niedziela, kwietnia 16, 2017
Przeczytania... (208) Piotr Świątkowski "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty" (Wydawnictwo Rebis)
Robi mi się smutno na sercu od samego patrzenia na okładkę książki Piotra Świątkowskiego "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty", Wydawnictwa Rebis. Rozpoznaję przecież bezbłędnie plac Wolności w ukochanym sercu mego Poznania. Morze niemieckich (hitlerowskich) zakutych w hełmy wz. 16 głów teutońskich nadludzi. Świetnym zabiegiem drukarskim jest wyeksponowanie czerwieni faszystowskich flag. Kiedy robiono to zdjęcie z powrotem był przemianowany na: Wilhelmsplatz. Ledwie dwadzieścia lat wcześniej fetowano w tym samym miejscu przybycie generał Józefa Dowbor Muśnickiego. Dziwnie kolebie się koło historii...
"Polacy sporo wiedzą o Niemczech, Niemcy niewiele o Polsce [...] Z przykrością stwierdzam, że dotyczy to również niemieckich historyków" - P. Świątkowski cytuje m. in. wypowiedź profesora Stanisława Żerko. Jest też wypowiedź profesora socjologii Andrzeja Saksona, który uświadamia nam naszą... ułomność: "Gdy przysłuchuję się niemieckiemu dyskursowi, dochodzę do wniosku, że to Polacy powinni przeprosić Niemców za wypędzenia z 1945 r. To efekt naszej polityki historycznej, a właściwie jej braku. [...] Jeśli my nie będziemy kreować pozytywnego wizerunku Polski, to nie zrobią tego ani Niemcy, ani Rosjanie, ani Amerykanie". To oczywiście odpowiedź na fantazyjne pomysły rządzących, aby ktoś za nas (czyta: Hollywood) nakręcił film, obstawił go oscarowymi gwiazdami i dopiero by poszło wpięty różnym bluźniercom. Nie dopatrujmy się li tylko niewiedzy na Zachodzie, u niemieckiego sąsiada. Warto zapamiętać wypowiedź poznańskiego historyka Jarosława Burchardta. Analizował zawartość polskich podręczników pod kątem poznańskich śladów, oto do jakich konkluzji doszedł: "O powstaniu wielkopolskim są dwa zdania, a o życiu w Kraju Warty nie ma praktycznie nic. Polacy nie zdają sobie sprawy, że Generalne gubernatorstwo i polskie ziemie na zachodzie wcielone do Rzeszy to są dwa różne światy". Dorzuciłbym od siebie także Okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie / Reichsgau Danzig-Westpreußen. Gdyby poza nami (tj. potomkami tych, którzy TO przeżyli), to nie byłoby perfidnej, podlej i obrzydliwej manipulacji z "dziadkiem z Wehrmachtu"!
I dlatego bardzo dobrze, że doczekaliśmy się książki pana Piotra Świątkowskiego. "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty", to bardzo ważna pozycja, która jest najnowszym, najświeższym spojrzeniem na okoliczności okupacji Wielkopolski przez Niemców w latach 1939-1945. Tym bardziej, że Wydawnictwo Rebis poświęciło oddzielną publikację Generalnemu Gubernatorstwu (patrz odc. 63 tego cyklu). A z samego faktu "przyrodzenia" jest zobowiązane, aby oświecać nam obraz tego, co działo się w Poznaniu, w chwilach, kiedy swój ponury cień rzucał na gród Przemysła Arthur Greiser (1897-1946). O zgrozo urodzony w Środzie Wielkopolskiej, tak bliskiej memu historycznemu sercu, z racji ślubu w 1764 r. moich praprapraprapradziadów Michała i Anny ze Skrzyńskich małżonków Pieczyńskich (trzy pokolenia moich Pieczyńskich wzrastała w tym prastarym mieści; może dalej tam mieszkają?). Nie po raz pierwszy mam okazję przypomnieć o swym wielkopolskim rodowodzie.
Chcę uspokoić pana J. Burchardta: może i podręczniki milczą o wielu faktach (o zbrodniach na bydgoszczanach też nie ma szaleństwa w rozpisywaniu), ale osobiście sporo mówię o poznańskim Forcie VII. Odwiedziłem go osobiście. Wizyta w kazamatach przy ul. Polskiej siedzi w e mnie. Nawet ostatnio na lekcji pokazywałem list/gryps, jaki fotografowałem w tym miejscu kaźni. Nie ukrywam, że jestem zaskoczony, że są problemy z... klasyfikacją tej mordowni: "Niemcom w wymazaniu z pamięci obozu koncentracyjnego w Poznaniu pomogły polskie władze. Po procesie Arthura Greisera Polska uznała Fort VII za obóz koncentracyjny Nie udało się przejść obojętnie wobec zeznań więźniów na procesie kata Wielkopolski. [...] W latach osiemdziesiątych zaczęły się problemy. Nie ma dokumentów - nie było obozu. W latach dziewięćdziesiątych na oficjalnej liście obozów pominięto poznański Fort VII". Czytam za panem P. Świątkowskim i przecieram ze zdziwienia oczy. O co w tym wszystkim chodzi? To jakiś ponury żart? Mogę tylko przepraszać, że do dziś nie napisałem niczego na temat tego straszliwego miejsca. Mea culpa!... Potem dziwimy się, że Niemcy produkują taki serial, jak "Unsere Mütter, Unsere Väter"?! Jest o nim również wzmianka w "Polakom i psom wstęp wzbroniony...", pisałem i ja (patrz wpis z 22 VI 2013 r.).
