piątek, sierpnia 12, 2016
Przeczytania... (157) Maryna Miklaszewska "Wojtek z Armii Andersa" (Wydawnictwo Zysk i S-ka)
"Byliśmy armią więźniów dowodzoną przez więźnia" - to jedno z mott, autorstwa samego Gustawa Herling-Grudzińskiego, które otwierają wyjątkową powieść. Leży przede mną powieść, której autorką jest Maryna Miklaszewska: "Wojtek z Armii Andersa" (Wydawnictwa Zysk i S-ka). Jak czytamy na tylnej stronie okładki: "Autorka korzystała z dziesiątków wspomnień, pamiętników i dzienników żołnierzy. Powieść tę napisała, chcąc podziękować żyjącym i oddać cześć poległym, w nadziei, że książka przyczyni się do utrwalenia pamięci o nich". Wcześniej dygresja o samej książce: "Wojtek w Armii Andersa to pasjonująca powieść osnuta wokół rzeczywistych wydarzeń związanych z dramatycznym losem żołnierzy Drugiego Korpusu Polskiego". Syryjski niedźwiedź / Ursus arctos syriacus stał się symbolem, stał się maskotką, stał się legendą 2 Korpusu Polskiego jeszcze w czasach, które zostały opisane na blisko pięciuset stronach. Powinienem sobie darować podobne liczby? Że to odstrasza potencjalnego Czytelnika? A ja jestem zdania, że to jeden z ważkich argumentów, że to nie jakieś opowiadanko na kilka minut. Mamy do pokonania przygodę, która nie jest wymysłem, nie jest fabułą. "WOJTEK", to fakt historyczny, a nie jakieś myszy, które zjadły Popiela! Kwestionować JEGO istnienie, to byłoby jak obdzieranie żołnierzy generała Wł. Andersa z godności!... Więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przeczytać "Wojtka z Armii Andersa". Obowiązkowo!...
"Ogolenie było niczym rytuał dający przepsutkę do wolnego świata. To właśnie oznajmił mu szef NKWD Beria w swoim gabinecie: jest pan wolny, generale. I został pan mianowany dowódcą wojsk polskich w ZSRS" - opowieść o "Wojtku" zaczyna się... goleniem generała Władysława Andersa? Tak. Bo jesteśmy na Łubiance. W osławionej mordowni. Widzimy, jak odzyskuje wolność generał Wł. Anders. Jeden z nielicznych w tej szarży oficerów, którzy przeżył na tej "nieludzkiej ziemi" cały okres lat 1939-1941. Maryna Miklaszewska ukazuje nam, jak dochodzono do tworzenia Armii Polskiej w ZSRR/ZSRS/CCCP.
Jeszcze przed 1989 r. moglibyśmy pomarzyć, aby t a k i e opowieści, jak "Wojtek z Armii Andersa" mogły powstawać. Musiał nam wystarczyć "Szarik" i załoga "Rudego", aby spomiędzy tekstu wydłubać aluzje dotyczące zsyłek i łagierniczego żywota bohaterów powieści czy serialu TVP. Teraz możemy sobie czytać, jak więzień Roman Stasik robił skręta, gdzieś w okolicach Archangielska i... co z tego dla niego wynikło. Śmiem twierdzić, że młodsze pokolenie nie jest w stanie docenić w jakiej normalności przychodzi im żyć, dorastać, dojrzewać, zdobywać wiedzę. Historia, jako nauczany przedmiot, straciła pewien powab, koloryt, znamię konspiracyjności i wyjątkowości, kiedy zostało się dopuszczonym do... prawdy! Tak, odbieram czytanie tej powieści.
Tak, znowu powieść? Tym razem historyczna. Specyficznie opowiedziana historia, bo musi trzymać się pewnych faktów. Jak zapewniają Wydawcy, pisałem o tym wyżej, pani Maryna Miklaszewska stworzyła swych bohaterów z przeczytanych relacji, wspomnień, pamiętników. Nie zdradza swego warsztatu pracy. Byłoby ciekawym dodatkiem dodanie choćby w ogólnym zarysie (choćby jako zachęty dla zainteresowanych) dołączenie wybranej bibliografii. Zapewne zainteresowany Czytelnik sięgnąłby do niektórych tytułów.
