piątek, sierpnia 30, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (51)

- Nie wierzę! Nie wierzę! - Kira Gauss patrzyła, kiwała głową i wciąż powtarzała. - Nie wierzę! Nie wierzę.
Przed nią siedziała kobieta w brytyjskim mundurze. 
- Nie wierzę! - powtórzyła raz jeszcze. - Panie majorze... pułkowniku...
Obaj oficerowie delektowali się doskonałą brandy, jaką znaleziono w podziemiach miejscowego Gestapo.  Nikt z nich nie miał oporów, aby gasić swe pragnienie trunkiem, który jeszcze kilkanaście dni temu zasilał kantynę zbrodniarzy.
- Bärbel... - Kira dotykała jej policzka, muskała włosy. Bała się, że obraz zaraz się rozmyje i towarzyszka niedoli zniknie, rozpłynie się. - Ja śnię.

- Nie śnisz. To ja.
Uśmiechnęła się. Było w tym uśmiechu coś zmęczonego, niemal wymuszonego.
- Tylko, że ja naprawdę nazywam się Sara. Sara Bracknell.
- Sara? 
Rechot brytyjskiego oficera zwrócił ich uwagę. Obie spojrzały w tym samym kierunku. 
- Pani porucznik! - pułkownik Audley wzniósł kieliszek. - Pani zdrowie!
- Porucznik? - Kira nie mogła wyjść z podziwu. 
- Tak, jestem oficerem.
- I tyle lat między... nami... Niemcami? - dziwiła się.
- Taka służba.
- Wiem. CV074.
Bärbel... nie, Sara uśmiechnęła się.
- A Cornelia? 
- Odesłana do Anglii.
- Do Anglii?
- Tam teraz będzie jej dom. W Leicester. U mego ojca.
- 4. hrabiego Millbrook - szybko uzupełnił pułkownik.
- 4. hrabiego? - Kira nie umiała zapanować nad reakcją swoich oczu. Tak, zrobiły się zdecydowanie wielkie.
- Tak, pani porucznik pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Koneksje sięgają Henryka V? - zapewnił zwierzchnik.
Sara uśmiechnęła się.
- Jakie to dziś ma znaczenie? - wzruszyła ramionami.
- Oj duże! - pułkownik Audley nie ustawał. - Jak zapytałem francuskiego alianta o Crécy czy Azincourt, to się biedak bardzo zirytował i spocił. Nie lekceważmy historii. 
- Przez grzeczność nie wspomnę o Yorktown - dorzucił  swoje major Langhorn.
- Ech! wy Amerykanie! Szelmy!
Obaj zgodnie parsknęli śmiechem. 
- No... dobrze... ale... co... się z tobą działo?... Po tym...
- Nalocie? - dokończyła Sara. - Nie wiem. Obudziłam się w karetce wojskowej. Pytałam lekarzy... ale...
- My też próbowałyśmy... Ale w okolicznych domach... Znalazłam Cornelię i Petera.
- Kto to jest Peter?
- Peter?... Peter... nie... żyje... Sowieci... zabili go... Roztrzaskali mu... czaszkę...
- Aha.
Przez chwilę mówiły tylko oczy. Rozbiegane. Niepohamowane. Uśmiechały się.
- A co ty teraz chce robić? - zapytała Sara. - Jedź ze mną.
- Do Leicester? Nie. Nie mogę. Muszę wrócić... 
- Dokąd?
- Do domu. Do Berlina.
- Tam są Sowieci.
- Wiem. Ale ja... muszę... do Berlina... 
- Przecież jesteś śpiewaczką operową! Możesz równie dobrze w Londynie! Coliseum Theatre będzie zaszczycony, że Kira Gauss śpiewa u niego!
- Innym razem. Występowałam tam w '37. 
- Najwyższa pora odnowić tę znajomość. Londyńczycy docenią talent.
- Niemka? Teraz? Po wojnie? To nie jest dobry pomysł. 
Do pokoju wszedł kapitan Brown. Na widok angielskiego gości zasalutował. Na biurku położył jakiś mały, jutowy worek.
- Co to? - zainteresował się major Langhorn.
- A ten nierób Werner... miał... przy sobie... Ledwo ich rozdzieliłem.
- Kogo?
- Wernera z tym... Skoczyli sobie do oczu z... przesłuchiwaliśmy go ostatnio...
- Berg?
- Nie, jaki Berg?! Butzbach. Z Butzbachem! O!...
- Jak sobie poobijają te hitlerowskie mordy, to nic się nie stanie - parsknął major. 
- No i Butzbach wyrywał Wernerowi ten woreczek. A w woreczku...
Kapitan rozsypał zawartość na blat biurka. Same precjoza. jakaś stara biżuteria. 
- A, obławiał się sukinsyn! - oświadczył pułkownik Audley i wziął do ręki broszę. 
Kira podniosła się ze swego miejsca.
- Czy... czy... tam jest mała róża i... na listku dwie litery: "R" i "W"?
- Ja... nie... mam okularów - przyznał z pewnym zaniepokojeniem.
Kira podeszła do niego.
- Tak, jest mała róża i "R" oraz "W" - przyznał kapitan Brown. - Nie rozumiem.
Kira wzięła do ręki  broszę.  
Jej wzrok biegł po turkusowych kamieniach i złotych ornamentach. 
- Mame? - podniosła oczy w górę. - Skąd to macie?! Skąd to macie?!
Kapitan Brown nie wiedział, co powiedzieć:
- No... ten...  Werner...
- Kto to jest Werner?! - Kira zacisnęła dłoń. Po chwili pojawiła się na niej drobna strużka krwi. - Kto to jest Werner?!
- Jeniec... Szwab... posługuje tu...
- Muszę go... muszę... zobaczyć...
Zachowanie Kiry wprawiło wszystkich w osłupienie.
- Brown zaprowadźcie panią Gauss do jeńca.
- Tak jest, panie majorze!
Wyszli na korytarz. 
Ona biegła. Kapitan Brown dochodził powoli do siebie. 
- Pani Gauss!
- Panie Brown!
- Pani zwolni! Werner nie ucieknie! To obóz!
- Gdzie jego barak?! - wybiegła na zewnątrz.
- Ale on... jest...
- Gdzie?!
- W kuchni! Ziemniaki pewnie skrobie!
Zawróciła. Wbiegła do budynku kuchni.
- Gdzie jest Werner?!
Akurat kucharki niosły gar z ziemniakami. Mało na nie wpadłaby. W ostatniej chwili odsunęła się. Kobiety zmierzyły ją groźnym spojrzeniem.
- No, co?! Gdzie jest Werner? Który to Werner?! - sama siebie nie poznawała. - Werner.
Jakiś jeniec, który wyszedł z komórki wskazał na drzwi i powiedział krótko:
- Tam!
Pchnęła drzwi przed sobą. Dobrze, że numer był namalowany, bo pewnie odpadłby w tym momencie. 
- Werner!
Przy oknie stał żołnierz w polowym mundurze Wehrmachtu. Palił papierosa. Nie zareagował na huraganowe otwarcie drzwi. 
- Werner!
Podbiegała do niego i szarpnęła za ramię. 
- Chryste Panie! - oniemiała. - Klaus?

cdn

PS: Odcinek 1 opowiadania ukazał się dwa lata temu, 27 VIII 2017 r. Nie było moim zamiarem snuć tak długo tej opowieści. 

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.