piątek, sierpnia 05, 2016

Przeczytania... (154) Dorothee Schmitz-Köster, Tristan Vankann "Dzieci Hitlera. Losy urodzonych w Lebensborn" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

"Największe zbrodnie są dziełem zwykłych ludzi" - tak na ulotce Wydawnictwo Prószyński i S-ka wprowadza nas w swą niezwykłą serię wydawniczą dotyczącą historii III Rzeszy, II wojny światowej, nazizmu. I wszystko TO przez pryzmat LUDZI! Ludzi, którzy GO stworzyli. Każdy kolejny tom, to odsłanianie innego oblicza zła, mordu, zdziczenia narodu wielkiego. Cała ta seria powinna znaleźć się w zasięgu czytania tych wszystkich, którym marzy się rasowa poprawność! Nie rozumiem czy tak skrojeni ideologicznie ludzie nie wiedzą dokąd prowadzi droga, na początku której ktoś stawia pytania "ile Polaka w Polaku?", wydziera się "Polska dla Polaków!" i ściga każdego kto jest OBCY! A czy ktoś zadaje sobie, na ile sam jest... skądś?! 
"Nieznane fakty, wstrząsające relacje, przeżycia, o których nie opowie nikt inny" - to kolejna zachęta zdaniowa, aby nie omijać serii Wydawnictwa Prószyński i S-ka. I nie omijam, tylko sięgam po książkę, której autorami są Dorothee Schmitz-Köster, Tristan Vankann "Dzieci Hitlera. Losy urodzonych w Lebensborn", w tłumaczeniu Agnieszki Walczy.
Trzeba to oddać, że Autorzy sami przed sobą rzucili godne wyzwanie: odnaleźć dzieci urodzone w Lebensborn. Mało tego! Zmusić, aby chcieli otworzyć się, opowiedzieć. Nie dość na tym na swój sposób zdemaskować! Co się stało z dziećmi Lebensbornu? Na to pytanie starają odpowiedzieć Dorothee Schmitz-Köster oraz Tristan Vankann. "Niektórzy z nich zrobili kariery, inni wiodą skromne życie. Są wśród nich osoby w długoletnich związkach małżeńskich i osoby rozwiedzione, są single i wdowy, geje i homoseksualiści, lewicowy i prawicowcy" - to Dorothee Schmitz-Köster . Chyba nie tak planowali Hitler un Himmler w swych zdegenerowanych umysłach. "Podczas każdej sesji portretowej otwierała się przede mną historia życia, której impet musiałem najpierw przepracować - także dlatego, że sam mam córkę i dwóch synów. Nadal nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile zakłamania, opuszczenia, utajnienia przypadło tym dzieciom w udziale" - to Tristan Vankann.
Oto kilka tylko wybranych epizodów z życia "dzieci Hitlera":

