piątek, grudnia 01, 2017
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 - Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (07)
Greta Hoffbauer odsunęła filiżankę z herbatą. Kawy już dawno nie piła. Jej brak tłumaczono wojenną potrzebą. Zresztą mogła się bez niej obyć. Jednej przyjemności nie mogła sobie odmówić. Wyciągnęła papierosa. Zaczęła nerwowo szukać w torebce zapałek. Tyle innych drobiazgów muskała palcami, ale tego jednego nie mogła wyczuć.
- Pani pozwoli?
Podniosła wzrok.
Ujrzała wyciągniętą ku sobie dłoń z zapalniczką. Niebieski ogieniek płonął jednostajnie.
- Pani pozwoli? - mężczyzna ponowił pytanie. Miał na sobie mundur. Sturmbannführera.
Czuła, że traci kontrolę nad swoimi rękoma. Niemniej podsunęła koniec papierosa w kierunku płomyka. Zaciągnęła się.
- Pani wybaczy, ale... - zawiesił głos.
- Tak? - czuła jego nieśmiałość. To dość dziwne u mężczyzny, który miał wpięty żelazny krzyż i nad lewą kieszonką baretki kilku odznaczeń, które dla niej stanowiły tylko kolory dodatek do munduru SS-mana.
- Jestem Klaus von Leuthen.
- Uważał pan to za istotne, aby mi powiedzieć?
- Mogę przysiąść się?
- Ale... ja... czekam na...
- Pani wybaczy, ale obserwowałem panią od... dłuższej chwili...
- Byłam zatem obserwowana? - robiła wrażenie, jakby chciała parsknąć. Nie zrobiła tego. Nie było chyba zbyt rozważnym zrażać sobie do siebie kogoś kto nosił mundur SS.
- Trochę to... wyszło... pani wybaczy... niezręcznie... Prawda? - upewnił się.
- Prawda - zaciągnęła się papierosem. Nie chciała nachalnie patrzeć na niespodziewanego gościa, ale naprawdę zaczęła się z lekka niepokoić. Tu, w Dreźnie nikt jej nie znał. Frau Mauer wynajęła jej piękne mieszkanie z wyjściem na ogród. Był nawet fortepian.
Oficer uśmiechnął się.
- Poznałem panią od razu... To jest tydzień temu...
- To aż tydzień strawił pan, aby podjeść do mego stolika?
- Trzy lata, proszę pani.
- No, muszę przyznać, że mnie pan coraz bardziej intryguje, panie...
- Sturmbannführer Klaus von Leuthen. Ale byłoby mi miło, gdyby pani zwracał się do mnie po prostu Klaus.
Nie czekając na zaproszenie usiadł na krześle obok.
- Jak to trzy lata? Najpierw tydzień, a później...
- W 38 lub 39 w Berlinie. To pani była tą boską Carmen! Pani Kira Gauss?
- Pan mnie z kimś myli.
- Ale...
- Nazywam się Greta! Greta Hoffabuer! Prowadzę kwiaciarnię...
- "Victoria". Wiem.
Odstawiła papierosa.
- Coraz mnie bardziej pan, panie von Leuthen, zaskakuje. Adres mój też pan zna, numer telefonu, ile sypię cukru do herbaty?
- Pije pani bez cukru, zresztą krucho z nim ostatnio. Wojna.
- Wojna - powtórzyła za nim niczym echo. Nagle wstała. - Pan mnie z kimś myli.
- Pani jest Kira Gauss. "L'amour est un oiseau rebelle", to było coś cudownego!
- Pan naprawdę bierze mnie za kogoś innego, herr von Leuthen! - z naciskiem rzuciła. Czuła, że to spotkanie coraz bardziej ją krepuje i osacza. Tego się najbardziej obawiała: spotkać wspomnienie. Kwiaciarni "Victoria" był ucieczką, przystanią i zasłoną dymną.
Oficer SS poderwał się ze swego miejsca.
- W takim razie... przepraszam... ale byłem przekonany, że jest pani Kirą Gauss.
- Nie! Nie jestem! Pan wybaczy, ale...
Odsunął się.
Greta ruszyła ku wejściu.
Tego co się miało zdarzyć w swych rachubach nie przewidziała. Do kawiarni weszła grupa mężczyzn i kobiet. Greta spuściła wzrok, chciała ich wyminąć, ale...
