środa, września 04, 2019

Kiedy się wypełniły dni i przyszło zginąć latem... (02)

"W pewnej chwili zbudził go niesamowity huk. Porwał się - za oknem na tle nieba widać było, jak lecą czubki drzew. Po chwili inny huk wstrząsnął powietrzem.
- «Schleswig-Holstein» - krzyknął kapitan Dąbrowski śpiący w tymże pokoju.
Teraz poszedł drobny - tak znany! - mak strzałów. Spojrzeli po sobie.
- Nasze maszynki...
Spojrzeli na zegarki: 4.50.
Dzwoni telefon: - Porucznik Pająk melduje się. Brama kolejowa wysadzona; Niemcy wtargnęli; otworzyłem ogień" - cytuję Melchiora Wańkowicza*. Chyba nikogo nie powinien dziwić wybór miejsca i zdarzenia. Obrona Westerplatte. Wychowałem się na heroizmie tej placówki tranzytowej na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Kto z nas nie oglądał filmu Stanisława Różewicza, z doskonałymi rolami m. in. Zygmunta Hübnera, Tadeusza Schmidta, Arkadiusza Bazaka, Mieczysława Mileckiego, Józefa Nalberczaka, Józefa Nowaka czy Tadeusza Plucińskiego? To była filmowa edukacja lat 60-tych i 70-tych. Nowego wcielenia losów obrońców Westerplatte (w roli majora H. Sucharskiego Michał Żebrowski) nie oglądałem. O "odkrywaniu" faktów dotyczących załamania dowódcy obrony Westerplatte wiedziało się od dawien dawna. Teraz ktoś wyważa dawno otwarte drzwi i głosi pochwałę swej historycznej dociekliwości? Pamiętam artykuły w WTK z lat 1980-1981. Szkoda, że ich nie zachowałem. Na pewno czytałem o roli kapitana Franciszka Dąbrowskiego w czasie pamiętnych siedmiu dni obrony.

Nic nie zmienia faktu, że WESTERPLATTE, to symbol! Tam wszystko się zaczęło! Adolf Hitler rozpętał II wojnę światową. Spotkanie z żołnierzem spod Westerplatte (wiosna 1988 r.), to było jak chwycenie pana Boga za nogi. Siedziałem dwa kroki przed jednym z tych herosów, którzy przez siedem długich dni udowadniali, że jeszcze Polska nie zginęła. Jak zazdrościłem, że przyjaciel z Rypina podejmował u siebie w domu porucznika Leona Pająk. Gdzieś mam schowane zdjęcie, jakie wtedy wykonał. Starszy pan w marynarskim mundurze. Obecnie pracuję z kimś, dla kogo por. Pająk był... wujkiem. Mało tego: w 1981 r. poznałem weterana dwóch wojen światowych, który siedział w gimnazjalnej ławce razem z Heniem Sucharskim.


"8.00 -  «Schleswig-Holstein» powraca do chwilowo porzuconej ofiary. Na okopy Pająka, na tę szczupłą przestrzeń stu pięćdziesięciu metrów od morza do toru kolejowego pada niepowstrzymanie szybki ogień z czterech dział dwudziestoośmiocentymetrowych i z pięciu dział piętnastocentymetrowych. Nic nie pomagają pięknie uklepane przedpiersia modo antiquo 1920 roku. Ledą wierzchołki drzew, liście, fontanny pisaku i płynie krew" -  to znowu Wańkowicz. Myślałem wykorzystać posiadaną od przeszło trzydziestu lat książkę pani Stanisławy Górnikiewcz "Lwy z Westerplatte". I właśnie na Westerplatte usłyszałem od przewodnika: "Ostrożnie z tą książką". Po chwili dopowiedziano, że Autorka była... tajnym współpracownik (TW) Służby Bezpieczeństwa**. No, nie powiem, trochę mną zaskoczyło. Odsyłam do strony, którą wymieniam w przypisie.

Dopiero tego lata, ja 56-latek znalazłem się w tak ważnym dla mnie miejscu. WESTERPLATTE jest częścią mitologii narodowej. W 1971 r. gapiłem się w ekran "Szeherezady" i oglądałem pogrzeb majora H. Sucharskiego. Nie mnie oceniać postawę dowódcy. Kto nie był w ten czas wojenny na tym skrawku polskiej ziemi nie ma prawa oceniać, wydawać wyroków! Widziałem postrzeloną kulami wartownię. Mną poruszyło. Wartownia nr 1, cudem uratowana i przesunięta o kilkaset metrów od pierwotnego miejsca budowy, jest dziś niemym świadkiem tamtych wrześniowych dni, kiedy radiowe komunikaty powtarzały: "Westerplatte broni się!". Mnie teraz przechodzą dreszcze, co musieli czuć ludzie w bombardowanych miastach, zajmowanych przez agresora, kiedy słyszeli w radio ten komunikat. Trudno to sobie nawet wyobrazić.


"Załoga bunkra dowodzenia rzuca się do podziemi, gdzie stały skrzynki z zapalnikami. Budynek  «chodzi w miejscu» jak okręt. Major widzi błędne oczy żołnierzy. Żołnierz, póki ma broń i może walczyć, ma zupełnie inną psychikę. Major czuje, że powinien jakoś wpłynąć na tych żołnierzy" -  cały czas Wańkowicz. Ale legenda okazała się... silniejsza? O bezprzykładnie ginących obrońcach. Chciano widzieć w nich kolejne Termopile. Odważyli się skapitulować, iść do niewoli: "...Westerplatte to już istotnie pustynia. Mur wzdłuż Kanału Portowego na całej długości kompletnie zburzony. Niemcy z tamtej strony nie potrzebują włazić na dachy, by widzieć, co się dzieje na tym polskim skrawku, który się broni, kiedy padły Katowice, Częstochowa, Kraków, a czołgi niemieckie są pod Warszawą. Oczy niemieckie z Nowego Portu chciwie sycą się widokiem usypiska".


Wańkowicz rozmawiał z majorem H. Sucharskim. Poznał go: "Spytałem majora, czy był już o to nagabywany przez podkomendnych.  «Nie - odpowiedział - oni mi nic nie proponowali i ja ich o radę nie prosiłem. Sam oceniłem położenie i sam wziąłem odpowiedzialność za decyzję»". Major Henryk Sucharski nie poszedł za przykładem sienkiewiczowskiego pana Wołodyjowskiego. Nie wybrał śmierci, jak kilka dni później kapitan W. Raginis czy pułkownik S. Dąbek. Dowódca bał się reakcji swoich podwładnych: "Major przyjął raport, podziękował za służbę, podał swoją decyzję. Wysłuchali w milczeniu w postawie zasadniczej. Dopiero po «rozejść się» padli sobie na szyję z płaczem, wyrzucali zamki z broni"

* Wańkowicz M., Westerplatte, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1989, s. 57, 58
** https://pomorskie.naszemiasto.pl/opiekunka-westerplatczykow-byla-porucznikiem-sb/ar/c1-6278097 (data dostępu 13 VIII 2019)

3 komentarze:

  1. Te wydarzenia będą zawsze wstrząsające i wspominane

    OdpowiedzUsuń
  2. II wojna światowa bardzo mocno tkwi w naszej, zbiorowej świadomości. I okaleczyła Nas, jako Naród.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.