"Arthurek lubił się bić. [...] Rada pedagogiczna gimnazjum w Inowrocławiu, a zasiadali w niej sami Niemcy, wyrzucili Arthurka ze szkoły na zbity pysk. Taki to był urwis" - to nie jest jakieś lokalne wcielenie Mikołajka czy Szatana z 7-mej klasy. To z jego ust, dorosłego Arthura, popłynęły słowa pełne grozy, jaki usłyszeli mieszkańcy w rodzimej Środzie Wielkopolskiej: "Każdy Polak, który podniesie tylko rękę na Niemca, będzie wymazany z rejestru osób żyjących na świecie. W dwadzieścia cztery godziny stanie się dzieckiem śmierci". Tak, to gauleiter Arthur Greiser! Cytatów jest znacznie więcej: "Nie przyszedłem, by głaskać w jedwabnych rękawiczkach kilku niemieckich proboszczów, którzy wytrzymali próbę. ale by wytępić naród polski". Wymienia się miejsca kaźni, jak wiele bliskich memu sercu: Środa, Kostrzyn, Leszno, Nekla. Jest i opinia samego A. Hitlera: "Czym dla Anglii były Indie, tym dla nas będzie przestrzeń na Wschodzie" i to udowadnianie germańskości Wielkopolski! Trudno, bym przytoczył tu każdy interesujący mnie cytat. Wraca zestawianie realiów okupacyjnych w GG i Warthegau, cytuję przytaczaną wypowiedź dr Agnieszki Łuczak (IPN): "Jedynym prawem Polaków była praca. Były takie okresy, że tydzień pracy wynosił osiemdziesiąt godzin. Nie było urlopów. Kto nie pracował, ten nie dostawał kartek żywnościowych. Zupełnie inaczej było w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie wszyscy mogli kombinować, a konspiratorzy mieli fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu". Ciekawe jest moim zdaniem, że wielu pracowników gauleitera oceniała go wyjątkowo... pozytywnie. Wychodzi, że to był "ludzki pan"? Jest i inna wypowiedź dr A. Łuczak na temat segregacji rasowej, jak dotykała Polaków choćby w sklepach: wyznaczone godziny sprzedaży, ustępowanie Niemcom, połowę mniejsze porcje niż Niemcom! Proszę zwrócić uwagę na wielkopolski zmysł w szmuglowaniu mięsa, wędlin.
Woda+maggi+płatki owsiane+drożdże+cebula+przyprawy+tłuszcz = ? Co to takiego? A okupacyjny przepis na... wątrobiankę! Ziemniaki+cukier+olejek migdałowy = domowa receptura na cukierki, tzw. "pyreczki" marcepanowe! Tak, dzięki dociekliwości i drobiazgowości Autora mamy okazję zajrzeć do kuchni, garnków, na talerze Wielkopolan tego okrutnego okresu. Proszę sobie przypomnieć "szyszki" z czasów PRL-u, kiedy rarytasem była tabliczka czekolady. Trudno stawiać znaki równości, ale zapobiegliwość kulinarna to chyba jednak nasza cecha narodowa.
Tytuł książki ("Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty") nie wziął się z powietrza: "Psy mogą być wprowadzane do parku na smyczy, Polakom zaś wejście surowo wzbronione" - to w Kaliszu, a w Turku "Polakom i psom wstęp wzbroniony" - takie tabliczki wieszano na wejściach do miejskich parków. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to przed 1939 r. identyczne w treści i formie pojawiały się napisy bodaj w Gdańsku-Oliwie.
"A teraz najtrudniejszą dla mnie rzeczą jest pożegnać się z Tobą, moja kózko. (...) Mogę tylko zapewnić Cię, że jesteś wielką miłością mojego życia" - to też Arthur Greiser, w 1946 r. Z listu do żony, kiedy już wiedział, że wyrok jest tylko jeden: śmierć przez powieszenie. Nie wiedziałem, że wysłał list do samego papieża Piusa XII."Większość zdeklarowanych hitlerowców była przekonana, że idzie na szafot za niewinność i za wierność ideałom. Nic nowego. Z drugiej strony dobrze się stało, że publiczne egzekucje wachmanów ze Stutthofu i Greisera były ostatnimi. Dożywocie nie wchodziło w grę" - to opinia poznańskiego historyka dra Marka Rezlera*. "Sznur udusił Potwora o siódmej rano w niedzielę, 21 lipca 1946 roku. Katem został kelner z restauracji «Smakosz». Nie miał kwalifikacji w dziedzinie wieszania ludzi, ale posiadał elegancki frak. [...] Dyndającego na sznurze Potwora odzianego w garnitur oglądało piętnaście tysięcy ludzi. Przed śmiercią mamrotał pod nosem modlitwę. Ludzie milczeli. Po wszystkim kelner zdjął rękawiczki i odrzucił je z obrzydzeniem" - niezwykle plastycznie opisuje to wydarzenie Piotr Świątkowski. Zastanawiam się czy używanie synonimu "Potwór" przystoi rzetelnej publikacji historycznej?