Życie 1:  "Olaf S. należy do tych dzieci Lebensbornu, które otwarcie mówią o swoim urodzeniu w jednym z domów organizacji SS. Nie ma żadnego powodu, aby milczeć na ten temat - oświadcza z przekonaniem. W końcu nie miał wpływu na to, gdzie przyszedł na świat i jakie plany z nim wiązano". Sam o swojej, na wskroś nazistowskiej rodzinie, powiedział  "Dość paskudna gromadka, prawdziwa esesmańska klika". Annemarie und Max Ulrich S. nie stworzyli modelowego związku narodowosocjalistycznego. Narodziny syna w styczniu 1942 r., uroczyste nadanie mu imienia, ba! złożono ślubowanie, że bedzie wychowywany zgodnie z kanonami NSDAP! Trochę to się później kłóciło z... muzycznym kanonem, jaki wpajał swemu wnukowi der Großvater, Karl S. Ów będąc kapelmistrzem orkiestry wojskowej demonstracyjnie grywał "wykluczonych" muzyków, jak Mendelssohn. Matka też przejawiała chwilami liberalne podejście do sztuki lub literatury, co nie przeszkadzało pozostać jej zagorzałą nazistką! Olaf nie spełnił matczynych marzeń o studiowaniu na politechnice. Groźby matki nie wpłynęły na decyzje. Został tancerzem. Wbrew matce spotkał się w Karlsruhe z ojcem. Widział o jego służbie w Einsatzgruppen. Alkoholizmie. "Nie żywiłem do niego jakichś wrogich uczuć" - przyznaje. Szkoda, że samych wypowiedzi Olafa S. jest tak oszczędnie. Uzupełnia to narracja Autorów, ale to nie to samo.
Życie 2: "Dla Elke T. okres ten jest otwartą księgą - i można to zrozumieć niemal dosłownie. Siedemdziesięciosześcioletnia dziś kobieta [książka powstała cztery lata temu - przyp. KN] ma cały plik dokumentów, zdjęć i pamiętników, także z czasów spędzonych w różnych domach Lebensbornu. Sama prawie nic z tego nie pamięta [...]" - jak się okazuje sytuacja rodzinna małej Elki była dość pogmatwana. Kiedy przychodziła na świat w 1936 r. ojciec był w związku z inną kobietą. Tylko, że w tej rodzinie nie było dzieci, których tak bardzo pragnął Herr Walther K. Żona zgodzi się na przyjęcie pod swój dach dziecka zrodzonego z kochanki? Po trzech latach wróci do... prawdziwej matki, która będzie miała kolejne potomstwo z Waltherem K. Mamy okazję zobaczyć współczesne zdjęcie Elki T., jak również to sprzed 77. laty z przedszkola w domu Lebensbornu "Wienerwald". Zaskakujące jest sięgnięcie do pamiętnika matki, Toni S., która odnotowało taki postęp w... nazistowskiej edukacji córki: "Teraz już bardzo dziarsko umiesz się witać niemieckim pozdrowieniem. Kiedy idąc do mnie, spotykasz na korytarzu doktora Serentza, natychmiast stajesz na baczność i wykrzykujesz «Heil Hitler!». Tobie też całkiem się to podoba. A ja naturalnie jestem dumna, że nareszcie porządnie cię tego nauczyłam". A pokażcie mi jakąś matkę, która nie jest dumna z postępów swego dziecka? W życie kochanków (czytaj: rodziców Elki S.) musiał "wkroczyć" sam Reichsführer-SS, Heinrich Himmler! Z jakim skutkiem? Wybieram z tych żyć tylko epizody. Inaczej: wydzieram je. Jak matka i córka zareagowały na upadek III Rzeszy? Dlaczego ojciec znalazł się na liście rzeczoznawców T-4? Życie nie będzie usłane różami... Elke T. będzie żyła z piętnem pamięci o swym ojcu. Żeby zrozumieć go czyta... "Mein Kampf".

Życie 3: "Jimmi nie wie, dlaczego udał się do domu  Lebensbornu. Wie, że rodzice mieli ślub, że matka mieszkała w Berlinie, a ojciec był «zaangażowany militarnie» - w Waffen-SS. Wie też, że rodzice, oboje należący do NSDAP, poznali się w SD [...]" - rzec można klasyczny przykład rodziny godnej, aby ich dziecko przychodziło na świat w luksusie Lebensbornu! Naprawdę nazywa się Diethelm P. Ciekawe jest, co sam o swej germańskości powiedział: "Nienawidziłem tego codziennego rasizmu. Z jednej strony miałem kompleksy, bo nie odpowiadałem temu wizerunkowi i czułem się jakimś karłowatym Germaninem. Z drugiej jednak w ogóle nie lubiłem tych wielkich, jasnowłosych typów". Diethelm P. dręczy to, jak niewiele wie o przeszłości swych rodziców. "Tym, co go zajmowało i nadal zajmuje, jest świat myśli jego rodziców, ich ideologia, której byli wierni aż do śmierci. [...] O tym rozmawiał i o to spierał się z rodzicami, za to ryzykował dostanie w twarz i bywał policzkowany" - czytamy dalej. Nie wiedziałem, że Norwegia zaangażowała się w pomoc powojennym Niemcom: "...gdzie pod opieką Kościoła odkarmiano niemieckie dzieci uchodźców". Jaki był los dla Diethelma P.? Ukończył akademię sztuk pięknych. Autorzy milczą jaką. Za to pinie piszą: "A zatem człowiek, który całą swoją energię, cały swój czas i wszystkie pomysły koncentruje na płótnie i papierze, na ścianach i pomieszczeniach?". Jest jeszcze muzyka. Jest pogmatwane życie z kobietami.

