to Autorce: trochę musiało trwać, aby te cenne źródła pojawiły się i mogły stać się drogowskazem na krętych ścieżkach wiejskiej egzystencji. Inny cytat, już wykorzystany w tekście: "Bywają wsi, gdzie dzieci wszystkie są niewolnikami krów, cielaków, owiec, koni, świń". Niezwykłe jest zdjęcia chłopca, który pasie krowy na rżysku (z 1933 r.). Jeszcze bardziej niezwykłe, wręcz przerażające są wspomnienia tych, którzy przeżyli takie dzieciństwo: "Życie na pastwisku to jedno wielkie bagno moralne, w którym nurza się dusza dziecka zatracając wszelkie cechy człowieka, obraca się małe zwierzątko, które stara się zaimponować drugiemu podobnemu stworzeniu ilością i sumą tych rzeczy, które w ich pojęciu świadczą o dojrzałości czy wyższości". Przez wzgląd na maluczkich wybrałem tylko strawny fragment. Nazwijmy to wszystko przemocą. Brutalność tego świata po prostu wbija nas w ziemię. Nie zobaczymy tego na płótnach J. Chełmońskiego, A. Wierusz-Kowalskiego czy W. Tetmajera. Proszę zerknąć do odcinka mego cyklu "Paleta", tam przypomnienie jak utrwalono na płótnach obraz wsi.
"Wiejska dziewczyna musi być przede wszystkim robotna, by okazać się przydatną. Inaczej stanie się zbędna i tak też się będzie czuła" - czytamy za Autorką. Nie znałem takiego terminu: harowaczka. Nawet komputer podkreśla je na czerwono. Na pewno poruszy każde serce śmiertelność wśród dzieci. Wiem, że dla wielu znających te smutne oblicza życia wsi, to nie będzie odkrywanie Ameryki. Sam często pokazuję na swoich lekcjach skany metry zgonów (np. wsi Żalno, Bagrowo), wskazuję na wiek umierających dzieci. "Była jesień, niemowlę zachorowało na zapalenie płuc, ale nikt nie pomyślał, aby sprowadzić lekarza" - proszę sprawdzić, jaki był ciąg dalszy tego kruchego żywota. Bóg dał, Bóg wziął - nie było okazjonalnym banalnym powtarzaniem.
"Wyzyskiwani, nie liczący się wprost ludzie, ogłupieni pracą nad siły, pchają swoje smutne życie, nie zdolni nawet do sprzeciwu gdy im się dzieje krzywda" - czytamy spostrzeżenia o przedwojennej wsi. Przyznaję, że nie rozumiałem pojęcia odrabiać konia. Domyślałem się, że to pewni odrobek za pożyczenie konia, bo biedaka na niego stać nie było, a zamożny gospodarz takowego w stajni miał. No to biedak szedł z prośbą, ale potem on lub jego dziatwa musieli za tę pożyczkę swoje odpracować. "Wymiana usług i wspólne zależności należą do zasad wiejskiej wspólnoty, bez tego trudno przeżyć" - przypomina nam Autorka książki. Odrobek był na porządku dziennym. Znów odsyłam do Wł. Reymonta. Proszę, jeśli jest możliwość, porwać się na swoistą analizę porównawczą. Trzeba by być z drewna, aby nie poczuć dreszczy poznając los Heleny z kresowej wsi Oleszowo, matki australijskiej reżyser Sophie Turkiewicz. I to smutne wyznanie: "...wszyscy inni chodzili do szkoły, a ja nie. Nie mogłam nawet napisać własnego nazwiska. Bardzo się wstydziłam". Zaskakuje mnie, jak wiele w okresie międzywojennym wykonano zdjęć. Te wiejskie kadry, to bezcenne uzupełnienie narracji. Inne wspomnienie: "Najwięcej zmartwienia w moim życiu było z powodu szkoły, do której chciałam koniecznie chodzić, a nie miałam butów". Nasze przeżarte dobrobytem umysły nie są w stanie tego pojąć. Jedna z matek wspominała: "Buty miał potworne. Jeden trzewik był mój, a drugi stary but ojca o dużym rozmiarze. Ale co miałam począć, jak mnie nie stać było na lepsze okrycie, a chciałam koniecznie, żeby się nauczyli chociaż cokolwiek, żeby chcociaż syn potrafił list napisać, żeby umiał odczytać napisy nad sklepami". Buty! Szkoła! Nauka! Analfabetyzm! I te bohaterskie matki, które same pozbawione możliwości edukacji, pchały swe dzieci do szkół. Jak wspomina jeden z wdzięcznych synów: "Nauka miała dla mamy największe znaczenie, nic się w takim stopniu dla niej nie liczyło [...]". Takim matkom powinno się postawić pomnik! I o nich uczyć.
"Chłopki...", to rzetelna robota reporterska i historyczna. Chciałbym widzieć miny tych, którzy nagle trafią na nazwy bliskich swemu sercu miejscowości (np. Nawra koło Chełmży, proszę rozejrzeć się po moim blogu, znajdzie się ślad po dawnym gnieździe Sczanieckich), nazwisk, a może na archiwalnych zdjęciach znajdą swoich krewnych, przodków czy powinowatych. Ciekawe ile osób jeszcze kojarzy takie nazwisko, jak "Fornalska". Tym razem idzie o panią Marcjannę, matkę znanej kiedyś bohaterki komunistycznego podziemia Małgorzaty. Niezwykłe losy. Zachowanie Franciszka Chorążego, który dobijał się o prawo, aby syn mógł kontynuować naukę w gimnazjum. Swego czasu trochę badałem dzieje pewnej placówki oświatowej w Bydgoszczy (byłem współautorem publikacji). Kwerenda w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy dostarczyła mi dużo cennych materiałów, w większości nigdy nie wykorzystanych. Skąd ta analogia? Na siłę tu swoje znowu wciskam? Bo wiedzę, że walka o oświatę pośród świadomych jej roli rodziców, to był znak ich ogromnej świadomości i zaangażowania w edukację swoich dzieci. Niezwykły jest cytat z innej bohaterki, której edukacja zakończyć się musiała po czteroklasowej szkole: "Radowałam się, że umiem czytać, pisać, rachować. Chodziłam do biblioteki szkolnej po książki i jak tylko miała wolną chwilę, to już czytałam, bo lubię czytać bardzo". Wzruszyła mnie tą wypowiedź.
"Karanie fizyczne bardziej przypomina planową egzekucją niż reakcję emocji, stanowi rachunek za przewinienie, którego spłaty nie da się uniknąć, a który wystawiany jest na zimno i bez skrupułów" - tak piszę Joanna Kuciel-Frydryszak, kiedy omawia represje w chłopskich domach. Ale już w latach 30-tych XX w. dostrzegano te problemy, a specjalistycznej prasie podnoszono głosy przeciwko przemocy wobec dzieci: "Wychować to znaczy to samo, co wycisnąć na dziecku swoje ja, zniewolić je do uległości wobec starszych, zaprawić do funkcji gospodarczej w rodzinie oraz przepoić religią". Smutna egzystencja czy tylko wegetacja? I te spojrzenia dziewczynek ze wsi Lipnica Murowana pod Bochnią, utrwalone na ówczesnej fotografii. "Jednak bić mogą rodzice i nauczyciele, ale już nie sąsiad, na to rodzice nie pozwolą. Kara fizyczna to wyłącznie sprawa rodziny, jeśli nie przeradza się w katowanie, nikogo to nie interesuje, że na ciele dziecka widać ślady pasa lub dyscypliny" - podsumowuje Autorka. Ale ojciec, który bije, a potem płacze? Niezwykłe zderzenie.
Proszę się nie łudzić, że zostawię tu ślad każdej historii, każdego dramatu, każdego smutku i radości. Tak się nie da. Smutek ściska, kiedy poznaje się losy poszczególnych bohaterów. Gdzieś tam w głębi nas budzi się radość, że żyjemy w innym świecie. Nie chcę nikogo oceniać, bo wiem, że nie mam do tego prawa. Dlaczego? Mimo, że jestem magistrem historii, uczę tego przedmiotu od czterech dekad, to co sam naprawdę wiem o tamtym życiu, realiach? N i c ! Możemy chłopskich przodków oskarżać dziś o okrucieństwo, znieczulice, pazerność czy perfidię. Ale takie były realia życia na wsi w czasach, które z taką skrupulatnością opisuje pani Joanna Kuciel-Frydryszak. Obraz dzieci wstrząsa nami: "Brak uczucia w życiu rodzinnym wywołuje ogólną nieczułość dzieci, brak współczucia dla cudzego bólu, nieszczęścia, kalectwa. Raczej jest to dla nich podnietą do drwin i naigrywań" - to opinia nauczyciela spod Drohobycza z lat 30-tych XX w. Autorka książki wymienia katalog cech, jakie charakteryzowały uczniów tamtego okresu: wyrachowanie, skąpstwo, nieżyczliwość, zazdrość, zawziętość. Pouczająca jest statystyka, jaka wynika z pewnej ankiety, jaką przeprowadził w tym samym okresie nauczyciel z Pokucia, jeden przykład: "35 procent uczennic pisze, że chciałaby zostać nauczycielkami. Powody? Być jak pani, ale też mieć taką jak pani sukienkę oraz fasować pieniędzmi". Do dziś słyszymy o różnicach między wsią, a miastem? Dopiero czytając "Chłopki..." dotrze do nas, że kiedyś to była przepaść! Trudno sobie wyobrazić traumę chłopskiej dziewczynki, która miała kontakt z miastową rówieśniczką. "Przyjaźniłam się z nią i marzyłam, żeby jakaś wróżka czarodziejska zmieniła mnie w taką pańską dziewczynkę [...]" - to marzenie dziewczynki z Białostocczyzny.
Jestem zdania, że książka Joanny Kuciel-Frydryszak, to cenne, potrzebne i prawdziwe zaproszenia do poznania przeszłości. I jeśli nasze babki nie miały już związków ze wsią, zatarły się ślady plebejskości rodziny, to oto mamy niezwykłe zaproszenie. Musimy z niego skorzystać, aby zrozumieć samych siebie! Nie wolno okłamywać kolejnych pokoleń. Śmiechu warte są wywody genealogiczne, które nie dość, że zaprzeczają historycznej logice, to utrwalają kompleksy. Czy ta książka nas z nich wyleczy? Nie wiem. Przypomina jednak, że siermięga bliższa była wielu naszym przodkom niż kontusz. Chciałbym jak najwięcej napisać w tym "Przeczytaniu". Nie da się. Nie da się porównać losu kobiet (babek/prababek) z tamtej Polski, jak mawiała moja wileńska babcia o II Rzeczpospolitej, porównać z losem dzisiejszej kobiety (wnuczki/prawnuczki). Nie czarujmy się: nie jesteśmy w stanie zrozumieć tamtego świata. Dlatego proszę: nie oceniajcie. Te realia są poza naszym wyobrażeniem. Jest zdania, że chwilami czytamy o istotach z innej planety! "U nas rodzą matki po to, by było co chrzcić i grzebać" - przecież taki cytat musi nami wstrząsnąć. I te śmierci dzieci, ich kalectwo, ich niedostosowanie do świata. Nie zdziwię się, jeśli okaże się, "Chłopki. opowieść o naszych babkach" zostanie książką roku 2023! Ja swój głos na nią daję!
Jestem w trakcie lektury.
OdpowiedzUsuńWstrząsające!!!
Ale czy ostatni w poście cytat " U nas rodzą matki po to, by było co chrzcić i grzebać" nie zatoczył koła?...
Myślę tu o ortodoksyjnych obrońców życia poczętego. Tych ,którzy "słyszą płacz zarodków", a nie słyszą krzyku rozpaczy dzieci narodzonych i pozostawionych w zimnych trybach systemu.
Z tym znowu , najczęściej pozostają osamotnione matki, przepędzane z gmachów sejmu.
Czasy się zmieniają,ludzie pozostają tacy sami.
Jak mawiała moja wspaniała mama ", syty głodnego nie zrozumie"
Wychodzi jednak, że historia toczy się, toczy, a problemy wracają. To smutne, że kobiety wciąż muszą walczyć o swoje prawa! W XXI w.?! System, jaki buduje się tu i teraz, to jakaś wsteczność! Wychodzi na to, że zmienić mentalność nie tak prosto.
OdpowiedzUsuń