"Wysiedlano Żydów, Polaków i Polaków napływowych. Tych, którzy sprowadzili się do Wielkopolski po pierwszej wojnie światowej. Do Generalnego Gubernatorstwa jechali alkoholicy, prostytutki, niepełnosprawni, przestępcy, chorzy psychicznie i chorzy na polskość. Pierwszeństwo mieli inteligencja i Żydzi. Na listach znalazły się nazwiska nauczycieli. Polski nauczyciel-wychowawca był wrogiem Rzeszy" - to zaledwie drobny "wycinek" z polityki deportacyjnej, jaką z brutalną skrupulatnością wykonywał A. Greiser w Kraju Warty. Mamy cytowane relacje świadków tamtych zdarzeń. Budują one obraz nieludzkich warunków, pogardy, odwetu. Od otrzymywanych pisemnych dekretów wysiedlenia nie przewidywano żadnej formy odwołania. Okazuje się, że zdarzały się przypadki volksdeutschów, którzy uprzedzali polskich sąsiadów o czekającej ich deportacji do GG. Czy bezinteresownie? Proszę sprawdzić. Zaskakujące, że jeszcze dziś wielu żyjących przesiedleńców nie może korzystać ze statusu kombatanta, bo obóz w jakim przebywali nie znalazł się na... urzędowe liście? Zaskoczyć może opinia: "Nie można zrozumieć Holokaustu i wypędzeń bez zrozumienia deportacji z Kraju Warty". Choćby dla zrozumienia powagi tego sformułowania warto sięgnąć po książkę P. Świątkowskiego.
"Nie ma Pan pojęcia, jak szybko człowiek się pali! Jak najlepszy węgiel, jak nafta, tak się pali! Po spaleniu ludzi my musieliśmy chyłkiem pełzać tym podziemnym korytarzem do popieliska i wybierać popiół. [...] Wydobywaliśmy z tego popiołu jeszcze niespalone resztki kości i tłukliśmy ubijaczami na proch" - to wspomnienie jednego z uciekinierów z SS-Sonderkommando Kulmhof (obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem), Mordechaja Żurawskiego. To racja, że o tym miejscu zagłady wiemy bardzo niewiele. Gdyby nie mój serdeczny przyjaciel i znawca tematyki holocaustu Michał Wawrzyński może dopiero czytając książkę "Polakom i psom wstęp wzbroniony..." dowiedziałbym się o tym miejscu. Z tego samego źródła pochodzi inna, bardzo okrutna opowieść o opróżnianiu wagonów, które transportowały Żydów: "Wielu jeszcze żyło. (...) Wołali niektórzy: Boże! Co wy ze mną robicie! Ja jeszcze żyję! (Tych żywych wrzucali do pieca). Jeden z naszych poznał rodzoną siostrę i wrzucił ją do pieca, mimo że jeszcze żyła". Rozdział poświęcony martyrologii Żydów w Chełmnie jest też... swoistym oskarżeniem o zaniechaniu państwa polskiego wobec ofiar, wobec polskich Żydów, wobec Żydów. Smutne.
Książka Piotra Świątkowskiego, to ważne dopełnienie tego, co przeciętny Polak w ogóle wie o okupacji. Pewnie, dla przeciętnego odbiorcy lokalnej historii, tej małej Ojczyzny, wiele z faktów tu opisanych, to oczywistości. Nie zdziwiłbym się jednak, jakby gro rodaków przecierało ze zdziwieniem swe oczy. Życie kulturalne pod najokrutniejsza z okupacji (niemiecką/hitlerowską/nazistowską) dla wielu ogranicza się do Warszawy. To, jak ratowano się w tej materii w Poznaniu, to dopiero heroizm! Cały czas nie wolno nam zapominać, że to była Rzesza! Nie namiastka, kadłub po-polski. Tu nie było polskiej prasy, koncesjonowanych teatrzyków - tu nie wolno było (jak również w mej rodzimej Bydgoszczy) pisnąć po polsku słowa! "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty" powinna bezwzględnie trafić na półkę każdej szkolnej biblioteki! Znajdziemy tu mnóstwo cytatów, źródeł do uzupełnienia wiedzy. W tym choćby wypowiedzi prof. Stefana Stuligrosza (1920-2009). Pewnie, że najcenniejszym są wspomnienia prof. Jerzego Skurczewskiego (1924-1995): "Niemcy walczyli z Kościołem katolickim, ale pozwolili na nabożeństwa w dwóch kościołach: św. Wojciecha na Skałce** i Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu. do tych dwóch kościołów ograniczyło się życie muzyczne publicznie wykonywane w Poznaniu".
"Więźniowie fortu w ciągu pięciu miesięcy tracili połowę masy ciała. Śmierć był kwestią czasu. Co dwa dni człowiek dostawał kubek zupy. Do kilku kotłów wrzucano piętnaście kilogramów kości, które później zjadały esesmańskie psy. Ludzie dostawali wodę z odrobiną marchwi lub zgniłych ziemniaków" - to drobny wycinek z życia/przeżycia w osławionym Forcie VII. Porazić może stwierdzenie Autora (oparte przecież nie o Jego fantazję czy historyczną pomysłowość): "Wyjazd do Auschwitz był wielkim szczęściem, mimo że wszyscy wiedzieli, że to obóz śmierci. Auschwitz było marzeniem w Forcie VII". Kolejne przecieranie oczu przy tej lekturze. Skoro czytamy m. in. o przybierających na wadze w KL Mauthausen? Historia Fortu VII zasługuje (powtarzam się) na oddzielne przez mnie potraktowanie. Wiem. Jeden jeszcze, zaskakujący cytat z całości: "Komendanci więzienia w Rawiczu i Wronkach odmawiali przyjmowania więźniów z Konzentrationslager Fort VII Posen. Nie potrzebowali trupów, które psują statystykę. [...] Nawet poznańskie Gestapo skarżyło się na załogę fortu do Himmlera". Ze swej strony mogę tylko apelować: będąc w Poznaniu odwiedźcie Fort VII. Co tam koziołki! Ul. Polska, to krzyk pamięci za tymi, co przeszli przez to piekło lub oddali tu swe życie. To tam zginął m. in. doktor Franciszek Witaszek, szef Okręgu Poznańskiego Związku Odwetu. Kolejna poruszająca historia.
