środa, maja 01, 2019
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (43)
Frau Wilhelmina Gerach zapaliła lampę. Wpatrywała się w twarz tej obcej kobiety. Zachowanie tej Agnes Metz zaintrygowało ją. Bo niby dlaczego tak żywiołowo zareagowała na widok jej wnuka? Klaus był jedynym jej wnukiem, jedynym synem zmarłej córki Ursuli. Kobieta mdlejąc upuściła fotografię, rozbiła szybkę, zdjęcie na tym ucierpiało. Przysłał je z Heidelbergu, w którym studiował. Ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Nigdy nie oprawiła zdjęcia w mundurze. Nawet na mężu wymusiła, aby usunął wszelkie mundurowe zdjęcia: teścia z 1866 i swoje z 1916. Klaus pozostawał jej maleńkim wnuczkiem, który przybiegał do niej po pajdę chleba posmarowaną szmalcem ze skwarkami.
Agnes Metz przebudziła się.
Agnes Metz przebudziła się.
- Co się stało?
- Zasłabła pani, frau Agnes...
- Nie... nie jestem Agnes.
- Nie rozumiem? - frau Gerach podniosła się z krzesła. Przypominała najtroskliwszą babcię. Brakowało kubka ze świeżo zaparzonymi ziołami i kotem, które przemyka po bieżniku, jaki leżał na drewnianej podłodze.
- Nazywam się... Kira Gauss.
- To dlaczego... nie rozumiem... - naprawdę nie rozumiała.
- Coś... coś...
Frau Gerach poprawiła poduszkę.
- Musi pani wypoczywać, zbyt szybko wstała i...
- Co z Klausem?
Zapadło niezręczne milczenie. Po chwili gospodyni spojrzała na leżącą.
- Pani zna mego wnuka?
- Tak. Bardzo mi pomógł. Kilka razy...
- To dobre dziecko.
- Dziecko?
- To wszystko, co nam zostało po naszej córce i zięciu...
- Nie żyją?
- Nie. Rupert zginął w nacht der langen Messer. Ursula popadła w alkoholizm. Zastrzeliła się z broni mego Fritza.
- Straszne.
- A teraz Klaus...
Kobieta zawiesiła głos. Wzrok utkwiła w smutnym obliczu Matki Boskiej.
- Nie żyje? - Kira bała się samej już myśli, a wypowiedzenie jej trochą ją kosztowała.
- Co? Nie. Nie... nie wiem... panno Agnes... Proszę mnie nie prostować. Może jestem wsiowa baba, ale nie idiotka. Nawet mimo ran i przeżyć nie wygląda pani na kogoś, kto nie wie, co mówi. Skoro bezpieczniej było się przedstawić jako Agnes Metz, to niech tak zostanie...
- Ale...
- Mój Fritz może tego nie zrozumieć, a ja nie chciałabym pani narażać. Agnes...
- Dobrze.
- Ja nie słyszałam, pani nie powiedziała i jest dobrze.
- Ale co z Klausem, frau Gerach?
- Nie wiemy niczego pewnego. Ale teraz musi pani nabrać sił.
- W okolicy są inni ranni z tego pociągu, prawda?
- Prawda.
- Blisko stąd?
Agnes Metz dźwignęła się.
- Proszę tego... nie... robić...
- W którym domu? - zapytała z takim naciskiem, że frau Gerach cofnęła się.
- U Lindego i Glücka, dwie o Breuberga.
Agnes wstała.
- Pomoże mi pani, frau Gerach czy będzie pani stała, jak funt cukru?
Zmieszana Wilhelmina Gerach podeszła do szafy. Pomogła ubrać się Agnes.
- Pójdę z panią Agnes, to są dość nieufni ludzie wobec obcych.
- Dam sobie radę.
- Pozwolę sobie się nie zgodzić. Ja ich znam, kiedy pani jest nowa i różnie z tym może być.
Agnes widząc, że jednak racja jest po stronie jej gospodyni skapitulowała. Po kilkunastu minutach obie kobiety wyszły.
Weszły w jedno z obejść. Pies ujadał na ciężkim łańcuchu.
