czwartek, stycznia 05, 2023
Przeczytania (461) Piotr Stelmach "Lżejszy od fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim" (Wydawnictwo Literackie)
"Nie znałem Go. Tylko dwa razy miałem okazję z Nim porozmawiać. Raz przez kilka minut, drugi przez kilkadziesiąt sekund. Dwie chwile, przypominające trochę moment, w którym udaje się złapać kogoś do wspólnego zdjęcia" - zaskakujące? bo mnie zaskoczyło, Byłem przekonany, że doskonały dziennikarz Piotr Stelmach po prostu dobrze znał Grzegorza Ciechowskiego (1957-2001), przeprowadził z nim dziesiątki rozmów, odwiedzał prywatnie. A tu - szok! Tak, jak szokiem jest nie pierwsze i nie jedyne zaniedbanie czytelnicze! Należę do tego grona humanistów, których powoli coraz mniej widać zza sterty książek. Należę do tego grona , którego raz po raz ktoś dopytuje: a ty to wszystko przeczytałeś? Nie, nie przeczytałem. I pewnie w 100% nigdy nie przeczytam. Książki leżą latami, aby nagle nastąpiło olśnienie i czytanie, ba! trudne od tego odrywanie się, bo świat cały czas istnieje poza przeszło sześćset stronami.
Tak, tyle tego jest. "Lżejszy od fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim", Wydawnictwa Literackiego ukazało się w... 2018 r. Zatem, co tu robi, skoro tyle nowości czeka i czeka, i czeka, i czeka... Zresztą Wydawnictwo Literackie już dawno dało sobie spokój z kontaktowaniem się z moim blogiem. Widać za niskie progi na krakowskie nogi. Mam-że z tego powodu zaniedbać tę (i kolejne) tomy, jakie podsuwa spod Wawelu rodakom choćby na Kujawach czy Krajnie?
"To nie ja napisałem tę książkę. Napisały ją emocje i pamięć moich Rozmówców. Tych, którzy byli blisko Grzegorza przez krótkie, nieco dłuższe lub prawdziwe chwile i lata" - to znowu Piotr Stelmach. Jakie to uczciwe postawienie sprawy. bo tak jest na tych przeszło sześćset stronach! Piotr Stelmach wysłuchał, zapisał i podał dalej. On jest pośrednikiem. To jemu zaufano, kiedy otwierano kolejne szuflady pamięci, wydobywano osobiste wspomnienia, przemyślenia, osądzenia. Dla mnie, adepta historii, to po prostu kolejne źródło, dokument. Czy tylko o Grzegorzu Ciechowskim, jako muzyku, kompozytorze, piosenkarzu, producencie, ojcu, mężu, przyjacielu? Tak, to wszystko tu jest, i trudno, aby nie było, ale przede wszystkim widzimy też muzyczny świat okresu, który współtworzył, którego był częścią. Ale jest to tez opowieść o pokoleniu, które wzrastało pod koniec istnienia tzw. komuny, szukało swych dróg w tym ciasnym i szarym świecie, szukało nowych ścieżek w nowej rzeczywistości (czytaj: III Rzeczypospolitej).
"Mój magnetofon reporterski zatrzymał się po sto pięćdziesiątej drugiej rozmowie przeprowadzonej z myślą o tej książce. Dało to blisko sto dwadzieścia pięć godzin wspomnień. Rzeka. Tysiące stopklatek zatrzymanych w kadrach pamięci. Tych, którzy zgodzili sie podzielić swoją kolekcją" - trzeba dodać bardzo interesującej rzeki, jaką ujawnił Piotr Stelmach.