"Niemcy urządzili pokazowe wieszanie. Zwieźli najpierw wszystkich Żydów z najbliższych obozów i skazani musieli się sami kolejno wieszać. Szubienica stała długo na skraju lasu. Nie możemy pojąć bestialstwa hitlerowców. Potem Żydów gdzieś wywieźli. Ich miejsce zajęli jeńcy francuscy" - obraz wielkopolskiego Holocaustu. Trudno obojętnie przejść wobec tego "metodycznego mordu" na Narodzie Wybranym. Ale proszę zwrócić uwagę, że jest to też lekcja na temat poznańskiego antysemityzmu. W dwóch miejscach znajdziemy pouczające sformułowania: "Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku znakomita część Żydów mówiących po niemiecku, Żydów niemieckich, wyjechała w głąb Republiki Weimarskiej. Ale to nie znaczy, że z Poznania wyjechał antysemityzm". Do tej nuty wraca autor opisując choćby formalności związane z niejakim Franzem Kantorowiczem, który w 1920 r. sprzedał Bankowi Przemysłowemu wytwórnię wódek. Zastrzegł, aby akt notarialny był sporządzony po niemiecku: "Tak w Poznaniu narodził się antysemityzm. Bez Żydów, ale z zazdrością o żydowski majątek". Samo życie. Ale tez Poznań jest ważnym miejscem pamięci dla rozproszonych po świecie Żydów. Proszę zwrócić uwagę na rozmową z Rafałem Witkowskim. Kolejne z zaskoczeń przy tym przeczytaniu. I to tez kolejna wartość dodana wynikająca z lektury książki Piotra Świątkowskiego. Warto przyswoić sobie mądrość wypowiedzi prof. Macieja Franza, kiedy wypowiada się na temat nadpomnikowatości myślenia rodaków: "Wydaje nam się, że jak postawimy pomnik, to jesteśmy moralnie usprawiedliwieni. Jakby pamięć można było zamknąć w pomniku. Potem mijamy pomniki i ich nie widzimy. Szarość pochłania pomnik już dzień po uroczystym odsłonięciu". Pozostawiam pod rozwagę obecnym decydentom...
Nie spodziewałem się, że w książce o okupacji Wielkopolski (Kraju Warty) przyjdzie mi czytać o marszałku Józefie Piłsudskim czy generale Józefie Dowbor-Muśnickim. Zgadzam się z cytowaną opinią: "BEZ SZERSZEGO KONTEKSTU NIE MA HISTORII. BEZ ZROZUMIENIA POWSTANIA WIELKOPOLSKIEGO NIE ZROZUMIE SIĘ WARTHEGAU". Podważania bezsporności tych dwóch zadań nikt o zdrowych zmysłach się nie odważy. Tym bardziej książka Piotra Świątkowskiego utwierdza w nas przekonanie: trzeba ja przeczytać, trzeba ją zrozumieć. Nie twierdzę, że to łagodna pigułka. Chwilami musimy zderzyć się z tym, czym była okupacja, jak zachowywali się Polacy, czy nad Wartą stąpały same anioły?
"Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty" (Wydawnictwa Rebis), to potrzebna książka. Również mi. Jestem już trzecim pokoleniem urodzonym poza Wielkopolską. Wracam do niej jednak, jak do mego Matecznika, Ojcowizny. Ślady zostały na cmentarzach Targowej Górki, Nekli, Miłosławia, Bagrowa, Środy Wielkopolskiej czy Szlachcina, gdzie pozostały groby moich przodków, krewnych i powinowatych. Jest też w murach więzienia we Wronkach wpisana męka mego dziadka (którego matka z Gierłatowa, a ojciec z Karolewa), który cudem przeżył stalinowskie więzienie. Pozwalam sobie chodzić po Poznaniu, jako m o i m mieście, choć nikt z antenatów tam nigdy (jak sięgam wiedzą do XVIII w.) nie mieszkał. Pochylmy się nad losem Wielkopolski. Uznajmy fakt: tak, niewiele (lub nic) na t e n temat wiem, wiedziałem. Piotr Świątkowski zadbał, abyśmy poznali relacje licznych świadków, historyków - i los Warthegau nie był dla nas historyczną białą plamą.