"Pierwsza konferencja sztabu Armii Polskiej odbyła się w Buzułuku. Generał Anders na pojawienie się przedstawicieli strony sowieckiej czekał w towarzystwie Okulickiego, Szyszko-Bohusza i podpułkownika Kazimierza Wiśniowskiego" - wyłuskuję fakty? Mamy przed sob część pierwszą pt. "Armia więźniów dowodzona przez więźnia". Trudno, aby opisywał czy oceniał odtworzony dialog między uczestnikami tamtejszej konferencji. Nie mam stenogramów rozmów, aby oceniać rzetelność Autorki w odtworzeniu tego wydarzenia. Ale chyba o też nie chodzi w takim pisaniu, jak to. Cytując podobne fakty pragnę zwrócić uwagę na walory historyczno-poznawcze powieści. Tu Autorka nie może pójść na całkowity powiew fantazji. Ta na pewno jest bardzo pomocne, ale tylko w chwili "uzupełniania" faktów klimatem epoki może zdać się wyłącznie na fantazję o dużej dawce prawdopodobieństwa.
Gęba mi się rozjaśnia i uśmiech maluje me oblicze, kiedy znajduję taki dialog:
" - U nas w Mołodecznie... - zagadał znowu ni to do innych, ni to do siebie Sieńko.
- Niech pan przestanie już z tym Mołodecznem - przerwał mu ze złością Madeja. - A to bicie świń, a to jak gotowała pana zona, a to jakie jabłonie u pana obrodziły... Nie jedziemy do Mołodeczna" - proszę wrzucić w wyszukiwarkę tego blogu bliskie sercu memu "Mołodeczno" i sprawdzić gdzie i kiedy wspominałem to kresowe miasteczko. Miesiąc temu minęło równe 40. lat, kiedy odwiedzałem sowieckie wtedy Mołodeczno. Proszę mi darować moją egzaltację. Ale zwróćcie uwagę na co narażeni są (!) Synowie i Wnuki Kresów (dla mnie tych wileńskich). Nie spodziewamy się spotkania. A ono jest. I nagle nie 2 Korpus, Anders czy tytułowy "Wojtek" jest ważny, ale Mołodeczno. Coś chwyta za gardło. I nie ważne, że Sieńko to Białorusin spod Mołodeczna. A mnie zaczyna dręczyć pytanie: czy pani Maryna Miklaszewska zupełnie przypadkowo wybrała miasteczko nad rzeką Uszą czy może jak piszący te słowa ma jakieś z tamtejszą ziemią związki?
"Ot, maładczik, wasz Sikorski. Krzepkie wasze prawitielsto, z Kołymy wtytanut ludiej! Z Kołymy! Razwie panimajesz? Możesz to pojąć rozumem?" - to dobry zabieg utrwalić dialogi Sowietów w ich rodzimym języku. Że fonetycznie? Trudno. Ufam, że pokolenie, które nie uczyło się w szkole już rosyjskiego języka panimajet? Choć niewielki słowniczek też mógłby uatrakcyjnić powieść, albo stosowny przypis.
Miłe oku nazwiska, jak z rodowego drzewa zdjęte: Sołtan (Gorowy), Kuczyński (obecnie tak "kaleczone" na Litwie: Kučinskis) - zaczynam czytając czuć się, jak w rodzinnych zaściankach lub okolicach szlacheckich czy prastarym Wilnie? Ciekawe, jak uszy odbierają przyśpiewkę:
Hej tam, pod Warszawą,
Kędy Wisła płynie,
Rozwalił się Moskal świnia
Na polskiej krainie!
lub
Poczekaj, Moskalu!
Poczekaj, psia duszo!
Maszerują polskie dzieci,
Na piach cię rozkruszą!
Nie chcę TU wywoływać jakichś antyrosyjskości. W tych strofach jakżeż zaklęta chwila dziejowa. Nastroje! Nadzieje! Ale chęć odwetu? - wszystko jest w tych wierszykach.
Trzeba być z drewna, aby nie poruszyła nas scena chrztu w baraku, który w Buzułuku robił "za kościół": "O północy w kaplicy sztabu zebrano się na pasterce. W baraku nad ołtarzem zawieszono obraz Matki Boskiej Kozielskiej, przywieziony do Buzułuku w kuferku o podwójnym dnie. Z boku, przy ołtarzu, stało kilkanaście rosyjskich kobiet otulonych w chusty. Trzymały na rękach niemowlęta i małe dzieci". A wigilią w pociągu?
