środa, kwietnia 12, 2017
Przeczytania... (207) Jennifer Jordan "Okrutny szczyt. Kobiety na K2" (Wydawnictwo Dolnośląskie)
"Kurwa, wymamrotała pod nosem. Było to najbardziej wulgarne ze słów w języku polskim, jakiego można było użyć. Tak wulgarne, że pozwolić sobie na jego wypowiedzenie mogła wyłącznie w towarzystwie osób nie władających jej językiem. Po prostu było zbyt plugawe. Używała go w podobny sposób, jak osoby anglojęzyczne słowa «funk» w zależności od tego, do kogo się zwracała, lub jak bardzo wkurzona lub zadowolona była w danym momencie. Jednak «kurwa» miało znacznie większy potencjał" - to było otwarcie książki na chybił-trafił. Trafiłem na stronę 95. Czy mamy wątpliwości (patrząc na tytuł), kogo Autorka miała na myśli?... Nie wierzę, aby ktoś miał wątpliwości. Himalaje! K2! Kobieta rzucająca "k..."! Polka! To mogła być t y l k o ONA: Wanda RUTKIEWICZ (1943-1992). Wydawnictwo Dolnośląskie robi doskonałą robotę: odsłania nam kolejną himalajską historię. A nie mam sił, aby się przed nią bronić. Tak, dla mnie to wspaniała oderwanie się od historii wojen, niuansów polityki, wzajemnej podłości, wielkości i małostkowości. Czy jej nie spotkamy na kartach książki Jennifer Jordan pt. "Okrutny szczyt. Kobiety na K2", w tłumaczeniu Piotra Pawlaczka. 8611 m n.p.m. czeka na czytelników. To nie będzie pierwsze spotkanie ze szczytem w tym cyklu. Proszę wrócić do odcinka 122. Pozwoliłem sobie też wspomnieć o tym ośmiotysięczniku w odc. 3 opowiadania pt. "Le Roi Est Une Femme...". Teraz wracam na te niezwykłe metry nad poziomem morza.
Jennifer Jordan zabiera nas w niezwykłą podróż. Cytuję, to co napisano na ostatniej stronie okładki: "Jennifer Jordan śledzi losy pięciu kobiet, które rzuciły wyzwanie tej bezwzględnej górze i stanęły na jej szczycie. Trzy z nich zginęły podczas zejścia z K2, dwie pozostałe, w tym Polak Wanda Rutkiewicz - w trakcie innych górskich wypraw. Kim były? Dlaczego wybrały życie na krawędzi? Czy dogoniła swoje marzenia?".
Nie jestem górską kozicą. A jednak góry mnie fascynują. Ludzie gór mnie fascynują. Dlatego po raz kolejny cieszy mnie książka o K2. Nie miałem złudzeń: to rzecz o sile woli, triumfie i śmierci. Trudno, aby po raz kolejny nie wracały pytania: po co TAM idziecie? co chcecie udowodnić? Jaki laik chyba nie mam prawa stawiać takich pytań. Odpowiedź jest banalna, wyrażona przez kogoś innego: idą w góry, bo one są. Doszukiwać się logiki? Po prostu staję do kolejnego spotkania z KOBIETAMI, które odważyły się stanąć na szczycie K2! To wystarczający powód, aby wziąć do ręki książkę Jennifer Jordan. Sama zaczęła stawiać sobie pytania: "Kim były te zagadkowe dusze, które zapragnęły przekroczyć «strefę śmierci», i skąd brała się w nich owa przyjemność z dosłownie porażającego umysł doświadczenia, w którym człowiek na własne życzenie uśmierca w przeciągu minut miliony komórek mózgu?". Bohaterkami swej książki uczyniła (czy zrobiło to po prostu życie?) pięć himalaistek. Oto ONE:
LILIANE BARRARD (1948-1986)
ALISON HARGREAVES (1962-1995)
CHANTAL MAUDUIT (1964-1998)
WANDA RUTKIEWICZ (1943-1992)
JULIE TULLIUS (1939-1986)
- średnia wieku, to 40,2 -
Zgadzam się z tym, co napisała Autorka we "Wstępie": "Oto mają więc Państwo przed sobą rezultat moich najbardziej wytężonych wysiłków, aby wprowadzić te kilka postaci Waszego życia. Mam nadzieje, że moja relacja jest rzetelna, uczciwa i frapująca. [...] Moim zamiarem jest po prostu podzielenie się z Wami opowieściami o pięciu wyjątkowych kobietach, które postanowiły żyć na krawędzi śmierci i które ostatecznie tamże dokonały swego żywota". Liliane, Alison, Chantal, Julie pewnie na dobre nie utkną w naszej zawodnej pamięci. Będziemy pamiętali, że tyle ich zginęło, ale imiona czy ich nazwiska trudno będzie jednak utrwalić. Chcę wierzyć, że czas zachowa ślad, jaki zostawiła Wanda Rutkiewicz. Wychodzi na to, że to Polka była najstarsza w chwili swej wspinaczkowej śmierci. Wspomnijmy choć JĄ 13 maja, kiedy to minie ćwierć wieku od JEJ śmierci na stokach Kanczendzongi.
