piątek, sierpnia 04, 2023

Przeczytania - 476 - Antoni Kroh "Anioł śmierci z kilku stron" (Wydawnictwo Iskry)

"Miałem wspaniałe życie, zebrałem w głowie spory śmietnik, co jakiś czas ni z gruszki, ni z pietruszki wyskakuje coś, o czym jeszcze przed minutą nie miałem zielonego pojęcia" - uwielbiam ten język, uwielbiam tę narrację, uwielbiam tę swadę, uwielbiam to pisanie. Obawiam się, że tym samym spycham na pozycję nieobiektywnych odbiorców tego, co dla nas czytelników napisał pan Antoni Kroh (rocznik 1942). Że wypominam wiek? Ale to Autor sam mnie prowokuje. Czy przyzwala? - tego nie wiem. Cieszy mnie każda nowa książka. A ta jest wyjątkowa pod wieloma względami! "Anioł śmierci z kilku stron" - już samym tytułem budzi w nas stan uwagi. Będzie śmiertelnie poważnie i ponuro? To musiałby napisać tę książkę ktoś wyjątkowo poważny i ponury. Antoni Kroh podchodzi do tematu z całą powagą, ale też i ową dla siebie charakterystyczną swadą. Bo ja mam wrażenie, że siedzę przy familijnym stole i ktoś z seniorów snuje gawędę, za gawędą. Nie mnie równać się ani wiekiem (raptem skończyłem lat 60), ani doświadczeniem, ani tym bardziej dorobkiem. Za każdym jednak tej książki otworzeniem widzę, jak wiele mam wspólnego z Szacownym Autorem. Przecież, to chwilami ścieżki, jakimi i ja kroczę, które mnie fascynują. Tym bardziej dziękuję Wydawnictwu Iskry, że podpowiada nam, że są   t a k i e  książki.
 
 
Przesadzam? Dokładam sobie? Sam siebie nobilituję? Dowartościowuję? Ależ nic z tych rzeczy. Proszę zerknąć jak zatytułowałem odcinek pierwszy cyklu "Nekropolie". I, co? "- smutne anioły... piękne anioły..." To było w roku 2013. Cmentarze od zawsze stanowiły moje historyczne, peregrynacyjne i fotograficzne zainteresowanie. Jeden z warsztatów, jaki przeprowadzałem wśród bydgoskich nauczycieli odbywał się na Cmentarzu Nowofarnym w Bydgoszczy. Wiele by o tym pisać. Dodam tylko, że będąc młokosem w 1981 r. na jednym z miejsc pochówku początkowo wzięto mnie za hienę cmentarną, a kiedy okazało się, że to nieporumienienie (szukałem grobu pradziadka Franciszka) zaproponowano mi pracę... grabarza. Nie skorzystałem. Do dziś zachodzę w głowę czy nie nazbyt pochopnie wtedy odmówiłem.
Zatem książka jest mi bliską z założenia i zaufania, że kto jak kto, ale nie pan Antoni Kroh wywiedzie mnie na jakieś manowce. Zaprawdę powiadam: z podobnymi przemyśleniami się biję i coraz trudniej mi znaleźć odpowiedzi lub pomoc w ich uzyskaniu, gdyż nie ma już koło mnie tych, co mogliby rozjaśnić mroki niewiedzy, np. wuj Telesfor Poźniak (1932-2019). 
Wiem, że się mogę powtarzać w zachwyceniach swoich i nadmiernym egzaltowaniem: ale to książka, o której wie się od pierwszego czytania  m o j a  ci ona i na pewno nie zakurzy się na półce, jak wiele innych (które tu przepraszam). Bo ja to wiem na pewno: kiedy nadejdzie dzień listopadowej zadumy sięgnę po "Anioła śmierci..." choćby dla cytowanej tu poezji. Bardzo mnie ubawiła jakby polemika z Adamem Mickiewiczem, a i przypomnienie innego mego kochanego poety Władysława Syrokomli. Mało tego, cytując pierwsze zdanie, którym otworzyłem to "Przeczytanie" czy nie przypomniał mi się Władysław Broniewski i jego pamiętnik z czasów, kiedy bił się o wolną i niepodległą? Tam chyba też pada określenie: śmietnik umysłowy. Rzecz dotyczyła owego diariusza pisanego w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Jest i mój ukochany pan Ignacy Rzecki! A i Jan z Czarnolasu i imć Pasek!
