wtorek, sierpnia 06, 2019
Przeczytania... (314) Sławomir Leśniewski "Napoleoński amok Polaków" (Wydawnictwo Literackie)
"Sławomir Leśniewski, popularyzator historii i autor bestsellerowych
książek historycznych z właściwą sobie lekkością i bezbłędnym wyczuciem
charakteru epoki opisuje tworzenie polskich oddziałów zbrojnych oraz ich
burzliwe losy u boku francuskiego wodza. Opierając się m.in. na
wspomnieniach i pamiętnikach z lat 1796–1815, zabiera czytelnika na pola
najważniejszych bitew podczas kampanii w Prusach, Hiszpanii, Rosji i
Francji, kreśli barwne sylwetki dowódców i wojskowych. Pomimo
nieukrywanej sympatii do Napoleona, autor nie boi się podkreślać również
negatywnych skutków wzajemnej współpracy, błędów w kampaniach, niechęci
i nieufności, jaką w niektórych kręgach budził przywódca" - to cytat zaczerpnięty wprost z portalu Wydawnictwa Literackiego*. W podobnym duchu jest nota na okładce najnowszej książki pt. "Napoleoński amok Polaków". Oto po raz drugi spotykamy się w tym cyklu z plonem pracy tego samego Autora. Blisko dwa lata temu, w odcinku 231 przybliżałem "Potop. Czas hańby i sławy 1655-1660". Braki czasowe tylko mogą usprawiedliwić moje zaniechanie w kwestii jeszcze jednej książki, którą pewnie wielu z nas posiadło: "Drapieżny ród Piastów".
Nie jestem skory do -achów i -echów, ale mogę z cała odpowiedzialnością wnikliwego czytelnika napisać: "Napoleoński amok Polaków" jest świetnie napisany! to się cudownie czyta! trudno od książki się oderwać! I tu nie ma znaczenia, że wielu z nas, którzy po nią sięgną doskonale zna fabułę, bieg zdarzeń. Teoretycznie czym nas może Autor zaskoczyć? Nawet ktoś, kto ledwo musnął tematyki wojen napoleońskich wiele wie: że była Lombardia i czyny polskich generałów (nie tylko Jana Henryka), zdrada pod Mantuą, masakra na Haiti, ból i gorzkie rozgoryczenie, powstanie Księstwa Warszawskiego, Somosierra, Wagram, Raszyn, druga wojna polska i ból po śmierci ukochanego księcia-wodza. Więc po co nam kolejna książka? No to postaram się to zaraz tu wyjaśnić.
LEGIONY POLSKIE:
LEGIONY POLSKIE:
- Rozszalały tłum niszczył drzewa wolności, wykopywał zwłoki pochowanych w Rzymie żołnierzy francuskich i polskich, palił je, a prochy rozrzucał po ulicach bądź topił w Tybrze. Napotkanych maruderów francuskich i republikanów mordowano bez litości, a ich ciała wleczono po ulicach przy wtórze okrzyków Evita Maria! Morte ai Francesi!
- Wojska polskie zebrały się w służbie cyzalpińskiej, pod chorągwiami francuskimi, by służyć sprawie wolności. Tymczasem z bólem dowiadujemy się, że oficerowie austriaccy popełnili barbarzyństwo, nakazując wystrzelać legionistów, gdy ci otoczeni nie mogli się już bronić.
- Powiedz jenerale Twoim walecznym, że są nieustannie obecnymi w mej myśli; że liczę zawsze na nich i że oceniam ich poświęcenie dla sprawy, której bronimy, i że będę zawsze ich przyjacielem i kolegą.
- Ułani byli Galicjanie i Czechy, słyszeliśmy ich słowiańskie krzyki z pogardą dla nas rzucane. [...] Myśmy i jednej nie posłali kuli, bośmy już pod most podchodzili, a nasze bagnety, złamawszy ich słaby opór, już nas panami mostu czyniły.
- Własność klimatu tak straszną była, że w 24 godziny po zgonie rozlało się ciało jak smoła czarna, tylko kości zostały.
- Powstańcy też nie ustępowali w okrucieństwie swym najeźdźcom: smażyli na rożnach jeńców, wieszali, ścinali siekierami, przerzynali piłą między deskami.
Należę do tego pokolenia (rocznik 1963 XX w.), które wyrosło na Brandysie (Marianie), Łysiaku, ale i Gąsiorowskim oraz Żeromskim. Z czasem do grona dopełnili m. in. profesorowie Skowronek i Zahorski. Przez lata polowałem w bydgoskich antykwariatach (tak było ich onegdaj kilka) na Askenazego czy Kukiela. Tak, poziom lektur wznosił się ku wyżynom! Tak, zasób wiedzy rósł proporcjonalnie do przeczytanych tomów. A półka napoleońska dawno zapełniła się. I ugina się niebezpiecznie pod ciężarem volumenów. Tym bardziej witam z otwartymi ramionami tom autorstwa pana Sławomira Leśniewskiego. I na tak w wyborze tej lektury bardzo przemawia fakt, który umieszczono w pierwszej linijce notki biograficznej: popularyzator historii. Powtórzę za tym, co znajdujemy na okładce: "O polskiej historii w tych sławnych latach dawno nie opowiadano tak atrakcyjnie, a być może nigdy - tak prawdziwie".