Pięć żyć! Pięć triumfów! Pięć śmierci! Odzieram książkę Jennifer Jordan z jej smaku? "Okrutny szczyt" jest opowieścią o NICH, pragnieniach, słabościach, chęci walki, zdobywaniu. Nie mogę się pogodzić ze śmiercią tych dziewczyn, kobiet, herosek. Pewnie, że najbardziej serducho bije przy dziewczynie z Kresów. Jest Jej zdjęcie z Jerzym Kukuczką i to z września 1987 r. Wyciąłem dokładnie TO z jakiejś gazety (możliwe, że z "Wprost") i zrobiłem sobie z niego... okładkę do moich nauczycielskich rozkładów materiału. "Stojąc na szczycie, byłam w czystej ekstazie. K2 była górą moich marzeń przez tak wiele lat" - t a k ą chcę zapamiętać Wandę Rutkiewicz. W chwili triumfu! W chwili spełnienia marzeń! Napawa dumą, kiedy czytamy: "O godzinie 10.00 Wanda postawiła ostatnie, wymęczone kroki na drodze ku szczytowi. W odróżnieniu od wierzchołka Everestu, który ma wielkość blatu stołu, ten na K2 rozciąga się szeroko dookoła niej i był płaski. Można by go przyrównać prawie do wielkości sporego pokoju. Wystarczyłoby w nim miejsca, by zatańczyć. Właśnie to miała ochotę zrobić, gdy o godzinie 10.15 została pierwszą kobietą i pierwszą Polska, która odcisnęła swój ślad na szczycie drugiej co do wielkości góry świata". Niech nikt nie czaruje: jesteśmy dumni! Jakbyśmy sami tam byli i zostawili tam swój ślad. Bo wszelkie zwycięstwa są... NASZYMI!
"Miała długie, gęste ciemnobrązowe włosy, które często nosiła rozpuszczone i w wieku trzydziestu siedmiu lat zachowała zgrabną figurę kobiety znacznie młodszej. Nie znała w ogóle angielskiego i braki językowe rekompensowała szerokim, przyjaznym uśmiechem" - to o Liliane Berrard. Czemu nie cytat ze wspinaczki w góry? Prosta odpowiedź: bo nie! Bo chcę przy okazji wysupłać jakimi osobami były,te co porywały się na K2. Pisanie o urodzie himalaistki chyba nie będzie poczytywane jako...seksizm piszącego. "Liliane - charakteryzuje swoją bohaterkę Autorka «Okrutnego szczytu...» - podchodziła do wyzwania i ryzyka oferowanego przez góry z pewnego rodzaju wesołym dystansem, ale nie wykazywała prawdziwego entuzjazmu ani radości z innych powodów niż ten, że jest z Maurice'em. W przeciwieństwie do wielu alpinistów nie skupiała swej uwagi wyłącznie na górach". Patrzymy na ostatnie zdjęcie Liliane. Zachowało się na kliszy aparatu jej męża, Maurice'a Barrarda. "Po owinięciu ciała Francuzki płótnem namiotowym i przywiązaniu do prowizorycznych noszy z nart, rozpoczął się smutny przemarsz pod Kopiec Gilkeya. W miarę jak uroczysty kondukt przesuwał się w dół po lodowcu, dołączali się do niego kolejni alpiniści. Przynajmniej na jedno popołudnie w podzielonej bazie zniknęły wszelkie kłótnie, wszystkie narodowości, cały egoizm". Dopiero dwanaście lat później, w 1998, Heidi Howkins (amerykańska alpinistka): "...rozglądał się po szerokiej przestrzeni lodowca i wydawało jej się, że widzi na powierzchni coś czarnego. ?Zbliżywszy się dostrzegła postrzępioną koszulę - wciąż kryjącą pod sobą ludzkie ciało". Znalazła! To by Maurice! "Po dwunastu latach Liliane wreszcie odnalazła go na swej łące" - jest w tym zdaniu Jennifer Jordan coś optymistycznego. Tak sądzę.
Czy w książce o K2 spodziewalibyśmy się odwołań do... II wojny światowej? Wątpię. "A takie są?" - dziwi się przyszła Czytelniczka. Są. Kiedy poznajemy niezwykłe losy Julie Tullius. Czy to mozliwe, aby ktoś bez morderczego przygotowania, zdobywania choćby alpejskich szczytów mógł porwać się na wyprawę w Himalaje? Od pokonywania angielskich skałek zaraz na ośmiotysięcznik! Taka jest historia. Gdyby TO ktoś wymyślił wielu z nas powiedziałoby: kicz! blaga! niemożliwość! a jednak się zdarzyło. To Julie Tullius. "Pod wieloma względami Julie Tullius była ostatnią osobą, której spotkania można by się spodziewać w Himalajach" - to już Jennifer Jordan. Po takich stanowczościach tym bardziej chcemy z NIĄ iść w górę! Na szczyt! Opinia uczestnika, Jima Currana: "Zawsze uważałem, że w pewnym sensie ominął ją dość spory kawał wysokogórskiej praktyki przez to, że praktycznie ze skałek przeskoczyła w Himalaje, nie robiąc zbyt wiele w międzyczasie. Zawsze więc pojawiał się pewien znak zapytania. Skąd się właściwie tu wzięła?".
Na drodze upartej Brytyjki znalazł się ktoś ważny. Ważniejszy od rodziny? Proszę wczytać się w pełne żalu słowa Chrisa, syna Julie. To jest właściwie oskarżenie wobec matki, której praktycznie nie... miał. Pochłonęły ją Himalaje i Kurt Diemberger. Trudno nie zgodzić się z tym, co napisała Jennifer Jordan: "Są w życiu takie chwile, po których już nigdy nie będzie ono do końca takie samo. Czasem tez spotykamy ludzi, którzy natychmiast przenikają do naszego życia nie mamy cienia wątpliwości, że pozostaną w nim do końca". Kimś takim był Kurt. Na życie i śmierć. Świadomie przestawiłem szyk.
Sezon 1986 r. zbierał okrutne żniwo. 8611 m. n . p. m. kazało słono płacić za marzenia. Czytamy wręcz o "czarnym lecie '86". Dotykamy tych dramatów. Nie mogą nie poruszyć wątki... polskie. Trudno otrząsnąć się po łzach Wandy Rutkiewicz: "...cicho szlochała. Pospieszyła razem z resztą alpinistów, pewna, że można go [tj. Renata Casarotta - przyp. KN] uratować i zdeterminowana, by zapobiec kolejnej tragedii. Lato triumfu stało się dla niej latem najczarniejszych wspomnień. Pisała później: «Nie potrafię cieszyć się zdobyciem szczytu K2. [...] W 1986 roku straciłam zbyt wielu przyjaciół»". Ale jest też ślad po śmierci polskiego alpinisty, Wojciecha Wróża (1942-1986): "...stracił asekurację na luźnym końcu. Było ciemno, więc jego towarzysze [tj. Przemysław Piasecki i Peter Bozik - przyp. KN] raczej tylko poczuli, aniżeli ujrzeli, jak z łopotem leci obok nich w przepaść. Nie krzyczał, gdy spadał na pewną śmierć". Powinienem być wdzięczny Autorce, że tak rzetelnie prowadzi nas po K2. Sam, jak widać, sięgam do Internetu, aby móc spojrzeć w oczy tych, którzy TAM szli. To niezwykła podróż. Że okrutna chwilami? Wiem. Napisze więcej: wkurzająca! Wracają odruchy, jak przy każdej takiej lekturze (a widać, że staram się wracać do tematu): chciałbym chwycić, wyratować, zatrzymać niezatrzymywane!
Odbiegłem od Julie Tullius. Wiem. Ale to dlatego, aby uświadomić, że Jennifer Jordan, kreśli bardzo szeroko panoramę walki o K2. Śmierć W. Wróża nastąpiła w czasie schodzenia ze zdobytego szczytu. To chyba jeden z najokrutniejszych haraczy, jaki składają sobą ONI. "«To nasz wielka chwila» - wyszeptał, gdy padli sobie w objęcia na ostrzu grani szczytowej. Niebo ponad nimi było czyste, usłane pierwszymi popołudniowymi gwiazdami jednak wszystko poniżej sąsiednich szczytów spowiły chmur. Rozglądała się wokół siebie z milczącym podziwem, a jej umysł walczył z narastającym otępieniem, by zarejestrować to, że właśnie została trzecią kobietą i o mały włos pierwszą Brytyjka, która dotarła w to miejsce" - to już J. Jordan. A potem był odwrót. I upadek. Bolesne potrzebowanie! Widzimy bezradność Kurta Diembergera. Widzimy, jak Julie spada! Nie, nie ginie! Los jeszcze wstrzymał wyrok. Jennifer Jordan bardzo plastycznie wciąga nas w swą narrację. Życie jednak gaśnie. Czytamy niemal podręcznik medycyn: obrzęk płuc, obrzęk mózgu, wyciek płynów do mózgu. Odmrożona twarz. I bezradność Kurta: "...dotknął jej ust. Były zimne. Jej organizm zaczynał się wyłączać, dostarczając coraz mniej krwi do zbędnych ust, stóp, rąk i nosa. Pokazała mu sczerniałe palce. W milczeniu zdał sobie sprawę, że straci przynajmniej dwa z nich. [...] Poza wszystkim jednak nigdy nie widział jej tak słabej, bezbronnej. Przycisnął ją mocno do siebie, wtulając w ciepłe puchowe śpiwory". Śmierć nie odstępowała od tego śpiwora. I dokonała swego dzieła: "Stało się. K2 pochłonęła życie trzeciej kobiety, przy trzeciej próbie jej zdobycia. Liczba śmiertelnych ofiar czarnego lata stanęła na dziesięciu". Ale to nie był koniec...
"Miała świadomość, że naraziłaby na szwank atak szczytowy, a nawet życie, wszystkich dookoła siebie, gdyby nadal nie ustępowała. Jakkolwiek kochała góry, nie miała zamiaru wspinać się kosztem narażenia życia innych ani własnego" - tak J. Jordan pisze o innej Polce, "Mrówce". To Dobrosława Miodowicz-Wolf. Jeśli macie historyczne skojarzenia z nazwiskiem panieńskim, to dobrze kojarzycie. To "z tych" Miodowiczów. A jednak dopisała swój żywot do strasznej listy ofiar K2 w letnim sezonie '86... "Mrówka nie dotarła do północy. [...] Jeszcze raz zwyczajnie przysnęła i potrzebowała, by ktoś szturchnięciem ją obudził. Wówczas szłaby dalej. Jednak zabrakło osoby, która wykonałaby ten zbawienny szturchaniec. Mała Mrówka, najsilniejsza z wymizerowanej gromady w obozie IV [...] w końcu straciła cały zapas sił". Był 10 sierpnia.
"Dla Pakistańczyków kobiety dzieliły się na dwa rodzaje: dziewice oraz nie-dziewice, z tym, że do drugiej grupy zaliczały się też żony i prostytutki. W ich mniemaniu Chantal był bez wątpienia dziwką, przybyła do Pakistanu, by między innymi obdzielić wszystkich swa nietuzinkową urodą" - tak Jennifer Jordan wspomina Chantal Mauduit. "Póki mam pod stopami grunt, jestem bezpieczna. ale czy ja przypadkiem nie śnię? Wszystko zdaje się tak nierealne" - i tym promiennym, jak mniemam, cytatem chcę pożegnać K2. Na długo? Nie wiem. 'HOLA! TUTAJ JESTEM!" - i widzimy uśmiechniętą twarz francuskiego triumfu. Nie chcę odchodzić od książki "Okrutny szczyt..." tylko z widokiem bólu, śmierci, bezsilności.
Nikt nie gwarantował, że to będzie lekka i łatwa lektura. Sam tytuł wskazuje, jaki może być ciąg dalszy... Ocieramy się o śmierć tylu. Smutne. Ale czy książka Jennifer Jordan jest nekrologiem? Prędzej hołdem dla tych niezwykłych kobiet, które rzuciły wyzwanie 8611 m n.p.m.
Pięć żyć! Pięć triumfów! Pięć śmierci! Odzieram książkę Jennifer Jordan z jej smaku? "Okrutny szczyt" jest opowieścią o NICH, pragnieniach, słabościach, chęci walki, zdobywaniu. Nie mogę się pogodzić ze śmiercią tych dziewczyn, kobiet, herosek. Pewnie, że najbardziej serducho bije przy dziewczynie z Kresów. Jest Jej zdjęcie z Jerzym Kukuczką i to z września 1987 r. Wyciąłem dokładnie TO z jakiejś gazety (możliwe, że z "Wprost") i zrobiłem sobie z niego... okładkę do moich nauczycielskich rozkładów materiału. "Stojąc na szczycie, byłam w czystej ekstazie. K2 była górą moich marzeń przez tak wiele lat" - t a k ą chcę zapamiętać Wandę Rutkiewicz. W chwili triumfu! W chwili spełnienia marzeń! Napawa dumą, kiedy czytamy: "O godzinie 10.00 Wanda postawiła ostatnie, wymęczone kroki na drodze ku szczytowi. W odróżnieniu od wierzchołka Everestu, który ma wielkość blatu stołu, ten na K2 rozciąga się szeroko dookoła niej i był płaski. Można by go przyrównać prawie do wielkości sporego pokoju. Wystarczyłoby w nim miejsca, by zatańczyć. Właśnie to miała ochotę zrobić, gdy o godzinie 10.15 została pierwszą kobietą i pierwszą Polska, która odcisnęła swój ślad na szczycie drugiej co do wielkości góry świata". Niech nikt nie czaruje: jesteśmy dumni! Jakbyśmy sami tam byli i zostawili tam swój ślad. Bo wszelkie zwycięstwa są... NASZYMI!
"Miała długie, gęste ciemnobrązowe włosy, które często nosiła rozpuszczone i w wieku trzydziestu siedmiu lat zachowała zgrabną figurę kobiety znacznie młodszej. Nie znała w ogóle angielskiego i braki językowe rekompensowała szerokim, przyjaznym uśmiechem" - to o Liliane Berrard. Czemu nie cytat ze wspinaczki w góry? Prosta odpowiedź: bo nie! Bo chcę przy okazji wysupłać jakimi osobami były,te co porywały się na K2. Pisanie o urodzie himalaistki chyba nie będzie poczytywane jako...seksizm piszącego. "Liliane - charakteryzuje swoją bohaterkę Autorka «Okrutnego szczytu...» - podchodziła do wyzwania i ryzyka oferowanego przez góry z pewnego rodzaju wesołym dystansem, ale nie wykazywała prawdziwego entuzjazmu ani radości z innych powodów niż ten, że jest z Maurice'em. W przeciwieństwie do wielu alpinistów nie skupiała swej uwagi wyłącznie na górach". Patrzymy na ostatnie zdjęcie Liliane. Zachowało się na kliszy aparatu jej męża, Maurice'a Barrarda. "Po owinięciu ciała Francuzki płótnem namiotowym i przywiązaniu do prowizorycznych noszy z nart, rozpoczął się smutny przemarsz pod Kopiec Gilkeya. W miarę jak uroczysty kondukt przesuwał się w dół po lodowcu, dołączali się do niego kolejni alpiniści. Przynajmniej na jedno popołudnie w podzielonej bazie zniknęły wszelkie kłótnie, wszystkie narodowości, cały egoizm". Dopiero dwanaście lat później, w 1998, Heidi Howkins (amerykańska alpinistka): "...rozglądał się po szerokiej przestrzeni lodowca i wydawało jej się, że widzi na powierzchni coś czarnego. ?Zbliżywszy się dostrzegła postrzępioną koszulę - wciąż kryjącą pod sobą ludzkie ciało". Znalazła! To by Maurice! "Po dwunastu latach Liliane wreszcie odnalazła go na swej łące" - jest w tym zdaniu Jennifer Jordan coś optymistycznego. Tak sądzę.
Czy w książce o K2 spodziewalibyśmy się odwołań do... II wojny światowej? Wątpię. "A takie są?" - dziwi się przyszła Czytelniczka. Są. Kiedy poznajemy niezwykłe losy Julie Tullius. Czy to mozliwe, aby ktoś bez morderczego przygotowania, zdobywania choćby alpejskich szczytów mógł porwać się na wyprawę w Himalaje? Od pokonywania angielskich skałek zaraz na ośmiotysięcznik! Taka jest historia. Gdyby TO ktoś wymyślił wielu z nas powiedziałoby: kicz! blaga! niemożliwość! a jednak się zdarzyło. To Julie Tullius. "Pod wieloma względami Julie Tullius była ostatnią osobą, której spotkania można by się spodziewać w Himalajach" - to już Jennifer Jordan. Po takich stanowczościach tym bardziej chcemy z NIĄ iść w górę! Na szczyt! Opinia uczestnika, Jima Currana: "Zawsze uważałem, że w pewnym sensie ominął ją dość spory kawał wysokogórskiej praktyki przez to, że praktycznie ze skałek przeskoczyła w Himalaje, nie robiąc zbyt wiele w międzyczasie. Zawsze więc pojawiał się pewien znak zapytania. Skąd się właściwie tu wzięła?".
Na drodze upartej Brytyjki znalazł się ktoś ważny. Ważniejszy od rodziny? Proszę wczytać się w pełne żalu słowa Chrisa, syna Julie. To jest właściwie oskarżenie wobec matki, której praktycznie nie... miał. Pochłonęły ją Himalaje i Kurt Diemberger. Trudno nie zgodzić się z tym, co napisała Jennifer Jordan: "Są w życiu takie chwile, po których już nigdy nie będzie ono do końca takie samo. Czasem tez spotykamy ludzi, którzy natychmiast przenikają do naszego życia nie mamy cienia wątpliwości, że pozostaną w nim do końca". Kimś takim był Kurt. Na życie i śmierć. Świadomie przestawiłem szyk.
Sezon 1986 r. zbierał okrutne żniwo. 8611 m. n . p. m. kazało słono płacić za marzenia. Czytamy wręcz o "czarnym lecie '86". Dotykamy tych dramatów. Nie mogą nie poruszyć wątki... polskie. Trudno otrząsnąć się po łzach Wandy Rutkiewicz: "...cicho szlochała. Pospieszyła razem z resztą alpinistów, pewna, że można go [tj. Renata Casarotta - przyp. KN] uratować i zdeterminowana, by zapobiec kolejnej tragedii. Lato triumfu stało się dla niej latem najczarniejszych wspomnień. Pisała później: «Nie potrafię cieszyć się zdobyciem szczytu K2. [...] W 1986 roku straciłam zbyt wielu przyjaciół»". Ale jest też ślad po śmierci polskiego alpinisty, Wojciecha Wróża (1942-1986): "...stracił asekurację na luźnym końcu. Było ciemno, więc jego towarzysze [tj. Przemysław Piasecki i Peter Bozik - przyp. KN] raczej tylko poczuli, aniżeli ujrzeli, jak z łopotem leci obok nich w przepaść. Nie krzyczał, gdy spadał na pewną śmierć". Powinienem być wdzięczny Autorce, że tak rzetelnie prowadzi nas po K2. Sam, jak widać, sięgam do Internetu, aby móc spojrzeć w oczy tych, którzy TAM szli. To niezwykła podróż. Że okrutna chwilami? Wiem. Napisze więcej: wkurzająca! Wracają odruchy, jak przy każdej takiej lekturze (a widać, że staram się wracać do tematu): chciałbym chwycić, wyratować, zatrzymać niezatrzymywane!