"Zwrot o myciu rąk..." - to przecież można by na tym napisać całą dysertację albo jak ktoś woli bardziej wymyślne słowotwórcze archaizmy: elukubrację! Choć mnie od Autora dzielą dwie dekady życia (rocznik 1963), to mi też wpajano takie zasady, jak tą: dzieci i ryby głosu nie mają! I ja bym chętnie skreślił, jak bardzo  zmienił się model wychowania, wartości. Nie wiem, czy to autorski wymysł, neologizm Autora, ale podoba mi sie określenie: wpływologia naukowa! O ile pamięć zachowa na dłużej ten zwrot (już go podkreślam ołówkiem, co by nie uszło wzorkowi), to będę się nim posiłkował, kiedy rzeczywistość szkolna strąci mnie z obłoków entuzjazmu i wiary prosto na glebę brutalnej rzeczywistości! 
"Mam już osiemdziesiąt lat, życie ze mnie uchodzi. Aby do wieczora, przyjemnie, jak wieczorne zmęczenie po górskiej wędrówce" - wiedziałem, że gdzieś stoi o podpieraniu się wiekiem. Nie, panie Autorze, ma Pan zabronione straszyć czytelników uchodzeniem. Chyba, że na inne ze sztuką, kulturą, etnografią w tle! To niech Pan sobie uchodzi, ale tylko w takie tematy. Mnie trochę przygnębia moje LX-lecie, ale mnie tu podtrzymują i barabanią, że to tylko cyfry i nic więcej. A ja tam wiem swoje. Nie ukrywam, że krzepi mnie Pan przypomnieniem hasła "Niezależnie od wieku, ciesz się życiem człowieku". I proszę zobaczyć, co mnie znowu nachodzi, kiedy czytam pana Antoniego Kroha: zaczyna się gadanie, nawet nie rozmowa, ale gadanie. Aż się boję, jak dotrwam do 2043 r., gdy dożyję 80-tki.
Podoba mi się bardzo, co Pan piszesz o śmierci: "Ludzie, starzejąc się i uciszając, przygotowują się do śmierci, Ale w naszej cywilizacji to, niestety, zaczęło się psuć. Jesteśmy przygotowani śmiercią przyjaciół. Bo jak uczy doświadczenie - najpierw umierają nasi znajomi, a my dopiero potem (Paweł Herz)". Ech! ten bukiecik utworów o umieraniu! Literacki majstersztyk! Jakiegoż trzeba do siebie nabrać dystansu, aby z takim podejściem podjeść do śmierci! Jak mi raduje się serducho, kiedy czytam testament pewnego szlachcica:

Majątek - długom
liberię - sługom,
tytuł - synowi.
Bywajcie mi zdrowi!

Czytam po raz kolejny i za każdym razem mnie śmieszy. Trochę przypomina mi to zagranie zza grobu na nosie potomnym. Nie chcę wpadać w zbytnią prywatę, ale moje skojarzenie: mój schorowany, kresowy Dziadek (rocznik 1906) zostawił w pewnej teczce kilka testamentów i w zależności od kondycji czy humoru dzielił między dzieci lub wnuki lub jedynego wnuka (czytaj: piszący to tu teraz). Nie wiem czy do siebie nie odnieść słów Aleksandra hrabiego Fredry: "Może to i prawda, że kto siwieje, ten traci dusze, jakby mu kto ją łupał po trzasce, tak że na koniec zupełnie bez niej zostanie...". To tak ze względu na osiwienie moje w 99%. A! te cytowania! Dlatego m. in. pisałem, że książka pana Antoniego Kroha nie może się kurzem pokrywać. Toć, to skarbnica mądrości i tylko z niej łowić, jak onegdaj Luśnia ułowił Tatarzyna. 