- Anke! Anke! Anke Glück! - zawołała frau Gerach. Ale nikt nie odpowiadał. Weszły do domu. W korytarza oprócz komody, lustra i taboretu nie było żadnych innych sprzętów. Drzwi od kuchnie były otwarte.
- Anke!
Nagle coś skrzypnęło na schodach. Najpierw pojawił sie leniwie kot, a za nim kobieta z metalowym kubkiem w dłoni.
- To ty Wilhelmino?
- Tak. A to jest pani Agnes Metz.
- Z tego pociągu? - badawczo przyjrzał się przedstawionej. Frau Glück była postawna kobietą o ciężkich, ogorzałych rysach frankońskiej chłopki. Badawczy wzrok wydobywał jakieś szczegóły.
- Tak. Z tego. Szuka znajomej z córką.
- U mnie nie ma żadnego dziecka - niema warknęła.
- A ta kobieta? - wtrąciła Agnes Metz.
- Pomieszało jej w głowie. Doktor Reiss powiedział...
- A pastor przeklepał?
- Kto jest ta bezczelna kobieta, Wilhelmino?! W tym domu nie obraża się sługi bożego... - zatrzęsła się frau Glück.
- Pani Agnes Metz. Z tej katastrofy. Pociągu - wyrzucała z siebie Wilhelmina.
- Nie miałem niczego złego na myśli... - Agnes Metz zrozumiała, że w tym domu liczy się tylko słowo gospodyni. Apodyktyczność wylewała się z niej. - Niemniej chciałabym spotkać... zobaczyć... tę... kobietę...
- Leży na górze. Proszę sobie sprawdzać. Ale to pomylona...
Agnes nie myślała jej dalej słuchać. Sama weszła na schody. Nie czekała na nikogo. Doszło do niej, że frau Glück zapraszała frau Gerach na gorące mleko.
Na piętrze było tylko dwoje drzwi. Za pierwszymi, które otworzyła był składzik. Ale nie jakaś tam rupieciarnia. Wszystko w należytym porządku. Zaprawy, puste słoje, stare książki. Zamknęła drzwi. kolejne były tymi właściwymi.
Otworzyła drzwi. To był normalny pokoik. Z łóżkiem na samym środku. W pościeli leżała kobieta. Patrzyła w sufit. Nie reagowała na pojawienie się Agnes.
- Bärbel?
Na dźwięk imienia kobieta nerwowo poruszyła się.
- Bärbel? To ty?
- Mirella...
- Jaka znów Mirella?! - Agnes podeszła do łóżka. Wzrok kobiety utkwiony był cały czas w jednym punkcie. - To ja Ag... Kira Gauss. Słyszysz mnie?
- Warum?
- Co znowu?!
- Przecięło ją na pół... Ciach i... po sprawie...
- Mówiłam, że jest pomylona - za ich plecami zjawiła się frau Glück.
- Niech nas pani zostawi sama...
- A dlaczego pani jej mówiła...
- Co?
- Słyszałam. To nazwisko. Znam je.
- Jakie nazwisko? - próbowała zbyć kobietę, ale ta drążyła dalej.
- Gauss. Wiem kim jest Kira Gauss... - frau Glück wzięła się pod boki. Czujnie spojrzała na Kirę. - Mam płytę.
- Nie rozumiem.
- Kiry Gauss. Nawet jest pani do niej podobna.
- Nie wiem, co pani do mnie mówi... - zmieszała się, co nie uszło uwadze frau Glück. - Proszę nas zostawić same.
- To pani znajoma?
- Tak. To Bärbel Sonntag.
- Bärbel? Co to za imię?
- Jak każde inne. Nie rozumiem.
Kobieta parsknęła i wyszła. Zostały same.
Kira pochyliła się nad leżącą.
- Bärbel pamiętasz mnie?
- Bärbel? Mam na imię Bärbel?
- Tak. A ja Kira.
- Coś sobie... przypo... przypominam...
- Jechałyśmy pociągiem. I był nalot.
- Bomby?
- Tak. Eksplozje. Jechałyśmy z Cornelią, twoją córką.
- Bum! Bum!...
Kira nie mogła odnaleźć w twarzy Bärbel dawnej... Bärbel. Miała wrażenie, że dopiero co otrząsnęła się po pierwszym wybuchu... że nie jest do końca świadoma rzeczywistości w jakiej się znalazła... że...
- To chyba kara boża? - Bärbel zaczęła przyglądać się swoim dłoniom. Drżały.
- O czym ty mówisz?! - te słowa naprawdę zaskoczyły i przestraszyły Kirę. Na tyle zdążyła poznać towarzyszkę swej tułaczki, aby zrozumieć, że raczej była obojętna religijnie. Nie nosiła żadnego krzyżyka czy medalika. Nie widziała, aby choć kiedy zrobiła znak krzyża. A teraz?
- Bóg mi ją zabrał, bo okazałam się niegodna.
- Co ty bredzisz?!
- N i e g o d n a - wycedziła każda literkę. - Cornelia poszła do nieba...
I nagle rozpłakała się.
- Lubisz Bacha?!
- Kogo? - zmiana tematu zaskoczyła Kirę.
- Bacha. Johanna Sebastiana...
- Wolę coś lżejszego. Straussów.
- To Żydzi! - fuknęła nagle. Wydęte usta wyrażały dziwny niesmak, gorycz.
- Nawet gdyby byli Eskimosami, to jakie to ma znaczenie?!
- Nie krzycz na mnie! - Bärbel obruszyła się, jakby chodziło o jakiś dyskurs naukowy czy biblijny. - Żydzi to...
- Ja jestem Żydówką - przyznała Kira. Skupiła się, aby dostrzec jak te słowa zrobią wrażenie na leżącej. Ale niczego nadzwyczajnego nie dostrzegła. Bärbel zaczęła przebierać palcami po pościeli, jakby grała na fortepianie. - Rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
Ale Bärbel zdawała się być jednak w jakimś innym świecie.
Kira postanowiła wyjść. Dalsze prowadzenie tej rozmowy do niczego nie prowadziło. Wyszła z pokoju. Schodami zeszła na dół.
Frau Anke Glück półszeptem rozmawiała z frau Wilhelminą Gerach.
- Możemy iść do innych domów?
- A i owszem - zapewniła frau Gerach. - Możemy zajść jeszcze do kilku...
- Czy jest tam... dziewczynka?
- Jak bardzo stara? - dopytała frau Gerach.
- 7 lat.
Obie kobiety spojrzały na siebie wymownie.
- Pomieszało jej w głowie. Doktor Reiss powiedział...
- A pastor przeklepał?
- Kto jest ta bezczelna kobieta, Wilhelmino?! W tym domu nie obraża się sługi bożego... - zatrzęsła się frau Glück.
- Pani Agnes Metz. Z tej katastrofy. Pociągu - wyrzucała z siebie Wilhelmina.
- Nie miałem niczego złego na myśli... - Agnes Metz zrozumiała, że w tym domu liczy się tylko słowo gospodyni. Apodyktyczność wylewała się z niej. - Niemniej chciałabym spotkać... zobaczyć... tę... kobietę...
- Leży na górze. Proszę sobie sprawdzać. Ale to pomylona...
Agnes nie myślała jej dalej słuchać. Sama weszła na schody. Nie czekała na nikogo. Doszło do niej, że frau Glück zapraszała frau Gerach na gorące mleko.
Na piętrze było tylko dwoje drzwi. Za pierwszymi, które otworzyła był składzik. Ale nie jakaś tam rupieciarnia. Wszystko w należytym porządku. Zaprawy, puste słoje, stare książki. Zamknęła drzwi. kolejne były tymi właściwymi.
Otworzyła drzwi. To był normalny pokoik. Z łóżkiem na samym środku. W pościeli leżała kobieta. Patrzyła w sufit. Nie reagowała na pojawienie się Agnes.
- Bärbel?
Na dźwięk imienia kobieta nerwowo poruszyła się.
- Bärbel? To ty?
- Mirella...
- Jaka znów Mirella?! - Agnes podeszła do łóżka. Wzrok kobiety utkwiony był cały czas w jednym punkcie. - To ja Ag... Kira Gauss. Słyszysz mnie?
- Warum?
- Co znowu?!
- Przecięło ją na pół... Ciach i... po sprawie...
- Mówiłam, że jest pomylona - za ich plecami zjawiła się frau Glück.
- Niech nas pani zostawi sama...
- A dlaczego pani jej mówiła...
- Co?
- Słyszałam. To nazwisko. Znam je.
- Jakie nazwisko? - próbowała zbyć kobietę, ale ta drążyła dalej.
- Gauss. Wiem kim jest Kira Gauss... - frau Glück wzięła się pod boki. Czujnie spojrzała na Kirę. - Mam płytę.
- Nie rozumiem.
- Kiry Gauss. Nawet jest pani do niej podobna.
- Nie wiem, co pani do mnie mówi... - zmieszała się, co nie uszło uwadze frau Glück. - Proszę nas zostawić same.
- To pani znajoma?
- Tak. To Bärbel Sonntag.
- Bärbel? Co to za imię?
- Jak każde inne. Nie rozumiem.
Kobieta parsknęła i wyszła. Zostały same.
Kira pochyliła się nad leżącą.
- Bärbel pamiętasz mnie?
- Bärbel? Mam na imię Bärbel?
- Tak. A ja Kira.
- Coś sobie... przypo... przypominam...
- Jechałyśmy pociągiem. I był nalot.
- Bomby?
- Tak. Eksplozje. Jechałyśmy z Cornelią, twoją córką.
- Bum! Bum!...
Kira nie mogła odnaleźć w twarzy Bärbel dawnej... Bärbel. Miała wrażenie, że dopiero co otrząsnęła się po pierwszym wybuchu... że nie jest do końca świadoma rzeczywistości w jakiej się znalazła... że...
- To chyba kara boża? - Bärbel zaczęła przyglądać się swoim dłoniom. Drżały.
- O czym ty mówisz?! - te słowa naprawdę zaskoczyły i przestraszyły Kirę. Na tyle zdążyła poznać towarzyszkę swej tułaczki, aby zrozumieć, że raczej była obojętna religijnie. Nie nosiła żadnego krzyżyka czy medalika. Nie widziała, aby choć kiedy zrobiła znak krzyża. A teraz?
- Bóg mi ją zabrał, bo okazałam się niegodna.
- Co ty bredzisz?!
- N i e g o d n a - wycedziła każda literkę. - Cornelia poszła do nieba...
I nagle rozpłakała się.
- Lubisz Bacha?!
- Kogo? - zmiana tematu zaskoczyła Kirę.
- Bacha. Johanna Sebastiana...
- Wolę coś lżejszego. Straussów.
- To Żydzi! - fuknęła nagle. Wydęte usta wyrażały dziwny niesmak, gorycz.
- Nawet gdyby byli Eskimosami, to jakie to ma znaczenie?!
- Nie krzycz na mnie! - Bärbel obruszyła się, jakby chodziło o jakiś dyskurs naukowy czy biblijny. - Żydzi to...
- Ja jestem Żydówką - przyznała Kira. Skupiła się, aby dostrzec jak te słowa zrobią wrażenie na leżącej. Ale niczego nadzwyczajnego nie dostrzegła. Bärbel zaczęła przebierać palcami po pościeli, jakby grała na fortepianie. - Rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
Ale Bärbel zdawała się być jednak w jakimś innym świecie.
Kira postanowiła wyjść. Dalsze prowadzenie tej rozmowy do niczego nie prowadziło. Wyszła z pokoju. Schodami zeszła na dół.
Frau Anke Glück półszeptem rozmawiała z frau Wilhelminą Gerach.
- Możemy iść do innych domów?
- A i owszem - zapewniła frau Gerach. - Możemy zajść jeszcze do kilku...
- Czy jest tam... dziewczynka?
- Jak bardzo stara? - dopytała frau Gerach.
- 7 lat.
Obie kobiety spojrzały na siebie wymownie.
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.