A gdzie jest "Wojtek"? Cierpliwości. Będzie i ON. Czytelnik najpierw poznaje, jak doszło do powstania Armia Polskiej na terenie ZSRR/ZSRS/CCCP. Maryna Miklaszewska pokazuje nam jak mozolny to był proces, na jakie narażony niebezpieczeństwa i trudności. Chciałbym wierzyć, że po odłożeniu powieści zaczniemy czytać choćby M. Wańkowicza i szukać pamiętników żołnierzy przyszłego 2 Korpusu Polskiego. Zrobi to na pewno jakiś procent, co do tego jestem pewny. Mówiłem, że przy okazji podobnych książek będę wracał do j e d n e g o cytatu! Tak, z Eustachego Rylskiego: "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". Tak powinno stać się z "Wojtkiem z Armii Andersa". Tylko poruszony pasjonat zrobić, to co napisałem powyżej o szukaniu lektur. Ale większości starczy, to co TU znajdzie. Sam fakt, że przypomina mu się takie postacie, jak Sikorski, Szyszko Bohusz, Okulicki, Rakowski (nie mylić broń Panie z Mieczysławem Franciszkiem...), Czapski, Churchill to już plus dla lektury. Przy okazji pozna polskie piekiełko? Będzie rysa na kolejnym micie jedności narodowej! Odsyłam do dokumentu, jaki zacytowano, adresowany do samego Ławrientija Berii, a zaczynający się zdaniem: "Dziewiętnastego lipca skontaktował się ze mną adiutant Andersa rotmistrz KLIMKOWSKI i - poprosiwszy o zachowanie treści rozmowy w tajemnicy prze Polakami powiedział, co następuje [...]". Co jest jego zawartością? Proszę trafić na stosowną stronę. Podejrzewam, że postać rotmistrza Jerzego Klimkowskiego warta byłaby szerszego poznania. Choć, jak się czytający przekonają, na tym nie koniec "sprawy Klimkowskiego".
"Sierociniec w Kurganie, prowadzony pod kierunkiem męża zaufania Delegatury Polskiej, w niczym nie przypominał pomieszczeń, w jakich mogły przebywać jakiekolwiek polskie dzieci przed wojną, nawet najbiedniejsze sierot. Była to duża szopa, podzielona na dwie części" - kolejny ważny epizod tworzenia przy Armii Andersa: sierocińca!
"Sierociniec w Kurganie, prowadzony pod kierunkiem męża zaufania Delegatury Polskiej, w niczym nie przypominał pomieszczeń, w jakich mogły przebywać jakiekolwiek polskie dzieci przed wojną, nawet najbiedniejsze sierot. Była to duża szopa, podzielona na dwie części" - kolejny ważny epizod tworzenia przy Armii Andersa: sierocińca!
"Warunki na «Mołotowie» były straszliwe. Ciasnota, brak toalet, kołysanie, choroba morska gnębiła żołnierzy. Płynęli już trzy dni, a jednak Franek ciągle żył. [...] Wreszcie na horyzoncie zamajaczyła niewyraźna linia wybrzeża Persji. Na maszt została wciągnięta perska bandera i polska flaga" - ewakuacja Armii do Persji (Iraku). I tak docieramy do części drugiej powieści pt. "«Turyści Sikorskiego»". To ironiczne określenie, to rzecz jasna propagandowy wymiar sowieckiej nagonki! "Obóz kwarantannowy w Pahlawi pełen był ludzi. Kolejni przybysze przebywali tam dwa tygodnie, potem przenoszono ich do obozu drugiego, skąd już odjeżdżały transporty do Teheranu" - zaczynała się historia już poza okrutnym, nieludzkim, sowieckim rajem!
Wiele z tego, co Autorka wkłada w usta swych bohaterów ma znamiona dokumentalny. Nie da się nad każdym epizodem (czytaj: bohaterem) pochylać i zatrzymać. Powiecie: to tylko powieść! Ale powieść, której rzetelność zasługuje na nasze uznanie. I pewnie podziw. Takiej książki nie pisze się "z marszu". Pani Maryna Miklaszewska musiała zadać sobie trud docierania do różnych źródeł. To nadaje autentyczność (i wartość) stworzonych epizodów, zbudowanych postaci: "Ja też była zawszona, kiedy dojechałam do Buzułuku [...]. Zdarzali się tacy, którzy nie mieli wszy. Wie pan dlaczego? Byli martwi. Wszy uciekały od trupów. Po tym poznawaliśmy, że nie żyją".
Autorka wraca do "sprawy Klimkowskiego"! I chwilami robi się... nie dobrze! Fabuła wciąga nas do polemiki z choćby owym rotmistrzem? Podejrzewam, że ten konflikt, to zachowanie, ta zaskakująca i odrażająca nielojalność powinna stanowić kanwę choćby dyskusji wobec problemu: jak to w Armii Andersa bywało? Kogo dziś interesuje Klimkowski? Choć z drugiej strony ciekawym byłoby wydanie jego książki "Byłem adiutantem gen. Andersa". Że paszkwil i potwarz? Jedno i drugie nie umarło wraz z takim oficerem, jak J. K. - wręcz przeciwnie. Rola kreta świetnie nadaje się dla wielu naszych rodaków. I nie trzeba daleko szukać, starczy obejrzeć się w najbliższym środowisku... Ale warto przy okazji lektury powieści historycznej pamiętać, że i one stają w szranki w walce o prawdę historyczną. Często jest ona nie wygodna. Bo gdzie tu jedność narodowa? Skoro adiutant rył pod zwierzchnikiem?!... I to takim, jak generał Wł. Anders!
Wiele z tego, co Autorka wkłada w usta swych bohaterów ma znamiona dokumentalny. Nie da się nad każdym epizodem (czytaj: bohaterem) pochylać i zatrzymać. Powiecie: to tylko powieść! Ale powieść, której rzetelność zasługuje na nasze uznanie. I pewnie podziw. Takiej książki nie pisze się "z marszu". Pani Maryna Miklaszewska musiała zadać sobie trud docierania do różnych źródeł. To nadaje autentyczność (i wartość) stworzonych epizodów, zbudowanych postaci: "Ja też była zawszona, kiedy dojechałam do Buzułuku [...]. Zdarzali się tacy, którzy nie mieli wszy. Wie pan dlaczego? Byli martwi. Wszy uciekały od trupów. Po tym poznawaliśmy, że nie żyją".
Autorka wraca do "sprawy Klimkowskiego"! I chwilami robi się... nie dobrze! Fabuła wciąga nas do polemiki z choćby owym rotmistrzem? Podejrzewam, że ten konflikt, to zachowanie, ta zaskakująca i odrażająca nielojalność powinna stanowić kanwę choćby dyskusji wobec problemu: jak to w Armii Andersa bywało? Kogo dziś interesuje Klimkowski? Choć z drugiej strony ciekawym byłoby wydanie jego książki "Byłem adiutantem gen. Andersa". Że paszkwil i potwarz? Jedno i drugie nie umarło wraz z takim oficerem, jak J. K. - wręcz przeciwnie. Rola kreta świetnie nadaje się dla wielu naszych rodaków. I nie trzeba daleko szukać, starczy obejrzeć się w najbliższym środowisku... Ale warto przy okazji lektury powieści historycznej pamiętać, że i one stają w szranki w walce o prawdę historyczną. Często jest ona nie wygodna. Bo gdzie tu jedność narodowa? Skoro adiutant rył pod zwierzchnikiem?!... I to takim, jak generał Wł. Anders!
"Wojtuś miał przypłynąć na «Żdanowie», ostatnim statku ewakuacyjnym, tak mówiła depesza z Krasnowodzka" - proszę uważać, aby Wojtek Kamiński nie pomylił się nam z... "Wojtkiem" w niedźwiedziej skórze. Pani Maryna Miklszewska zabiera nas m. in. do szpitala, gdzie Wojtki się poznały: "Wystawił rozczapierzoną dłoń naprzeciwko pyszczka niedźwiadka. Miś stanął natychmiast na tylnych łapach, przybrał postawę bokserską i zaczął przednimi łapami boksować rękę Rudowicza". Rozklej scena pożegnania: "- Pamiętaj, trzymamy sztamę. Już nas nie ma, siostro - rzucił w kierunku osłupiałej na widok niedźwiadka pielęgniarki. - Wojtek, pomachaj Wojtkowi... Innym dzieciom też...". Powiecie banalna scena? A ja pamiętam inną, z książki Wańkowicza, kiedy statki odbijały od sowieckiego brzegu, a tam zostawały dzieci i żołnierze krzyczeli "Nie zostawimy naszych dzieci!". I wciągali je na pokład, nie licząc się z brakiem miejsc, żywności. Jeden z moich krewnych zostawił swe dziecięce kości na Sybirze. Wiem o czym piszę. i mam łzy w oczach...
Nie mogę całej pani Maryny Miklaszewskiej TU przepisać. Ta książka pełna jest scen, które zapadają w pamięci. Oto jedna z "Wojtkiem", jako głównym bohaterem: "Wojtek zakołysał się z wdziękiem w takt melodii. Arabka zaśmiała się i przezwyciężając strach, zafalowała brzuchem. Żołnierze wybuchli entuzjazmem. Krzyk i brawa zdeprymowały niedźwiedzia. Opadł na cztery łapy, odwrócił się i truchtem pobiegł w kierunku polowego łóżka. Wdrapał się na nie i ku oburzeniu Stasika zagrzebał się w pościeli". O butelce do połowy pełnej piwem nie wspomnę...
Nie mogę całej pani Maryny Miklaszewskiej TU przepisać. Ta książka pełna jest scen, które zapadają w pamięci. Oto jedna z "Wojtkiem", jako głównym bohaterem: "Wojtek zakołysał się z wdziękiem w takt melodii. Arabka zaśmiała się i przezwyciężając strach, zafalowała brzuchem. Żołnierze wybuchli entuzjazmem. Krzyk i brawa zdeprymowały niedźwiedzia. Opadł na cztery łapy, odwrócił się i truchtem pobiegł w kierunku polowego łóżka. Wdrapał się na nie i ku oburzeniu Stasika zagrzebał się w pościeli". O butelce do połowy pełnej piwem nie wspomnę...
Pani Maryna Miklaszewska przybliżając nam obraz polskiej szkoły w Isfahanie daje pole Tu maskotką był też Wojtek, ale taki... człowiekowaty: "Przywoływano go przy każdej okazji wizytacji ważnych dostojników wojskowych lub kościelnych, przepisowo salutował, wywołując życzliwy uśmiech iw zruszenie. Pozował też do licznych zdjęć, grupowo lub solo, a nawet deklamował rocznicowe lub świąteczne wierszyki". Mam nadzieję, że nikt nie pomyli losów "Wojtka" z Wojtusiem.
Trudno sobie nawet wyobrazić, co działo się w sercach Kresowych tułaczy, kiedy docierały do nich komunikaty Agencji TASS: "Sowieckie czynniki oficjalne uważają, że odmawianie narodowi ukraińskiemu i białoruskiemu prawa do zjednoczenia ze swymi braćmi świadczy o istnieniu imperialistycznych tendencji, a powołanie się rządu polskiego na Kartę Atlantycką jest bezpodstawne". Jak mnie podobne cytaty... uruchamiają! Ciśnienie skacze! I to jest doskonały przykład umiejętnego wykorzystania źródła w powieści. Założę się, że inaczej ten fragment odbierze tzw. 100% Polak z Mazowsza czy ziemi kaliskiej, a inaczej ten, którego gniazda rodowe i groby zostały za linią Curzona!... Stąd później taki skutek występu Renaty Bogdańskiej (w przyszłości pani generałowej Andersowej), cytuję za oryginałem: "- Dobrze, kurwa, że ciemno - szepnął do Mirona Franek. - Wojsko się całkiem rozmazało".
"Wojtek" był... powiernikiem, milczącym słuchaczem, wspierał ich samym byciem: "Żołnierze często go odwiedzali, bawili się z nim, kucharz kompanijny podrzucał mu wielkie polana, żeby połamał je na opał pod polowy kocioł. Przychodzili też w ciężkich chwilach, kiedy nachodziła ich nostalgia". Prawda, że piękne? Takich różnych epizodów znajdziemy w powieści kilka. To ślad tych niezwykłych związków między żołnierzami, a syryjskim misiem.
Chyba nie mamy wątpliwości o jakim wydarzeniu pisze pani Maryna Miklaszewska: "Chciało się krzyczeć. Świat się dopiero budził, nikt o niczym nie wiedział, Anders też pewnie jeszcze nie wiedział, rząd w Londynie też nie. Zaraz im powiedzą, zaraz do wszystkich dotrze ta przerażając, makabryczna wiadomość". Jest cytat za komunikatem z "Donausendera" z ogłoszenia o odnalezieniu pod Smoleńskiem, w Katyniu masowych grobów polskich oficerów pomordowanych przez sowieckie NKWD. Jakie TO dziś oczywiste napisać: "Katyń". Sowietyści robili wszystko, aby przemilczać lub zakłamywać prawdę o tym mordzie od samego 1943 r.! Nic z tej manipulacji nie wyszło! Radzę mieć TO na uwadze tym wszystkim, którzy dziś starają się od nowa (?) pisać nasze dzieje.