Teoria o odwracaniu kota ogonem - bezcenna. Bym ją wysyłał każdemu kto naiwnie uwierzył, że okiełzna śmierć, że ją przechytrzy, a może nawet wykpi? "Odwracanie śmierci ogonem być może poprawi chwilowo samopoczucie, ale wpływu na bieg wydarzeń nie ma najmniejszego" - zgadzam się. "Wio, Bury, do góry - krzyczał zbójnik Bury, gdy wieszano go w Żywcu na rynku"- smaczki takie cytowania. Naprawdę. I to nie są wcale kpiny ze śmierci. Pan Antoni Kroh tak umiejętnie rozpala chęć dalszego obcowania z poezją wieków minionych, że aż się chce poznać taką twórczość choćby księdza Baki. Niestety w moim posiadaniu "Zbiór poetów polskich XIX w.", w opracowaniu Pawła Herza, ale tylko tom III i próżna w nim znaleźć przytaczanego autora.
"Złościło mnie od najmłodszych lat, że data urodzenia, jak wiadomo od nas niezależna, służy powszechnie jako naturalny pretekst do poniżania ludzi o naturalnym, właściwym swemu wiekowi sposobie bycia. Co ja się nasłuchałem jako dziecko, że jestem gorszy" - to nawiązanie do tego, co o rybach i dzieciach sam wzmiankowałem. Powaga wieku jeszcze na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX w. nie były zdetronizowane. Patriarchat miał się skostniale dobrze! I pan Antoni Kroh zacytował cara Piotra: "Podwładny przed obliczem przełożonego winien mieć wygląd potulny a lichy, by swoim pojmowaniem istoty sprawy nie peszył przełożonego". Bo jeszcze w tamtym wieku ktoś w pokoju nauczycielskim mojej ówczesnej szkoły powiesił ten cytat i musiałem długo przekonywać moją nieodżałowanej pamięci pryncypałkę, że to nie moja sprawka. I jak ja mam nie pisać, że ta narracja nie nakłada się na moje belferskie czy cywilne życie? Nie da się.
To co znalazłem w rozdziale "Na każdym grobie armata" po prostu odsunęło głaz zapomnienia z identycznej wręcz sytuacji. Nie była to sędziwa nekropolia z majestatyczna bramą św. Honoraty, ale wiejski cmentarz w Nekli, tej w  Wielkopolsce (podkreślam szczególnie dla mieszkańców Bydgoszczy i okolic, bo tu też jest taka miejscowość). Akurat z serdecznym kolegą (dziś znanym kapitanem greckich mórz, ba! laureatem Nagrody im. L. Teligi za rok 2015) pojechałem w wielkopolskie strony. I właśnie na tym cmentarzu spotkaliśmy lokalnego patriotę. I było wydziwianie, jak to my nic nie wiem, a gdy pan dowiedział się, że nasze drogi kierują się ku Targowej Górce stanął niemal w pozycji na baczność i... wyrecytował nam wiersz o generale Antonim Amilkarze Kosińskim (1769-1823). Nie wiedziałem o kim słucham. Nadrobiłem tą niezręczność, ba! posiadam nawet pamiętnik generała, odwiedziłem miejsce wiecznego spoczynku (Poznań, kościół św. Wojciecha). Wcześniej pochowany właśnie w Targowej Gorce, gdzie w 1927 r. zmarła moja praprababka Franciszka. Szkoda, że nie umiem, jak pan Antoni Kroh z taką precyzją wyrecytować słowa zasłyszane. Ale, jak widać, kolejne zaskakujące podobieństwo losów, doświadczeń. W opowieści Autora też są generałowie, pewnie znający się z wojen napoleońskich. Bo na Powązkach usłyszał opowieść o tych, co zginęli w czasie nocy listopadowej. I pan Autor odwołuje się do prof. Wacława Tokarza! Kto dziś czyta "Sprzysiężenie Wysockiego i noc listopadową"? A u mnie stoi ów volumen na półce regału obok dzieła Maurycego Mochnackiego.
