czwartek, sierpnia 23, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (32)

- Coś... coś... ty zrobił?! - głos Bärbel Sonntag łamał się. Widziała przed sobą walkę na śmierć i życie. Ten, który zaatakował ją leżał w jakieś dziwnej pozie na ziemi. Głowa dziwnie opadała mu na bok, jakby straciła pion? Klaus von Leuthen dyszał jak rozwścieczony byk. Otarł pot i krew. Ta sączyła się z wargi.
- Co... teraz? Klaus! Ty go... zabiłeś?!
- Równie dobrze ty mogłaś tu leżeć - wskazał na trupa.
- Ale... dlaczego... Dziecko?
Klaus zawahał się.

- Wiesz już?
- O czym? - Bärbel Sonntag wyjątkowo nie przypominała wydmuszki, jaką zdawała się być. W tej chwili była kobietą przerażoną. To wszystko działo się tak szybko, tak krótko. Ledwo, co obce dłonie zaciskały się na jej kształtnej szyi, traciła oddech, a po chwili te same ręce walczyły o swoje życie. Na szczęście spotkały się ze stalowymi dłońmi von Leuthena!
- Że straciłaś dziecko. 
- Tak... Wiem...
- Max też wie.
- To dlatego?!
- Nie sądzę.
Bärbel Sonntag zmrużyła oczy. robiła to z dawnym wdziękiem, jaki zmiękczał każdą męską surowość i niedostępność. To była ta magia, opisywana przez poetów. Bärbel Sonntag doskonale umiała wykorzystać siłę i magię swoich oczu. 
- To było twoje... dziecko... - przyznała po chwili.
Ale nie zrobiło to wrażenie na von Leuthenie.
- Domyśliłem się tego. Mam podstawy twierdzić, że nie o to poszło. 
- Max wie... i nie szukałby zemsty.
- Nie, jeśli chodziłoby o VC074.
- Proszę? - udawany spokój mógłby zwieść przeciętnego obserwatora. Ale Klaus znał już jakiś czas Bärbel i doskonałe poznał, jak skutecznie opanowała sztukę emocjonalnego kamuflażu.  
- VC074. Ja wiem, że ty wiesz o czym mówię.
- Warum?
- Bo to ja odnalazłem notes w twoim mieszkaniu.
- I... Max wie?
- Tak.
- Zdradziłeś mnie?! - normalnie, to by krzyknęła, może rzuciła z pazurami do oczu, ale tym razem tylko podniosła nieznacznie głos.
- Zaszachowałem twego męża...
- Tak? - zdziwiła się. - Ale widać mało skutecznie, bo wydarzyło się to tu. 
- Musimy uciekać.
- Uciekać?! Gdzie? Dokąd?! Ja nie mam ubrań.
- Ubierzesz to i owo z niego.
- Ale... to... trup...
- Do Paryża na Champs Élysées zabiorę cię po wojnie. 
Pochylił się nad zabitym. Ściągnął z niego marynarkę, potem kamizelkę, krawat...
- Ubieraj się.
Bärbel zrzuciła z siebie szpitalna nocną koszulę. Przez chwilę stała naga. Koszula zabitego była zbyt duża. Ale nie było, co marudzić.
- Wyglądam, jak strach na wróble - oświadczyła.
- Wolałabyś kolejną noc spędzić w kostnicy?
Wzdrygnęła się. Tego nie ukrywała. Rozbawiło to Klausa.
Po kilku minutach miał przed sobą Bärbel w męskim ubraniu. Włosy wcisnęła pod kapelusz. Klaus von Leuthen delikatnie otworzył drzwi. Zerknął czy na korytarzu nikogo nie ma. 
- Idziemy.
Nie pamiętała, jak znaleźli się przy schodach klatki schodowej. Zeszli schodami w dół. Kapelusz niemal zsunęła na oczy. mijała jakichś ludzi, ale... Nie, nie potrafiłaby powiedzieć kto. Kiedy otworzono frontowe drzwi poczuła powiew letniego wiatru. Energicznym krokiem podeszli do samochodu. Nagle
Bärbel nagle chwyciła z rękę  Klausa.
- Co się stało?
Ale Bärbel zachwiała się.
- Co się dzieje? Wsiądź do samochodu.
- Klaus! Cornelia!
- Co Cornelią?! Nie rozumiem. 
- Moja córka! Co z nią?!
- Nie wiem.
- Ciągle jest z tą... głupią... Polką?!
- Skąd mam wiedzieć?
- Klaus! - szarpnęła jego rękę. - Musimy po nią jechać.
- Jechać? Po twoją córkę? Oszalałaś chyba! Twój mąż zieje nienawiścią do ciebie, zleca mord, a ty chcesz leźć w łapy tego syna rzeźnika?! Mnie też nienawidzi. Na szczęście mam rozkazy nowe.
- Jakie rozkazy?
- Mam jechać do Warschau. 
- Do Warschau? 
- Głupcom zachciało się powstania! Von dem Bach ściąga nas do siebie. 
Bärbel wsiadła do samochodu. Ruszyli. Przerwała po kilki minutach niezręczne milczenie.
- Muszę mieć Cornelię! Teraz, kiedy nasze dziecko nie żyje... Muszę!
- Jesteś uparta, jak kozioł!Czy ty nie rozumiesz, że CV074 musi zniknąć? Jeśli ja ciebie nie ukryje, to ludzie Sonntaga dopadną ciebie i wykończą. Trudno to zrozumieć. 
- To nieistotne! Bez Corneli się z Breslau nie ruszam! Koniec. Skręć tu w lewo.
- Po co?
- Tu mieszka, ta głupia Polka. Skręć!
Szarpnęła za kierownicę.
- Dobrze, już dobrze. Tylko już się tak nie zachowuj. Tego brakowało, abyśmy razem mieli wypadek. 
Klaus zwolnił i skręcił w lewo. 
Zatrzymali się przy Charlottenstraße. Nie zdążył wyłączyć silnika, kiedy Bärbel wyskoczyła z samochodu i podbiegła do jednej z kamienic. Szybko wyszedł za nią. nie miał czasu na zamykanie drzwi.
Wszedł do kamienicy. Na spisie lokatorów figurowało kilka nazwisk, o których trudno było powiedzieć, że posiadacz ma stuprocentowe pochodzenie nordyckie. 
- Bärbel - zawołał. Dostrzegł, że na wysokości przedostatniego piętra jakaś dłoń trzymała się poręczy. Zaczął biec po dwa stopnie. Na tyle szybko, że dogonił frau Sonntag. Na tabliczce drzwi, przed którymi stała, wyryto: Anna Maliszewska.
- Nie ma jej! - irytowała się. - Nie ma tej przeklętej Polki! 
- Skąd wiesz?
- Pukam... i...
I w tym momencie usłyszeli zgrzyt otwieranego zamka.
- A widzisz?!
W uchylonych drzwiach ukazał się postać "tej przeklętej Polki". Klaus von Leuthen był zaskoczony. Spodziewał się jakiegoś słowiańskiego czupiradła, a miał przed sobą smukłą, wysoką kobietę o jasnych, niebieckich oczach i ciemniejących włosach spiętych w kok. 
- Frau Sonntag? - kobieta była niemniej zaskoczona tak nagłą wizytą. No i strojem, jaki miała na sobie. To męskie odzienie było dobre na jakąś maskaradę, ale nie przystawało do damy, jaką w końcu była frau Sonntag. 
Frau Sonntag pchnęła drzwi i wparowała do mieszkania. To było dobre określenie: wparowała!
- Gdzie... gdzie Cornelia?! 
- W swoim... pokoju... frau...
Ale Bärbel Sonntag jej nie słuchała. ruszyła w kierunku tegoż pokoju.
- Tak... nie można... dopiero ją... kładłam... frau...
Bezsilnie spojrzała w twarz stojącego mężczyzny.
- A pan, to przepraszam kto? Bo ani mąż, ani brat.
- Powiedzmy, że anioł stróż.
Cornelia była bardzo zdziwiona. Widok matki rozproszył pierwsze objawy snu. Poderwała się z posłania. Rozłożył ręce:
- Mamaaa!
- Mama, mama - przytuliła ją z całej mocy. Zbyt silnej mocy.
- Mamooo! - jęknęła dziewczynka. - To boli!
Ale zamiast matczynego usprawiedliwienia była moc pocałunków. Po twarzy, policzkach, czole, włosach. 
- Mamooo! -  dziewczynka wtuliła się w nią. - A tata mówił, że...
- Że co?
- ...jeszcze długo będziesz w szpitalu.
- Mamusia cię już... nigdy... nigdy... nie opuści...
- Mamusi, a co ty masz na sobie?...

