środa, sierpnia 03, 2016

Przeczytania... (153) Władysław Łoziński "Życie polskie w dawnych wiekach" (Wydawnictwo Iskry)

"Zamki i rezydencje wielkopańskie rozpadły się w gruzy; tylko mała ich cząstka zachowała się do naszych czasów w całości i ze śladami pierwotnego splendoru. Na gruzach ich urosła legendarna tradycja, poetyczniejsza i chlubniejsza od prawdy" - odnoszę ten cytat do całego szlacheckiego świata. O ile ktoś lubuję się w sarmatyzmie, stroi w piórka karmazyna, na siłę chce ubarwić swe chamskie drzewo genealogiczne (choć już samo brzmienie nazwiska zdradza plebejski rodowód) - powinien przeczytać tę książkę. Wyjątkową książkę. W przyszłym roku minie 110. lat od jej pierwszego wydania! klasyk gatunku! Powinien znaleźć się w innym cyklu? Ale takiego nie ma, choć mógłby nazywać się "Lektury sprzed stu laty" lub "Z księgozbioru prapradziadka Onufrego". Imię wypadło nie przypadkowo, albowiem nawiązuje do "Trylogii". A ponoć wydanie tej książki było nie mniejszą sensacją wydawniczą, niż druk losów Skrzetuskiego, Kmicica czy Wołodyjowskiego. No i oczywiście imć Onufrego Zagłoby herbu Wczele. "Życie polskie w dawnych wiekach" Władysława Łozińskiego, ze wstępem i w opracowaniu śp. prof. Janusza Tazbira (Wydawnictwa Iskry). Cymes! Perła! "Archaizm!" - wtrąca pan w dresie. Cud, że zna pan takie słowo. Nie zgadzam się, albo jeszcze lepiej: veto! Takie dzieło, co to ma już 109 lat, to jak stare wino. Je się konsumuje, delektuje, ale można też szklanicami lub antałkiem opróżniać. Bo czeka nas prawdziwa, sarmacka przygoda.
Cóż ja biedny chudopachołek magistrowaty, nawet obłożony herbami rodowymi mogę sensownego napisać o KLASYKU?  Wygłupić mi się tylko przyjdzie? Jako litewski potomek klientów domu radziwiłłowskiego mogę tylko wyrażać zachwyt, że Wydawnictwo Iskry nie pozwoliło sczeznąć w zapomnieniu  dziełu i "Życie polskie w dawnych wiekach" Władysława Łozińskiego może cieszyć kolejne pokolenia Czytelników, miłośników historii. Dla kogoś takiego, jak, co to wyrósł na tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a Wielkiego Księstwa Litewskiego w szczególności - musi ZNAĆ to DZIEŁO. 
Pewnie minęło przeszło 100 lat od napisania przez Władysława Łozińskiego "Życia polskiego w dawnych wiekach" i badania wokół "nagromadzonych" zagadnień poszły do przodu. Stąpam z karty na kartę, jakoby pośród znajomych. Bliskie sercu termina: dwór, dworek, szlachta, szabla, sejmiki. A do tego autorowie: Pasek, Matuszewicz, Kitowicz. Niepojęte byłoby dla mnie, aby ktoś zarażony (choćby poprzez lektury śp. prof. J. Tazbira) nie znał żadnego z tomów W. Łozińskiego, nie posiadał w swym księgozbiorze. Takiego kolorytu słowa, takiej narracji, budowania kolejnej opowieści już dziś pośród współczesnych luminarzy historiografii po prostu nie znajdziemy! Dziś NIKT tak już nie pisze!
Kilka przykładów:
  • Szukać protekcji wielkiego pana-możnowładcy, oddać na jego służbę głos, szablę i sumienie, gardłować za jego przekonaniem, choćby się miało własne wprost przeciwne, podzielać jego sympatie i antypatie, okazywać mu wszędzie i zawsze służalczą czołobitność, a za to wyzyskiwać, ile się tylko da, jego wpływ, jego piwnicę i jego worek - nazywano "trzymaniem się klamki pańskiej".