"...wracając do dawnego góralskiego obyczaju wywożenia dziadków i babek do lasu na umarcie - gdy przeczytałem o tym po raz pierwszy, byłem w strząśnięty, długo nie mogłem się pozbierać" - i moja czytelnicza psychika nie jest w stanie tego udźwignąć. Eutanazja na ludowo - jak dalej pisze Autor przypomniała mi los starców w Japonii, którzy osiągnąwszy pewien wiek wybijali sobie zęby i szli na górę Fuji. To, co czytamy dalej po prostu zmusza nas do myślenia nad czasem dokonującym się. "...nie wybieramy sobie ani daty i miejsca urodzenia, ani daty śmierci. Bardzo dobrze, to wszystko jest nie na nasz rozum" - podoba mi się ten język, ten styl, to do nas docieranie. Wielu z nas (włącznie ze mną) znajdzie tu po prostu siebie. Powtarzam się? Może dlatego, tak bardzo cenię pióro Antoniego Kroha. Ta książka tak głęboko nas dotyka, wnika w nasze mózgi, że nie pozostawia nikogo obojętnym. Przeraża mnie ile ja tu zostawiam pozakreślanych myśli, wniosków. Dociera do mnie takie myślenie: "Ludzie żyją po śmierci, czasem długo. Zmarły nie daje się tak łatwo rozproszyć na trawniku". Na swój użytek powtarzam: człowiek tak długo żyje, aż ostatnia osoba będzie umiała wymienić jego imię i nazwisko. Sam należę do tego grona, co to wydobywa z mroków historii swoich przodków i dopisuję kolejnego, i kolejnego na drzewie genealogicznym.
"Obok wielki cmentarz żołnierzy radzieckich - setki identycznych nagrobków, jak na defiladzie. Nagle ni z tego, ni z owego, na jednym z nich drewniany krzyż i epitafium po litewsku. Pewnie matka szukała syna, szukała, aż znalazła" - to przecież identyczna historia, jak ta, którą opisałem w 2019 w 28 odcinku cyklu "Nekropolie". Jej bohaterem był Charles Brunet i jego syn. To jest ten wspólny język, o którym ciągle tu piszę. Te dwie dekady dzielące mnie od Autora niczego nie zmieniają. Imponuje mi lojalność piszącego wobec zmarłych. Czy i my nie mamy takich wątpliwości? Pisać o dziadku czy prapradziadku, że był zbereźnik i niecnota? Mądrość ludowa, jaką znajdziemy na kartach tej książki powinna nas wprawić w stan osłupienia. I przypomnieć z jakiej to naprawdę tradycji wyrośliśmy. 
Mitologia ma się w najlepsze nawet na wsi! Powinna nas ubawić, ale też dać wiele do myślenia historia usypania w Lipcach bezzwłocznego grobu Macieja Boryny: "Bezzwłoczny, czyli pusty, bez zwłok. Na potrzeby turystów, którzy mieli wieczne pretensje - jak to, na cmentarzu w Lipcach nie ma grobu Boryny? Więc macie". Okoliczności wymusiły jego powstanie? I to odwoływanie się do wielkiej literatury, która też jest  m o j ą. Bo i "Trylogia", "Lalka", "Chłopi" czy "Zemsta", to moje światy! "Chłopi" znowu wygrali i pod jabłonią miast czytać, co zacne Wydawnictwa nowego mi wysyłają, to ja znowu wolę być w opłotkach właśnie Lipiec i sekundować Hance, która broni ojcowizny i wyczekuje tego łajdusa Antka, co z kryminału za poręcznie 500 rubli ma wrócić. Mój Syn widząc, co czytam zapytał: "To już nic nowego w Polsce nie wydają?". Fragmenty tych i innych cytowanych tu utworów (np. Norwida) żyją na moich lekcjach. I też podpiszę się pod zdaniem: "Zresztą, każdy z nas ma w sobie coś z Papkina". I też docytuję: "Znaj proporcję, mocium panie! apeluję gorąco, z całej duszy, choć nie wierzę w skutek". 