W bliskim kręgu (tj. rodzinnym) słyszę często ironię, że ja cytat popieram cytatem, dorzuca się pouczenia jak mam mam pisać czy w ogóle mam pisać. Te niby-rady padają z ust ludzi, którzy niczego nie piszą, a jeszcze mniej czytają. Dobrze, jeśli słuchają czegoś wartościowego, ale i to w mniejszości. I ja tu będę cytował? Ale jak i co? Które zdanie ważniejsze? Nie da się z 637 stron wyrwać ochłapy i rzucić trochę tu, trochę tam. Czy skupić się na tym, co powiedziała córka Weronika (Wera), a może bliski przyjaciel Jan Wołek? Ciekawe ilu Czytelników blogu pamięta o obecności tego ostatniego na jego łamach. Oczywiście, że jest. Bo nim usłyszałem pierwsze nuty "Republiki" i zachwyciły choćby "Telefony", to pierwszy był jednak J. Wołek. Wybrać z nurtu rzeki tych kilkanaście rzeczy? Tak, znowu marudzę o wyborze. Obawiam się, że brak tego czy tamtego może komuś podpowiedzieć, że mniej cenię czy nie dostrzegam. Nieprawda!
"...wszystkie wspomnienia, którymi dzielili się ze mną moi Rozmówcy, to próba oświetlenia tego kawałka sceny i pustego miejsca przy mikrofonie" - oto cel powstania tej książki. Czego się spodziewać od książki Piotra Stelmacha? Na pewno nie taniej sensacyjki! To nie wyjątki ze skandalizującego portalu i sezonowych celebrytach. Obrazą dla pamięci Grzegorz Ciechowskiego byłoby zestawienia jego osobowości i jego twórczości z cukierkowatą tandetą muzyczną jakiej pełno dookoła. Czy ma to być książka, która ma kogoś przekonać do Obywatela G. C? Nie sądzę. W jakimś drobnym procencie czytelnikami tej książki będą nowicjusze, poszukiwacze skandalików i życiowych potknięć. Nikt nie twierdzi, że ich tu nie znajdziemy. Bo są! Bo muszą być! To książka o żywym człowieku. To nie kolejne mitologizowanie tylko dlatego, że ów ktoś już nie żyje. "Nie wpuszczał osób ciekawskich do swojego życia, absolutnie. [...] Udzielał wywiadów, ale nie lubił mówić o sprawach prywatnych" - to z wypowiedzi Agnieszki Wędrowskiej.
Zaczynałem czytanie z ołówkiem w ręku! Norma! Cudownością tej książki, że Piotr Stelmach jest prawie niewidoczny. To są słowa wspominających Ciechowskiego ludzi. Próbowałem namówić kolegę (rocznik 1958) do wspomnień. Studiował filologię na UMK w Toruniu. Ocierali się o siebie. Nie udało się. Twierdził, że niewiele ma do powiedzenia. Czy historia mu kiedyś wybaczy to zaniechanie? Trudno, może jakieś strzępy kiedyś wydobędę.
Mariusz Wilczyński: Za słabo go znałem, żeby podsumować jakoś sensownie jego życie, ale wydaje mi się, że on żył sztuką. Był z nią na dobre i złe. Po prostu. to być może brzmi banalnie, ale nie umiem celnie tego określić.
Urszula: Od Grzegorza dostałam największe wsparcie po śmierci Staszka [tj. S. Zybowski, mąż Urszuli - przyp. KN]. Powiedział, że jest o mnie spokojny. Krótki telefon bez zbędnego ględzenia, że mi współczuje. Był bardzo wzruszony, ale jednocześnie spokojny, kiedy mi to mówił: "Nie będę ci pieprzył nie wiadomo jakich rzeczy - czuję, że dasz sobie radę. Jestem o ciebie spokojny". [...] Niecały miesiąc później Grzegorz zmarł.
Leszek Kamiński: Grzesiek był sentymentalną osobą. Lubił wspominać, rozpamiętywać, ale bez przesady. Dla mnie wyznacznikiem dużej klasy jest to, że po latach Jola - jego pierwsza żona - przychodziła do niego na domowe imprezy, że z szacunkiem się do siebie odnosili.
Agnieszka Wędrowska: Wady? Może to, że bywał despotyczny. Kiedy miał swoje zdanie na jakiś temat, oponenci byli zazwyczaj bez szans. Kiedy o czymś zadecydował, raczej wszyscy się podporządkowywali.
Marcin Rozynek: Dla swoich fanów Grzegorz był idolem na wielu płaszczyznach - literackiej, duchowej, muzycznej, estetycznej. Właściwie wszelkiej. Nie chodziło tylko o piosenki. Uosabiał to, co dla nas - młodziaków było istotne w przekazie artystycznym.
