środa, sierpnia 10, 2016
Przeczytania... (156) Andrew Robinson "Szyfry Egiptu. Jean-François Champollion i hieroglify" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
Nie trzeba być wielkim miłośnikiem historii, ze wskazaniem na antyk, ukierunkowaniem na Egipt, żeby wiedzieć kim był niezwykły Francuz: Jean-François Champollion (1790-1832). Już samo JEGO nazwisko jest kluczem do świata, który wielu z nas (a na pewno tych, którzy sięgną po tę książkę) fascynuje. Na sam dźwięk nazwiska "Champollion" mamy skojarzenia: Egipt! hieroglify! kamień z Rosetty! No to mamy okazję skonfrontować naszą wiedzę. Wydawnictwo Prószyński i S-ka przygotowało dla nas książkę "Szyfry Egiptu. Jean-François Champollion i hieroglify", której autorem jest Andrew Robinson, w tłumaczeniu Sebastiana Szymańskiego.
Mamy przed sobą kawał sumiennej edytorsko, wydawniczo, popularyzacyjnej roboty! TAK wydaje się książki, które mają nas przyciągnąć, wciągnąć i na dobre zostawić z historią. Może z Egiptem jest łatwiej? Ale tu chodzi o formę! Wypieszczona okładka - z każdej strony! Zaskakuje mnie informacja z ostatniej z nich: "Szyfry Egiptu to także pierwsza książka o Champollionie, jaka ukazuje się w języku polskim". Czy to możliwe? Naprawdę pierwsza? Musieliśmy czekać do 2016 r., aby poznać szczegóły z badawczego życia wybitnego francuskiego uczonego? Teraz mamy 369 stron żywota tegoż! Do tego bogactwo ilustracji, wykorzystania m. in. listów Jean-François choćby do brata. Nie zapomniano o duchu bonapartyzmu, wszak bracia Champollion z owacją witali powrót Cesarza z pierwszego wygnania, na wyspę Elbę. Znajdziemy na kartach tej opowieści i Giovanniego Battistę Belzoniego (1778-1823), i Howarda Cartera (1874-1939). Egiptologia bez tych nazwisk?
"Poza wadami, które obecne są w jego klasyfikacji, Champollion popełnił wiele błędów w odniesieniu do poszczególnych znaków: umieścił niektóre z nich, używane we wcześniejszych czasach, jako nieużywane i nie zakwalifikował wielu z tych, których z pewnością nie używano [...]" - to jeden z krytycznych głosów, jeszcze z 1847 r. Nie grzecznie tak zaczynać o Jean-François od krytyki? A mi się zdało, że to ciekawsze od pisania od pierwszego zdania laurki. Bo ta opowieść, jaką nam plastycznie wyłożył Andrew Robinson ni jest wcale drogą usłaną różami. Osobiście jestem pełen podziwu, że można było "złamać" sekrety hieroglifów.
"Egiptomania, rozniecona przez dramatyczną inwazję Napoleona Bonaparte na Egipt sprzed dwudziestu laty, rozwijała się w Wielkiej Brytanii podobnie jak wcześniej w Paryżu" - tak właściwie zaczyna się narracja A. Robinsona i trzyma nas przy sobie (czytaj: książce "Szyfry Egiptu...") do ostatniej strony. Nie sądzę, aby ktoś kto sięga po tę książkę był zupełnym nowicjuszem "w temacie". Obawiam się czego innego: często mamy mylne wyobrażenie o nabytej wiedzy. I to jest zabójstwo dla naszej chęci poznania. Bo skoro raz orzekniemy "my wszystko wiemy", to jaki jest sens czytać bez mała czterysta stron. To już lepiej wziąć się za drylowanie wiśni lub innego owocu... Pewnie, że Autor nie mógł nas zabrać w tą niesamowitą podróż tylko z Champollionem! Był przecież świat naukowy i pre naukowy przed odkryciami Jeanem-Françoisa! Stąd m. in. pojawia się nam G. B. Belzoni i poznajemy tegoż dorobek archeologiczny! "...fantastyczne interpretacje hieroglifów dokonane prze Kirchera doprowadziły do wielu teorii idących w błędnym kierunku" - przypomina nam A. Robinson "pierwotne" odczytywania antycznego pisma Egiptu.
Teksty źródłowe, to naprawdę bogactwo każdej rzetelnej książki popularno-historycznej. Nie mamy możliwości dotarcia do każdej z pozycji, jaką wykorzystano. To kopalnia! Dla nas, Czytelników, niemal dotknięcie tamtej rzeczywistości. Że śmieszą niektóre wnioski? Nie zapominajmy jednak, że bez tamtych błędów, nie byłoby dalszego postępu. Rzec można: strach pomyśleć, jak zboczyłaby na mielizny dziejów historia, gdyby nie trud i dzieło Jean-François Champolliona. Ale już na początku XIX w. Dominique Vivant, baron Denon ostrzegał zachwyconych odkrywców: "Każdy relikt starożytności, który jest odkrywany, daje podstawę do jakiegoś twierdzenia, ale często takiego, który wspiera błąd [...] każdy dążył do tego, by dostrzec w pierwszym fragmencie egipskich dokumentów sprowadzanych do europy dowód przedwcześnie przyjętego systemu [...] i opierając się na hipotezach, każdy z nich postępował z równą pewnością w przeciwnych kierunkach, wszystkich równie ciemnych i ryzykownych". Rewelacja! Ostrożność! To się nazywa fachowo: krytyką źródła! Alboż "na własny użytek" nie popełniamy dziś podobnych błędów? Starczy popatrzeć na bezkrytycznych czytelników herbarzy. Dostrzeże taki jeden z drugim swoje nazwisko i dawaj już przypisuje sobie antenatów, gna do jubilera, żeby mu "wystrugał" sygnet, rzuca tarczę herbową nad kominek i krzyżuje cepeliowskie szable...