  • ...przestrzec musimy czytelnika, że nie zawsze bywał on [tj. relacje pana i sług szlacheckich - przyp. KN] tak patriarchalny i na obopólnym szacunku i przywiązaniu oparty, jak by to sobie wyobrażać można na podstawie poetyzujących tradycji - zbyt często tyraństwo pana lub zdradziecka niegodziwość sługi doprowadzała do krwawych zatargów i mamy bardzo liczne przykłady, że dobry pan padał ofiarą sług zuchwałych i chciwych. 
  • Sapiehowie, Stadniccy, Ligęzowie, Krasiccy, Herburtowie, Potoccy, Jałowieccy utrzymywali w tych czasach całe korpusy takiego żołdactwa, ze swoją własną i całych ziem ruiną. 
  • Sielskość i rycerskość to główne, niemal wyłączne cechy życia szlacheckiego w przeszłości. Na ten spiżowy posąg w warszawskim pałacu kanclerza Ossolińskiego, wyobrażający Polskę w postaci niewiasty z pługiem u stóp, a z mieczem w dłoni, nie mogło być trafniejszej alegorii. 
  • Kresowe położenie, bliskość "paszczęki tatarskiej" i mało co bezpieczniejsze sąsiedztwo takich bezustannie zawichrzonych krajów, jak Wołoszczyzna lub Siedmiogród, a w końcu miejscowa przewaga niesfornych, w każdej sposobniejszej ku temu chwili dziczejących aż do otwartej anarchii, żywiołów społecznych - wszystko to sprawiło, że nawet w czasach spokoju żyło się jakby na wojennych czatach. 
  • Czym w zamkach zawartych był dziedziniec służący za punkt zborny, za majdan, tym w dworze szlacheckim była sień. Tu odbywały się sąsiedzkie sejmiki, tu gromadziła się czeladź w razie alarmu, tu gotowała się wyprawa łowiecka lub zajazdowa, tu wreszcie na sianie spali pokotem goście w czasie wesel, festynów, pogrzebów.
  • Jak się przedstawiały dwory zamożnej szlachty w XVI i XVII w. na zewnątrz, o tym brak wystarczających wskazówek. [...] Miał swoją biografię jak człowiek, a ta historia jego życia czytała się w jego przystawkach, dobudówkach i przebudówkach. Nie był prędzej skończony gotów, zanim nie mieścił wśród swoich ścian trzech pokoleń.
Kiedy po raz pierwszy oglądałem w kinie (luty 1999 r.) ekranizację "Ognie i mieczem" w reż. Jerzego Hoffmana zwracałem uwagę na detale, np. wystrój dworu Kurcewiczów (jak wiemy w filmie nie ma wszystkich kniaziów!) w Rozłogach. i bardzo podobała mi się aranżacja wnętrza. bo było, jakbym miał przed sobą właśnie książkę Władysława  Łozińskiego: "Daleko wszakże świetniejszą aniżeli [...] portrety antenatów z buławami, których najczęściej nigdy nie miewali w ręku, dzieła domorosłego naiwnego pędzla, daleko bogatszą dekoracją ścian była broń niekiedy bardzo kosztowną, której cały arsenał bywał zawsze po dworach szlacheckich. Były to złociste szable, buzdygany, półzbrojki, kolczugi, szyszaki i tarcze, rycerski splendor szlachcica, często o tyle dostojniejszy i cenniejszy, że był na serio wojenną trofeą gospodarza i jego synów".
Nie byłbym sobą, gdybym jednak nie wtrącił TU Sienkiewicza: "W dwóch ogromnych grubach paliły się kłody drzewa, a przy jasnym ich blasku widać było bogate rzędy końskie, błyszczące pancerze, karaceny tureckie, na których tu i owdzie świeciły drogie kamienie, druciane koszulki ze złoconymi guzami na spięciach, półpancerze, nabrzuśniki, ryngrafy, stalowe harnasze wielkiej ceny, hełmy polskie i tureckie, oraz misiurki z wierzchami od srebra. Na przeciwległej ścianie wisiały tarcze, których już nie używano w wieku ówczesnym, obok nich kopie polskie i dziryty wschodnie, siecznego oręża też dosyć od szabli, aż do gindżałów i jataganów, których głownie migotały różnymi kolorami jak gwiazdki w blasku ognia". Moglibyśmy tabelę wyrychtować i pomieścić te dwie treści. Może tedy kto w staropolską historię nie wprawiony nim po "Ogniem i mieczem" sięgnie, to niechaj Łozińskiego postudiuje? I chyba ten apel nie bedzie oryginalnem. Nie da uciec się, jak widzimy, od porównań.