Leszek Biolik: Miał zajebiste poczucie solidarności, które powodowało, że mu ufałem. Był wierny jak przyjaciel i chronił ludzi, z którymi pracował.
Andrzej Świetlik: Grzegorz i Republika jako podmioty artystyczne na pewno byli kreacją, ale nie byli religią. Religii bym do tego nie mieszał. To może narzucać skojarzenia, bo religie różnie działają na ludzi. Ta kreacja miała w sobie tak silny ładunek, że była w stanie przeciągnąć tłumy.
Jan Wołek: Inteligencja, oczytanie i wrażliwość często idą pod rękę z poczuciem humoru. A on miał je ogromne. Niekoniecznie sam je z siebie eksplikował, ale na dowcip z zewnątrz reagował bezbłędnie i błyskawicznie. Jego humor nie był efekciarski. Określiłbym to raczej jako rodzaj żartobliwego ciepła, które z niego emanowało.
Katarzyna Groniec: Poeta, producent, muzyk - taka kolejność przychodzi mi do głowy, kiedy myślę, jak najlepiej opisać Grzegorza od strony artystycznej. [....] Nie poznałam go dobrze, nasze kontakty miały charakter czysto zawodowy, ale mam wrażenie, że dla niego jako twórcy słowo było ważne. Był w końcu po polonistyce.
Weronika Ciechowska: Najczęściej przypominam sobie właśnie te rodzinne momenty. Nie koncerty, nie to, kiedy rozmawiał z chłopakami z Republiki, ale nasz dom i wspólny pobyt w nim.
Wbrew pozorom, to nie jest kolejny zbiór wywiadów-rzek. Nie wiem, jak Autor pracował nad całością. Czy z rozmówcami potykał się kilka razy, czy poznajemy efekt długiego rozmawiania, później umiejętnie poszatkowanego i rozłożonego na różne strony. I tak powstała ta wyjątkowa książka. Dopiero w trakcie tego pisania uświadomiłem sobie, jak niewiele brakowało, abym studiował w tym samym gmachu filologii polskiej na UMK w Toruniu. Nie, nie znałem i nie spotkałem Grzegorza Ciechowskiego. Nigdy też nie byłem na koncercie "Republiki". Przemawiają do mnie takie wspomnienia: "Nie chciał się obnażać, uwypuklać, jak artyści lub celebryci mają często w zwyczaju. To nie był szpaner. To był bardzo fajny, równy facet". To ocena/opinia/wspomnienie Romana Mellera, kierowcy "Republiki".
Weronika Ciechowska: Pamiętam, że podczas koncertów obserwowałam tatę z boku sceny. Nigdy w tłumie. Wzbudzał we mnie podziw. Pytał mnie często, jak było. Zawsze odpowiadałam, że super. Było to dla mnie niesamowite, że on jest na scenie i że ja tez mogę tam być.
Wojciech Waglewski: Grzesiek był mocno zakorzeniony w europejskiej muzyce i sztuce. Śledził wszystko, co ma związek z konceptualizmem, dadaizmem i nowa falą. To bardzo europejskie myślenie o sztuce, w najlepszym tego słowa znaczeniu. [...] Myślę, że Grzesiek pojmował to, co robił, jako formę opisywania świata.
Jerzy Tolak: Któregoś dnia byłem u Grzegorza, a on kazał mi wysłuchać piosenki, której tekst właśnie napisał. Zagrał podkład na klawiszach i zaśpiewał. To była Mamona. Nastąpiła cisza. I w końcu mówię: "Mamy to!". Sondował, jak to przyjmę, żebym już nie marudził jak wcześniej.
Zbigniew Krzywański: moim zdaniem najbardziej "wywrotowym" tekstem Grzegorza z lat osiemdziesiątych jest... Nie pytaj o Polskę. Wojtek Mann powiedział kiedyś, że nie słyszał innej tak pięknej piosenki dotyczącej miłości do ojczyzny. To mogło ludziom najbardziej namieszać w mózgach.
Leszek Biolik: Trudno powiedzie, czy Grzegorz miał kiedyś kryzys twórczy. Jeśli już, to pewnie liczony w dniach czy tygodniach, ale raczej nie latach. Człowiek nie jest maszyną. Grzesiek bywał czasami rozdrażniony, co rozumiem. Nie dość, że zmagasz się ze sobą, to jeszcze ktoś stoi nad tobą i cały czas cię sturcha.
Krzysztof Antkowiak: ...Grzesiek nocami pisał teksty do płyty. Zawsze mówił, że dla niego pisanie tekstu jest wrzucaniem kamieni do studni. wrzucasz je tem i nie ma żadnego efektu. Bywa, że powstaną teksty, z których nie będziesz zadowolony. Musisz więc siedzieć, myśleć i konstruować. Czasami siedział dwie noce i nic, a w pewnym momencie powiedział, że żadna z tych nocy nie była zmarnowana, bo nagle przyszedł przypływ i napisał tekst w pięć minut.
Krzysztof Ścierański: Było trochę fanów Grześka, studentów, którzy interesowali się jego i nie tylko jego twórczością. Atmosfera kapitalna. Grzesiek opowiadał ze swadą pikantne kawały. Pamiętam olbrzymią radość i dystans do rzeczywistości, które go cechowały. W tym sensie odbieraliśmy na podobnych falach.
Tomasz Kopeć: Grzesiek był pierwszy, jeśli chodzi o pomysł wykorzystania na większą skalę muzyki ludowej. Sięgnął po archiwalne nagrania, wybrał utwory i wokalistów. Sam dorobił do tego całą strukturę muzyczną. [...] Branża muzyczna w Polsce nie była na coś takiego gotowa.
Jan Jakub Kolski: Z Grzegorzem nie trzeba było dużo ględzić. Podpisaliśmy pakt o czystości intencji, oczywiście bez żadnych papierów i formalności. [...] Grzesiek był kimś w rodzaju strażnika tego świata. Strażnika bardzo powściągliwego. Miał przy tym kilka absolutnie szczególnych cech: respekt, szacunek dla odrębności, umiejętność słuchania drugiego człowieka i słuchania się nawzajem.
Justyna Steczkowska: Nie spotkałam się nigdy z niekompetencją z jego strony. Przy tym wszystkim rozumiał doskonale kobiety. Pisząc dla mnie teksty, nie znał mnie dobrze, ale w zasadzie czy on mnie w ogóle znał? Nie zwierzałam mu się ze swoich problemów, a miałam ich wtedy mnóstwo.
Tomasz Magierski: W Polsce rozpoznano by go natychmiast, ale w Stanach nikt nie zwracał na niego uwagi. Jego sława nie sięgała do ameryki. Mógł się swobodnie zachować, robić różne głupie rzeczy, dowcipy, zdjęcia. Chodziliśmy po ulicach zrelaksowani, nie obawiając się paparazzich. Bawiliśmy się czasami jak dzieci.
"Gdyby zobaczył, że któryś z chłopaków zapomniał stroju i chce wyjść na scenę na przykład w żółtej koszuli, zakazałby mu. Ale nie musiał ich do tego stopnia pilnować, bo wszyscy o to dbali. Mówiąc krótko: na scenie było dozwolone wszystko, byleby to była biel albo czerń" - w tym wspomnieniu Jerzego Tolaka mamy całą istotę "Republiki"! Nikogo do tego nie trzeba przekonywać. Każdy rozumny i czujący muzykę młody człowiek TO wiedział. Warto jeszcze raz sięgnąć do tej samej wypowiedzi: "Czerń i biel to były jedyne dozwolone kolory podczas koncertów Republiki. Przestrzegano tej zasady. Prawie zawsze przed koncertem było ustalane, kto i jak jest ubrany. Chcieli unikać sytuacji, że na scenę wejdzie czterech facetów ubranych od stóp do głów na czarno. Stosowali płodozmian, bez robienia z siebie Kraftwerku". Szczerze pisząc, to chciałem ten cytat ze względu na jeden wyraz: płodozmian.
Bez wątpienia książka Piotra Stelmacha jest ciągłym odkrywaniem nowego i nowego Ciechowskiego. Nie twierdze, że w każdym wspomnieniu jest inny. Wiadomo jednak, że różne były nań spojrzenia bliskich z rodziny, przyjaciół, muzyków, kogoś kto go znał bardziej powierzchownie. "To był człowiek, który potrafił żyć z innymi ludźmi, respektował ich prawa, marzenia, nastroje. Był wrażliwy, ale nigdy nie widziałam, żeby był czymś złamany. [...] Był bez wątpienia bardzo silnym człowiekiem" - to spostrzeżenia Justyny Steczkowskiej, dla której wyprodukował płytę "Dziewczyna Szamana". niemniej interesująco wspominała swoją współpracę Kasia Kowalska. Już tu zostawiłem dwadzieścia wypowiedzi? Nie, jest ich więcej, tych nie ustawionych w szeregu. Bez wątpienia cenne są spostrzeżenia córki, to jak Weronika Ciechowska odważyła się pokazać swego ojca, np.: "Tata jako mężczyzna miał trzy życia - z Jolą, z moją mama i z Anią. Po dwóch rozstaniach potrafił jednak żyć w pewien sposób z każdą z tych kobiet". Może ta szczerość obudzi w wielu z nas dystans do naszych ojców, którzy też mieli trzy, może nawet cztery życia. Powinienem podziękować Autorowi książki, że wydobył te prawdy i podał nam je. Bez zbytecznego komentarza. I ja tu nie porywam się na oceny. "Bo któż jest bez winy?" - zapyta klasyk. Znajdziemy też dygresje na temat... religii, wiary, wychowania. Można się wiele nauczyć. Zapewniam.
Grzegorz Brzozowicz: Nigdy bym nie powiedział, że byłem przyjacielem Grześka, ale na pewno raz mieliśmy bardzo przyjacielski moment. [...] Z Grzegorzem to była znajomość, którą się szczycę. Po prostu. Warto było znać tego człowieka.
Jan Wołek: Był serdecznym kumplem, do którego w sytuacjach ekstremalnych odruchowo zgłaszałem się jako do pierwszego. Nie dlatego, że jego sława czy chwała szła przed nim tak dalece, że mógł załatwić to, owo i śmo. Nie postrzegałem go jako gwiazdy. [...] Najwięcej rozmawialiśmy wtedy, kiedy jeden drugiemu prezentował swoje pomysły literackie.
Kasia Kowalska: Początek tej współpracy był okropny. Podczas przesłuchania wyrzucił połowę zespołu, z którym grałam. Dla mnie to był dramat. [...] Zgodziłam się na te warunki, choć to był wstrząs. nowi ludzie, których nie znałam, no i Grzesiek - dla mnie to był po prostu pan ze znaną twarzą i znanymi utworami, ale kompletnie nie z moje muzycznej bajki.
Małgorzata Potocka: Kiedy okazało się, że nasz związek się skończył, byłam potwornie rozżalona i rozczarowana życiem. Pamiętam, że mój tata powiedział mi kiedyś, że moje życie będzie trudne, ale nie wspomniał o tym, że będę oszukiwana. I o to miałam do życia pretensje - że spotkałam kogoś, kto jako mężczyzna nie sprostał zadani i tak strasznie mnie oszukał.
Wojciech Konikiewicz: Był człowiekiem inteligentnym i łatwo się adaptującym. W dużym uproszczeniu to taki MacGyver. Ze sznurka, kitu i śliny był w stanie skonstruować drabinę. Miał zawsze ten rodzaj zręczności i intelektualnego podkładu, który umożliwiał mu odnalezienie się w ciężkich warunkach się.
Leszek Biolik: Trochę łatwiej jest mi mówić o tym, jak pisał teksty, niż o tym, jak robił muzykę. Myślę, że to był jego prawdziwy świat. Miał szacunek dla form, które były tworzone świadomie. Głównie w poezji. Lubił formy logiczne i spójne. [...] Czasem dwa słowa nagle nasunęły jakiś pomysł, na którym się później opierał i budował cały tekst piosenki.
Piotr Kabaj: Grzesiek był niewiele starszy ode mnie. Dla mnie zawsze był postacią kultową. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Najlepsze określenia jego osoby to "dobry człowiek. Zawsze ciepły, nienarzucający się, ale widzący, czego chce.
Matylda Robakowska: ...dla mnie było istotne to, że Grzegorz przyszedł i zaproponował, żebym posłuchała fragmentu muzyki, którą nagrywali. chciał usłyszeć moja opinię. I chyba to jest dla mnie po latach ten najbliższy moment z nim i z chłopakami. [...] Zawdzięczam mu wolność myślenia, wypowiadania i obrony własnego zdania.
Kayah: Słuchał moich piosenek i tekstów, które pisałam do szuflady, i w pewnym momencie uznał, że nie mogę się wciąż tak ukrywać. Kiedy graliśmy w Radiu Łódź ten akustyczny koncert, Grzesiek postąpił absolutnie wbrew mojej woli i po prostu zmusił mnie publicznie, żebym usiadła za fortepianem oraz zagrała i zaśpiewała utwór Jak liść.
Jacek Bryndal: Osoba stojąca z boku uczy cię pokory, bo nagle słyszy: "Tę gitarę trzeba wypierdolić". "Jak to?! Przecież to solówka mojego życia!" Grzegorz był w Polsce jednym z pionierów, a ja czułem, że złapałem Pana Boga za nogi. Nie bałem się, że poprzewraca mi pomysły do góry nogami.
Zbigniew Krzywański: Grzegorz był namiętnym pokerzystą. Oczywiście bez żadnego hazardu, ale uwielbiał grać w pokera, więc spotykaliśmy sie i graliśmy na weksle, które sami sobie wypisywaliśmy. Jak trzeba było "dodrukować" pieniądze, robiliśmy to.
Zastanawiałem na ile wypisywań postawić. 10? To byłby żart. 20? Brzmi już lepiej. 30? Rozsądny wybór. 44! To jest TO! Chyba jasne? Daje nam ciekawą panoramę życia i twórczości Grzegorza Ciechowskiego. Raczej na tym ostatnim cytacie nie będzie ostatecznego końca. Bo nie może. Raz, że Piotr Stelmach odrobił bardzo gruntownie zadanie domowe. Dwa, że trzeba tym i owym odświeżać, przypominać, nauczyć, że był ktoś taki, jak Grzegorz z Ciechowa. Warto dodać od Piotra Stelmacha: "...paradoksalnie - Ciechowski oduczył mnie ślepego podążania za idolami i bezkrytycznego posłuszeństwa wobec każdej zapisanej przez nich nuty lub słowa. Bo przecież nie jestem fanem wszystkiego, co stworzył". To jest trzeźwe spojrzenie, uczciwe i ważne. Nic tak nie niszczy bohatera, jak bałwochwalstwo, mitologizacja, kult jednostki (jednomyślności).
Jacek Rodziewicz: Przyznaję, że miałem z Grzegorzem czas osobistego konfliktu. To było wtedy, kiedy zacząłem grać w zespole Atrakcyjnego Kazimierza. Grzesiek sobie tego nie życzył. [...] Grzegorz starał się stwarzać zasady, które według niego powinny obowiązywać wszystkich. To było dziwne. Obraził się na mnie śmiertelnie, bo bez jego wiedzy założyliśmy kapelę.
Zbigniew Krzywański: Od początku istnienia Republiki Grzegorz miał konkretną wizję zespołu i kierunku muzycznego. Był jej pewien, choć nie wiedział jeszcze, jak to będzie w wyglądało w szczegółach.
Grzegorz Brzozowicz: Z jakiegoś powodu reaktywował Republikę. Z jakiego? Po sukcesach solowych mógł odpuścić, a jednak wrócił do zespołu. Sting nie reagował The Police. [...] A Ciechowski reaktywował zespół wtedy, kiedy sam był u szczytu i logicznie rozumując, nie było mu to do niczego potrzebne. Być może tęsknił za swoją kompanią?
Leszek Kamiński: Nad seplenieniem Grześka nigdy nawet się nie zastanawiałem, bo z tym jest tak jak u Muńka Staszczyka. Mnie to nigdy nie przeszkadzało. U jednego i drugiego przekaz jest tak silny, że przykrywa tego typu niedoskonałości. Słuchając ich, w ogóle nie myślisz o wadzie wymowy czy innych defektach. Bo to nie ma najmniejszego znaczenia.
Andrzej Świetlik: Precyzja wizerunku Grzegorza dała mu prawdopodobnie świadomość, że jeśli już ów został wymyślony, ukształtował i się sprawdzał, należy być mu wiernym. Że nie wolno zbyt często tego obrazu zmienić. [...] Można wręcz stwierdzić, że Grzegorz był jednym wielkim chodzącym logo.
Dieter Meier: Jeśli chodzi o nasze kontakty, pamiętam go jako cichego faceta, który nigdy nie wybuchał i się nie unosił. Co również charakterystyczne - był bardzo skoncentrowany na swojej pracy, nie wdawał się w zbędne tyrady. Po prostu pracował. Znakomicie było przebywać w towarzystwie tak ciepłej i miłej osoby.
Mona Mur: W sprawach sztuki, muzyki omawiałam wszystko z Grzegorzem, z nikim innym. Nie ulga dla mniej najmniejszej wątpliwości, że to on nadawał ton. To on konfrontował się z moją osobowością artystyczną. to przy nim rosłam duchowo.
Leszek Biolik: Dość szybko podejmował decyzje i brał za nie odpowiedzialność. Nie zawsze były trafne, ale przynajmniej szybko się o tym dowiadywał, zamiast w nieskończoność nosić w sobie wątpliwości. Chyba raczej nie żałował swoich wyborów. Zwykle i tak stawiał na swoim.
Wojciech Konikiewicz: Bez względu na legendy był dla mnie facetem wzorcowym, jeśli chodzi o coś, co nazywam modus operandi artysty. W prawidłowym ujęciu artysta to ktoś, kto wchodząc na scenę, przeobraża się w kompletnie inną postać., I on to w sobie miał. Jego wyjście na scenę to była miazga. wtedy wychodziło z niego wszystko, co miało wyjść. [...] A kiedy schodził ze sceny, był znowu Grześkiem z naszego pierwszego spotkania przy zupie. To było dla mnie niesamowite.
Urszula: Pamiętam, że kiedy go poznałam osobiście, wydawało mi się, że to nie jest ten sam człowiek, którego znam z płyt i ze sceny. Był taką ciepłą, ba, wręcz miękką osobą... Nie tą, którą widziało się podczas koncertów. I do tego wszystkiego jeszcze ta "kwadratowa" muzyka Republiki. Dwa różne światy.
Małgorzata Potocka: Muzyka Grzegorza wyzwoliła we mnie kreatywność. chciałam dociekać i analizować te występy na wszelkie możliwe sposoby. Tak jak w teatrze. [...] W naszym tandemie to ja wyważałam drzwi. Tak jak w westernach, kiedy rewolwerowiec wchodzi z hukiem przez drzwiczki do saloonu, a za nim wchodzą następni. Myślę, że Grzegorz czuł się ze mną bezpiecznie. Ja nie potrzebowałam mieć takiego poczucia.
Od 22 grudnia 2001 r. minęły dwie dekady. "Rano, kiedy w rozmowie z Leszkiem dowiedziałem się o smierci Grzegorza, świat się zatrzymał. [...] Wystarczyło mi to, że go nie ma. Nagle cały świat zaczął wyglądać inaczej" - to wspomnienie Jacka Majewskiego. Od tamtego dnia wyrosło i wydoroślało całe pokolenie. Czy ono sięga po tę niezwykłą twórczość? Nie wiem. Trochę się boją o to zapytać moich licealistów, bo znów mogę stanąć wobec ściany milczenia. Dawno przekroczyłem wiek, w jakim umarł Grzegorz Cichowski. Tylko patrzeć, jak szósta pojawi się w moim życiorysie na przedzie. Podpisuję się pod tym, co napisał Piotr Stelmach (rocznik 1971). Wychodzi na to, że moje 1963 leży mniej więcej po środku: między Bohaterem, a Autorem książki. Pierwsze na zamknięcie tego pisania skojarzenie: "Odchodząc". Żałować należy, że nie ma do książki dołączenia singla z choć kilkoma piosenkami. Rekompensuje to mnogość zdjęć. Za ikonografię: szóstka!
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.