Życie 4: "Henning B. z pewnością podobałby się decydentom Lebensbornu. Jest wysoki (190 centymetrów) i postawny, ma błyszczące niebieskie oczy i siwe włosy, niegdyś blond. To pewny siebie człowiek sukcesu. Swoje dzieci wychował surowo, nie znosi wszystkiego, co antyneuralgina" - tak zaczyna się historia kolejnego dziecka. Tylko, że poglądy, które ukształtowały Henninga B. nie jak by nie przystawały do ideologii zrodzonej w mózgu Adolfa H. Co by Führer powiedział słysząc taką wypowiedź: "Jeśli jutro moja córka wyjdzie za Turka albo Hindusa, bedzie to pierwszorzędne odświeżenie krwi. A to, czy dzieci będą później pół-Turkami albo i całymi Hindusami, jest mi całkowicie obojętne. Za to powstaną zdrowi ludzie". Nieślubne dziecko w rodzinie Anny B.? Dyshonor! Dziadek Reinhard, chłop z Fryzji, to zagorzały nazista! No trzeba było ukryć "grzech córki"! I to z kim? Holendrem zatrudnionym u dziadków B.! Nazywał się Anne G. Przyszła matka znalazła się w Wernigerode, w domu Lebensbornu "Harz". Tu 9 stycznia 1943 r.  nastąpi rozwiązanie. Ale mały Henning nie wróci w objęciach matuli do Fryzji. Najpierw będzie dom dziecka, potem rodzina zastępcza. Bardzo kochająca go mama i tata, bezdzietne małżeństwo S. O Irene S. przybrany syn wspominał: "Kochała mnie ponad wszystko i miałem do niej o wiele serdeczniejszy stosunek niż do rodzonej matki". III Rzesza runęła! Nowe Niemcy zostały podzielone na strefy okupacyjne! Anna B. postanowiła odzyskać syna... Co musiało rodzić się w mózgu pięciolatka, kiedy odnalazła się prawdziwa mama i postanowione przedrzeć się z chłopcem do Fryzji, strefy zachodnie!... Tan sam dziadek, który się zapierał wnuka - teraz witał go ze łzami w oczach, pokochał bezmierną miłością najtroskliwszego seniora? Życie plecie ludziom różne figle...

Życie 5: "Sigune Imma D. nie może mi opowiedzieć swojej historii. Nie żyje. Na krótko przed swoimi pierwszymi urodzinami została zamordowana. [...] Sigune Imma [dziecko małżonków Hansa i Gerdy D.; ojciec był lekarzem wojskowym - przyp. KN] rodzi się z zespołem Downa, którym można rozpoznać po cechach fizycznych. Poza tym dziewczynka ma lekkie wodogłowie. Dla dzieci z upośledzeniem tego rodzaju nie ma miejsca w domach Lebensbornu, potrzeba tu zdrowych niemowląt, które świadczą o sile «rasy panów». Dlatego też dzieci chore lub upośledzone muszą jak najszybciej opuścić ten ośrodek". Dorothee Schmitz-Köster i Tristan Vankann są w swych badaniach bardzo dokładne: podają m. in. z nazwiska lekarkę, która zakwalifikowała ją  na badania do kliniki w Lipsku. Ci, którym nie obce były eugeniczne "wyczyny" nazistowskich lekarzy-morderców, doskonale wiedzą, jaki los gotowano dla dziecka takiego, jak Sigune Imma D. Zachowała się m. in. karta chorej dziewczynki: "Ruchliwy mały mongoł, dużo się wierci, nie potrafi jednak samodzielnie wstawać. Śmieje się, jak tylko ktoś się nim zajmie". Zgon nastąpił 29 XII 1943 r.: "Zgon godz. 15.00. Diagnoza: idiotyzm mongolski. P[rzyczyna] Ś[mierci]: zapalenie płuc"*. Zachowała się treść telegramu zawiadamiającego o śmierci Sigune Immy D. Poruszona matka odpisała do szpitala w Großschweidnitz (czytaj: morderców swej córeczki), że spodziewa się kolejnego dziecka i lekarze odradzają jej podróż, stąd prośba: "Proszę [...] byście bez rozgłosu pochowali moją małą córeczkę, a na grobie położyli jej kwiaty, jako ostatnie pożegnanie od rodziców. [...] Heil Hitler! Gerda D.". Niemniej wzruszający jest list jaki napisała rok później, w rocznicę śmierci córki: "...skłania mnie do zwrócenia się do państwa z serdeczną prośbą, o ile w obecnej sytuacji to w ogóle możliwe, o przyozdobienie jej grobu kilkoma kwiatkami [...] Na ten cel przesyłam kwotę 10 RM, którą proszę wykorzystać w całości". To ostatni dokument o małej Sigune Immie D. Ale autorzy nie zamykają "sprawy". Odnaleźli ślady po ojcu. Jak zrobił karierę w NRD/DDR, włącznie z członkostwem w Akademii Nauk/Akademie der Wissenschaften zu Berlin oraz pośmiertne (prasowe?) wspomnienie. Cytowany jest fragment dotyczący rodziny. Wspomina się dwoje dzieci - Sigune Imma nie została wymieniona. Skwitowano to tak: "Ani śladu po Sigune Immie, dziecku Lebensbornu, które nie odpowiadało propagowanym przez SS ideałom rasy i zdrowiu, i dlatego zostało zabite".