Władysław Łoziński sięga po klasyków! Wyżej wspominałem choćby Marcina Matuszewicza. I to kolejna więź, która przyciąga mnie do tej niezwykłej lektury. "Diariusz życia mego..." stanowił podstawę mojej pracy magisterskiej. TO MÓJ ŚWIAT! Kontusze, żupany, podkręcone wąsiska, kartusze herbowe, sejmiki, warcholstwo! Łechta moje post-szlacheckie ego widok rodowego klejnotu: Poraja (Alba Rosa) - na jedne ze stron. Tego ni jak nie da się ominąć w opisywaniu "Życia polskiego..." - przebogata ikonografia! Wydawco - zacznę stawiać oceny. Za szatę graficzną: 6!
  • Najgorszy nawet sługa miał to sobie za obowiązek osobistego honoru stanąć przed innymi w obronie czci pańskiej, najgorszy nawet pan znieważenie swojego sługi uważał za obrazę własnej osoby.  
  • Ku wielkiemu podziwieniu całej ziemi przemyskiej Andrzej Fredro (w 1599 r.) trzyma sobie Murzyna.
  • Gdzie nie było kościoła, tam w znaczniejszych dworach była kaplica z kapelanem; gdzie nie było kapelana, tam pan albo pani domu spełniali także funkcję duchowną, przewodnicząc codziennie zbiorowej modlitwie rodziny i domowników.
  • Mawiano, że Polska stała jednostkami. Rzec by raczej można, że stała rodziną.
  • Najsurowszy nawet sędzia przeszłości przyznać musi, że rodzina polska spełniała ten wielki obowiązek, że była najsilniejszym fundamentem obywatelskim i narodowym i że w najgorszych nawet czasach być nim nie przestała. 
  • W życiu codziennym i praktycznym, w sprawach administracji fortun, w akcjach procesowych, a nawet w zajazdach i wojnach domowych kobiety odgrywają często rolę energicznych i śmiałych adwersarek lub aliantek.  
  • Bez czynnego udziału kobiety nie masz prawdziwej ogłady obyczajów i nie masz konwersacji, tej duszy towarzyskiej życia.  
  • Niegrzecznie było nazywać szlachcica po gołym nazwisku, jeśli miał urząd [...].
To jest bezcenna lektura do czytania, jak oglądania. I założę się, że nie skończy się na jednorazowym kontakcie z nią. Podejrzewam, że właśnie szata graficzna może być... inspiracją. Do czego? A choćby i do uważnego ich studiowania. Niestety znalazłem pod jedną ilustracją błąd rzeczowy! Historyczny! Na s. 187 (mego wydania, Warszawa 2006) umieszczono dwa kartusze herbowe i podpisano: "Herby - Poraj Mikołaja Goydomowicza z 1529 r. i Abrahama Sprinegra z 1638 r.". Tenże (w 50 %) jest na s. 97, gdzie de facto widnieje Poraj! O czym już anonsowałem. Zgrzytnęło kilkanaście stron wcześniej, kiedy przeczytałem zdanie: "Książę Karol Radziwiłł ma w r. 1792 na swoim dworze w Nieświeżu [...]". Daruję sobie dworską wyliczankę person, bo nie o to tu chodzi. Ale rok - 1792? "Książę Karol", to wszak JKW, wojewoda wileński "Panie Kochanku". A temu obumarło się 21 XI AD 1790. Nie mógł dwa lata po zgonie zawiadywać ordynacją i "sztabem dworskim", jak to ujmował W Łoziński. 
Powiecie, żem konserwa, pochwalca zaściankowości, ale imponuje mi zdanie: "Dwór szlachecki i jego patriarchalny, homeryczny sposób życia trwał najdłużej i z nieprzełamanym konserwatyzmem opierał się do najpóźniejszych czasów reformie obyczajów, nowatorstwu i modzie". To dlatego "świat dworów": był z taką metodyczną zawiścią deptany, niszczony i masakrowany przez tych, którym słoma wychodziła z butów! To dlatego popadł w ruinę ów świat! A potem różnej maści sowietyści wydziwiali, że pielęgnowaliśmy w sercach naszą szlacheckość. Nawet jeśli wyniesiona spod rozsypującego się dworku na oddanych Sowietom Kresach. Patriarchat w mej rodzinie skończył się bezpowrotnie w 1989 r., kiedy zmarł mój wileński Dziadek, prawdziwy Kresowy Żubr rodem z zaścianka Domanowo nad Wilią.
Kiedy przychodzi do określania cech stanu szlacheckiego, to w różnej kolejności pojawiaj się zawsze te same przykłady: wąsy (wąsiska), strój (kontusz, żupan, kołpak), herb, dwór, majątek ziemski, wojna dopiero później nazwiska. Chyba jednak zapominamy o modotwórczej roli szlachty: "Żołnierz wraca z każdej wyprawy wojennej, z każdego obozu z jakąś uderzającą nowością w stroju i przewraca głowę wszystkiej młodzieży - rzec można, że całej szlachcie średnio zamożnej żołnierz dyktuje modę". Ciekawe? Nie tylko dwór magnacki, Jaśnie Oświecony, ale też szlachciura spod Koldyngi lub uczestnik wojen wołoskich mógł być lokalnym Lagerfeldem? To są te perełki, na które czekam w podobnych książkach. Cały rozdział poświęca się ubiorowi: "Od XVI do XVIII w. powtarzają się stale w słowniku i spotykają w używaniu następujące suknie: szuba, delia, kontusz, ferezja i żupan, które też wraz z czapką i pasem składają się na typowy, normalny strój polski; nie wymieniamy spodni, bo te znikały pod długą wierzchnią szatą". Całą historię można by napisać o... pasach szlacheckich, potocznie zwanych słuckimi.
Nie wiadomo, co bardziej może przykuć uwagę Czytelnika: wystawność domu (dworu, pałacu), blask klejnotów (diamentów, szmaragdów, szafirów, rubinów, pereł), posażność kufrów. "Szabla była nieodłączną towarzyszką i kochanką szlachcica, stroił ją też i ozdabiał jak kochankę". Nie masz chyba między nami takowego, co by znał takiego cytatu: 
"[...] Ja jestem Kowalski, a to jest pani Kowalska, innej nie chcę. 
To rzekłszy młody oficer podniósł do oczu panu Zagłobie głownię ciężkiej dragońskiej szabli i powtórzył:
- Innej nie chcę!".
A juści Roch z Korabiów Kowalski przez imć Onufrego fortelem wzięty. Nieśmiertelne karty "Potopu". Dlaczegóż w u pana Hoffmana Kowalski chwali się swoim... rapierem? Nie wiem. Szabla do dziś otaczana jest w pewnych kręgach (szkoda, że nie rzadko pyszałkowatych neofitów, tudzież snobów wieszających sobie imitacje nad kominkiem?) prawdziwym kultem i szacunkiem. "...szabla była codzienną towarzyszką - uświadamia nam W Łoziński -  nieodstępną i niezbędną zawsze i wszędzie: w kościele, w domu, w gościnie, w podróży, na sejmiku, na targu, na weselu, pogrzebie, bankiecie. Nie dziw też, że ona przede wszystkim stała się szczególnym przedmiotem zbytku, mody, amatorstwa". Nie wiedziałem, jak bardzo zdeprecjonowano znaczenie i ważność buławy (lub buzdyganu), bo czytamy tutaj: "...stały się już tylko odznakami wojskowej hierarchii, aż w końcu u nas w Polsce i to znaczenie straciły, skoro znajdowały się w kilku nawet egzemplarzach w każdym niemal znakomitszym domu szlacheckim, mimo że nie było w nim nigdy ani hetmana, ani regimentarza". Jak ja kocham tę scenę z "Potopu": "Wtem Stankiewicz w uniesieniu rozpaczy wyciągnął pułkownikowską buławę zza pasa i cisnął ją z trzaskiem do nóg księcia. Drugi cisnął Mirski, trzeci Józefowicz, czwarty Hoszczyc, piąty, blady jak trup pan Wołodyjowski, szósty Oskierko - i toczyły się po podłodze buławy, a jednocześnie w tej lwiej jaskini, lwu do oczu, coraz więcej ust powtarzało straszliwy wyraz:
- Zdrajca!... Zdrajca!..." .
Wiedzieliście, że "...trzema konstytucjami, z lat 1578, 1601 i 1620, zakazano mieć ją przy sobie na miejscach publicznych pod winą 200 grzywien"? Chodzi o czekan. Obejrzycie dokładnie film "Potop", tam jeden z kompanionów Kmicica macha czekanem. Rok 1610 wydania konstytucji jest zrozumiały, boć wtedy do Michał Piekarski właśni e czekanem rzucił się na majestat JKM Zygmunta III Wazy. Albo nie żyje po dziś jeszcze staropolskie powiedzenie "konia z rzędem"?
Kult rodzina, gniazda rodzinnego, przodków! Od tego nie da się uciec. Do tego gro z nas wraca. "Znano i śledzono u nas najdalsze powinowactwa i pokrewieństwa, przyznawano się do najodleglejszych koligacji i filiacji i uznawano je chętnie nawzajem; w kraju, w którym nigdy nie było heroldii, jaka istniała np.  w Anglii i Francji, wiadoma była przecież dobrze historia rodów, a mimo skłonności do bajecznych wywodów prozapii, którym w gruncie rzeczy nikt nie wierzył [...] cała szlachta umiała trzeźwo i trafnie ocenić i starożytność i dostojność każdej familii" - uświadamiał przeszło sto lat  W. Łoziński, a i teraz to powinno do Nas trafiać. Przypomnijmy sobie scenę (przytaczałem ją w "Herbowych opowieściach..." w odcinku 7), jak pani stolnikowa Makowiecka, siostra J. M. Wołodyjowskiego, wyłuszczała Imć Onufremu Zagłobie rodowody swoich podopiecznych: panny Krzysi Drohojowskiej i panny Barbary Jeziorkowskiej. Stąd i nie dziwota, że w  "Życiu polskim..." czytamy dalej: "Nigdzie może tylu co w Polsce nie było urodzonych genealogów, którzy z pamięci umieli wyliczyć wszystkie parentele i koligacje szlacheckich domów [...]". Ma to dla mnie ogromne znaczenie, bo sam jestem badaczem i strażnikiem rodowej pamięci. Tak tej szlacheckiej, jak plebejskiej (chamskiej, chłopskiej). Polecam pouczający, a cytowane wierszyk Wacława z Potoka Potockiego. Warto przypomnieć, takoż cytowane, porzekadło z epoki: "Krewny, jak żerdź po płocie, jak woda po kisielu, jak ścieżka po zagumniu". Na moim FB można odnaleźć odnalezioną przeze mnie krewną, z którą łączą nas związki krwi poprzez naszego prapradziada. Krew nie woda, a "dziesiąta woda po kisielu" też jeszcze funkcjonuje...
"Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" - tego przysłowia próżno szukać w książce Władysława  Łozińskiego. Aliści jest i o tym micie. Starczy poznać żywoty Kościuszki czy Mickiewicza, kresowych szlachetków, potem znaleźć w literaturze różnych Sopliców, Bohatyrowiczów, Wokulskich, Ochockich - i sprawa jasna! Aliści: "Nikt też i nigdy nie śmiał negować otwarcie tej zasady równości, a bywali i magnaci, którzy szczerze i bardzo poważnie wyznawali ją w granicach rozumnych i możliwych". Ani Tadek Ludwiki, ani Adam Maryli - nie dostali. "...to przecież ta fikcyjna równość przebija zawsze w formułkach grzeczności, istniała przynajmniej w słowie, w symbolu. Takim symbolem był np. tytuł brata, który się należał każdemu szlachcicowi". Nie wiedziałem, że forma "Acan" zaliczana była do... pogardliwych. Zwrot ten "...się dostawał chudopachołkowi tak samo, jak zdarte buty pańskie". Raczej smutne.
Zaprawdę nic się nie zmieniło od czasów, kiedy takie porzekadło było w obiegu: "Gość nie w porę gorszy od Tatarzyna". A jakże jest o gościnach, fetach, rujnowaniu sąsiadów, biesiadach, menu ale i... pogrzebach: "Każdy szlachcic uważał to sobie za obowiązek pietyzmu składać do grobu bliską osobę z najokazalszą wystawą, najczęściej ponad stan i możności". O jest regionalizm kujawsko-pomorski: "Na pogrzeb starosty inowrocławskiego Latalskiego w Łabiszynie (1583 r.) zjechało się 1700 gości w 1300 koni; na czele pogrzebowego orszaku jechało 150 chłopców ubranych na czarno, na koniach osłoniętych czarnymi kapami aż po kopyta". Od razu ciekawość bierze i sprawdzam kim był ów starosta. I  co znajduję? A choćby to, że był... kalwinem! Zbór w Łabiszynie wybudował, ba! ożenił się z Georgią (córką Gryfity Jerzego I; a jej babką była Anna Jagiellonka, córka JKM Kazimierza IV Jagiellończyka!). I to jest skutek lektury. Niezwykłej, jak staram się przekonać. I oto m. in idzie w czytaniu. Jedne drzwi otwierają kolejne. Jest okazja poczytać o pogrzebach wielkich wodzów, hetmanów: Tarnowskiego czy Koniecpolskiego. Mamy zaiste niezwykłe pamiątki po tych uroczystościach: słynne i jedyne w swoim rodzaju portrety trumienne.
"Słynęli w Europie Polacy jako jeźdźcy, słynął koń polski, którego rasa zaginęła dopiero z końcem XVIII w. Chów koni prowadzono na szeroką skalę, stadniny wielkopańskie liczyły po kilkaset, a nawet po kilka tysięcy koi i matek [...]" - ciekawe, co by dziś Władysław  Łoziński powiedział o polskich osiągnięciach (tudzież zamieszaniu) dookoła choćby Janowa Podlaskiego. Koniem stała Rzeczpospolita - banał. Nie dość, że mamy staropolskie sztychy, to i wiersz mistrza Twardowskiego (nie mylić rzecz jasna z tym szarlatanem od alchemii). Jest i inna, ówczesna narodowa słabość , wymieniona, jaką było myślistwo. "Było wiele rodzajów myślistwa: z ogarami, z chartami, z obławą, z sieciami, z sokołami. Najoryginalniejsze i  najponętniejsze może było dla  łowieckiej fantazji sokolnictwo, tj. polowanie z ptakiem, uchodziło w całej Europie za najszlachetniejsze" - przypomina się nam na kartach "Życia polskiego". "Za dobrego ptaka łowczego płacono stosunkowo bardzo wysokie sumy. Król Stefan Batory płacił sumę równą wartości 120 korcy pszenicy za sokoła albo dawał parę koni lub trzy karmne woły [...]" - ten zapis i teraz robi wrażenie. Tak jak europejskie peregrynacje magnatów i szlachty po Europie.
Pouczający jest i godny przeanalizowania nawet AD 2016 jest wiersz, któren wyszedł spod pióra Mikołaja Reja z Nagłowic:

Polak nad wsze narody jest w tym osobniejszy,
Iż ukaż mu jakiś kształt, by też najdziwniejszy,
Ujrzysz go trzeciego dnia, alić on tak chodzi,
Postawą i ubiorem każdemu dogodzi.

Trudno  nie być zachwyconym lekturą Władysława  Łozińskiego pt. "Życie polskie w dawnych wiekach". Brawo szacowne Wydawnictwo Iskry, że chciało nam TO dzieło przypomnieć. Dal mnie była to wielka przyjemność czytania, obcowania z duchem szlacheckości. Nikt, kto czuje ducha sarmatyzmu nie może wykazać się ignorancją i rzec: nie znam! Musi znać! To niemal obowiązek! Świetny język, cudowna magia narracji. Ma się wrażenie, że dopiero co siedzieliśmy przy kominku z starym domu przyjacielem, któren snuł histroyję o dawnych obyczajach i prawach. Jeśli zaczniemy szukać potem poezji Reja, Twardowskiego, Potockiego czy Morsztyna - jaka uczty kontynuacja. Rzucić się do szukania pamiętników Poczobutta-Odlanickiego, Paska czy Matuszewicza i  Kitowicza. Wrócić do Trylogii Sienkiewicza. Ja idę włączyć sobie odc. 3 "Przygód pana Michała". A tak, żeby raz jeszcze poznać opowieść pani Makowieckiej.  Że znam ją od 1969 r.? Nic to. Warto.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.