PS: To "Przeczytanie..." poświęcam pamięci moich krewnych, którzy zostali zamordowani przez hitlerowskich/niemieckich okupantów: Hieronima GRZYMSKIEGO i Piotra GRZYBOWSKIEGO
* miłośnikom historii Wielkopolski nie jest obce to nazwisko, tym bardziej, że Dom Wydawniczy Rebis wydał m. in. tegoż "Powstanie wielkopolskie 1918-1919", "Nie tylko orężem. Bohaterowie wielkopolskiej drogi do niepodległości", czy "Wielkopolanie pod bronią 1768 - 1921. Udział mieszkańców regionu w powstaniach narodowych" - wszystkie te pozycje w zasięgu mego wzroku
** patrz na tym blogu cykl: Nekropolie - wizyta 3 (2 XI 2013)
"Polacy sporo wiedzą o Niemczech, Niemcy niewiele o Polsce [...] Z przykrością stwierdzam, że dotyczy to również niemieckich historyków" - P. Świątkowski cytuje m. in. wypowiedź profesora Stanisława Żerko. Jest też wypowiedź profesora socjologii Andrzeja Saksona, który uświadamia nam naszą... ułomność: "Gdy przysłuchuję się niemieckiemu dyskursowi, dochodzę do wniosku, że to Polacy powinni przeprosić Niemców za wypędzenia z 1945 r. To efekt naszej polityki historycznej, a właściwie jej braku. [...] Jeśli my nie będziemy kreować pozytywnego wizerunku Polski, to nie zrobią tego ani Niemcy, ani Rosjanie, ani Amerykanie". To oczywiście odpowiedź na fantazyjne pomysły rządzących, aby ktoś za nas (czyta: Hollywood) nakręcił film, obstawił go oscarowymi gwiazdami i dopiero by poszło wpięty różnym bluźniercom. Nie dopatrujmy się li tylko niewiedzy na Zachodzie, u niemieckiego sąsiada. Warto zapamiętać wypowiedź poznańskiego historyka Jarosława Burchardta. Analizował zawartość polskich podręczników pod kątem poznańskich śladów, oto do jakich konkluzji doszedł: "O powstaniu wielkopolskim są dwa zdania, a o życiu w Kraju Warty nie ma praktycznie nic. Polacy nie zdają sobie sprawy, że Generalne gubernatorstwo i polskie ziemie na zachodzie wcielone do Rzeszy to są dwa różne światy". Dorzuciłbym od siebie także Okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie / Reichsgau Danzig-Westpreußen. Gdyby poza nami (tj. potomkami tych, którzy TO przeżyli), to nie byłoby perfidnej, podlej i obrzydliwej manipulacji z "dziadkiem z Wehrmachtu"!
I dlatego bardzo dobrze, że doczekaliśmy się książki pana Piotra Świątkowskiego. "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty", to bardzo ważna pozycja, która jest najnowszym, najświeższym spojrzeniem na okoliczności okupacji Wielkopolski przez Niemców w latach 1939-1945. Tym bardziej, że Wydawnictwo Rebis poświęciło oddzielną publikację Generalnemu Gubernatorstwu (patrz odc. 63 tego cyklu). A z samego faktu "przyrodzenia" jest zobowiązane, aby oświecać nam obraz tego, co działo się w Poznaniu, w chwilach, kiedy swój ponury cień rzucał na gród Przemysła Arthur Greiser (1897-1946). O zgrozo urodzony w Środzie Wielkopolskiej, tak bliskiej memu historycznemu sercu, z racji ślubu w 1764 r. moich praprapraprapradziadów Michała i Anny ze Skrzyńskich małżonków Pieczyńskich (trzy pokolenia moich Pieczyńskich wzrastała w tym prastarym mieści; może dalej tam mieszkają?). Nie po raz pierwszy mam okazję przypomnieć o swym wielkopolskim rodowodzie.
Chcę uspokoić pana J. Burchardta: może i podręczniki milczą o wielu faktach (o zbrodniach na bydgoszczanach też nie ma szaleństwa w rozpisywaniu), ale osobiście sporo mówię o poznańskim Forcie VII. Odwiedziłem go osobiście. Wizyta w kazamatach przy ul. Polskiej siedzi w e mnie. Nawet ostatnio na lekcji pokazywałem list/gryps, jaki fotografowałem w tym miejscu kaźni. Nie ukrywam, że jestem zaskoczony, że są problemy z... klasyfikacją tej mordowni: "Niemcom w wymazaniu z pamięci obozu koncentracyjnego w Poznaniu pomogły polskie władze. Po procesie Arthura Greisera Polska uznała Fort VII za obóz koncentracyjny Nie udało się przejść obojętnie wobec zeznań więźniów na procesie kata Wielkopolski. [...] W latach osiemdziesiątych zaczęły się problemy. Nie ma dokumentów - nie było obozu. W latach dziewięćdziesiątych na oficjalnej liście obozów pominięto poznański Fort VII". Czytam za panem P. Świątkowskim i przecieram ze zdziwienia oczy. O co w tym wszystkim chodzi? To jakiś ponury żart? Mogę tylko przepraszać, że do dziś nie napisałem niczego na temat tego straszliwego miejsca. Mea culpa!... Potem dziwimy się, że Niemcy produkują taki serial, jak "Unsere Mütter, Unsere Väter"?! Jest o nim również wzmianka w "Polakom i psom wstęp wzbroniony...", pisałem i ja (patrz wpis z 22 VI 2013 r.).
