środa, lipca 19, 2023
...gdyby głupota mogła latać - odcinek 7
Tu nie będzie nic do śmiechu. Folder, po którego sięgnąłem liczy sobie... kilka lat. Zleżał się i wyczekał swoje. Tym bardziej pora go otworzyć i zrozumieć po co zebrałem na Facebooku tych kilka zdjęć. Ich treść poruszyła mną, oburzyła, ale i przeraziła. Inaczej nie siadałbym do tego pisania. Nie dość na tym. Odwlekanie tego pisania nie zmieniło mego podejścia do tematu. Czy już naprawdę doszliśmy do takiego poziomu, że sacrum i profanum wdziera się do tak ważnych miejsc, jak Auschwitz-Birkenau? Nie potrafię pojąć, co pchnęło tych młodych ludzi, aby w taki sposób zamanifestować swój pobyt na terenie dawnego Konzentrationslager.
Jakiej trzeba głupoty, aby odważyć się na baletowe wygibasy pod bramą wejściową w Auschwitz? Nie wiem jakiej narodowości jest ten młody, rozradowany człowiek. Zadałbym inne pytanie: po co pojechałeś do Auschwitz? Aby zrobić z siebie kretyna? Pół biedy, gdyby to było na użytek własny, ale tych kilka tu pokazanych kadrów (a może dla wielu przypomnianych, bo już gdzieś je widzieli) zostało upublicznionych, pochwalono się nimi. Tylko przyklasnąć pomysłowości i tego, co pozuje i tego, co naduszał migawkę aparatu. Nie znalazł się żadne jeden sprawiedliwy, który krzyknął: nie godzi się?!
Tu już stadny entuzjazm. Nie ma jak wysłać znajomym na Messengera tak osobliwe pozdrowienie z wycieczki z Polski lub po Polsce. Nie wiem (a trochę mnie to dręczy, nie ukrywam) jakiej narodowości to wycieczkowicze. Co to zmienia? - dopyta ktoś. Tak, głupota nie ma narodowości. To tak samo, jak nienawiść, która wykluwała się za tą bramą. Mi do końca moich dni będą towarzyszyć słowa pana Jacka Zieliniewicza (1926-2018): "Nie ma złych czy dobrych narodów. Są tylko źli lub dobrzy ludzie". To nauka, jaką zostawił mi były więzień Auschwitz-Birkenau, numer obozowy 138142.
Kiedy we wrześniu 2007 r. zwiedzałem Auschwitz-Birkenau mój przyjaciel Michał, który zaplanował ten wyjazd, nawet prosił mnie, abym nie robił zdjęć. Nie posłuchałem go wtedy. Musiałem zebrać dokumentację fotograficzną. Ja i aparat (w jakiej by to nie było formie), to jedność. Taka moja historyczna natura. Fotografowałem również ówczesnych licealistów. Nikomu jednak nie strzeliło do głowy, aby na rampie w Birkenau, miejscu tragedii selekcji, jakich dokonywali Niemcy uwieczniać się, jakby się stało na tle Nike z Samotraki czy gotyckiej kamienicy w Toruniu. Naprawdę muszę się hamować, aby potok krwistego języka nie dopadł każdego z tu zawieszanych zdjęć.
Nie ma usprawiedliwienia dla głupoty modeli. Tak, jak dla wykonawców tych kadrów. Powaga miejsca, jego tragizm wymaga skupienia, powagi, czci dla ofiar. Dlatego jestem zdania, że nie można tak sobie pojechać do Auschwitz-Birkenau. To nie planty w Krakowie, Marszałkowska w Warszawie czy Wzgórze Dąbrowskiego w Bydgoszczy. Wychodzi ze mnie zrzędzący belfer, ale do takiego odwiedzenia trzeba naprawdę się przygotować i zadać sobie kolejne pytanie: dlaczego chce się tam być? Bo jeśli to ma być jeden jeszcze do odhaczenia punkt szkolnej czy turystycznej wycieczki, to lepiej udać się pod Maczugę Herkulesa lub zobaczyć Smoka Wawelskiego. To samo kiedyś powtarzałem nauczycielom, kiedy współpracowałem z Kujawsko-Pomorskim Centrum Edukacji Nauczycieli w Bydgoszczy (jako doradca metodyczne i konsultant ds. nauczania historii).
Dlaczego w ten czas wakacyjny wywołuję ten temat? Bo to odpowiednia pora, aby zastanowić się co i jak planujemy. Czy naprawdę potrzebny jest nam spacer pomiędzy barakami Auschwitz-Birkenau? Przypomnę, że moje tam bycie w 2007 r. nie było skutkiem mego chcenia. Raz już odmówiłem, w 1999 r. pojechania. I uważam, że dobrze zrobiłem. Tym bardziej, że był ze mną wtedy mój 11-letni Syn. Nie wiem czy jest jakaś bariera wieku. Na pewno jest bariera myślenia o tym straszliwym miejscu.
Często zadaję swoim uczniom pytanie: czy utożsamiacie się z wydarzeniem? Coraz częściej słyszę: ciszę. Wiem, że dla coraz młodszych pokoleń II wojna światowa (1939-1945), to czas bardzo odległy. Dla moich Wnuków (roczniki 2013 i 2018), to lata dorosłości ich prapradziadków i dzieciństwo pradziadków. Skala czasu, jaką ja mierzę siebie do powstania styczniowego czy nawet listopadowego. Czy to jednak usprawiedliwia przed umizgami do kamery w miejscu zagłady? Nie! Znowu stawiam pytania. Znowu sam sobie na nie odpowiadam.
To wszystko, co teraz tu piszę po prostu bije na alarm! Jest ostrzeżeniem, że coś złego dzieje się na naszych oczach. Nie zapomnę reakcji jednej z moich uczennic, kiedy w baraku w Auschwitz, w którym była kolejna ekspozycja, w korytarzu gabloty pełne rzeczy, jakie są jedynymi śladami po ludziach, którzy przekroczyli bramy nazistowskiego obozu śmierci wszedł pewien dobrze odżywiony jegomość i dojadał czipsy. To przeżuwanie tego pokarmu... "Zaraz mu dam w mordę!" - musiałem uczennicę powstrzymywać. Miała 17-lat. W jej oczach widziałem, że to nie żarty. Nie wiem jak potoczyły się jej dalsze losy (rocznik 1990), ale stawiam hipotezę, że byłoby niemożliwością, aby Ona mogła wykonać tak kretyńskie zdjęcie, jakie przy obozowych drutach stało się udziałem innej młodej turystki.
Zbliżam się do brzegu tego tu pisania. Jaka nauka (nauczka) z tego wszystkiego? Miejmy świadomość, że są miejsca, które wymagają od nas wyjątkowej powagi i skupienia. Nie można, moim zdaniem, tak sobie wpaść do Auschwitz-Birkenau, jak do Tomaszowa, aby nie daj Boże zatańczyć jak na moście w Awinionie. Przyzwoitość nakazuje włączyć ostrzegawcze: stop! Zrobienie kolejnego selfie nie jest warte, aby stawiać siebie w rzędzie niedojrzałych odbiorców historii. Nie dość na tym upubliczniać swoją pospolitą głupotę.
"Nigdy nie zapomnę spotkania z dwoma mężczyznami, którzy w bardzo ostry
sposób mówili, że wszystko, co się mówi o obozach, to kłamstwo, że
Niemcy są niewinni, że to wszystko wina Żydów, którzy wcale nie są
lepsi od Hitlera" - to zdanie z księdza Manfreda Deselaersa (rocznik 1955), cytowałem je w cyklu "Myśli wygrzebanych", 4 X ubiegłego roku. Może pora wziąć się do czytania, a dopiero potem porywania na zwiedzanie. Otrzeźwienie gwarantowane. Może unikniemy kompromitacji? I trąbieniu o tym na cały świat! Nie wolno nam zapomnieć, że Auschwitz-Birkenau, to cmentarz dla setek tysięcy. Może zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale dopiero niedawno usłyszałem określenie: negacjonizm. Za sprawą filmu z 2012 r, pt. "Osaczeni" (L'homme de la cave) reż. Ph. Le Gua, gdzie w rolę J. Fonzica wcielił się François Cluzet (rocznik 1955). Polecam.
Przejmujące jest to,że dla współczesnego pokolenia wojna i jej okrucieństwa,to coraz częściej daty, obce nazwiska i zestawienia statystyczne.
OdpowiedzUsuńKonsupcjonizm wypiera refleksje.
Złości to . Kiedy ma się wrażenie że głupota i ignorancja sięgają dna, odkrywa się takie fotki i dociera że to zaledwie preludium.
"Mówią, że niepełna wiedza jest rzeczą niebezpieczną, ale jednak nie tak złą, jak całkowita ignorancja."
Smutna konkluzja.
UsuńDobrze jednak, że choć nami to porusza. Tak, moje pokolenie (choć urodzone blisko dwie dekady po zakończeniu wojny) potrafi utożsamić się z ofiarami. Nasi dziadkowie byli często ofiarami okupacyjnego terroru (niemieckiego i sowieckiego). Tragedie działy się na oczach naszych rodziców, którzy byli wtedy dziećmi. To historia często w naszych rodzinach nadal żywa. Jak będzie z odbiorem tych faktów za lat kilkanaście? Nie wiem.
Pozdrawiam - Autor blogu.