- Kira! - usłyszała ciężki baryton.
- Kira! - zapiszczały, jak na zawołanie dwa żeńskie głosy.
Greta podniosła wzrok na ową grupę. Na usta cisnęło się przekleństwo za przekleństwem. To byli...
- Kiraaaaaaaaaaaaa! Gdzieś przepadła?
Mimo wszystko postanowiła ich wyminąć.
Ale mężczyzna w nasuniętym krzywo na czoło kapeluszu chwycił ją za rękę;
- Nie tak szybko... gołąbeczkooo! Nie wypijesz z wujkiem Ottonem?
Szarpnął Gretę za ramię, ale w tej chwili ktoś szarpnął jego cielskiem. Nim zdążył coś powiedzieć, zareagować został pchnięty w objęcia dwóch kobiet i osłupiałych mężczyzn, którzy mu towarzyszki.
- Co... co... pan robi?! Sturm... sturmbannführer. Czy pan wiesz kto ja jestem?
- Otto daj spokój! - jedna z kobiet pociągnęła go za rękaw, ale odepchnął ją.
- Ja jestem Otto Meyer! Ten Otto Meyer!
- A ja jestem Klaus von Leuthen!
- Leuthen? - parsknął zaczepiony, aż bryzgi z jego ust poszybowały dookoła. - Friedrich der Große stoczył tam bitwę!
- O czym ty mówisz, Otto - wtrącił jeden z mężczyzn.
- Mówię o Alte Fritzu, przecież nie o tym kretynie Hessie!
- Daj spokój Otto! - sytuacje starała się ratować kolejna kobieta. Istniało ryzyko, że stan upojenia wcale nie będzie brany pod uwagę, gdyby ten tu w mundurze SS zaciągnął ich na odwach lub w jakieś inne miejsce.
- Kto była ta kobieta?! - Klaus von Leuthen wbił swe stalowe oczy w kobietę.
- Kto, herr generale?
- Ta... która... gdzie ona jest?
- Wyszła! - warknął Otto Meyer. - Ma nas w dupie i sobie wyszła.
- Ale to Greta Hoffbauer - przerwał mu oficer SS.
- Kira! - poprawił go Meyer. - Kira Gauss. Moje odkrycie! Mój sopran! Sopran dramatyczny!
- A jednak!
- Ale ona za nic ma sztukę! Za nic! Zakochała się w takim... Polaku...
- Co?!
- No! Polaku! Zwykłej, polskiej świni! Z szabelką!
Klaus von Leuthen wcisnął czapkę na głowę. Nie patrząc już na Meyera i jego towarzystwo wyszedł. Na ulicy już jednak kobiety nie było. Rozglądał się.
Greta chciała biec. Uciec. Nie mogła. Szła szybko, bardzo szybko, ale nie biegła. Nie mogła. Ten oficer SS, potem zapijaczony Meyer. Już na pewno wiedział kim jest. Czemu nie przytaknęła? Po co upierała się, że nie jest tamtą boską Carmen? Czuła, że jakiś ciężar sunie za nią, jak groźny walec zbliża się. Odwróciła się za siebie. Ale nikt za nią nie szedł. Jakaś sędziwa zakonnica i kobieta z wózkiem. Mimo wszystko przyspieszyła kroku.
Po chwili zatrzymała się. Musiała wszystko to, co się stało, po prostu przemyśleć. Obcy mężczyzna, oficer SS w dodatku zaczepia ją, wie gdzie pracuje, że przychodzi do tej cukierni na herbatę... Rozpoznał ją. Wiedział o "Victorii"! Dostrzegła szyld zakładu fryzjerskiego. Energicznie weszła do środka. Ledwo przekroczyła próg już stał przy niej fryzjer:
- Co pani szanowna uważa?
- Farba!
- Proszę?
- Kładzie pan farbę?
- Oczywiście, Madame. Chce pani wyjść jako platynowa blondynka czy rudordzawa?
- Ruda? Może być ruda.
- Pani w każdym kolorze byłoby do twarzy... frau...
- Hoffbauer, panie - zerknęła na szyld. - herr Wentz.
- Jak boska Rita?
- Jak boska Rita! - przytaknęła.
cdn
PS: Kiedy będziecie czytać ten odcinek, ja prawdopodobnie będę się przechadzał po Unter den Linden. I odnajdę gmach pod numerem 7.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.