"Wydaje się, że nie ma wątpliwości, iż kolumna składająca się z hieroglifów zawiera tę samą inskrypcję co pozostałe dwie. Tak więc oto jest środek do uzyskania pewnych informacji o tym dotychczas niepojętym języku" - to nie żaden egiptolog-amator, obdarzony tytułami naukowymi badacz, to sam generał Napoleon Bonaparte. Francuzi niezbyt długo cieszyli się swym odkryciem (1799-1801). Słynna płyta o wysokości maksymalnej 114,4 cm, szerokości 72,3 cm i grubości 27,9 cm oraz wadze 762 kg jest od 1802 r. ozdobą British Museum. No i mamy kolejną historyczną kość niezgody między Anglikami i Francuzami. Jakżeż musi boleć nad Sekwaną, że nad Tamizą wyryto na kamieniu: "Zdobyty w Egipcie przez armię brytyjską w 1801 roku. Podarowano królowi Jerzemu III".
Z wypowiedzi Jean-François Champolliona:
Erudycja młodego Jean-François Champolliona musi robić wrażenie. Nawet po dwustu latach! "...mój bardzo uczony przyjaciel powiedział mi, że w Watykanie nie ma księgi w tym języku [koptyjskim - przyp. KN], w której nie pozostawiłby na niemal każdej stronie swych uwag, poczynionych, gdy rękopisy znajdowały się w Paryżu" - to opinia jednego ze współczesnych. Jak wyglądały studia w tymże Paryżu możemy poznać z treści listu do brata.
Cytowane fragmenty wykładów (ten tu z 1810 r.) z Grenoble robią wrażenie również dziś, kiedy nauka tak pognała do przodu. Oto, co mówił o hieroglifach: "Prawdziwe pismo kapłańskie, które było rozumiane tylko przez kapłanów, stanowi pismo symboliczne; jego zasady przekazywano jedynie wtajemniczonym i najwyższej klasie państwa. Nie służyło ono wcale do zmylenia ludu ani do utrzymania go w niewoli [...] lecz raczej do ukrycia przed nim majestatycznych prawd, które przekraczały jego pojmowanie". Przyznam się, że do końca nie rozumiem, jak można było "złamać" sekrety hieroglifów. Andrew Robinson uświadamia nam: "Po raz pierwszy w swojej karierze Champollion zaproponował elementy fonetyczne w piśmie hieroglificznym - ale tylko w hieroglificznej wymowie nieegipskich nazw własnych, a nie w pozostałych elementach pisma". Jako miłośnika epoki napoleońskiej intryguje mnie stosunek Jean-Françoisa do Napoleona, przebiegu wojen, oblężenia Paryża, upadku Cesarza, restauracji Burbonów. Wydarzenia historyczne odciskały swoje piętno choćby na tempie pracy, ich postępie lub ich braku. Jeden z rozdziałów nie przypadkowo został zatytułowany: "Napoleon i Champollion". Otwiera go ciekawy cytat .
W świat płynęły różne opinie o ambitnym uczonym. Thomasa Younga "życzliwy" przestrzegał: "Jeśli mogę Panu coś doradzić, sugerowałbym, by nie ujawniał Pan zbyt wiele ze swoich odkryć P. Champollionowi. Mogłoby się zdarzyć, że zechciałby on później rościć sobie pretensje do pierwszeństwa". Ten sam pół roku później pisał do tego samego odbiorcy: "Jest skłonny do strojenia się w cudze piórka. Taka rola często kończy się bardzo źle". Przy okazji wypływa sprawa kamienia z Rosetty. Zdecydowanie pouczająca lektura. Na ile wpływ na nie miał sytuacja polityczna, "biały terror" po "stu dniach"? No właśnie i dochodzimy do kwestii: co jest ciekawsze? Czy pewna oczywistość, jaką jest fakt odczytania kamienia z Rosetty? Czy jak kształtowała się osobowość naukowa Jean-François Champolliona? Co mnie zaskoczyło? Andrew Robinson podaje: "Niestety trudno ustalić, jakie kroki doprowadziły do odszyfrowania. Trudność wynika po części niewątpliwie z braku korespondencji Champolliona z tego okresu [...]. [...] Opisanie, jak krok po kroku Champollion odszyfrował hieroglify w latach 1821-1824, jest zatem niemożliwe. Jest natomiast możliwe zidentyfikowanie trzech ogólnych faz [...]". O! jest zdjęcie domu "...przy rue Mazarine w Paryżu, gdzie Champollion mieszkał z rodziną swojego brata podczas przełomu w odszyfrowaniu hieroglifów we wrzeniu 1822 roku". Oto fazy, jakie wyróżnia A. Robinson: IV 1821 - IX 1822, IX 1822 - VIII 1823, IV 1823 - początek 1824. Czy nie wkradł się tu "czasowy chochlik"? VIII 1823 koniec, a początek IV tego samego roku? No i mamy coś... bardzo "polskiego" - spór o pierwszeństwo w odczytaniu hieroglifów? Young czy Champollion?! Początek XXI w., to jeszcze nie koniec rozbieżności?! Ciekawe stanowisko zajął kustosz BM, który jest odpowiedzialny za kamień z Rosetty, egiptolog Richard Parkinson (raptem cztery dni starszy od piszącego ten blog?): "Nawet jeśli przyjmie się, że Champollion był lepiej zaznajomiony z początkowymi pracami Younga, niż później twierdził, jest jedyną osobą, która odszyfrowała pismo hieroglificzne: każde odszyfrowanie utrzymuje się albo upada w całości, a choć Young odszyfrował część tego alfabetu - klucz - to Champollion odkodował cały pisany język". Nic nowego. Sukces ma wielu ojców, a tylko klęska jest sierotą. A sam zainteresowany jakie zajął stanowisko? Jeden z jego głosów: "Uznaję, że pierwszy opublikował pewne trafne pomysły dotyczące starożytnych pism Egiptu; pierwszy też ustalił pewne poprawne rozróżnienia dotyczące ogólnej natury tych pism [...]. Uznaję nawet, że opublikował przede mną swoje pomysły dotyczące możliwości istnienia kilku znaków-dźwięków, które były używane do zapisywania obcych nazw własnych w Egipcie za pomocą hieroglifów [...]". Karkołomne dochodzenie do prawdy (w tym również kluczenie, wpadanie w błędy i Younga oraz Champolliona) trudno by tu było streścić ze względu na... publikowane hieroglify. Odsyłam do tej niezwykłej książki. Kluczem do intrygującej uwagi i skupienia naszego może być zdanie: "Dzieje kariery Champolliona nie były wolne od przeciwieństw i sprzeczności".
Praca nawet w Luwrze nie mogła zrekompensować doznań, jakie dać mogło tylko jedno: wyprawa do Egiptu! Swoiste perypetie, pozyskanie wsparcia panujących (np. we Francji JKM Karola X burbona) - to dopiero doświadczenie na naukowej drodze Champolliona! A potem, już na miejscu, zderzenie z panującymi tam realiami, koteriami, przeciwnościami. A czas naglił! Nie dość, że Egipt stał się miejscem masowych wywózek (de facto: grabieży) dzieł sztuki, to jeszcze dla panujących tam Turków (choćby w osobie Muhammada Ali Paszy) antyczne pozostałości nie stanowiły żadnej wartości, ba! projektowano np. rozbiórkę piramid w Gizie. Brzmi, jak żart? Ale żartem nie było. Z listu do brata, jaki Champollion wysłał z Egiptu, bił m. in. podziw dla tamtejszych... osłów: "Należy powiedzieć, że osły z Egiptu [...] zasługują na wszystkie pochwały, jakimi obdarzają ich podróżnicy, i że trudno znaleźć wierzchowca o chodzie spokojniejszym i wygodniejszym we wszelkich warunkach". A. Robinson upewnia nas: "Champollion zawsze miał entuzjazm dla życia, w Egipcie okazał się również poetą. Jednak nigdy nie pozwalał sobie, by odciągnęło go to na długo od starożytnych Egipcjan i hieroglifów". Jaka to szkoda, że nie pozostawiono nam próbki owych poetyckich uniesień... "Na miejscu starożytnego Memfis - czytamy dalej za A. Robinsonem - Champolliona przytłoczył widok powalonego kolosa przedstawiającego Ramzesa Wielkiego, wyrzeźbionego w wapieniu, którego identyfikacja nie rodziła wątpliwości dzięki kartuszom". Dla nas cenniejsze są rzecz jasna cytaty z pamiętnika Jean-François, w którym opisywał np. cmentarzysko w Sakkarze, które padało przez stulecia (tysiąclecia?) łupem grabieżców grobowców: "W każdej chwili natykaliśmy się pod naszymi stopami albo na pozostałości murów z suszonej cegły, albo na wejście do kwadratowego szybu ozdobione cudownie wyciętym kamieniem, ale mniej lub bardziej wypełnione piaskiem, który Arabowie wykopali, żeby dostać się szybu".
Czytając fragmenty listów Champolliona do brata ma się wrażenie, że towarzyszy się kolejnym odkryciom niezwykłego Francuza: "Pierwsza komora wspiera się na ośmiu filarach, o które opiera się tyle samo kolosalnych posągów, każdy wysoki na 30 stóp, przedstawiających znów Ramzesa Wielkiego. Ściany tej ogromnej komnaty zdominowane są przez serię wielkich historycznych płaskorzeźb pokazujących podboje faraona w Afryce". Nie zapominajmy: do czasów odkryć H. Cartera jeszcze daleka droga, bez mała sto lat! Pięknie nadzieję i naukowe oczekiwanie Jean-François ujął Autor książki: "Oczekiwania Champolliona wobec Teb w 1828 roku po dwóch dekadach zanurzania się w starożytnym Egipcie były, naturalnie, znacznie większe niż francuskich żołnierzy, a nawet estety Denona". Niestety Francuza spotykało bolesne zaskoczenie i rozczarowanie nieopodal Edfu czy na wyspie Elefantynie! Budowle, które chciał zobaczyć, podziwiać, zbadać - po prostu fizycznie przestały istnieć! Rozebrano je! Do tego nasiliły się bóle reumatyczne (artretyzm). Cud, że świątynia z Abu Simbel stała na swym miejscu. Belzoni i Champollion byliby bardzo zdziwieni, gdyby chcieli tu jeszcze wrócić. Budowa Wysokiej Tamy Asuańskiej na zawsze zmieniła miejsce, jakie odwiedzili. Z zachowanej korespondencji (jeden list liczył blisko... trzydzieści stron) wynika, że bardzo tęsknił za Francją, cierpiał z powodu rzadkości otrzymywanych wieści z domu.
Mam nadzieję, że nie umknie niczyjej uwadze wątek: Champollion i jego odkrycia, a Kościół (katolicki). Przyznam się, że liczyłem na trochę szersze potraktowanie tego zagadnienia. Skąd wzięła się taka dygresja u A. Robinsona: "Champollion mógł nie ryzykować spalenia na stosie za herezję w Egipcie, ale ewidentnie «nie ryzykował już, że zostanie kardynałem», jak zauważył jego rozbawiony biograf Lacouture". Prosta sprawa: jak treść odkrywanych tekstów miała się do... "Biblii"? Na to wszystko nakładała się ówczesna skostniałość konserwatyzmu katolickiego! "Dwa stulecia później - doświadamia nas Autor biografii - prawdopodobnie trudno jest w pełni zrozumieć, dlaczego te rezultaty odczytania hieroglifów miały sprawić, że Champollion był tak ostrożny i pełen obaw, ale wystarczy pomyśleć o obawach Karola Darwina żywionych od lat trzydziestych do pięćdziesiątych XIX wieku, a dotyczących jego teorii ewolucji, żeby przypomnieć sobie siłę biblijnego kreacjonizmu w pierwszej połowie XIX wieku". Ze swej strony dodałbym, że ów biblijny kreacjonizm ma się całkiem dobrze. Ciekawe, jaka teoria zwycięży na drodze ku bardziej sprawiedliwej i prawej RP?
"Wylew Nilu jest wspaniały w tym roku dla tych, którzy tak jak my podróżują z miłości do niego i interesują się wsią inaczej niż tylko jego scenerią. Nie tak samo wygląda to dla ubogich i nieszczęsnych chłopów i wyrobników [...]. Jest to rozpaczliwa scena, która chwyta za serce" - opis godny pióra Herodota! A to - rzecz jasna Champollion. Doskonały ślad po egipskich peregrynacjach bohatera tej opowieści pozostał na jednej z kolumn w świątyni w Karnaku koło Luksoru! A wyrył sobie Jean-François swoje nazwisko! Czemu w zmienionej formie: "Champoléon"? Czy to nawiązanie do tego, którego witał w Grenoble pamiętnego marca 1815 r.? Proszę zerknąć na s. 319.
Powrót Champolliona do Francji nastąpił 23 XII 1829 r. Kwarantanna trwała równy miesiąc. Nie udało się za jego życia sprowadzenie z Luksoru egipskiego obelisku, który 25 X 1836 r. stanął na Place de la Concorde, dokładnie w tym miejscu, gdzie rewolucyjna Francja zgilotynowała m. in. potomka polskich królów, Ludwika XVI. Jakie honory spotkały archeologa na rodzimej ziemi? Żadne! "Niewdzięczna Francjo? Podła kraino?!" - to skutek teraźniejszości. Bo to wszak pamiętny 1830 rok! Tron Burbonów zacznie się chwiać, aby runąć w dniach lipcowej rewolty! Tak, Champollion przegrał z tzw. prozą życia. Atak na Luwr został utrwalony na rycinie, która stanowi cenną dopełnienie treści. Ale już kolejne wypadki chyba jednak służyły komu trzeba: "W marcu 1831 roku Ludwik Filip nakazał utworzenie katedry archeologii egipskiej dla Champolliona w Collège de France" - podaje A. Robinson.
"A teraz do lepszego życia, do Egiptu, do Teb!" - niech nas nie zmyli ton tego zdania. To nie okrzyk radości! To nawet nie wezwanie do kolejnej podróży. To - zgon niezwykłego uczonego, 4 marca 1832 r. o pitej nad ranem! Andrew Robinson zaskakuje nas stwierdzeniem "Przyczyna przedwczesnej śmierci Champolliona w wieku 41 lat nigdy nie została ściśle ustalona, ponieważ jego brat odmówił przeprowadzenia sekcji zwłok". Wymienia przy tej okazji kilku ze znanych Jean-François, którzy zmarli (między 37, a 57 rokiem życia). Sugeruje, że przyczyną zgonu mogła być jakaś choroba, której nabawił się w Egipcie (spożywanie zainfekowanej wody z Nilu?), a spekulacje zamyka takim oto stwierdzeniem: "Niemal pewne wydaje się, że śmierć przyspieszyło wyczerpanie wywołane przepracowaniem, zwłaszcza podczas podróży po Egipcie".
Odkładam książkę A. Robinsona "Szyfry Egiptu. Jean-François Champollion i hieroglify". Cisza. Niezwykła podróż dobiegła końca. Karawana dalej nie pójdzie. Wydawnictwo Prószyński i S-ka naprawdę zaprowadziło nas do niezwykłego świata, niezwykłego człowieka, jakim był Jean-François Champollion. Nie trzeba do jej przeczytania zachęcać nikogo, komu bliski jest blask, chwała i tajemniczość starożytnego Egiptu. Pewnie, zaraz będzie kolejna książka. Czeka inne życie. To, które było udziałem Jean-François Champolliona naprawdę wciąga. Ze zrozumiałych względów nie mogłem poruszyć każdego wątku książki. Mogę z całą odpowiedzialnością podpisać pod tym, co napisał "The Independent": "NIEZWYKLE WAŻNA KSIĄŻKA, UKAZUJĄCA NIE TYLKO NARODZINY EGIPTOLOGII, ALE PRZEDE WSZYSTKIM GENIUSZA PRZY PRACY". Starczyło jedno zdanie, aby zawrzeć TO, co ja rozwlokłem TU na tylu akapitach! Z Egiptem na długo nie rozstajemy się. Wydawnictwo Prószyński i S-ka postarało się, aby na półkach księgarskich pojawiła sie "Hatszepsut" P. Nadiga, w tłumaczeniu Bartosza Nowackiego. A więc - do rychłego spotkania nad Nilem!...
"Poza wadami, które obecne są w jego klasyfikacji, Champollion popełnił wiele błędów w odniesieniu do poszczególnych znaków: umieścił niektóre z nich, używane we wcześniejszych czasach, jako nieużywane i nie zakwalifikował wielu z tych, których z pewnością nie używano [...]" - to jeden z krytycznych głosów, jeszcze z 1847 r. Nie grzecznie tak zaczynać o Jean-François od krytyki? A mi się zdało, że to ciekawsze od pisania od pierwszego zdania laurki. Bo ta opowieść, jaką nam plastycznie wyłożył Andrew Robinson ni jest wcale drogą usłaną różami. Osobiście jestem pełen podziwu, że można było "złamać" sekrety hieroglifów.
"Egiptomania, rozniecona przez dramatyczną inwazję Napoleona Bonaparte na Egipt sprzed dwudziestu laty, rozwijała się w Wielkiej Brytanii podobnie jak wcześniej w Paryżu" - tak właściwie zaczyna się narracja A. Robinsona i trzyma nas przy sobie (czytaj: książce "Szyfry Egiptu...") do ostatniej strony. Nie sądzę, aby ktoś kto sięga po tę książkę był zupełnym nowicjuszem "w temacie". Obawiam się czego innego: często mamy mylne wyobrażenie o nabytej wiedzy. I to jest zabójstwo dla naszej chęci poznania. Bo skoro raz orzekniemy "my wszystko wiemy", to jaki jest sens czytać bez mała czterysta stron. To już lepiej wziąć się za drylowanie wiśni lub innego owocu... Pewnie, że Autor nie mógł nas zabrać w tą niesamowitą podróż tylko z Champollionem! Był przecież świat naukowy i pre naukowy przed odkryciami Jeanem-Françoisa! Stąd m. in. pojawia się nam G. B. Belzoni i poznajemy tegoż dorobek archeologiczny! "...fantastyczne interpretacje hieroglifów dokonane prze Kirchera doprowadziły do wielu teorii idących w błędnym kierunku" - przypomina nam A. Robinson "pierwotne" odczytywania antycznego pisma Egiptu.
Teksty źródłowe, to naprawdę bogactwo każdej rzetelnej książki popularno-historycznej. Nie mamy możliwości dotarcia do każdej z pozycji, jaką wykorzystano. To kopalnia! Dla nas, Czytelników, niemal dotknięcie tamtej rzeczywistości. Że śmieszą niektóre wnioski? Nie zapominajmy jednak, że bez tamtych błędów, nie byłoby dalszego postępu. Rzec można: strach pomyśleć, jak zboczyłaby na mielizny dziejów historia, gdyby nie trud i dzieło Jean-François Champolliona. Ale już na początku XIX w. Dominique Vivant, baron Denon ostrzegał zachwyconych odkrywców: "Każdy relikt starożytności, który jest odkrywany, daje podstawę do jakiegoś twierdzenia, ale często takiego, który wspiera błąd [...] każdy dążył do tego, by dostrzec w pierwszym fragmencie egipskich dokumentów sprowadzanych do europy dowód przedwcześnie przyjętego systemu [...] i opierając się na hipotezach, każdy z nich postępował z równą pewnością w przeciwnych kierunkach, wszystkich równie ciemnych i ryzykownych". Rewelacja! Ostrożność! To się nazywa fachowo: krytyką źródła! Alboż "na własny użytek" nie popełniamy dziś podobnych błędów? Starczy popatrzeć na bezkrytycznych czytelników herbarzy. Dostrzeże taki jeden z drugim swoje nazwisko i dawaj już przypisuje sobie antenatów, gna do jubilera, żeby mu "wystrugał" sygnet, rzuca tarczę herbową nad kominek i krzyżuje cepeliowskie szable...
"Wydaje się, że nie ma wątpliwości, iż kolumna składająca się z hieroglifów zawiera tę samą inskrypcję co pozostałe dwie. Tak więc oto jest środek do uzyskania pewnych informacji o tym dotychczas niepojętym języku" - to nie żaden egiptolog-amator, obdarzony tytułami naukowymi badacz, to sam generał Napoleon Bonaparte. Francuzi niezbyt długo cieszyli się swym odkryciem (1799-1801). Słynna płyta o wysokości maksymalnej 114,4 cm, szerokości 72,3 cm i grubości 27,9 cm oraz wadze 762 kg jest od 1802 r. ozdobą British Museum. No i mamy kolejną historyczną kość niezgody między Anglikami i Francuzami. Jakżeż musi boleć nad Sekwaną, że nad Tamizą wyryto na kamieniu: "Zdobyty w Egipcie przez armię brytyjską w 1801 roku. Podarowano królowi Jerzemu III".
Z wypowiedzi Jean-François Champolliona:
- Pismo hieroglificzne, uważane dotychczas za złożone wyłącznie ze znaków, które przedstawiają idee, a nie dźwięki lub zgłoski, składało się - przeciwnie - ze znaków, których ogromna większość wyraża dźwięki słów w mówionym języku egipskim, czyli znaków fonetycznych.
- Na szczęście obdarzony zostałem dziobem i pazurami.
- Jest niewątpliwie czymś dość osobliwym, że niemal wszystkie starożytne ludy na świecie wprowadziły do swoich religii gigantów, zawsze buntujących się przeciwko bogom, którzy mają wiele problemów z ich pokonaniem.
- Wyznam Wam, że spośród wszystkich ludów, które podziwiam najbardziej żaden nie przewyższa Egipcjan w moim sercu!
- Świat uczonych jest jak świat polityki, ślepo kierowany przez wodza, który może zasługiwać na dowodzenie albo nie [...] dopóki ktoś inny silniejszy, bardziej przebiegły i zręczniejszy nie wystąpi by obalić przyjętą mądrość i postawić na jej miejscu nowy system.
Erudycja młodego Jean-François Champolliona musi robić wrażenie. Nawet po dwustu latach! "...mój bardzo uczony przyjaciel powiedział mi, że w Watykanie nie ma księgi w tym języku [koptyjskim - przyp. KN], w której nie pozostawiłby na niemal każdej stronie swych uwag, poczynionych, gdy rękopisy znajdowały się w Paryżu" - to opinia jednego ze współczesnych. Jak wyglądały studia w tymże Paryżu możemy poznać z treści listu do brata.
Cytowane fragmenty wykładów (ten tu z 1810 r.) z Grenoble robią wrażenie również dziś, kiedy nauka tak pognała do przodu. Oto, co mówił o hieroglifach: "Prawdziwe pismo kapłańskie, które było rozumiane tylko przez kapłanów, stanowi pismo symboliczne; jego zasady przekazywano jedynie wtajemniczonym i najwyższej klasie państwa. Nie służyło ono wcale do zmylenia ludu ani do utrzymania go w niewoli [...] lecz raczej do ukrycia przed nim majestatycznych prawd, które przekraczały jego pojmowanie". Przyznam się, że do końca nie rozumiem, jak można było "złamać" sekrety hieroglifów. Andrew Robinson uświadamia nam: "Po raz pierwszy w swojej karierze Champollion zaproponował elementy fonetyczne w piśmie hieroglificznym - ale tylko w hieroglificznej wymowie nieegipskich nazw własnych, a nie w pozostałych elementach pisma". Jako miłośnika epoki napoleońskiej intryguje mnie stosunek Jean-Françoisa do Napoleona, przebiegu wojen, oblężenia Paryża, upadku Cesarza, restauracji Burbonów. Wydarzenia historyczne odciskały swoje piętno choćby na tempie pracy, ich postępie lub ich braku. Jeden z rozdziałów nie przypadkowo został zatytułowany: "Napoleon i Champollion". Otwiera go ciekawy cytat .
W świat płynęły różne opinie o ambitnym uczonym. Thomasa Younga "życzliwy" przestrzegał: "Jeśli mogę Panu coś doradzić, sugerowałbym, by nie ujawniał Pan zbyt wiele ze swoich odkryć P. Champollionowi. Mogłoby się zdarzyć, że zechciałby on później rościć sobie pretensje do pierwszeństwa". Ten sam pół roku później pisał do tego samego odbiorcy: "Jest skłonny do strojenia się w cudze piórka. Taka rola często kończy się bardzo źle". Przy okazji wypływa sprawa kamienia z Rosetty. Zdecydowanie pouczająca lektura. Na ile wpływ na nie miał sytuacja polityczna, "biały terror" po "stu dniach"? No właśnie i dochodzimy do kwestii: co jest ciekawsze? Czy pewna oczywistość, jaką jest fakt odczytania kamienia z Rosetty? Czy jak kształtowała się osobowość naukowa Jean-François Champolliona? Co mnie zaskoczyło? Andrew Robinson podaje: "Niestety trudno ustalić, jakie kroki doprowadziły do odszyfrowania. Trudność wynika po części niewątpliwie z braku korespondencji Champolliona z tego okresu [...]. [...] Opisanie, jak krok po kroku Champollion odszyfrował hieroglify w latach 1821-1824, jest zatem niemożliwe. Jest natomiast możliwe zidentyfikowanie trzech ogólnych faz [...]". O! jest zdjęcie domu "...przy rue Mazarine w Paryżu, gdzie Champollion mieszkał z rodziną swojego brata podczas przełomu w odszyfrowaniu hieroglifów we wrzeniu 1822 roku". Oto fazy, jakie wyróżnia A. Robinson: IV 1821 - IX 1822, IX 1822 - VIII 1823, IV 1823 - początek 1824. Czy nie wkradł się tu "czasowy chochlik"? VIII 1823 koniec, a początek IV tego samego roku? No i mamy coś... bardzo "polskiego" - spór o pierwszeństwo w odczytaniu hieroglifów? Young czy Champollion?! Początek XXI w., to jeszcze nie koniec rozbieżności?! Ciekawe stanowisko zajął kustosz BM, który jest odpowiedzialny za kamień z Rosetty, egiptolog Richard Parkinson (raptem cztery dni starszy od piszącego ten blog?): "Nawet jeśli przyjmie się, że Champollion był lepiej zaznajomiony z początkowymi pracami Younga, niż później twierdził, jest jedyną osobą, która odszyfrowała pismo hieroglificzne: każde odszyfrowanie utrzymuje się albo upada w całości, a choć Young odszyfrował część tego alfabetu - klucz - to Champollion odkodował cały pisany język". Nic nowego. Sukces ma wielu ojców, a tylko klęska jest sierotą. A sam zainteresowany jakie zajął stanowisko? Jeden z jego głosów: "Uznaję, że pierwszy opublikował pewne trafne pomysły dotyczące starożytnych pism Egiptu; pierwszy też ustalił pewne poprawne rozróżnienia dotyczące ogólnej natury tych pism [...]. Uznaję nawet, że opublikował przede mną swoje pomysły dotyczące możliwości istnienia kilku znaków-dźwięków, które były używane do zapisywania obcych nazw własnych w Egipcie za pomocą hieroglifów [...]". Karkołomne dochodzenie do prawdy (w tym również kluczenie, wpadanie w błędy i Younga oraz Champolliona) trudno by tu było streścić ze względu na... publikowane hieroglify. Odsyłam do tej niezwykłej książki. Kluczem do intrygującej uwagi i skupienia naszego może być zdanie: "Dzieje kariery Champolliona nie były wolne od przeciwieństw i sprzeczności".
- Naturalną skłonnością ludzkiego umysłu [jest] osądzanie zdarzeń wedle ich skutków.
- Sofokles i Eurypides, przedstawiając w teatrze zbrodnie domu Atrydów, oddali starożytności przysługę, wzbudzili bowiem w greckich republikanach nienawiść do królów i rządu jednej osoby.
- ...miałem wystarczająco dużo szczęścia, żeby zobaczyć, jak moje wysiłki zostały ukoronowane niemal pełnym powodzeniem [...].
- Pozwoliłem sobie na ekstrawaganckie filozofowanie - żaden z rozdziałów Arystotelesa czy Platona nie był równie wymowny jak te strzępki papirusu.
- Hieroglificzny pies różni się [od hieroglificznego szakala - przyp. KN], że ma ogon poniesiony w trąbkę.
- Wystarczy na razie powiedzieć, że my Europejczycy jesteśmy liliputami i że żaden lud, starożytny czy nowożytny, nie posiadł sztuki architektonicznej w tak wysublimowanej, potężnej i napawającej lękiem skali jak dawni Egipcjanie.
- Zgromadziłem dość pracy na całe życie.
- Gdybym wiedział, że mam przed sobą jeszcze kilka lat, nigdy nie rozważałbym opublikowania tego [tj. "Gramatyki języka egipskiego" - przyp. KN].
Praca nawet w Luwrze nie mogła zrekompensować doznań, jakie dać mogło tylko jedno: wyprawa do Egiptu! Swoiste perypetie, pozyskanie wsparcia panujących (np. we Francji JKM Karola X burbona) - to dopiero doświadczenie na naukowej drodze Champolliona! A potem, już na miejscu, zderzenie z panującymi tam realiami, koteriami, przeciwnościami. A czas naglił! Nie dość, że Egipt stał się miejscem masowych wywózek (de facto: grabieży) dzieł sztuki, to jeszcze dla panujących tam Turków (choćby w osobie Muhammada Ali Paszy) antyczne pozostałości nie stanowiły żadnej wartości, ba! projektowano np. rozbiórkę piramid w Gizie. Brzmi, jak żart? Ale żartem nie było. Z listu do brata, jaki Champollion wysłał z Egiptu, bił m. in. podziw dla tamtejszych... osłów: "Należy powiedzieć, że osły z Egiptu [...] zasługują na wszystkie pochwały, jakimi obdarzają ich podróżnicy, i że trudno znaleźć wierzchowca o chodzie spokojniejszym i wygodniejszym we wszelkich warunkach". A. Robinson upewnia nas: "Champollion zawsze miał entuzjazm dla życia, w Egipcie okazał się również poetą. Jednak nigdy nie pozwalał sobie, by odciągnęło go to na długo od starożytnych Egipcjan i hieroglifów". Jaka to szkoda, że nie pozostawiono nam próbki owych poetyckich uniesień... "Na miejscu starożytnego Memfis - czytamy dalej za A. Robinsonem - Champolliona przytłoczył widok powalonego kolosa przedstawiającego Ramzesa Wielkiego, wyrzeźbionego w wapieniu, którego identyfikacja nie rodziła wątpliwości dzięki kartuszom". Dla nas cenniejsze są rzecz jasna cytaty z pamiętnika Jean-François, w którym opisywał np. cmentarzysko w Sakkarze, które padało przez stulecia (tysiąclecia?) łupem grabieżców grobowców: "W każdej chwili natykaliśmy się pod naszymi stopami albo na pozostałości murów z suszonej cegły, albo na wejście do kwadratowego szybu ozdobione cudownie wyciętym kamieniem, ale mniej lub bardziej wypełnione piaskiem, który Arabowie wykopali, żeby dostać się szybu".
Czytając fragmenty listów Champolliona do brata ma się wrażenie, że towarzyszy się kolejnym odkryciom niezwykłego Francuza: "Pierwsza komora wspiera się na ośmiu filarach, o które opiera się tyle samo kolosalnych posągów, każdy wysoki na 30 stóp, przedstawiających znów Ramzesa Wielkiego. Ściany tej ogromnej komnaty zdominowane są przez serię wielkich historycznych płaskorzeźb pokazujących podboje faraona w Afryce". Nie zapominajmy: do czasów odkryć H. Cartera jeszcze daleka droga, bez mała sto lat! Pięknie nadzieję i naukowe oczekiwanie Jean-François ujął Autor książki: "Oczekiwania Champolliona wobec Teb w 1828 roku po dwóch dekadach zanurzania się w starożytnym Egipcie były, naturalnie, znacznie większe niż francuskich żołnierzy, a nawet estety Denona". Niestety Francuza spotykało bolesne zaskoczenie i rozczarowanie nieopodal Edfu czy na wyspie Elefantynie! Budowle, które chciał zobaczyć, podziwiać, zbadać - po prostu fizycznie przestały istnieć! Rozebrano je! Do tego nasiliły się bóle reumatyczne (artretyzm). Cud, że świątynia z Abu Simbel stała na swym miejscu. Belzoni i Champollion byliby bardzo zdziwieni, gdyby chcieli tu jeszcze wrócić. Budowa Wysokiej Tamy Asuańskiej na zawsze zmieniła miejsce, jakie odwiedzili. Z zachowanej korespondencji (jeden list liczył blisko... trzydzieści stron) wynika, że bardzo tęsknił za Francją, cierpiał z powodu rzadkości otrzymywanych wieści z domu.
Mam nadzieję, że nie umknie niczyjej uwadze wątek: Champollion i jego odkrycia, a Kościół (katolicki). Przyznam się, że liczyłem na trochę szersze potraktowanie tego zagadnienia. Skąd wzięła się taka dygresja u A. Robinsona: "Champollion mógł nie ryzykować spalenia na stosie za herezję w Egipcie, ale ewidentnie «nie ryzykował już, że zostanie kardynałem», jak zauważył jego rozbawiony biograf Lacouture". Prosta sprawa: jak treść odkrywanych tekstów miała się do... "Biblii"? Na to wszystko nakładała się ówczesna skostniałość konserwatyzmu katolickiego! "Dwa stulecia później - doświadamia nas Autor biografii - prawdopodobnie trudno jest w pełni zrozumieć, dlaczego te rezultaty odczytania hieroglifów miały sprawić, że Champollion był tak ostrożny i pełen obaw, ale wystarczy pomyśleć o obawach Karola Darwina żywionych od lat trzydziestych do pięćdziesiątych XIX wieku, a dotyczących jego teorii ewolucji, żeby przypomnieć sobie siłę biblijnego kreacjonizmu w pierwszej połowie XIX wieku". Ze swej strony dodałbym, że ów biblijny kreacjonizm ma się całkiem dobrze. Ciekawe, jaka teoria zwycięży na drodze ku bardziej sprawiedliwej i prawej RP?
"Wylew Nilu jest wspaniały w tym roku dla tych, którzy tak jak my podróżują z miłości do niego i interesują się wsią inaczej niż tylko jego scenerią. Nie tak samo wygląda to dla ubogich i nieszczęsnych chłopów i wyrobników [...]. Jest to rozpaczliwa scena, która chwyta za serce" - opis godny pióra Herodota! A to - rzecz jasna Champollion. Doskonały ślad po egipskich peregrynacjach bohatera tej opowieści pozostał na jednej z kolumn w świątyni w Karnaku koło Luksoru! A wyrył sobie Jean-François swoje nazwisko! Czemu w zmienionej formie: "Champoléon"? Czy to nawiązanie do tego, którego witał w Grenoble pamiętnego marca 1815 r.? Proszę zerknąć na s. 319.
Powrót Champolliona do Francji nastąpił 23 XII 1829 r. Kwarantanna trwała równy miesiąc. Nie udało się za jego życia sprowadzenie z Luksoru egipskiego obelisku, który 25 X 1836 r. stanął na Place de la Concorde, dokładnie w tym miejscu, gdzie rewolucyjna Francja zgilotynowała m. in. potomka polskich królów, Ludwika XVI. Jakie honory spotkały archeologa na rodzimej ziemi? Żadne! "Niewdzięczna Francjo? Podła kraino?!" - to skutek teraźniejszości. Bo to wszak pamiętny 1830 rok! Tron Burbonów zacznie się chwiać, aby runąć w dniach lipcowej rewolty! Tak, Champollion przegrał z tzw. prozą życia. Atak na Luwr został utrwalony na rycinie, która stanowi cenną dopełnienie treści. Ale już kolejne wypadki chyba jednak służyły komu trzeba: "W marcu 1831 roku Ludwik Filip nakazał utworzenie katedry archeologii egipskiej dla Champolliona w Collège de France" - podaje A. Robinson.
"A teraz do lepszego życia, do Egiptu, do Teb!" - niech nas nie zmyli ton tego zdania. To nie okrzyk radości! To nawet nie wezwanie do kolejnej podróży. To - zgon niezwykłego uczonego, 4 marca 1832 r. o pitej nad ranem! Andrew Robinson zaskakuje nas stwierdzeniem "Przyczyna przedwczesnej śmierci Champolliona w wieku 41 lat nigdy nie została ściśle ustalona, ponieważ jego brat odmówił przeprowadzenia sekcji zwłok". Wymienia przy tej okazji kilku ze znanych Jean-François, którzy zmarli (między 37, a 57 rokiem życia). Sugeruje, że przyczyną zgonu mogła być jakaś choroba, której nabawił się w Egipcie (spożywanie zainfekowanej wody z Nilu?), a spekulacje zamyka takim oto stwierdzeniem: "Niemal pewne wydaje się, że śmierć przyspieszyło wyczerpanie wywołane przepracowaniem, zwłaszcza podczas podróży po Egipcie".
Odkładam książkę A. Robinsona "Szyfry Egiptu. Jean-François Champollion i hieroglify". Cisza. Niezwykła podróż dobiegła końca. Karawana dalej nie pójdzie. Wydawnictwo Prószyński i S-ka naprawdę zaprowadziło nas do niezwykłego świata, niezwykłego człowieka, jakim był Jean-François Champollion. Nie trzeba do jej przeczytania zachęcać nikogo, komu bliski jest blask, chwała i tajemniczość starożytnego Egiptu. Pewnie, zaraz będzie kolejna książka. Czeka inne życie. To, które było udziałem Jean-François Champolliona naprawdę wciąga. Ze zrozumiałych względów nie mogłem poruszyć każdego wątku książki. Mogę z całą odpowiedzialnością podpisać pod tym, co napisał "The Independent": "NIEZWYKLE WAŻNA KSIĄŻKA, UKAZUJĄCA NIE TYLKO NARODZINY EGIPTOLOGII, ALE PRZEDE WSZYSTKIM GENIUSZA PRZY PRACY". Starczyło jedno zdanie, aby zawrzeć TO, co ja rozwlokłem TU na tylu akapitach! Z Egiptem na długo nie rozstajemy się. Wydawnictwo Prószyński i S-ka postarało się, aby na półkach księgarskich pojawiła sie "Hatszepsut" P. Nadiga, w tłumaczeniu Bartosza Nowackiego. A więc - do rychłego spotkania nad Nilem!...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.