"Arthurek lubił się bić. [...] Rada pedagogiczna gimnazjum w Inowrocławiu, a zasiadali w niej sami Niemcy, wyrzucili Arthurka ze szkoły na zbity pysk. Taki to był urwis" - to nie jest jakieś lokalne wcielenie Mikołajka czy Szatana z 7-mej klasy. To z jego ust, dorosłego Arthura, popłynęły słowa pełne grozy, jaki usłyszeli mieszkańcy w rodzimej Środzie Wielkopolskiej: "Każdy Polak, który podniesie tylko rękę na Niemca, będzie wymazany z rejestru osób żyjących na świecie. W dwadzieścia cztery godziny stanie się dzieckiem śmierci". Tak, to gauleiter Arthur Greiser! Cytatów jest znacznie więcej: "Nie przyszedłem, by głaskać w jedwabnych rękawiczkach kilku niemieckich proboszczów, którzy wytrzymali próbę. ale by wytępić naród polski". Wymienia się miejsca kaźni, jak wiele bliskich memu sercu: Środa, Kostrzyn, Leszno, Nekla. Jest i opinia samego A. Hitlera: "Czym dla Anglii były Indie, tym dla nas będzie przestrzeń na Wschodzie" i to udowadnianie germańskości Wielkopolski! Trudno, bym przytoczył tu każdy interesujący mnie cytat. Wraca zestawianie realiów okupacyjnych w GG i Warthegau, cytuję przytaczaną wypowiedź dr Agnieszki Łuczak (IPN): "Jedynym prawem Polaków była praca. Były takie okresy, że tydzień pracy wynosił osiemdziesiąt godzin. Nie było urlopów. Kto nie pracował, ten nie dostawał kartek żywnościowych. Zupełnie inaczej było w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie wszyscy mogli kombinować, a konspiratorzy mieli fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu". Ciekawe jest moim zdaniem, że wielu pracowników gauleitera oceniała go wyjątkowo... pozytywnie. Wychodzi, że to był "ludzki pan"? Jest i inna wypowiedź dr A. Łuczak na temat segregacji rasowej, jak dotykała Polaków choćby w sklepach: wyznaczone godziny sprzedaży, ustępowanie Niemcom, połowę mniejsze porcje niż Niemcom! Proszę zwrócić uwagę na wielkopolski zmysł w szmuglowaniu mięsa, wędlin.
Woda+maggi+płatki owsiane+drożdże+cebula+przyprawy+tłuszcz = ? Co to takiego? A okupacyjny przepis na... wątrobiankę! Ziemniaki+cukier+olejek migdałowy = domowa receptura na cukierki, tzw. "pyreczki" marcepanowe! Tak, dzięki dociekliwości i drobiazgowości Autora mamy okazję zajrzeć do kuchni, garnków, na talerze Wielkopolan tego okrutnego okresu. Proszę sobie przypomnieć "szyszki" z czasów PRL-u, kiedy rarytasem była tabliczka czekolady. Trudno stawiać znaki równości, ale zapobiegliwość kulinarna to chyba jednak nasza cecha narodowa.
Tytuł książki ("Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty") nie wziął się z powietrza: "Psy mogą być wprowadzane do parku na smyczy, Polakom zaś wejście surowo wzbronione" - to w Kaliszu, a w Turku "Polakom i psom wstęp wzbroniony" - takie tabliczki wieszano na wejściach do miejskich parków. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to przed 1939 r. identyczne w treści i formie pojawiały się napisy bodaj w Gdańsku-Oliwie.
"A teraz najtrudniejszą dla mnie rzeczą jest pożegnać się z Tobą, moja kózko. (...) Mogę tylko zapewnić Cię, że jesteś wielką miłością mojego życia" - to też Arthur Greiser, w 1946 r. Z listu do żony, kiedy już wiedział, że wyrok jest tylko jeden: śmierć przez powieszenie. Nie wiedziałem, że wysłał list do samego papieża Piusa XII."Większość zdeklarowanych hitlerowców była przekonana, że idzie na szafot za niewinność i za wierność ideałom. Nic nowego. Z drugiej strony dobrze się stało, że publiczne egzekucje wachmanów ze Stutthofu i Greisera były ostatnimi. Dożywocie nie wchodziło w grę" - to opinia poznańskiego historyka dra Marka Rezlera*. "Sznur udusił Potwora o siódmej rano w niedzielę, 21 lipca 1946 roku. Katem został kelner z restauracji «Smakosz». Nie miał kwalifikacji w dziedzinie wieszania ludzi, ale posiadał elegancki frak. [...] Dyndającego na sznurze Potwora odzianego w garnitur oglądało piętnaście tysięcy ludzi. Przed śmiercią mamrotał pod nosem modlitwę. Ludzie milczeli. Po wszystkim kelner zdjął rękawiczki i odrzucił je z obrzydzeniem" - niezwykle plastycznie opisuje to wydarzenie Piotr Świątkowski. Zastanawiam się czy używanie synonimu "Potwór" przystoi rzetelnej publikacji historycznej?
"Wysiedlano Żydów, Polaków i Polaków napływowych. Tych, którzy sprowadzili się do Wielkopolski po pierwszej wojnie światowej. Do Generalnego Gubernatorstwa jechali alkoholicy, prostytutki, niepełnosprawni, przestępcy, chorzy psychicznie i chorzy na polskość. Pierwszeństwo mieli inteligencja i Żydzi. Na listach znalazły się nazwiska nauczycieli. Polski nauczyciel-wychowawca był wrogiem Rzeszy" - to zaledwie drobny "wycinek" z polityki deportacyjnej, jaką z brutalną skrupulatnością wykonywał A. Greiser w Kraju Warty. Mamy cytowane relacje świadków tamtych zdarzeń. Budują one obraz nieludzkich warunków, pogardy, odwetu. Od otrzymywanych pisemnych dekretów wysiedlenia nie przewidywano żadnej formy odwołania. Okazuje się, że zdarzały się przypadki volksdeutschów, którzy uprzedzali polskich sąsiadów o czekającej ich deportacji do GG. Czy bezinteresownie? Proszę sprawdzić. Zaskakujące, że jeszcze dziś wielu żyjących przesiedleńców nie może korzystać ze statusu kombatanta, bo obóz w jakim przebywali nie znalazł się na... urzędowe liście? Zaskoczyć może opinia: "Nie można zrozumieć Holokaustu i wypędzeń bez zrozumienia deportacji z Kraju Warty". Choćby dla zrozumienia powagi tego sformułowania warto sięgnąć po książkę P. Świątkowskiego.