cdn

13 komentarzy:

  1. Zaciekawiłam się. To jest Pana opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
  2. A co z Surzyńskim?

    Jeremi

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka? Ojoj, to taka dla mnie (jak cały blog) intelektualna ścieżka-zdrowia. Kto by chciał wydawać moje pisaniny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, bo nie jestem wydawcą, ale jeśli mowa o powieściach z wojną w tle to Pana opowiadania są lepsze niż niejedna wydana książka.

      Usuń
    2. Wbija mnie ta opinia w stan zakłopotania. To nie tania skromność. Po prostu jestem zaskoczony.

      Usuń
    3. Musiałabym przeczytać więcej niż wyrwane fragmenty, ale jako obyczajówka historyczna jest to całkiem udane. Moim zdaniem to nie jest złe.

      Usuń
    4. Bo rozumiem, że to są opowiadania 'rozrywkowe"? Ja to nazywam 'obyczajówką historyczną'. Nawet tło jest i jakieś napięcia pomiędzy bohaterami. Widziałam w druku wiele słabizn, więc ta jest całkiem całkiem, ale żeby coś więcej powiedzieć, musiałabym mieć jakiś większy kęsek książki, a nie urywki.

      Usuń
    5. Jeszcze jedno. Napisałam 'lepsze niż niejedna wydana książka', ale chodziło mi o określony gatunek obyczajówek historycznych. Nie wiem czy Pan takie czyta.

      Usuń
    6. Na moim blogu jest kilka moich opowiadań. Ale, żeby ich nie szukać zapraszam na mój drugi blog, zakładka "polecane strony" i tam jest: pisanie moje.

      Usuń
  4. Surzyński? Nie zapominam, jak już mi się to zdarzyło w tym opowiadaniu. Wyjaśnienie wkrótce. Powstają kolejne odcinki. 33 i 34 są rozgrzebane. Cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń