czwartek, marca 30, 2017
Arizona Mountain Man odcinek 7
Boot nie widział, jak wjeżdżali
między wigwamy. Niczym trzy widma? Z niektórych wyglądały zaciekawione i
milczące twarze. Mróz odstraszał jednak i był silniejszy od ciekawości.
Dwa Księżyce zatrzymał swego konia. Roy Wern zrobił to ze swoim mułem.
- Zaczekajcie!
Podszedł do jednego z wigwamów i wszedł do środka.
Roy podszedł do leżącego. Stary ciężko oddychał. Oczy miał zamknięte.
- Śpij.
Stary tylko coś mruknął. Poruszył się na swoim legowisku, jakby chciał się przekręcić. Nie mógł.
Po chwili Dwa Księżyce wrócił w towarzystwie innego Indianina.
- To nasz szaman, Szara Sowa. Weźmiemy go do jego teepee. Chyba stracił przytomność.
- Raczej nie mówił prawdy... stary głupiec! - Roy
Wnieśli Boota do środka. Panował w nim mroczny półmrok i ciężki zaduch. Zapach skór, paleniska i potu mieszały się ze sobą dając efekt jakiegoś kwaśnego rozczynu. Delikatnie ułożyli starego na posłaniu urządzonym ze skór wilków i bizona.
Dwa Księżyce spojrzał na Roya:
- Musimy stąd wyjść. Szara Sowa...
Wskazał na szamana. Roy rozumiał. Wiedział, jak bardzo otaczają tajemnicą swoje kontakty z bogami i duchami. Musiał wierzyć w dobre intencje Szarej Sowy. Nie mieli żadnych szans, aby dotrzeć do jakiejś osady i znaleźć tam pomoc.
Bez słowa wyszli. Roy jeszcze spojrzał na Boota. Jego twarz była spokojna. Oddychał ciężko, ale regularnie.
- Co dalej?
Dwa Księżyce rozłożył ręce.
- Wy to mówicie: wszystko w ręku Boga?
- Tak.
- No to zostaje modlitwa?
Roy westchnął. Nie było w nim resztek gorliwości, jaka charakteryzowała dwa pokolenia Wernów. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio modlił się. Kiedy był w zborze? Pokiwał tylko głową. Był sens, aby teraz szukać pomocy u Najwyższego?
Dwa Księżyce poprowadził go do swego wigwamu. W wejściu stanęła młoda kobieta w widocznej ciąży.
- To moja... siostra...
Dziewczyna tylko skinęła głową. Roy trącił końcówką palców rondo swego kapelusza.
- Jej mąż... zginął...
- Moi?
- Hm... Pytasz czy biali?
Roy z pewnym niepokojem czekał na odpowiedź.
- Wolałbym, żeby to był ktoś z was. Żołnierz. Pokłócił się z Wolnym Orłem... Obaj byli pijani.
- Wolny Orzeł okazał się szybszy?
- Czy wy biali musicie być tak głupi?! - Dwa Księżyce pochylił się nad ogniskiem. - Kiedy przestaniecie traktować nas, jak jakiś wioskowych głupków?! Wolny Orzeł czuł się wolny! Szybował nad naszymi głowami. Zniszczyła go wódka. I zazdrość o...
- Kobietę? - dokończył Roy. Obaj jednocześnie spojrzeli w kierunku dziewczyny. - I zrobił się melodramat.
- Wolny Orzeł pchnął nożem mego szwagra. Sam przywiozłem jego ciało, a potem spaliłem na Zachodnim Uroczysku. A siostra...
- Została wdową.
- I do tego oczekuje swego pierwszego dziecka. Musiałem ją zabrać. Siostra. Miała być ze zrzędliwą teściową? Stara wiedźma by ją wykończyła. Oskarża Naomi...
- Jest ochrzczona?
- Tak. Kiedy byliśmy w rezerwacie jakiś ksiądz ochrzcił kilka osób z naszego plemienia. Naomi, to ładne imię.
- Wiesz, co oznacza?
Indianin teraz wpatrywał się w Roya z jakąś dziwną uwagą. Wyczuł w jego głosie, że czeka go jakieś odkrycie.
- Może ci się nie spodobać.
- Więc?
- "Moja rozkosz".
Dwa Księżyce nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się do siebie i pokiwał głową.
- Myślisz, że Boot wydobrzeje? - Roy zmienił temat.
Indianin wzruszył ramionami.
- Wszystko w rękach i duszy Szarej Sowy. Jeśli duchy będą przyjazne białemu człowiekowi.
- Stary nikomu niczego złego nie uczynił. Jak go znam...
- Nikt o nikim nie może powiedzieć, że go zna! Dobrze zna.
Zaczerpnął z jakiegoś naczynia garść wody.
- Jest tak czysty we wszystkim, jak ta woda?
Roy zamilknął. Doskonale rozumiał sens słów, jakie usłyszał.
- A ty? Jesteś wodą czy popiołem?
- Może tylko grudą błota.
Dwa Księżyce wskazał miejsce, na którym miał spocząć. Usiedli. Zapadło niezręczne milczenie.
Wnieśli Boota do środka. Panował w nim mroczny półmrok i ciężki zaduch. Zapach skór, paleniska i potu mieszały się ze sobą dając efekt jakiegoś kwaśnego rozczynu. Delikatnie ułożyli starego na posłaniu urządzonym ze skór wilków i bizona.
Dwa Księżyce spojrzał na Roya:
- Musimy stąd wyjść. Szara Sowa...
Wskazał na szamana. Roy rozumiał. Wiedział, jak bardzo otaczają tajemnicą swoje kontakty z bogami i duchami. Musiał wierzyć w dobre intencje Szarej Sowy. Nie mieli żadnych szans, aby dotrzeć do jakiejś osady i znaleźć tam pomoc.
Bez słowa wyszli. Roy jeszcze spojrzał na Boota. Jego twarz była spokojna. Oddychał ciężko, ale regularnie.
- Co dalej?
Dwa Księżyce rozłożył ręce.
- Wy to mówicie: wszystko w ręku Boga?
- Tak.
- No to zostaje modlitwa?
Roy westchnął. Nie było w nim resztek gorliwości, jaka charakteryzowała dwa pokolenia Wernów. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio modlił się. Kiedy był w zborze? Pokiwał tylko głową. Był sens, aby teraz szukać pomocy u Najwyższego?
Dwa Księżyce poprowadził go do swego wigwamu. W wejściu stanęła młoda kobieta w widocznej ciąży.
- To moja... siostra...
Dziewczyna tylko skinęła głową. Roy trącił końcówką palców rondo swego kapelusza.
- Jej mąż... zginął...
- Moi?
- Hm... Pytasz czy biali?
Roy z pewnym niepokojem czekał na odpowiedź.
- Wolałbym, żeby to był ktoś z was. Żołnierz. Pokłócił się z Wolnym Orłem... Obaj byli pijani.
- Wolny Orzeł okazał się szybszy?
- Czy wy biali musicie być tak głupi?! - Dwa Księżyce pochylił się nad ogniskiem. - Kiedy przestaniecie traktować nas, jak jakiś wioskowych głupków?! Wolny Orzeł czuł się wolny! Szybował nad naszymi głowami. Zniszczyła go wódka. I zazdrość o...
- Kobietę? - dokończył Roy. Obaj jednocześnie spojrzeli w kierunku dziewczyny. - I zrobił się melodramat.
- Wolny Orzeł pchnął nożem mego szwagra. Sam przywiozłem jego ciało, a potem spaliłem na Zachodnim Uroczysku. A siostra...
- Została wdową.
- I do tego oczekuje swego pierwszego dziecka. Musiałem ją zabrać. Siostra. Miała być ze zrzędliwą teściową? Stara wiedźma by ją wykończyła. Oskarża Naomi...
- Jest ochrzczona?
- Tak. Kiedy byliśmy w rezerwacie jakiś ksiądz ochrzcił kilka osób z naszego plemienia. Naomi, to ładne imię.
- Wiesz, co oznacza?
Indianin teraz wpatrywał się w Roya z jakąś dziwną uwagą. Wyczuł w jego głosie, że czeka go jakieś odkrycie.
- Może ci się nie spodobać.
- Więc?
- "Moja rozkosz".
Dwa Księżyce nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się do siebie i pokiwał głową.
- Myślisz, że Boot wydobrzeje? - Roy zmienił temat.
Indianin wzruszył ramionami.
- Wszystko w rękach i duszy Szarej Sowy. Jeśli duchy będą przyjazne białemu człowiekowi.
- Stary nikomu niczego złego nie uczynił. Jak go znam...
- Nikt o nikim nie może powiedzieć, że go zna! Dobrze zna.
Zaczerpnął z jakiegoś naczynia garść wody.
- Jest tak czysty we wszystkim, jak ta woda?
Roy zamilknął. Doskonale rozumiał sens słów, jakie usłyszał.
- A ty? Jesteś wodą czy popiołem?
- Może tylko grudą błota.
Dwa Księżyce wskazał miejsce, na którym miał spocząć. Usiedli. Zapadło niezręczne milczenie.
Opowieść pięknie się rozwija.Pojawiają się nowe wątki, na których rozwój oczekuję...
OdpowiedzUsuńCzuć, że dobrze się Pan bawi podczas pisania.