To dobrze, że pracę S. Leśniewskiego określono mianem: opowieści. Bo, to naprawdę cudownie się czyta. Ma się chwilami wrażenie, że siedzimy w obozowisku, jakiś strzelec miesza garnku, a stary wiarus snuje nam właśnie opowieść z czasów lombardzkiej kampanii. Jak mantrę powtarzamy słowa "Mazurka Dąbrowskiego", ale spróbujmy zapytać kogoś: skąd się wziął w ówczesnej Italii polski rekrut? Nie generał czy inny porucznik, ale zwykły kanonier, ułan, strzelec. Będzie... pauza, będzie... cisza, będzie... blaga. Jestem zdania, że barzo dobrze się stało, że oto kolejny prawnik, pasjonat historii składa nam dzieje wojen napoleońskich. Widzę, że Panem Autorem znalazłbym bez problemu nic porozumienia. Chyba jednak uczyliśmy się na tych samych książkach zachwytu nad epoką, ale i krytycznego nań spojrzenia.
HISZPANIA:
HISZPANIA:
- Wojna hiszpańska nie jest bagatelą i niestety przyjmuje taki obrót, jakby chciała trwać długo i mimo że Cesarz chce skończyć ją w kilka miesięcy, ten typ wojen nie jest łatwy do zakończenia.
- Po wszystkich tez nieomal drogach w pochodzie naszym do Somosierry napotykaliśmy wiszących to Hiszpanów, już to naszych.
- Napoleon posłał Polaków, bo znał skład tego pułku, że każdy gotów był lecieć oślep na śmierć dla sławy kraju, dla honoru pułku, a zwłaszcza w oczach jego samego.
- Klasztory i znaczniejsze budowle przeistaczali w twierdze z taka szybkością, że po 24 godzinach miasto było zabezpieczone od wzięcia go nagłym napadem.
- Tegoż samego dnia wieczorem opanowaliśmy Casa Gonzales i zastaliśmy tam w rowie jedenaście ciał naszych żołnierzy, ohydnie poranionych. Jednym poodrąbywano ręce, drugim poprzeciągano przez łydki rozpalone stemple od karabinów, innych wreszcie bezwstydnie okaleczono.
- ...jeśli wojska polskie w wojnie hiszpańskiej były po stronie, która przynieść chciała narodowi hiszpańskiemu odrodzenie przez postęp, wolność człowieka i oświatę, nie należy się tego wstydzić. Należy tylko żałować rozpętanych nienawiści i okrucieństw, start wielkich po obu stronach i zmarnowanego wysiłku.
"Napoleoński amok Polaków" musi być dla wielu wyhodowanych na kulcie "malowanych dzieci" (czytaj: ułanach czy szwoleżerach) lekturą gorzka chwilami. Ale dotknie to tych, co dopiero poznają ścieżki i zakola epoki napoleońskiej. Kto choć raz sięgnął po Brandysa (Mariana oczywiście) czy Gąsiorowskiego nie może być zaskoczony. Nawet widz, który uważnie obejrzał adaptację "Popiołów" A. Wajdy wg. oczywiście S. Żeromskiego.
To nie przypadek, że powyżej wspominałem o moich lekturach napoleońskich. Duże brawa należą się Autorowi, że obficie sięgał do szeregu publikacji. Wybór literatury pomoże na pewno sięgnąć po nią każdemu zainteresowanemu, któremu nie starczy jakiś skrót, skrypt czy nawet takie jak moje pisanie. Ze swej strony mogę tylko żałować, że nie wznawia się wielu z tych prac. Odpowiedź jest raczej dość prosta: a kto to będzie czytał? a kto to niby kupi? Tym bardziej warto sięgnąć i posiąść tę książkę, gdyż tyle wykorzystanych źródeł, to prawdziwa wartość dodana.
O ROKU ÓW...
