sobota, lipca 06, 2019
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (47)
Herr Linde kończył śniadanie. Kubek z naparem z mięty był już prawie pusty. Na drewnianej desce leżał jeszcze kawałek swojskiej kiełbasy i mnóstwo okruchów po zjedzonym chlebie. Kiedy w drzwiach stanęła kobieta leniwie podniósł głowę. Sprawiał wrażenie kogoś po kilku dobrych kuflach piwa.
- Czego? - warknął, jakby chodziło o natrętnego psa.
- Pamięta mnie pan, herr Linde?
- A co mam nie pamiętać. Była pani z tą głupią... Wilhelminą... jak jej tam... - machnął ręką, okazując zupełny brak zainteresowania. - Wzięłyście te dwa bachory... choć... choć myślałem, że zdadzą się do gospodarstwa.
- Co? Chciał pan z tych dzieci zrobić parobków na swoim folwarku?!
- A, co?! - obruszył się. - Darmo miałem trzymać?! Co to ja, ochronka jaka?! Do prostych prac to i ja byłem brany, ledwo przebierałem kulasami. A, co nie wolno?
- Ale to nie były pana dzieci.
- I, co z tego, że nie moje. Dawałem im chleb, to moje.
- Jak koń i krowa?
Herr Linde dopiero teraz postanowił przyjrzeć się swojemu niespodziewanemu i nie zaproszonemu gościowi.
- A pani o co właściwie się rozchodzi?! Zabiłem kogo?
- Gorzej - wycedziła. I sięgnęła do torby, którą miała przewieszoną przez ramię.
Herr Linde uniósł brwi. Jego usta nie wiedziały, co... jak... dlaczego...
- Co to jest?
- Pamiątka znad Sommy.
- Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz, obrzydliwy bydlaku?! Że zaraz wpakuję ci kulę w ten głupi łeb?!
- No... no...
Herr Linde uniósł się. Był rosłym, zwalistym mężczyzną.
- Nazywam się Agnes Metz. Chcę żebyś to zapamiętał.
- Mój ojciec walczył pod Metz, w '70 roku. Stąd to nazwisko.
- Nazwisko?! - parsknęła - To nie ma dziś żadnego znaczenia.
- Czyli, że zmyślone? Jak ma nasza Rzesza wygrać tę wojnę, kiedy tu tyle gnoju dookoła!
- Sam jesteś gnojem! - wycelowała w jego głowę francuski rewolwer.
- I, co paniusiu strzelisz staremu Linde w łeb? Pach?
- Nie inaczej.
- Myślisz, że tak prosto zabić człowieka patrząc mu prosto w oczy? - zacisnął pięści i zrobił krok do przodu. Agnes Metz odciągnęła kurek:
- Nie radzę wykonywać gwałtownych ruchów.
- I za co ten wyrok?
- Za małego Petera?
- A co naopowiadał?
- Będziemy się teraz zasypywać pytaniami?!
- No chciałbym wiedzieć, za co frau Metz chce mnie wysłać do piachu.
- Za gwałt na dziecku i okrucieństwo.
- Aha!
- To przez takich ludzki jak pan Niemcy idą na dno!
- Heil Hitler! - wrzasnął Linde i gwałtownie ruszył na wprost uzbrojonej kobiety. Ta zaczęła chaotycznie wymachiwać rewolwerem. Tak jakby próbowała celować, to w korpus, to głowę lub ramię. - Strzelaj suko! Parszywa dziwko!...
I strzeliła.
Tylko, że kula poszybowała obok. Wbiła się w sędziwy, dębowy kredens, który pewnie pamiętał jeszcze czasy Fryderyka Wilhelma IV. Uszkodziła jedną z misternie wyrzeźbionych postaci.
- Umiesz strzelać! - zarechotał herr Linde. - Chybione!
- Ale tym razem już nie! - błyskawicznie zbliżyła broń i pociągnęła za spust.
- O! cholera!...
Herr Line cofnął się. Dotknął miejsca, na którym czuł jeszcze moc nacisku lufy. Osmalone miejsce szybko nasiąknęło krwią.
- Ty cholerna... przybłędo...
Ruszył do przodu, ale w tym momencie rewolwer odezwał się raz jeszcze. Uderzenie było na tyle silne, że obróciło herr Lindem.
Z zewnątrz dobiegły czyjeś spieszone kroki. Agnes Metz, a właściwie Kira Gauss odwróciła się gwałtownie. Już chciała strzelić.
- Nie! - krzyknął ten, który stanął w drzwiach. - To ja Fritz Gerach.
Kira opuściła broń. Fritz Gerach delikatnie wyjął ją z rąk kobiety.
- Zrobiła to pani?
Spojrzał na leżącego.
- Nie żyje?herr Linde
- Tak sądzę.
- Trzy kule?
- Jedna niestety w kredens!
- Aha.
Fritz Gerach pochylił się nad leżącym. W tym momencie herr Linde chwycił go oburącz za gardło. Fritz Gerach przystawił do skroni atakującego rewolwer i pociągnął za spust. Huk! I przez rozbitą czaszkę wypłynęła struga krwi. Ziemski żywot herr Lindego zakończył się bezapelacyjnie.
- No to... mamy... morderstwo...
- Co teraz? - zapytała niepewnie Kira.
- Linde to był kawał bydlaka. Każdy o tym wie. Tak jak o jego szemranych interesach.
- Czyli, że co?
- Pójdzie na konto jakiś porachunków. Musi pani wyjść niepostrzeżenie. Żeby nikt nie skojarzył, że to... Zresztą kto by uwierzył, że taka kobieta, jak pani, mogłaby dybać na życie takiego wieprza. Proszę już iść.
- A broń?
- Niech o to pani głowa mnie boli. Proszę już iść.
Kira Gauss zamaszystym krokiem ruszyła do korytarza. Wybiegła na podwórze. Zmęczony upałem pies nawet nie zareagował. Nikogo w okolicy obejścia nie dostrzegła. Szybko znalazła się na ulicy. I odeszła w kierunku zabudowań wioski.
Całą drogę miała wrażenie, że mijający ludzie dziwnie na nią patrzą, pokazują sobie palcami szepczą: to ona! to ona!... Ale tak naprawdę nikt nie zwracał na nią uwagi. Ludzie mieli swoje sprawy, żeby jeszcze przejmować się obcą kobietą. Starała się uspokoić chód. Naprawdę bała się, żeby nie wzbudzać zainteresowania sobą.
Dostrzegła dom małżonków Gerach. I kobietę, która do niej przyjaźnie machała.
- Agnes! Agnes! Agnes!
Kiedy zbliżyła się ujrzała jeszcze jeden szczegół. Frau Gerach gniotła w dłoni jakiś papier. Kobieta podbiegła do niej.
- Co... co... się stało? Dzieci?
- Nie. Nie. Nic im nie jest!
I podała Agnes papier.
- Co to jest?
- List! List! Czytaj!
- Ale...
- Czytaj! - brzmiało jak rozkaz.
"Kochana Babciu! Kochany Dziadku!
Nie pisałem, bo byłem w niewoli u Polaków. Ranny. Bałem się. Cholernie się bałem. To były właściwie dzieciaki. Smarkacze. Ale włos mi z głowy nie spadł. Trzy dni niepewności. Odbili mnie nasi. Potem trafiłem do szpitala. Cofamy się na pozycje. Za plecami już tylko Odra. Marzę tylko o jednym: pajdzie chleba z miodem i garniec mleka od Weissów.
Liczę, że zastaję Was w dobrym zdrowiu. Dziadek niech się oszczędza, ty też Babciu nie przepracowuj się. Całuję Twe spracowane dłonie i z wiarą na rychłe spotkanie kończę tych kilka zdań.
Wasz kochający wnuk, Klaus
PS: Przepraszam, że tak długo milczałem".
Kira raz jeszcze przebiegła tych kilka linijek tekstu.
- Żyje! Żyje! - frau Gerach niemal skakała. Radość wylewała się z niej. - Mój mały Klaus żyje!
- Cofają się - głucho powtórzyła Kira.
Wyrwała jej list i pobiegła do domu. Tak szczęśliwej osoby Kira już dawno nie wdziała. Myśl, że ukochany wnuk żyje sprawiła, że Wilhelminie Gerach ubyło kilka lat. Dla niej ta wiadomość też nie była bez znaczenia. Choć teraz najważniejsza była dwójka dzieci, która czekała na nią. "A Piotr?" - pomyślała. Nic nie wiedziała. Żadnych możliwości, aby dowiedzieć co się z nim dzieje. Czy żyje? Tej niepewności nikomu nie życzyła. Tym bardziej rozumiała radość swej gospodyni.
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.