"Nie ma Pan pojęcia, jak szybko człowiek się pali! Jak najlepszy węgiel, jak nafta, tak się pali! Po spaleniu ludzi my musieliśmy chyłkiem pełzać tym podziemnym korytarzem do popieliska i wybierać popiół. [...] Wydobywaliśmy z tego popiołu jeszcze niespalone resztki kości i tłukliśmy ubijaczami na proch" - to wspomnienie jednego z uciekinierów z SS-Sonderkommando Kulmhof (obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem), Mordechaja Żurawskiego. To racja, że o tym miejscu zagłady wiemy bardzo niewiele. Gdyby nie mój serdeczny przyjaciel i znawca tematyki holocaustu Michał Wawrzyński może dopiero czytając książkę "Polakom i psom wstęp wzbroniony..." dowiedziałbym się o tym miejscu. Z tego samego źródła pochodzi inna, bardzo okrutna opowieść o opróżnianiu wagonów, które transportowały Żydów: "Wielu jeszcze żyło. (...) Wołali niektórzy: Boże! Co wy ze mną robicie! Ja jeszcze żyję! (Tych żywych wrzucali do pieca). Jeden z naszych poznał rodzoną siostrę i wrzucił ją do pieca, mimo że jeszcze żyła". Rozdział poświęcony martyrologii Żydów w Chełmnie jest też... swoistym oskarżeniem o zaniechaniu państwa polskiego wobec ofiar, wobec polskich Żydów, wobec Żydów. Smutne.
Książka Piotra Świątkowskiego, to ważne dopełnienie tego, co przeciętny Polak w ogóle wie o okupacji. Pewnie, dla przeciętnego odbiorcy lokalnej historii, tej małej Ojczyzny, wiele z faktów tu opisanych, to oczywistości. Nie zdziwiłbym się jednak, jakby gro rodaków przecierało ze zdziwieniem swe oczy. Życie kulturalne pod najokrutniejsza z okupacji (niemiecką/hitlerowską/nazistowską) dla wielu ogranicza się do Warszawy. To, jak ratowano się w tej materii w Poznaniu, to dopiero heroizm! Cały czas nie wolno nam zapominać, że to była Rzesza! Nie namiastka, kadłub po-polski. Tu nie było polskiej prasy, koncesjonowanych teatrzyków - tu nie wolno było (jak również w mej rodzimej Bydgoszczy) pisnąć po polsku słowa! "Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty" powinna bezwzględnie trafić na półkę każdej szkolnej biblioteki! Znajdziemy tu mnóstwo cytatów, źródeł do uzupełnienia wiedzy. W tym choćby wypowiedzi prof. Stefana Stuligrosza (1920-2009). Pewnie, że najcenniejszym są wspomnienia prof. Jerzego Skurczewskiego (1924-1995): "Niemcy walczyli z Kościołem katolickim, ale pozwolili na nabożeństwa w dwóch kościołach: św. Wojciecha na Skałce** i Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu. do tych dwóch kościołów ograniczyło się życie muzyczne publicznie wykonywane w Poznaniu".
"Więźniowie fortu w ciągu pięciu miesięcy tracili połowę masy ciała. Śmierć był kwestią czasu. Co dwa dni człowiek dostawał kubek zupy. Do kilku kotłów wrzucano piętnaście kilogramów kości, które później zjadały esesmańskie psy. Ludzie dostawali wodę z odrobiną marchwi lub zgniłych ziemniaków" - to drobny wycinek z życia/przeżycia w osławionym Forcie VII. Porazić może stwierdzenie Autora (oparte przecież nie o Jego fantazję czy historyczną pomysłowość): "Wyjazd do Auschwitz był wielkim szczęściem, mimo że wszyscy wiedzieli, że to obóz śmierci. Auschwitz było marzeniem w Forcie VII". Kolejne przecieranie oczu przy tej lekturze. Skoro czytamy m. in. o przybierających na wadze w KL Mauthausen? Historia Fortu VII zasługuje (powtarzam się) na oddzielne przez mnie potraktowanie. Wiem. Jeden jeszcze, zaskakujący cytat z całości: "Komendanci więzienia w Rawiczu i Wronkach odmawiali przyjmowania więźniów z Konzentrationslager Fort VII Posen. Nie potrzebowali trupów, które psują statystykę. [...] Nawet poznańskie Gestapo skarżyło się na załogę fortu do Himmlera". Ze swej strony mogę tylko apelować: będąc w Poznaniu odwiedźcie Fort VII. Co tam koziołki! Ul. Polska, to krzyk pamięci za tymi, co przeszli przez to piekło lub oddali tu swe życie. To tam zginął m. in. doktor Franciszek Witaszek, szef Okręgu Poznańskiego Związku Odwetu. Kolejna poruszająca historia.
"Niemcy urządzili pokazowe wieszanie. Zwieźli najpierw wszystkich Żydów z najbliższych obozów i skazani musieli się sami kolejno wieszać. Szubienica stała długo na skraju lasu. Nie możemy pojąć bestialstwa hitlerowców. Potem Żydów gdzieś wywieźli. Ich miejsce zajęli jeńcy francuscy" - obraz wielkopolskiego Holocaustu. Trudno obojętnie przejść wobec tego "metodycznego mordu" na Narodzie Wybranym. Ale proszę zwrócić uwagę, że jest to też lekcja na temat poznańskiego antysemityzmu. W dwóch miejscach znajdziemy pouczające sformułowania: "Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku znakomita część Żydów mówiących po niemiecku, Żydów niemieckich, wyjechała w głąb Republiki Weimarskiej. Ale to nie znaczy, że z Poznania wyjechał antysemityzm". Do tej nuty wraca autor opisując choćby formalności związane z niejakim Franzem Kantorowiczem, który w 1920 r. sprzedał Bankowi Przemysłowemu wytwórnię wódek. Zastrzegł, aby akt notarialny był sporządzony po niemiecku: "Tak w Poznaniu narodził się antysemityzm. Bez Żydów, ale z zazdrością o żydowski majątek". Samo życie. Ale tez Poznań jest ważnym miejscem pamięci dla rozproszonych po świecie Żydów. Proszę zwrócić uwagę na rozmową z Rafałem Witkowskim. Kolejne z zaskoczeń przy tym przeczytaniu. I to tez kolejna wartość dodana wynikająca z lektury książki Piotra Świątkowskiego. Warto przyswoić sobie mądrość wypowiedzi prof. Macieja Franza, kiedy wypowiada się na temat nadpomnikowatości myślenia rodaków: "Wydaje nam się, że jak postawimy pomnik, to jesteśmy moralnie usprawiedliwieni. Jakby pamięć można było zamknąć w pomniku. Potem mijamy pomniki i ich nie widzimy. Szarość pochłania pomnik już dzień po uroczystym odsłonięciu". Pozostawiam pod rozwagę obecnym decydentom...
Nie spodziewałem się, że w książce o okupacji Wielkopolski (Kraju Warty) przyjdzie mi czytać o marszałku Józefie Piłsudskim czy generale Józefie Dowbor-Muśnickim. Zgadzam się z cytowaną opinią: "BEZ SZERSZEGO KONTEKSTU NIE MA HISTORII. BEZ ZROZUMIENIA POWSTANIA WIELKOPOLSKIEGO NIE ZROZUMIE SIĘ WARTHEGAU". Podważania bezsporności tych dwóch zadań nikt o zdrowych zmysłach się nie odważy. Tym bardziej książka Piotra Świątkowskiego utwierdza w nas przekonanie: trzeba ja przeczytać, trzeba ją zrozumieć. Nie twierdzę, że to łagodna pigułka. Chwilami musimy zderzyć się z tym, czym była okupacja, jak zachowywali się Polacy, czy nad Wartą stąpały same anioły?
"Polakom i psom wstęp wzbroniony. Niemiecka okupacja w Kraju Warty" (Wydawnictwa Rebis), to potrzebna książka. Również mi. Jestem już trzecim pokoleniem urodzonym poza Wielkopolską. Wracam do niej jednak, jak do mego Matecznika, Ojcowizny. Ślady zostały na cmentarzach Targowej Górki, Nekli, Miłosławia, Bagrowa, Środy Wielkopolskiej czy Szlachcina, gdzie pozostały groby moich przodków, krewnych i powinowatych. Jest też w murach więzienia we Wronkach wpisana męka mego dziadka (którego matka z Gierłatowa, a ojciec z Karolewa), który cudem przeżył stalinowskie więzienie. Pozwalam sobie chodzić po Poznaniu, jako m o i m mieście, choć nikt z antenatów tam nigdy (jak sięgam wiedzą do XVIII w.) nie mieszkał. Pochylmy się nad losem Wielkopolski. Uznajmy fakt: tak, niewiele (lub nic) na t e n temat wiem, wiedziałem. Piotr Świątkowski zadbał, abyśmy poznali relacje licznych świadków, historyków - i los Warthegau nie był dla nas historyczną białą plamą.
PS: To "Przeczytanie..." poświęcam pamięci moich krewnych, którzy zostali zamordowani przez hitlerowskich/niemieckich okupantów: Hieronima GRZYMSKIEGO i Piotra GRZYBOWSKIEGO
* miłośnikom historii Wielkopolski nie jest obce to nazwisko, tym bardziej, że Dom Wydawniczy Rebis wydał m. in. tegoż "Powstanie wielkopolskie 1918-1919", "Nie tylko orężem. Bohaterowie wielkopolskiej drogi do niepodległości", czy "Wielkopolanie pod bronią 1768 - 1921. Udział mieszkańców regionu w powstaniach narodowych" - wszystkie te pozycje w zasięgu mego wzroku
** patrz na tym blogu cykl: Nekropolie - wizyta 3 (2 XI 2013)
"A teraz najtrudniejszą dla mnie rzeczą jest pożegnać się z Tobą, moja kózko. (...) Mogę tylko zapewnić Cię, że jesteś wielką miłością mojego życia"
OdpowiedzUsuńSłowa pełne czułości, po tych wszystkich cytatach pełnych okrucieństwa i pogardy dla innych nacji...
Zastanawiam się gdzie kończy się człowieczeństwo, a zaczyna automatyzm w wykonywaniu rozkazów w przeświadczeniu o własnej wyższości...
Niepojęta służebność wobec zbrodniczej ideologii. Niepojęte.
OdpowiedzUsuń