Czy zatem nie ma niczego w książce pana Sławomira Leśniewskiego, co mnie sroży, co psuje smaku całości (niczym łyżka dziegciu)? Bardzo, bardzo, bardzo dotknęło mnie zdanie: "Najazd Napoleona na Rosję rozpoczął się 24 czerwca, niemal tego samego dnia co atak hitlerowskich Niemiec przeprowadzony sto dwadzieścia dziewięć lat później". Pani Autorze! Veto! Nie! Nie ma zgody Mopanku na takie paralela! Wygląda, jakby to Cesarz wbił się w termin jakiegoś feldfebla, niejakiego Hitlera! Nie wolno, moim zdaniem, zestawiać faktów z 1812 z tym, co przyniósł 1941! Pada jednak rażący błąd natury... genealogiczno-historycznej. Kiedy Autor pisze o generale Eugeniuszu de Beauharnais, który był pasierbem Cesarza (a z czasem adoptowanym synem) pada taki początek zdania: "Coś, czego synowiec Napoleona nie chciał wypowiedzieć wprost [...]". Nie wierzę, że miłośnik epoki nie rozumie terminu "synowiec". Dziś to archaizm, jak dla wielu "stryj" czy "cioteczny dziadek". Eugeniusz synowcem Napoleona być nie mógł, bo był synem swego ojca, a nie któregoś z braci ojczyma.
O ROKU ÓW...
- Mój Boże! Znajdujemy się w przeddzień największych wydarzeń. Każda chwila przeżywana przez nas teraz stanowi historyczną epokę.
- Legioniści szli za Młodą Gwardią i widzieli jej żołnierzy leżących pokotem na gościńcu. Konie padały tysiącami. W oddziałach mniej karnych powstawały gromady maruderów, które były postrachem wszystkich.
- ...przedpole, rowy i cały teren wewnątrz obwałowań zasłane były ciałami martwych i umierających żołnierzy, leżącymi jedno na drugim, warstwami po 6, 8 ciał.
- Książę Poniatowski dając przykład wojsku sam na koniu ze sztabem zwykle stawał przed frontem. O godzinie szóstej zsiadaliśmy z koni, ale każdy stojąc przy koniu, trzymał go za munsztuk, który ciągle na szyi miał zarzucony.
- W pewnym momencie Murata obskoczyli Kozacy, dlatego musiał się schronić we wnętrzu polskiego czworoboku. Ale wówczas - co zaskoczyło wszystkich - atakująca masa nieprzyjacielskiej kawalerii nagle powstrzymała konie przed najeżonymi bagnetami czworobokiem i zawróciła niczym na paradzie.
- Nie było przy cesarzu [nikogo,] tylko jeden nasz szwadron pod pułkownikiem Kozietulskim, który się rzucił przed cesarza na całą zgraję Kozaków. Mówiono, że tych było kilka tysięcy starych, świeżo przybyłych z Donu, i że sam Płatów nimi dowodził. Kozietulski został pchnięty dzidą, która przez ramię przeszła aż do piersi.
Czy zatem nie ma niczego w książce pana Sławomira Leśniewskiego, co mnie sroży, co psuje smaku całości (niczym łyżka dziegciu)? Bardzo, bardzo, bardzo dotknęło mnie zdanie: "Najazd Napoleona na Rosję rozpoczął się 24 czerwca, niemal tego samego dnia co atak hitlerowskich Niemiec przeprowadzony sto dwadzieścia dziewięć lat później". Pani Autorze! Veto! Nie! Nie ma zgody Mopanku na takie paralela! Wygląda, jakby to Cesarz wbił się w termin jakiegoś feldfebla, niejakiego Hitlera! Nie wolno, moim zdaniem, zestawiać faktów z 1812 z tym, co przyniósł 1941! Pada jednak rażący błąd natury... genealogiczno-historycznej. Kiedy Autor pisze o generale Eugeniuszu de Beauharnais, który był pasierbem Cesarza (a z czasem adoptowanym synem) pada taki początek zdania: "Coś, czego synowiec Napoleona nie chciał wypowiedzieć wprost [...]". Nie wierzę, że miłośnik epoki nie rozumie terminu "synowiec". Dziś to archaizm, jak dla wielu "stryj" czy "cioteczny dziadek". Eugeniusz synowcem Napoleona być nie mógł, bo był synem swego ojca, a nie któregoś z braci ojczyma.
To nie jest przypadek, że "Przeczytania..." o książce pana S. Leśniewskiego publikuję na początku sierpnia. Za kilka dni, 15 sierpnia, przypadnie 250-ta rocznica urodzin cesarza Napoleona Wielkiego (Napoléon le Grand). Stosowne jest zatem zamknąć ten docinek cyklu godnym cytatem, jaki oczywiście jest wykorzystany w tekście przeczytanej książki: "GDYBYM BYŁ CESARZEM ROSYJSKIM, NIE POZWOLIŁBYM NIGDY NA NAJMNIEJSZE ROZSZERZENIE KSIĘSTWA WARSZAWSKIEGO; PRZECIWNIE, DZIESIĘĆ LAT BYM WALCZYŁ, ABY JE ZBURZYĆ [...]".
PS: Swoją drogą ciekawe, który z wyżej wykorzystanych przeze mnie cytatów został zaczerpnięty z wypowiedzi Napoleona?
* https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/5073/Napoleonski-amok-Polakow---Slawomir-Lesniewski (data dostępu 29 VII 2019)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.