Dorothee Schmitz-Köster i Tristan Vankann nie ograniczyli się tylko do samego spisania i ujawnienia losów dzieci urodzonych w Lebensborn. Odsłaniają mechanizmy, jak TO wszystko działało, na jakich zasadach. Co mnie zaskoczyło? A jakże - wątki polskie! "Od innych narodów weźmiemy to, co dla naszej krwi przedstawia pewną wartość, porywając, jeżeli to będzie konieczne, ich dzieci i wychowując je tu, pośród nas" - cytowano pamiętną wypowiedź Reichsführera-SS, H.  Himmlera z Poznania (4 X 1943 r.). "Ostatecznie w Polsce i Rosji, w krajach nadbałtyckich i na Ukrainie, w Słowenii i Czechosłowacji spotyka się niebieskookich, jasnowłosych ludzi, których kolor włosów i oczu interpretowano jako oznakę «rasy aryjskiej»". Wprawdzie nie padnie pojęcie "dzieci Zamojszczyzny", ale opisano jak działała Ekspozytura Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS/Rasse- und Siedlungshauptamt (RuSHA). Jest okazja poznać m. in. los Barbary P. alias 397 (drei - sieben - neun) alias Bärbel R. Los dziewczynki urodzonej w Gdyni (Gotenhafen) powinien nam uświadomić, że nic nie jest proste. Czy nie zaskoczy nas takie zdanie: "Jestem dzieckiem szczęścia! To, że trafiłam do tej rodziny, było moim szczęściem" - tak Barbara P. wspominała swoich "niemieckich rodziców"? Czy rodzina R. była wyjątkowa? Może od losu 397 należałoby brnąć poprzez życiorysy innych dzieci? To naprawdę historia chwytająca "za gardło".
Dorothee Schmitz-Köster, Tristan Vankann napisały naprawdę niezwykłą książkę. "Dzieci Hitlera. Losy urodzonych w Lebensborn", to kolejne rozliczanie się z przeszłością III Rzeszy. Możliwość poznania losów Uty H., Michaela S., Ruthild G., Hannelise H., Marie S., Ullego W., Anne Margaret M., Heide S., Ingrid O. i wielu innych - poruszające doświadczenie. Zaliczyłbym książkę Wydawnictwa Prószyński i S-ka - do kategorii... zaskoczeń. Bo przecież to głównie opowieść o dorastającym pokoleniu, które urodzone w ośrodkach Lebensbornu, to jednak tylko naznaczone piętnem rasistowskiej Rzeszy A. Hitlera. Jeśli historia obciążała ich losy, to dramat. "«Jestem dzieckiem SS» - tak dobitnie jak Edda T. w wywiadzie telewizyjnym nie wyraża tego prawie żadne dziecko Lebensbornu. Wręcz przeciwnie: większość kobiet i mężczyzn wyprasza sobie takie określenie. Odczuwają oni swoje brzemię w sposób konkretny, w powiązaniu z osobami, sytuacjami, strukturami. Stąd biorą się ich problemy, ich trudności i obciążenia, a nie z wielkiego szyldu: «organizacja SS»". Wiem, to zdanie nie zamyka problemu. Stawia nas wobec problemu, z jakim żyją coraz bardziej sędziwe "dzieci Hitlera". Poruszające jest inne zdanie: "ISTNIEJĄ LUDZIE, KTÓRZY MUSZĄ SIĘ ZMAGAĆ Z (PRZYJĘTYM) POCZUCIEM WINY NIE DLATEGO, ŻE WIERZĄ W GEN NAZIZMU, LECZ ŻE ZOSTALI SPŁODZENI PRZEZ TEGO OJCA I TĘ MATKĘ".

*  Proszę zerknąć do odcinka 91 tego cyklu - tam książka, której autorem jest  Götz Aly pt.  "Obciążeni. «Eutanazja» w nazistowskich Niemczech" Wydawnictwa Czarne, w tłum. V. Grotowicza.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.