Odbiegłem od Julie Tullius. Wiem. Ale to dlatego, aby uświadomić, że Jennifer Jordan, kreśli bardzo szeroko panoramę walki o K2. Śmierć W. Wróża nastąpiła w czasie schodzenia ze zdobytego szczytu. To chyba jeden z najokrutniejszych haraczy, jaki składają sobą ONI. "«To nasz wielka chwila» - wyszeptał, gdy padli sobie w objęcia na ostrzu grani szczytowej. Niebo ponad nimi było czyste, usłane pierwszymi popołudniowymi gwiazdami jednak wszystko poniżej sąsiednich szczytów spowiły chmur. Rozglądała się wokół siebie z milczącym podziwem, a jej umysł walczył z narastającym otępieniem, by zarejestrować to, że właśnie została trzecią kobietą i o mały włos pierwszą Brytyjka, która dotarła w to miejsce" - to już J. Jordan. A potem był odwrót. I upadek. Bolesne potrzebowanie! Widzimy bezradność Kurta Diembergera. Widzimy, jak Julie spada! Nie, nie ginie! Los jeszcze wstrzymał wyrok. Jennifer Jordan bardzo plastycznie wciąga nas w swą narrację. Życie jednak gaśnie. Czytamy niemal podręcznik medycyn: obrzęk płuc, obrzęk mózgu, wyciek płynów do mózgu. Odmrożona twarz. I bezradność Kurta: "...dotknął jej ust. Były zimne. Jej organizm zaczynał się wyłączać, dostarczając coraz mniej krwi do zbędnych ust, stóp, rąk i nosa. Pokazała mu sczerniałe palce. W milczeniu zdał sobie sprawę, że straci przynajmniej dwa z nich. [...] Poza wszystkim jednak nigdy nie widział jej tak słabej, bezbronnej. Przycisnął ją mocno do siebie, wtulając w ciepłe puchowe śpiwory". Śmierć nie odstępowała od tego śpiwora. I dokonała swego dzieła: "Stało się. K2 pochłonęła życie trzeciej kobiety, przy trzeciej próbie jej zdobycia. Liczba śmiertelnych ofiar czarnego lata stanęła na dziesięciu". Ale to nie był koniec...
"Miała świadomość, że naraziłaby na szwank atak szczytowy, a nawet życie, wszystkich dookoła siebie, gdyby nadal nie ustępowała. Jakkolwiek kochała góry, nie miała zamiaru wspinać się kosztem narażenia życia innych ani własnego" - tak J. Jordan pisze o innej Polce, "Mrówce". To Dobrosława Miodowicz-Wolf. Jeśli macie historyczne skojarzenia z nazwiskiem panieńskim, to dobrze kojarzycie. To "z tych" Miodowiczów. A jednak dopisała swój żywot do strasznej listy ofiar K2 w letnim sezonie '86... "Mrówka nie dotarła do północy. [...] Jeszcze raz zwyczajnie przysnęła i potrzebowała, by ktoś szturchnięciem ją obudził. Wówczas szłaby dalej. Jednak zabrakło osoby, która wykonałaby ten zbawienny szturchaniec. Mała Mrówka, najsilniejsza z wymizerowanej gromady w obozie IV [...] w końcu straciła cały zapas sił". Był 10 sierpnia.
"Dla Pakistańczyków kobiety dzieliły się na dwa rodzaje: dziewice oraz nie-dziewice, z tym, że do drugiej grupy zaliczały się też żony i prostytutki. W ich mniemaniu Chantal był bez wątpienia dziwką, przybyła do Pakistanu, by między innymi obdzielić wszystkich swa nietuzinkową urodą" - tak Jennifer Jordan wspomina Chantal Mauduit. "Póki mam pod stopami grunt, jestem bezpieczna. ale czy ja przypadkiem nie śnię? Wszystko zdaje się tak nierealne" - i tym promiennym, jak mniemam, cytatem chcę pożegnać K2. Na długo? Nie wiem. 'HOLA! TUTAJ JESTEM!" - i widzimy uśmiechniętą twarz francuskiego triumfu. Nie chcę odchodzić od książki "Okrutny szczyt..." tylko z widokiem bólu, śmierci, bezsilności.
Nikt nie gwarantował, że to będzie lekka i łatwa lektura. Sam tytuł wskazuje, jaki może być ciąg dalszy... Ocieramy się o śmierć tylu. Smutne. Ale czy książka Jennifer Jordan jest nekrologiem? Prędzej hołdem dla tych niezwykłych kobiet, które rzuciły wyzwanie 8611 m n.p.m.
"WSZYSCY WYCHODZIMY TAM,
NIE ZASTANAWIAJĄC SIĘ NIGDY,
ŻE NASTĘPNA TO JA MOGĘ ZOSTAĆ W GÓRACH.
BYĆ MOŻE TAK JUŻ MUSI BYĆ. TA GÓRA ZAŚ,
TAK NIEBEZPIECZNA, NIESAMOWITA I PIĘKNA"
- Wanda Rutkiewicz
(pierwsza kobieta na K2)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.