Czytanie książki Antoniego Kroha, to jest nieustający dialog z samym sobą. Wiem, że tę tezę ciągle przywołuję. Ale tak jest. "Anioł śmierci..." jest tylko pretekstem do rozliczenia się z dorobkiem 80-ciu lat życia Autora. Gdyby to miała być książka dla książki, to pal ją licho! Ale tak nie jest. Etnograficzna droga Antoniego Kroha, to przypomnienie, jak młodzi negowali tradycje swoich ojców, że tylko oni studenci, młodzi pracownicy naukowi mieli zrozumienia dla historii, jakie snuli starzy. A czy nie jest tak i z nami? Ochoczo zawsze słuchaliśmy dziadka? Mój ciągle np. o Murawiowie i jak to za cara było. Tu próba otarcia się o dawną i współczesną etnografię, jej rozwój, czy nawet nie zrozumienie. "Chcę być w swoich wspomnieniach uczciwy. [...] Nie łgać, nie łgać. Spore wyrzeczenie, ale niech tam" - usunąłem cytat z Boya. Swoją drogą ciekawe ile osób po przeczytaniu tej książki siądzie do pisania wspomnień. Ja? Częściowo mam to za... sobą. Wiele lat pisałem pamiętnik. To przeszło 6000 stron. Nie pomyliłem ilości zer. Nawet podstawą mojej pracy magisterskiej był "Diariusz życia mego" M. Matuszewicza. Kiedy Autor pisze o koloryzacji wspomnień starszego pokolenia, natrafiłem na zdanie, którego nie rozumiem: "Miałem kiedyś szczęście trafić na weterana, który walczył w oddziale AK pod Stalingradem [...]". Niech mi ktoś to wyjaśni: jakie AK
Na pewno uważny czytelnik prozy Antoniego Kroha dostrzeże zapożyczenie z innego tytułu, a mianowicie jak to było z łowicką kolorystyką pasiastych spódnic. "Bardzo lubię słuchać, że strój łowicki jest kwintesencją polskości. Zabawiłem się kiedyś, kładąc obok siebie fotografie gwardzistów papieskich i Łowiczan. Wszystko wskazuje, że to bliscy krewni"- szkoda, że nie przypomniano nam kim był ów arcybiskup, co to urzeczony widokiem w Rzymie owych Szwajcarów przeszczepił na łowicki grunt ich barwy. Jest też dygresja jak kwitnie niewiedza o prawdziwym stroju ludowym, kreowaniu czegoś, co z ludowością niewiele ma wspólnego. Czym jest przedział wsi od miasta chyba najlepiej oddają słowa: "Dla chłopa praca umysłowa to nie praca, choć na codzień obficie z niej korzysta. Dla miastowego rozrzucanie gnoju to czynność godna pogardy, choć z tego gnoju wyrośnie chleb, który wszyscy jemy"
Że Norwid jest wspomniany, to prawda. Ale, że Autor cytuje go bez oznaczenia cudzysłowem? Śledztwo? Bo to cytat bliski mi i określający stosunek do mego bydgoskiego dziadka: "Syn mini pismo, lecz ty spomnisz, wnuku". I znowu mamy kolejną wspólność, która łącz przedstawiciela rocznika 1943 z tym urodzonym w 1963. To Norwid! Nie dość na tym, bo przecież wcześniej trafiamy na historyję Chrystusa Frasobliwego. A przecież na rzut wzrokiem, przy tomach "Trylogii" stoi mój ci Chrystus z lipowego drzewa wycięty, z samiuśkiego Krakowa przywieziony pod koniec XX w. To o tego rodzaju wyobrażeniu czytamy: "Na moich oczach, zresztą z moim skromnym udziałem, Chrystus Frasobliwy przestał być bogiem, został gadżetem, bibelotem, znakiem rozpoznawczym ludowizny". Dalej czytamy o produktach estetyki neoludowej, wymyślonej przez inteligentów i dla inteligentów. Nie zostawia suchej nitki na inteligenckiej estetyce cepeliowskiej! Sam chyba łapię się na tym, że wracam do prozy Wł. Reymonta, bo wierzę w jej autentyczność wymalowanej losami bohaterów wsi. Smutnie na tle ludowości odbija się obraz... Żydów: "...groteskowe figurki z wiejskiej szopki, to żałośnie mało". I dalej taka dygresja: "...zdarzało mi się słyszeć od starych wiejskich ludzi, że ich świat stał się bez Żydów jakiś dziwny, nienaturalny, opustoszały". Słynne koronki z Koniakowa, to inicjatywa tamtejszych Żydów? Nawet pewnego rodzaju wycinanki, to spadek po wzajemnych relacjach z Żydami.
