sobota, stycznia 28, 2023
...na 450-tą rocznicę ogłoszenia aktu konfederacji warszawskiej - 28 stycznia 1573 r.
Jestem zdania, że 28 stycznia AD 1573, to jedna z najdonioślejszych dat w historii Rzeczypospolitej! Oto, po śmierci ostatniego z Jagiellonów, doszło do sformułowania aktu wagi, którego trudno nie doceniać. Że nikt nad nim się dziś nie pochyla, nie biją dzwony, bo nastała 450-ta rocznica? To chyba jasne i zrozumiałe. W kraju, w którym stawia się na cokole jedną jedyną religię, inne mając za jakieś odstępstwa od wiary lepiej nie trącą dawnych strun. Zaraz cisną w nas zarzut... ideologizacji! To, co było fundamentem Rzeczypospolitej Obojga Narodów teraz jest zamiatane w szary i brudny kąt!
Akt konfederacji warszawskiej, bo o nim tu mowa miał być gwarantem, że nowy monarcha nie wywróci porządku religijnego w Koronie i na Litwie. A nie zapominajmy, że panom braciom zachciało się osadzić na tronie kogoś, kto miał na rękach krew francuskich hugonotów! Bez względu na ile był czynnie zaangażowany w rzeź nocy św. Bartłomieja (23/24 sierpnia 1572 r.) Henri de Valois, czy jak to nad Wisłą określano Henryk Walezy stanowił realne zagrożenie dla religijnego status quo państwa, w którym miał panować.
Ale przyszły elekt zaczął brykać? Przypominał swoim zachowaniem diabła, co zżymał się na widok chrzcielnicy. Nie chciał złożyć swego cennego podpisu! Ciekawie ujął to Adam Zamoyski w swojej książce "Polska. opowieść o dziejach niezwykłego narodu 966-2008": "Henryk zaczął coś niewyraźnie mamrotać i usiłował opuścić dotyczący tej sprawy tekst. Polacy, przygotowania na taką ewentualność, uprzejmie zwrócili mu uwagę, że przeoczył ważny fragment artykułu". I wtedy to z usta Jana Zborowskiego paść miały zuchwałe mimo wszystko słowa: "Si non jurabis, non regnabis". Chcąc panować nad Koroniarzami i Litwinami Francuz musiał się ugiąć i podpisać, czyniąc z tego dokumentu fundament państwa polsko-litewskiego.
To w tym dokumencie padają owe znaczące, ważne i podniosłe słowa: "A iż w Rzeczypospolitej naszej jest dissidium niemałe in causa
religionis christianae [różność niemała z strony wiary chrześcijańskiej],
zabiegając temu, aby się z tej przyczyny miedzy ludźmi sedycja
[rozruchy] jaka szkodliwa nie wszczęła, którą po inszych królestwach
jaśnie widzimy, obiecujemy to spólnie, pro nobis et successoribus
nostris in perpetuum, sub vinculo iuramenti, fide, honore et
conscientiis nostris [za nas i następców naszych na wieczne czasy pod
obowiązkiem przysięgi, wiarą, honorem i sumieniem naszym], iż którzy jesteśmy dissidentes de religione [różniącymi się w wierze], pokój miedzy sobą
zachować, a dla różnej wiary i odmiany w kościelech krwie nie przelewać,
ani się penować confiscatione bonorum, poczciwością, carceribus et
exilio [więzieniem i
wywołaniem/wygnaniem], i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takowego progresu
[do takowego postępku] żadnym sposobem nie pomagać". Uwielbiam przytaczać je na swoich lekcjach. Dla mnie to logiczny przyczynek, aby wybijać z głów mylne i groźne przeświadczenie, że każdy Polak to katolik!
I na tym zapewne na wielu lekcjach historii kończy się cytowanie dokumentu sprzed 450-ciu laty. Dopiero, gdy wczytamy się dalej pojmiemy czemu syn Medyceuszki odsuwał od siebie czas złożenia podpisu: "A jeślibyśmy (czego Boże uchowaj) co przeciw prawom, wolnościom,
artykułom, kondycjom wykroczyli, abo czego nie wypełnili, tedy obywatele
koronne obojga narodu od posłuszeństwa i wiary nam powinnej wolne
czynimy". Cudak, jakim bez wątpienia był na polskim tronie Walezjusz, zdawał sobie sprawę, że tym samym ograniczał zakres swojej władzy. A przecież pochodził z różnych światów, tak bardzo odmiennych od tego, co działo się w Rzeczypospolitej.
Gwarantowanie szlachcie nienaruszalności religijnego stanu rzeczy nad
Wisłą, Wartą, Wilią, Niemnem, Prutem i Dniestrem było zapewnieniem nowego monarchy, że nie zapłonie tu ogień religijnych prześladowań. W państwie
wielonarodowym, w którym używano kilkudziesięciu języków, modlono się w
różnych świątyniach (niekoniecznie chrześcijańskich) - wybuch niesnasek
na tle religijnym byłby katastrofą, nieobliczalną hekatombą! Nikt nie twierdzi, że nie było procesów o czary, za herezję karano śmiercią, ale nie w takiej skali, jak Europie zachodniej! Dramat wojen religijnych został oszczędzony temu krajowi. Chwała za to m. in. autorom aktu konfederacji warszawskiej.
Warto od czasu do czasu zająć się staropolskim dokumentem, aby pojąc z jakiej gliny wyrosła nasza przeszłość: "Wszakże przez tę konfederacyją naszę zwierzchności żadnej nad poddanymi
ich, tak panów duchownych, jako i świeckich, nie derogujemy i
posłuszeństwa żadnego poddanych przeciwko panom ich nie psujemy. I
owszem, jeśliby takowa licencyja gdzie była pod oblikiem wiary, tedy
jako zawsze było, będzie wolno i teraz każdemu panu poddanego swego
nieposłusznego tam, tak w duchownych, jako i świeckich rzeczach podług
rozumienia swego skarać".
Warto od czasu do czasu sięgnąć do tego, co pisze prof. Norman Davis. Raptem w swoim "Bożym igrzysku" poświęca dokumentowi jedno zdanie, ale chyba warte zacytowania: "28 stycznia 1573 r. we konfederacji warszawskiej, sejm postanowił zachować wolność sumienia i tilerancję religijną jako podstawową zasadę życia publicznego". Pewnie ktoś powtórzy zasłyszane "Nie musimy od przybyszów historii się uczyć"? Są i tacy, którym nie smakują nauki płynące z zewnątrz, bo w obcych językach są formułowane. Jakie to smutne. Jakie to podłe.
28 stycznia 1573 r., to krok ku normalności, prawdziwej, a nie wyimaginowanej tolerancji. Skoro się nią tak rzekomo szczycimy, to żyjmy jej zasadami! Przekuwajmy to w uczenie prawdziwe i uczciwe. Duch XVI w. nie powinien być zatrzaskiwany pośród starodrukami. Jesteśmy tego ducha spadkobiercami czy to się komu podoba czy nie!
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.