"Problem Kresów. Przecież milcząco oddajemy Kresy. W kompanii mam większość z Kresów. A teraz przyjeżdża cudowny pan premier, który się ich wyrzeka. Powiedzieli, żeby przygotować pokaz na defiladę. Jak ci ludzie będą go witać?" - kocham Panią za tak stworzony dialog! Nie wiem na ile autentyk z wypowiedzi, ale myśl oddana cudownie. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to myśl dotyczy rzecz jasna generała Władysława Sikorskiego. I tu znowu można by wesprzeć się na zdaniu E. Rylskiego. Wokół tych kilku zdań dałoby się zbudować dyskusję "na temat". I wywołać... burzę! Jestem o tym przekonany.
Muszę TO zrobić i przytoczyć ździebko z dialogu, którego bohaterem jest "Wojtek":
"- Mam dobrą wiadomość. Widziałem się z generałem Andersem. Generał mianował naszego Wojtka kapralem i oficjalnie wcielił go do armii w stopniu kaprala.
- No i co z tego?
- Jak to co? Ujęto go w ewidencji wojskowej, wciągnięto na listę personelu Drugiego korpusu Polskiego. To mało? Ma swój numer służbowy, książeczkę wojskową, nawet żołd pobiera. Wojtek został prawdziwym żołnierzem.
- Prawdziwym to on jest niedźwiedziem - sarkastycznie podsumował kapral Stasik.
- Pan kapral zazdrości, że Wojtek dochrapał się tej samej rangi, co pan kapral - zadrwił Bednarczyk.
- Ty, Franek, lepiej uważaj, żeby Wojtek nie wydawał ci rozkazów jako szeregowemu. Ja patrzą na to z punktu widzenia władz brytyjskich. I wiem, że oni niedźwiedzia na pokład «Batorego» nie zaokrętują".
"Problem Kresów. Przecież milcząco oddajemy Kresy. W kompanii mam większość z Kresów. A teraz przyjeżdża cudowny pan premier, który się ich wyrzeka. Powiedzieli, żeby przygotować pokaz na defiladę. Jak ci ludzie będą go witać?" - kocham Panią za tak stworzony dialog! Nie wiem na ile autentyk z wypowiedzi, ale myśl oddana cudownie. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to myśl dotyczy rzecz jasna generała Władysława Sikorskiego. I tu znowu można by wesprzeć się na zdaniu E. Rylskiego. Wokół tych kilku zdań dałoby się zbudować dyskusję "na temat". I wywołać... burzę! Jestem o tym przekonany.
Muszę TO zrobić i przytoczyć ździebko z dialogu, którego bohaterem jest "Wojtek":
"- Mam dobrą wiadomość. Widziałem się z generałem Andersem. Generał mianował naszego Wojtka kapralem i oficjalnie wcielił go do armii w stopniu kaprala.
- No i co z tego?
- Jak to co? Ujęto go w ewidencji wojskowej, wciągnięto na listę personelu Drugiego korpusu Polskiego. To mało? Ma swój numer służbowy, książeczkę wojskową, nawet żołd pobiera. Wojtek został prawdziwym żołnierzem.
- Prawdziwym to on jest niedźwiedziem - sarkastycznie podsumował kapral Stasik.
- Pan kapral zazdrości, że Wojtek dochrapał się tej samej rangi, co pan kapral - zadrwił Bednarczyk.
- Ty, Franek, lepiej uważaj, żeby Wojtek nie wydawał ci rozkazów jako szeregowemu. Ja patrzą na to z punktu widzenia władz brytyjskich. I wiem, że oni niedźwiedzia na pokład «Batorego» nie zaokrętują".
Ta powieść, to gotowy scenariusz filmu. "But it's a bear!" - to z innego dialogu, kiedy Miron Stefaniak przedstawia "krewniakowi", jakim był brytyjski porucznik John Stephaniak, dokumenty kaprala "Wojtka". Jak się dalej dowiadujemy "sprawa oparła się o dowództwo armii w Kairze". Nerwy. Miś mógł zostać przekazany aleksandryjskiemu zoo? Radość z decyzji musiała być przeogromna: "Kapral Stasik przytaszczył skrzynkę piwa, jedną butelkę wręczono Wojtkowi. Tradycyjnie oblizał najpierw starannie szkło, a potem spełnił toast jak pozostali". Niedźwiedź wkroczył na pokład "Batorego" i zaczęła się włoska epopeja "polskiego misia".
Jest coś niezwykłego wpisanego w dwa włoskie wyrazy MONTE CASSINO. Starczy dobrze przyjrzeć się okładce tej książki i odnaleźć słynny kadr z walk w maju 1944 r. Generałowie Anders, Duch, Sulik! Biskup Gawlina! Wzgórze 593, Domek doktora, Widmo, wzgórze 575, grzbiet San Angelo, wzgórze 706, Głowa Węża! Karpacka i Kresowa! Radiostacja "Wanda"! Ciekaw jestem czy to autentyczna deklaracja angielskiego żołnierza i czy została wypełniona"Chcecie zdobyć Monte Cassino? [...] Będę do końca życia zdejmował kapelusz przed każdym napotkanym Polakiem, jeśli wam się to uda". Pani Maryna Miklaszewska dokonała niemożliwego: przełożyła język bitewnego pola na literaturę! Wiem, że nie jest pierwsza. Ale, to my "czapki z głów!", autor jest Kobietą! Ocieramy się o heroizm i śmierć: "Wzgórze 593 usiane było trupami. Pociski padały tak gęsto, że otworzyły się stare groby. Ciała żołnierzy poległych w poprzednich natarciach, Nowozelandczyków, Francuzów, Anglików, Gurkhów, teraz na nowo były siekane i rozrywane na strzępy. Polacy stanowili świeżą dostawę". Autorka w pewnej chwili przypomina o książce Ericha Marii Remarque’a. Okazuje się, że swą narracją dorównuje "Na Zachodzie bez zmian". Przesadzam? Proszę wziąć do ręki "Wojtka z Armii Andersa" i przekonać się samemu.
"Dla mnie to koniec świata. Generał? Wozi żarcie? To co ma robić zwykły kapral, czyli ja? Nie ma już wojska. Kierownictwo obozu zaleca wychodzenie w stroju cywilnym, bo widok polskiego munduru drażni Brytyjczyków" - to proza powojenne w Wielkiej Brytanii AD 1946! Owym generałem był bohater spod Narviku, gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko. Poruszający list (w oparciu o autentyk?), w którym pada mądre odwołanie się do J. Conrada i jego myśli o polskości. Podoba mi się, że wspomniano los podporucznika Adolfa Bocheńskiego. Nie pierwsza to książka, gdzie "spotkamy się". W moim księgozbiorze jest i Jego książka: "Między Niemcami a Rosją". Wykradziony z edynburskiego zoo "Wojtek" przed pałacem Buckingham, na defiladzie zwycięstwa? "Niedźwiedź wyprostował się dumnie i podniósł łapę w geście pozdrowienia. Miał wprawę, nie była to w końcu jego pierwsza defilada w jego życiu". Toast za "Wojtka", to piękna mowa o wolności, bohaterstwie i poświęceniu. Jak memento brzmi i pozostanie w pamięci czyn Antka Kaliny: "...szybkim ruchem podniósł szmajsera, przyłożył go do skroni i nacisnął spust. Dźwięk Big Bena urwał się w połowie nuty i świat przestał istnieć".
Pani Maryna Miklaszewska książką "Wojtek z Armii Andersa", Wydawnictwa Zysk i S-ka, poprowadziła nas z "nieludzkiej ziemi sowieckiej" na "niewdzięczną ziemią brytyjską". A między wojną, wielką polityką i losem żołnierza ON - syryjski niedźwiedź / ursus arctos syriacus - WOJTEK. "Wojtek z Armii Andersa", to kawał dobrze opowiedzianej historii. To nie ważne, że chwilami Armii jest więcej, niż "Wojtka" - tułaczy los pokazany bez nadmiernego patosu. I za to brawa dla Autorki. Uznanie (młodzież teraz powiedziałaby: szacun?) dla pani Pauliny Radomskiej-Skierkowskiej za projekt okładki! Lektura na lato. Tak. Bez wątpienia i na nadchodzące jesienne dni. Ale ostrzegam: to nie jest frywolna opowiastka o "polskim misiu". TU znajdziemy wszystko: nadzieję, radość, wolność, miłość, honor, krew, śmierć, łzy, ból, rozczarowanie, bezsilność, gniew, klęskę. Ale, żeby się o tym przekonać trzeba pokonać dystans 477 stron. Warto.
PS: Spotkałem "Wojtka"! Jak? Gdzie? Kiedy? W Szymbarku! Zaskoczenie me nie miało granic. Pewnie, że w "pomnikowej wersji". Ale zawsze. Jeśli będziecie TAM, to pozdrówcie ode mnie dzielnego Kaprala. O samym Szymbarku trzeba chyba coś więcej napisać.
Jest coś niezwykłego wpisanego w dwa włoskie wyrazy MONTE CASSINO. Starczy dobrze przyjrzeć się okładce tej książki i odnaleźć słynny kadr z walk w maju 1944 r. Generałowie Anders, Duch, Sulik! Biskup Gawlina! Wzgórze 593, Domek doktora, Widmo, wzgórze 575, grzbiet San Angelo, wzgórze 706, Głowa Węża! Karpacka i Kresowa! Radiostacja "Wanda"! Ciekaw jestem czy to autentyczna deklaracja angielskiego żołnierza i czy została wypełniona"Chcecie zdobyć Monte Cassino? [...] Będę do końca życia zdejmował kapelusz przed każdym napotkanym Polakiem, jeśli wam się to uda". Pani Maryna Miklaszewska dokonała niemożliwego: przełożyła język bitewnego pola na literaturę! Wiem, że nie jest pierwsza. Ale, to my "czapki z głów!", autor jest Kobietą! Ocieramy się o heroizm i śmierć: "Wzgórze 593 usiane było trupami. Pociski padały tak gęsto, że otworzyły się stare groby. Ciała żołnierzy poległych w poprzednich natarciach, Nowozelandczyków, Francuzów, Anglików, Gurkhów, teraz na nowo były siekane i rozrywane na strzępy. Polacy stanowili świeżą dostawę". Autorka w pewnej chwili przypomina o książce Ericha Marii Remarque’a. Okazuje się, że swą narracją dorównuje "Na Zachodzie bez zmian". Przesadzam? Proszę wziąć do ręki "Wojtka z Armii Andersa" i przekonać się samemu.
"Dla mnie to koniec świata. Generał? Wozi żarcie? To co ma robić zwykły kapral, czyli ja? Nie ma już wojska. Kierownictwo obozu zaleca wychodzenie w stroju cywilnym, bo widok polskiego munduru drażni Brytyjczyków" - to proza powojenne w Wielkiej Brytanii AD 1946! Owym generałem był bohater spod Narviku, gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko. Poruszający list (w oparciu o autentyk?), w którym pada mądre odwołanie się do J. Conrada i jego myśli o polskości. Podoba mi się, że wspomniano los podporucznika Adolfa Bocheńskiego. Nie pierwsza to książka, gdzie "spotkamy się". W moim księgozbiorze jest i Jego książka: "Między Niemcami a Rosją". Wykradziony z edynburskiego zoo "Wojtek" przed pałacem Buckingham, na defiladzie zwycięstwa? "Niedźwiedź wyprostował się dumnie i podniósł łapę w geście pozdrowienia. Miał wprawę, nie była to w końcu jego pierwsza defilada w jego życiu". Toast za "Wojtka", to piękna mowa o wolności, bohaterstwie i poświęceniu. Jak memento brzmi i pozostanie w pamięci czyn Antka Kaliny: "...szybkim ruchem podniósł szmajsera, przyłożył go do skroni i nacisnął spust. Dźwięk Big Bena urwał się w połowie nuty i świat przestał istnieć".
Pani Maryna Miklaszewska książką "Wojtek z Armii Andersa", Wydawnictwa Zysk i S-ka, poprowadziła nas z "nieludzkiej ziemi sowieckiej" na "niewdzięczną ziemią brytyjską". A między wojną, wielką polityką i losem żołnierza ON - syryjski niedźwiedź / ursus arctos syriacus - WOJTEK. "Wojtek z Armii Andersa", to kawał dobrze opowiedzianej historii. To nie ważne, że chwilami Armii jest więcej, niż "Wojtka" - tułaczy los pokazany bez nadmiernego patosu. I za to brawa dla Autorki. Uznanie (młodzież teraz powiedziałaby: szacun?) dla pani Pauliny Radomskiej-Skierkowskiej za projekt okładki! Lektura na lato. Tak. Bez wątpienia i na nadchodzące jesienne dni. Ale ostrzegam: to nie jest frywolna opowiastka o "polskim misiu". TU znajdziemy wszystko: nadzieję, radość, wolność, miłość, honor, krew, śmierć, łzy, ból, rozczarowanie, bezsilność, gniew, klęskę. Ale, żeby się o tym przekonać trzeba pokonać dystans 477 stron. Warto.
PS: Spotkałem "Wojtka"! Jak? Gdzie? Kiedy? W Szymbarku! Zaskoczenie me nie miało granic. Pewnie, że w "pomnikowej wersji". Ale zawsze. Jeśli będziecie TAM, to pozdrówcie ode mnie dzielnego Kaprala. O samym Szymbarku trzeba chyba coś więcej napisać.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.