Z każdą mijana stroną "Anioła śmierci..." dociera do mnie, jak bardzo to  m o j a   książka i dla takich jak ja czytelników skrojona. To, co czytam o książkach, księgozbiorze zaraz zmusza mnie do spojrzenia na moje volumeny. "...książki, bez względu na ich treść, odkładam z szacunkiem na półkę. Oddaję tylko w tak zwane dobre ręce" - to o mnie! "Też mam komputer, ale wolę sięgać po odpowiedni tom na półkę, bo tak przywykłem" - i uprzejmie dziękuję, kiedy zaprzyjaźnione Wydawnictwo proponuje mi książkę w wersji np. pdf. Ciężko mi się pisze, kiedy muszę zaglądać na zapis komputerowy, bo to zbiory jakieś biblioteki cyfrowej (nawet teraz mam niemal pod ręką dwa XIX-wieczne dzieła, m. in. "Pamiętniki z XVIII w." gen. J. H. Dąbrowskiego) . Podoba mi się taki zapis: "Jeśli zaś chodzi o fioła na punkcie książek, to się obłudnie pocieszam, że w przyrodzie występują gorsze przypadki niż mój". Rozdział "Silva rerum" mógłby posłużyć za kanwę dla wielu rozważań na temat wymierania epoki Gutenberga? 
"Cóż ja bym bez was robił, jakże dałbym sobie radę w życiu, moje kochane wiersze i piosenki, wszystkie przepiękne, bliskie sercu, chociaż niektóre, prawdę powiedziawszy, cokolwiek głupawe. Jakże wam dziękować, zapomniani autorowie?" - dyć to motto znowu dla mnie, pode mnie skrojone. Kiedy Tadeusz, przyjaciel ze szkolnych lat, zmarł dwa lata temu i unieśli jego trumnę jedno mnie naszło skojarzenie: "Więc pijmy wino szwoleżerowi, / Niech smutki zginą w rozbitym szkle, / Gdy nas nie będzie, nikt się nie dowie / Czy dobrze było nam czy nie". Cytuję z pamięci. Antoni Kroh pisze o antologii, jaką stworzył przed laty Paweł Hertz. Na wyciągnięcie mojej ręki tom III wydania z 1962 r., Bo ktoś je na makulaturę oddał. A ja? Cap! - i zabrałem. Proszę sprawdzić odcinek XXIV cyklu "Polonia Restituta". Wiele z cytowanych pieśni i piosenek, jak bardzo bliskich. A bo to rodzinne biesiady, gdy towarzystwo podchmieliwszy śpiewało, a i płyty zrobiły swoje. Zawsze będę twierdził, że w obecnej szkole zamordowano jeden z najważniejszych przedmiotów: wychowanie muzyczne!  Muszę to na koniec zacytować: "...jestem u siebie, w swojej kochanej rupieciarni, w swojej chatce maleńkiej, niczym dziad i baba, niewpuszczający Śmierci. Cytaty latają w powietrzu, którym oddycham. To mój język ojczysty. [...] Te cytaty to mój życiorys". A wiersz W. Zagórskiego "Mumia" błąka się w moim archiwum i ciągle odkładam jego premierę.
W 99% przeprowadziłem przez "Anioła śmierci..." Antoniego Kroha. Zostawiłem na deser ostatni rozdział. Z rozmysłem. Będę czekał na kolejną książkę Antoniego Kroha. Tym bardziej, że to cudowne podróże z Autorem i samym sobą, do tego język, narracja,, której powinniśmy się uczyć. Na koniec proszę zwrócić uwagę na przewrotność zdjęcia z okładki.

Brak komentarzy: