środa, kwietnia 05, 2023

Przeczytania - 468 - Aleksander Krawczuk "Spotkania z Petroniuszem" (Wydawnictwo Iskry)

Za każdym razem, kiedy siadam do książek opisywania czy jak kto woli recenzowania, to szukam klucza doń. Tak, odpowiedniego cytatu. Logicznie byłoby wrzucić tu i teraz (jak ja nie lubię tego określenia) coś z Petroniusza. A ja robię unik? I wrzucam z samego Autora, prof. Aleksandra Krawczuka (1922-2023): "...miałbym prawo napisać książkę «Opowieści antykwaryczne». Choćby o niezwykłych przypadkach, graniczących niemal z cudem, podsuwania mi pewnych książek jakby przez duchy. Popełniłem w życiu bezmiar błędów. Do tych jednakże, nad którymi najbardziej boleję, zaliczam to, że tyle skarbów bibliofilskich miałem w ręku - i pozostawiłem je z braku rozeznania; choć jeszcze częstszą przyczyną była pusta kieszeń". To swoiste braterstwo dusz. Moje chodzenie po bydgoskich antykwariatach, to zaledwie 45. lat, ale odczucia i porażki takich wizyt mam za sobą i ja. No i nagle dociera do mnie, że tak zacny i szanowany Autor, który odegrał przeogromną rolę w moim rozumieniu antyczności (ze wskazaniem na Rzym bez dwóch, trzech i miliona zdań)  nie był wolny od antykwarycznych porażek, co i ja, szary magister od historii. Super! Brawo! To naprawdę dodaje blasku przybladłemu ego...
Kolejna jedność, to pierwsze spotkanie z Petroniuszem? Niezupełnie. W moim przypadku najpierw była  filmowa adaptacja "Quo vadis" z 1951 r., w reżyserii  Mervyna LeRoya, gdzie podziwiałem Petera Ustinova jako Nerona, Roberta Taylora w roli Winicjusza, Leo Genna zapamiętałem tylko w kreacji Petroniusza. Do czasu filmu J. Kawalerowicza, innej adaptacji filmowej nie znałem. Nie pamiętałem, że prof. A. Krawczuk otoczył tę produkcję opieką merytorycznego znawcy. Nie miejsce, aby pastwić się tu nad tym filmem (lub serialem TVP),  ale napiszę tylko: nie wystarczy ładna buzia, aby grać Ligię i być umięśnionym jak Herkules, aby stać się Ursusem. Przyjemnością dla mnie było podziwiać kreacje stworzoną przez triadę prawdziwych gwiazd: Bajor-Linda-Trela!
Chyba jednak przyłapałem Autora na drobnej nieścisłości. O "Quo vadis" H. Sienkiewicza czytamy: "Ta powieść niezbyt mi się spodobała, nie wracałem do niej". I ja to rozumiem. Kilka razy podchodziłem do niej niczym Ursus do byka? Ale po pierwszym czytaniu było i drugie! Co nie jest normą dla mnie. Gdzie tu nieścisłość? - zapyta ten czy ów, może już nawet zniecierpliwiony, że ja o sobie banialuczę. Na kolejnej stronie: "Pamiętam dobrze, że czytając po raz pierwszy «Quo vadis» [...]". Czyli było jakieś: drugie? Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że odpływam w treść, a nie wspomniałem, że idzie o "Spotkania z Petroniuszem", które przypominają nam Iskry. Brawa dla Wydawcy! Nie jest to wprawdzie zbyt obszerna lektura, ale też nie zapominamy, że popularne ujęcie dziejów bohatera i Rzymu czasów jego nie zwalnia nas od uważnego skupienia się. Nie czarujmy się: dla gro z nas Petroniusz pozostaje (i pozostanie na zawsze?) bohaterem antycznej w treści powieści H. Sienkiewicza. A książka pana Profesora pozwoli nam wrócić do czasów Nerona, dotknąć tego niezwykłego i groźnego zarazem klimatu? Nie uwierzę, że wielu z nas nie chciałoby się być na cesarskiej uczcie, zachwycać się przepycham ostatniego z rodu...
Nie wiem jaki jest obecnie stosunek akademickich wykładowców do książkę pana Profesora.  Nadal się srożą, odmawiają wartości tej literaturze? Proszę sobie z tego nic nie robić! Wartością dodaną dorobku Autora jest to, jak trwała jest w naszej edukacji rola i zasługa wielu, wielu tytułów, jaki nam zostawił pan  Profesor. Dziś za pisanie historii, czy raczej tworzenia wyimaginowanych konfabulacji nie mających nic wspólnego z rzetelną wiedzą historyczna chwytają się i co najgorsze wydają (i pod szyldami znaczących wydawnictw) jacyś nie wiadomo kto parweniusze. Warto, aby wzięli do ręki klasyka gatunku i od niego się uczyli. Bo nie grzechem jest nie wiedzieć, ale głupotą jest brnąć w swej głupocie i zatruwać umysły  maluczkim. Jeśli popularne monografie pana Profesora zatruły pokolenia historią Grecji  i Rzymu, to ja na pewno nie będę na taką truciznę szukał odtrutki, wręcz przeciwnie: kolejnemu pokoleniu podsunę kolejny tytuł.
Z pewnych powodów nie zaczynałbym wędrówki przez świat antyczny ze "Spotkaniami z Petroniuszem". Dlaczego? Wyjaśnię to zaraz. Mamy odniesienia do różnych aspektów historii czy filozofii. Odwołania do II wojny światowej, to już nie jest świat, z którym utożsamia się pokolenie XXI w. Żaden żart! II Rzeczpospolita, to dla obecnych maturzystów (nie twierdzę, że w 100 %) planeta równie odległa, co Jowisz! Już stan wojenny wywołuje irytację, a twórczość Jacka Kaczmarskiego, ba! Włodzimierza Wysockiego, to nieomal czasy kopalne. Dlatego jestem zdania, że trzeba nabyć pewnego obycia historycznego czy literackiego, aby móc zmóc tę książkę pana Profesora. Wiem, że wielu czytających mnie uważa, że to moja fantazja, brak wiary w kolejne pokolenia. Tylko, że ja jestem od blisko XL lat praktykiem, a nie teoretykiem nauczania historii. Proszę zapytać pierwszego z brzegu licealisty w rodzinie: kim był Liwiusz? Proszę się nie zdziwić, kiedy padnie odpowiedź: gladiator lub cesarz. Czy na pewno każdy student historii na swej drodze spotkał Ammiana Marcelllinusa, Makrobiusza czy Martinusa Kapella? Przyznam się: na mojej ścieżce onych nie było. Polibiusz, Liwiusz, Appian z Aleksandrii czy Lucjusz Anneusz Florus - zapewniam, że tak! 
Smutnie wypada zestawienie dziejowych antycznych dramatów rodem z Rzymu, z tym, co sobie potomni zafundowali w XX w. Wręcz czytamy, że: "...tamte czasy nie były tak straszliwym skondensowaniem zła, okrucieństwa, żądzy świadomego rujnowania. [...] Upadek antycznego świata, rozciągnięty w czasie, to agonia trwająca pokolenia". I kiedy nawet przypomina o najazdach Wizygotów czy Wandalów, to wskazuje na ich... krótkotrwałość. A wszystko to, kiedy opisuje, jak w wiekach późniejszych szukano, odtwarzano, składano rozproszone dzieła antyczne. Powołanie się na "Imię róży" nie jest tylko ukłonem dla prozatorskiego talentu Umberto Eco (1932-2016). Mamy tu autentyczne szukanie, np. w klasztorze na Monte Cassino dzieł antycznych i to nie przez byle kogo, a samego Boccaccio (131-1375). "Trawa porasta przy oknach, gruby kurz pokrywa książki porozrzucane i zniszczone; powyrywano z nich karty, poobcinano marginesy - a dzieła to bezcenne, stare i rzadkie" - taki obraz spustoszenia  maluje pan nami pan Profesor. I dobija widokiem autora "Dekamerona", który opuszcza owo miejsce płacząc. W tle cały czas jest Petroniusz i jego ocalałe we fragmentach dzieło "Satyrikon" oraz okupacyjna przeszłość Autora "Spotkania...".
Ciekaw jestem, jak uporają się jedynie prawi i jedynie sprawiedliwi ze stwierdzeniem, że to chrześcijanie, a nie bezmyślni barbarzyńcy przyczynili się do bezpowrotnego niszczenia dorobku intelektualnego antyku! O tych pierwszych Autor pisze, np.: "A książki były dla nich czymś bezwartościowym, niepotrzebnym, niegodnym wzięcia do ręki". Trochę przypomina ta szwendające się po bydgoskich domach volumeny pisane szwabachą. Dla wielu to po prostu książkowa makulatura bez wartości! A o chrześcijanach: "Z zasadniczego punktu widzenia cała wyższa kultura była dla nowej religii zupełnie bezużyteczna; więcej, mogła okazać się szkodliwa i groźna". Ciosy spadały celnie: "Grzeszne, całkowicie grzeszne, zasługujące tylko na potępienie były wszelkie widowiska, teatr, gry, zabawy, nawet kąpiele, samo obnażanie ciała - nie mówiąc już o zawodach sportowych". Nagle akcent został położony na znaczenie igrzysk i ich restaurację w 1896 r. Nigdy tak nie patrzyłem na ten problem: "...to właśnie ona dokonała epokowego przełomu w postawie, mentalności, psychice Europejczyków".  Ciekawe, jak odczytane zostałyby dziś tezy o fundamentalistycznych postępowaniach i rozumowaniach ludzi Kościoła. Jest okazja zapoznać się z poglądami św. Pawła czy zetknąć ze św. Hieronimem. 
Pewnie natchnieńcy wszelakich maści i zabarwień posłaliby pana Profesora na odciętą od świata wyspę, za to, co można znaleźć w jednym z rozdziałów: "Zestawienie świata politeizmu i monoteizmu pod względem zwykłej wrażliwości na cierpienie nawet osób obcych i nieprzyjaciół nasuwa nieodparcie wniosek: współczuć potrafili właśnie i przede wszystkim  «poganie»". Zabolało niektórych? Nie mogę tu powielić każdej myśli i rozważania Autora. Trudno się nie zgodzić z poglądami, jak kroczące ku potędze chrześcijaństwo najpierw negowało sztukę, potem się doń ustosunkowywało pozytywnie, aby na koniec posługiwać się na chwałę i potęgę swej władzy. Bardzo cenne rozważania. Zbolały i wierny odbiorca jedynie polskiej, a nie polskojęzycznej prasy i radia chyba nie poradzi sobie z tymi oczywistościami. Pięknie jest napisane dalej: "Dlaczego grzeszni i nieznający Prawdy poganie, wyznawcy bogów, tak po ludzku rozumieli dolę nawet swych wrogów, natomiast Pan monoteistów - a przecież jest Miłością - żąda krwi i pomsty aż do któregoś tam pokolenia". Głoszenie podobnych tez może drogo kosztować desperata. O tym też tu jest. Odważne padają słowa i wnioski. Czy zachwieje kogoś w dewocyjnej wierze? Wątpię. Człowiek rozumny i bez tego żyje w różnych odcieniach wątpliwości. A na pewno dostaje dreszczy, kiedy raz jeszcze przypomina się, jak wiele z kultury antycznej zamordowała triumfująca wiara w jednego Boga! Zakonotujmy sobie raz na zawsze: "...chlubienie sie przez chrześcijan tym, że to oni uratowali i przechowali dziedzictwo kultury antycznej mija się, łagodnie mówiąc, z prawdą". I tego trzeba być świadomym. Chciałem dodać jeszcze zdanie podsumowania tych rozważań, aliści tu stoi jak byk: "Jakże inaczej potoczyłyby się losy ludzkości, gdyby zachowała się nawet nie całość, lecz istotnie znaczna część tamtych bibliotek!"
Jakże pięknie Autor napisał o swoich postępach w nauczeniu się  łaciny i skutków owej edukacji: "...w moim przypadku tak się złożyło, że poczucie samodzielności i wiary w siebie dał mi język, rzekomo martwy. A ten w miarę opanowywania stawał się coraz bardziej żywy i barwny, uwodził klarownością, bogactwem skojarzeń, samym brzmieniem". Tak, bo pierwsze zarobione pieniądze, to byłe lekcje dawane przez zdolnego gimnazjalistę Aleksandra Krawczuka. Mamy okazję wejść w życie rodzinne Autora. Chwilami smutne, a jednak pouczające doświadczenie, które ukształtowało przyszłego historyka i ministra. Na mnie robią wrażenie koneksje towarzyski czy ideologiczne rodziny Krawczuków, swoiste ocieranie się o światy takich indywidualności, jak Michał Bobrzyński czy Ignacy Daszyński. Wspomnienie prof. Ryszarda Gansińca (1888-1958) - bezcenne. Każdy z nas, belfrów, chciałby zająć w pamięci swoich uczniów choć drobinę miejsca. Czy się udaje? Niech belfrzy sami sobie odpowiedzą. Śmiem twierdzić, że wielu z nas widzi w dorastającym Autorze "Spotkań..." samych siebie. Ile to razy kupno książki było ważniejsze niż wszystko inne? Mało to razy słyszeliśmy pytania od naszych mam: "A przyda ci się ta książka?". Ja - słyszałem. I niezmiennie odpowiadałem: "O! mamo!". I tu padał tytuł lub nazwisko autora. Potem już był tylko krok do antykwariatu lub księgarni.
"Spotkania z Petroniuszem", jak zatem widać, budzą własne refleksje, wspomnienia, obumarłe światy. Może ja bym nie porównywał się do Boccaccia, panu prof. A. Krawczukowi, to przystawało. Potwierdza to tą i innymi (jak pisałem: jakżeż zwalczanymi przez świat akademicki) książkami. Niestety z każdą przeczytaną stroną uświadamiamy sobie (ja - na pewno) jak bardzo ubogie jest nasze znanie antyku, klasyków. W swej pracy sam sięgam po Homera, Herodota, Tukidydesa, Platona, Demokryta, Liwiusza, Cycerona. Są obecni na moim blogu. Daleko mi do Autora "Spotkania z Petroniuszem". Nigdy nie czytałem ich w oryginale, bo moja znajomość języka Horacego więcej niż żadna! A do tego nie miałem w ręku dzieła Petroniusza! Po raz pierwszy słyszę i czytam o Salustiuszu, Endelechiuszu czy Apulejuszu! Nie wiedziałem, bo i skąd, że mam z tym ostatnim trochę wspólnego (jak również pan Profesor). Wszyscy trzej urodziliśmy się w środę i jesteśmy spod jednego zodiakalnego znaku: Bliźniąt / Gemini! Nie dość na tym tegoż "Metamorfozy" można bez problemu znaleźć w Internecie (format pdf) [1].
"Warto zauważyć, że Polska nie wydała, poza kręgiem różnowierców, żadnego wybitnego teologa; mamy za to całe zastępy świetnych kaznodziejów. Znamienny dowód płytkości obrzędowego pojmowania religii" - cenię takie cytaty. Raz, że nie moje. Dwa, że staję się moje. Bez sensu? Zbliżająca się akurat północ mroczy mój umysł sześćdziesięciolatka? Nic z tych rzeczy. Nie ukrywam, że szczególnie zaimponowało mi określenie i płytkości pojmowania religii. Proponowałbym wysyłać takie cytaty różne przemądrzalcom i fanatykom, aby trochę odchylić ich zardzewiałe myślenie i rozumienia świata. Oto, do jakich refleksji dochodzę czytając książkę prof. A. Krawczuka. Pewnie, że można się nie zgadzać, ani z tym, co On napisał, a czego ja uczepiam się jak rzep psiego ogona. Podziwiam odwagę Profesora, kiedy określa swoje młodzieńcze poglądy jako... heretycko-pogańskie. Proszę zwrócić uwagę, że ta książka, to również spotkanie z życiem samego Autora, poczynając od historii w czasów okupacji i tego, co wydarzyło się choćby w okolicach Bramy Floriańskiej. Warto zapamiętać irytacje pani Krawczukowej: "Świat się wali, a ty greki się uczysz!". Biedne te nasze matki! Tyle musiały znosić pomysłów swych potomków. Mnie kiedyś chwyciło, aby nauczyć się języka moich litewskich przodków. Zapału starczyło na nauczeniu pewnego wiersza, a i ten okazał się kiepsko utrwalony, bo... potrafię kilka wyrazów, a i to nie mam pewności czy dobrze je wymawiam. Zatem ich tu nie zacytuję, bo mógłbym obrazić którego z braci Litwinów. O znajomości greki pan Profesor napisał: "Bez niej wszakże zajmowanie się starożytnością jest niemożliwe i bezsensowne, to oczywiste". Nie uczyłem się języka mego ulubionego i cenionego Tukidydesa.
Podoba mi się plastyczność porównań pana Profesora: "Odtwarzając akcję «Satyrikonu», postępujemy jak archeolog, który skleja malowaną wazę grecką z jej rozbitych kawałków, a i to tylko w części zachowanych". No, bo dzieło Petroniusza nie dotrwało do naszych czasów w całości. Mi to przypomina układanie rodzinnych puzzli, czyli odbudowywania drzewa genealogicznego. Mozolność, luki, domysły i pustka. Tu brak zakończenia, a u mnie początku. Dochodzenie, w jakim mieście działa się akcja "Satyrikonu", to już przygoda dla dociekliwych! Smutne, że według pana Profesora myśl Petroniusza o edukacji chłopców jest... aktualna.  I nie broni to, że tekst jest z I w. n. e.,  a my jesteśmy już w XXI w. n. e. Ujmują rozważania nad retoryką. Ciekawe, co by Autor powiedział, gdyby odwiedził współczesną szkołę? Z jaką kraso mową by się zetknął? Mono-sylabami? Paniką przed samą myślą, że trzeba w ogóle coś wyartykułować przed klasą i samym sobą. Retoryka umarła już dawno. Wątpliwe, aby niczym Feniks powstała z pogorzeliska. Niedługo takie słowo będzie nie zrozumiałe. A Feniks będzie się kojarzył co najwyżej z przygodami... Harrego Pottera! 
Ciekawe, jak jedynie polskie media i jedynie polska opcja polityczna uporałaby się z autorem takiego stwierdzenia: "Nasz popularny obraz Chrystusa - mężczyzna w średnim wieku, dość długie włosy, krótka broda - to po prostu kontynuacja antycznych wyobrażeń Asklepiosa, boga uzdrowiciela!". To z wypowiedzi profesora Tadeusza Sinki (1877-1966). Jakiś stos? A może w przypływie łaskawości odebranie obywatelstwa? Znowu wraca wątek podejścia do religii? Wychodzi na ile jesteśmy pogańscy w swoim odczuwaniu, myśleniu, formułowaniu wniosków? Ile znaków zapytania! Profesor Krawczuk monoteizm obarcza odpowiedzialnością za szaleństwo wojen religijnych. "Miło jest pomarzyć o świecie bez wojujących wyznań, religijnych lub politycznych" - Autor książki cytuje Johna Greya. Zwykłem uświadamiać swoim uczniom, jak destrukcyjny jest fanatyzm religijny, bez względu na rejon świata, czczone bóstwo. Izyda z dzieciątkiem Horus? Pewnie wielu przypomni się kadr z ekranizacji powieści o przygodach Roberta Langdona. Na bogów! znowu wdarł się obraz kina! Ale tak jest z czytaniem "Spotkania z Petroniuszem": coraz to inne odkrycie, coraz to inne odniesienie, coraz to inne identyfikowanie się z czytaniem, treścią. 
Skoro tyle miejsca w rozważaniach Autora zajmują... Pompeje, to i rozgrzebane pozostawiam stanowisko. Pole do działania zostawiam każdemu kto tylko zechce sięgnąć po "Spotkania z Petroniuszem". Warto dorzucić zwiastun historii o obtrąconych fallusach, które stanowiły element słupów milowych, tzw. hermów. I - nic więcej nie napisać. Niech czytelnik zechce sięgnąć po książkę, aby się przekonać jak to wydarzenie wpłynęło na dzieje antycznej Grecji, a i... Europy! Znajdzie się też bardzo wyczerpujące, jak na objętość książki wyjaśnianie, jak kochali Grecy, ze wskazaniem np. na Platona. Proszę przeczytać. Proszę poznać. Tym razem, to Autor czyni aluzję do pewnego filmu i oczywiście antycznego bohatera rodem z Macedonii, ba! tego który gromił Persów pod Gaugamelą lub Issos. Zatem - czytajmy. I żałujmy, że pan Profesor niczego już dla nas nie napisze, zmarł  27 stycznia 2023 r. O! zgrozo w LXI rocznicę odejścia mego bydgoskiego dziadka, Stanisława (II) Grzybowskiego.
 
[1]   https://pdf-x.pl/doc/Apulejusz-Metamorfozy-albo-zloty-osiol/5b1e350592a6331e2c88fb46 [data dostępu 29 III 2023]

Brak komentarzy: