piątek, sierpnia 14, 2015
Przeczytania... (56) John Dinges "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwo CZARNE)
Gdyby mnie kto zapytał "jakie światowe wydarzenie pamiętam ze swego dzieciństwa?", to odpowiedziałbym bez wahania, że zamach w Chile w 1973 r. Nazwiska Allende i Pinochet były dla mnie czytelna na równi z Gomułką czy Gierkiem. Byłem w wieku 10. lat tak dojrzale wyedukowane? Bez przesady. Pamiętam przekazy TV i to bynajmniej nie chodzi o jakieś archiwalne powtórki, kiedy moja świadomość wzrosła kilka lat później. Nie pamiętam kto w 1973 r. był premierem Wielkiej Brytanii, albo prezydentem RFN/BRD, ale facjata w generalskim mundurze i w ciemnych okularach zapadła głęboko. I nie był to wtedy jeszcze nasz "rodzimy Pinochet", którego kojarzymy z 13 grudnia 1981 r. Resentyment do postaci chilijskiego dyktatora pozostały? Może lepiej nazwijmy to: zainteresowaniem. Choć, jak się sami przekonacie, analogie będę się jeszcze w tym pisaniu pojawiać.
To dlatego sięgnąłem po książkę Johna Dingesa "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwa CZARNE). Właściwie od pierwszych stron czujemy, że to nie jest tylko dobra robota dziennikarska. Piszący wtedy dla "The Washington Post" Autor był TAM! tak, w Chile, kiedy upadał rząd Salvadora Allende. Miał wątpliwą przyjemność być aresztowanym przez chilijską służbę bezpieczeństwa. To doświadczenie raczej nam obce. Przyznam, że po przeczytaniu "Czasu Kondora" odetchnąłem z ulgą, że mogłem tylko via czytelnik poznać mroczne zakamarki dyktatury Pinocheta oraz innych południowoamerykańskich reżimów. Ale nawet z pozycji biernego odbiorcy skóra cierpła, kiedy czytałem o torturach stosowanych w kazamatach.
Pewnie - na sprawę (treść książki) trzeba patrzeć przez pryzmat globalnego konfliktu na linii Moskwa-Waszyngton! "Zimna wojna" nie była przecież czczym wymysłem! "Żelazna kurtyna" oddzielała państwa i... sposoby myślenia? To, co wydarzyło się w Chile i innych państwach Ameryki Południowej usprawiedliwiano w jeden zdawałoby się prosty sposób: "...za wszelką cenę należy powstrzymać komunizm". Przykład Kuby, popularność Fidela Castro i Che Guevary nie była dla nikogo zaskoczeniem. Podejrzewam, że dla większości z nas na tym wyczerpuje się zasób wiedzy o "politycznym obrazie" Ameryki Łacińskiej w II połowie XX w. Przesadzam? Zupełnie nie! Zapytajcie sami siebie kto był prezydentem Paragwaju, Wenezueli, Boliwii czy nawet Brazylii. Prędzej zidentyfikujemy gdzie na Wunder Master '74 grał Carnevali, albo w jakim rodzimym klubie "piłkę kopał" Pele (czyli Edson Arantes do Nascimento). Mamy problem w odróżnieniu Majów od Azteków, a co dopiero pojąć meandry polityki południowoamerykańskiej po wstrząsającym 11 września 1973 r. / del 11 de septiembre de 1973.
Pewnie - na sprawę (treść książki) trzeba patrzeć przez pryzmat globalnego konfliktu na linii Moskwa-Waszyngton! "Zimna wojna" nie była przecież czczym wymysłem! "Żelazna kurtyna" oddzielała państwa i... sposoby myślenia? To, co wydarzyło się w Chile i innych państwach Ameryki Południowej usprawiedliwiano w jeden zdawałoby się prosty sposób: "...za wszelką cenę należy powstrzymać komunizm". Przykład Kuby, popularność Fidela Castro i Che Guevary nie była dla nikogo zaskoczeniem. Podejrzewam, że dla większości z nas na tym wyczerpuje się zasób wiedzy o "politycznym obrazie" Ameryki Łacińskiej w II połowie XX w. Przesadzam? Zupełnie nie! Zapytajcie sami siebie kto był prezydentem Paragwaju, Wenezueli, Boliwii czy nawet Brazylii. Prędzej zidentyfikujemy gdzie na Wunder Master '74 grał Carnevali, albo w jakim rodzimym klubie "piłkę kopał" Pele (czyli Edson Arantes do Nascimento). Mamy problem w odróżnieniu Majów od Azteków, a co dopiero pojąć meandry polityki południowoamerykańskiej po wstrząsającym 11 września 1973 r. / del 11 de septiembre de 1973.
Możemy odetchnąć z ulgą? Mamy "Czas Kondora..." - i rozjaśnia się nam horyzont polityczny. Rączki podnoszą w górę ci, którzy znają termin "Południowy Stożek"? Tłumów nie widać. To tych państwach J. Dinges podaje: "Chile, Argentyna, Brazylia, Urugwaj, Paragwaj i Boliwia bez wyjątku [...] są wolne od autorytarnych rządów wojskowych. Jednak na konstytucyjne rządy prawa w tych krajach cień rzucają zbrodnie reżimów wojskowych z przeszłości. Jest to cień bezkarności". Ciekawe, co Autor napisałby o środkowoeuropejskich reżimach komunistycznych? Jeden Ceaușescu odpowiedział i zapłacił za swoje rządy...
Po co moja "ucieczka w tą stronę"? Bo analogia sama pcha się na usta, kiedy znajduję takie opinie: "Oficerowie, którzy kiedyś byli oprawcami, panami życia i śmierci w obozach koncentracyjnych, zostali później awansowani lub po osiągnięciu stosownego wieku przeszli w stan spoczynku z pełnymi honorami i wszelkimi przywilejami związanymi z ich stopniem wojskowym". Gdybym ten cytat wykorzystał w "polskich realiach", to nie byłoby zgrzytów. Dlatego nie dziwi mnie taka "metamorfoza". Przypomnijmy sobie, jak w jedną noc komuniści (PZPR) stali się... socjaldemokratami (SdRP). To dopiero fenomen! Nie inaczej było z Pinochetem. Proszę zwrócić uwagę na takie zdanie: "Złowrogi wizerunek Pinocheta z 1973 roku - dyktatora w szarym płaszczu wojskowym i ciemnych okularach, ustąpił miejsca jego wizerunkowi z 1998 roku, który budził skojarzenia z dobrotliwym dziadkiem". 25 maja 2014 r. zmarł w Warszawie ktoś, kto również uniknął odpowiedzialności. Przy okazji zwróćcie uwagę, że w chwili śmierci obaj generałowie byli niemal w tym samym wieku: (1915-2006, 1923-20014). Te paradoksy historii!...
Kwestia odpowiedzialności, łamania praw człowieka stanowi wątek całej książki. Nie ma usprawiedliwienia dla deptania godności człowieka. Nie ma zgody na upodlenie! Ta książka jest oskarżeniem latynoskich reżimów. Nie wiem czy przywódcy "Południowego Stożka" zdawali sobie sprawę, jak w niewielkim stopniu różnili się od bandytów, jakich wydał system komunistyczny. Czytając, jak składali się do współpracy z "duchami Che", miałem wrażenie, że obserwuję nowe wcielenie... Świętego Przymierza! Tak, tego z 1815 r.! W jednym i drugim przypadku stawiano sobie za punkt honoru właśnie walkę z rewolucją! "...każda z uczestniczących w nim agencji mogła umieszczać swoich agentów w innych krajach za zgodą miejscowych służb. Do czasu zawiązania Operacji Kondor wszelkie przypadki obecności przedstawicieli formacji militarnych w obcych krajach ograniczały się do formalnych urzędów attaché wojskowych w ambasadach". John Dinges cytuje dostępne dokumenty, m. in te wydane przez DINA (Dirección de Inteligencia Nacional). Cały czas wieje z nich grozą: "Chile zaproponowało przeprowadzenie operacji mających na celu wyeliminowanie naszych wrogów na całym świecie [...], eliminowanie ludzi, którzy wyrządzili szkodę naszym krajom [...]". W te same nuty grali również w Argentynie: "Jeśli zajdzie taka konieczność - powiedział generał Jorge Videla - to w Argentynie zginie tylu ludzi, ilu będzie potrzeba dla przywrócenia pokoju w kraju".
Cel uświęcał środki! Tworzono szwadrony śmierci (Escuadrón de la Muerte) ! Nie ograniczano się do prześladowania, torturowania i mordowania swoich "na miejscu". Ci, którzy opuszczali swoje kraje szybko mogli przekonać się, że nie są pewni dnia, ani godziny! "Mściwa ręka" różnej maści służb bezpieczeństwa dosięgała ich nawet w Stanach Zjednoczonych. Zamachy na Orlando Leteliera jest tego najjaskrawszym przykładem.
Zaskakująca może wydawać się reakcja ówczesnego prezydenta Wenezueli Carlosa Andrésa Péreza. Jak podaje John Dinges "...to jeden z nielicznych w tamtym czasie demokratycznie wybranych przywódców w Ameryce Łacińskiej. Był zarówno żarliwym antykomunistą, jak i bezkompromisowym przeciwnikiem Pinocheta, ponieważ uważał, że ten zniszczył chilijską demokrację". To kolejny przykład, że nie wolno nam uogólniać i powtarzać "wszyscy popierali" juntę! Zresztą J. Dinges miał to szczęście, że rozmawiał np. z byłym szefem wenezuelskiego DISIP (Dirección Nacional de los Servicios de Inteligencia y Prevención): "Contreras [Juan Manuel Guillermo Contreras Sepúlveda, szef DINA, jeden z nielicznych po latach skazanych za swoje zbrodnie - przyp. KN] chciał, żebyśmy łapali chilijskich emigrantów politycznych i przekazywali ich Chile, nie zachowując przy tym żadnych procedur prawnych. Liczyli na to, że po prostu będziemy ich ładować do samolotu". Analiza dokumentów CIA to dopiero gratka!
W cieniu Chile i Argentyny (bo o tych juntach naprawdę dużo pisało się w PRL-u, na tyle, że w ogóle mieliśmy świadomość o ich istnieniu, później wiele pojawiało się o nikaraguańskim dyktatorze Anastasio Somozie) pozostawał choćby Paragwaj! Znajdziemy opisy "metod śledczych", jakie stosował "el Jefe del Departamento de Investigaciones de la Policía de la Capital del Paraguay" - czyli Pastor Coronel. Cytowana jest wypowiedź Amílcara Santucho: "Przesłuchanie miało miejsce w biurze szefa wydziału śledczego. W czasie jego przesłuchania aplikowali mi elektrowstrząsy do uszu. Było tam kilku Argentyńczyków, nie wiem, z policji czy z armii. Odniosłem wrażenie, że stanowili personel ambasady argentyńskiej w Paragwaju". J. Dinges dopowiada na ten temat pewne szczegóły: "...więźniowie przebywali w zamkniętych celach, czasami całymi dniami mieli ręce i nogi zakute w grube żelazne kajdany. Do tych metod, które niewiele różniły się od tortur stosowanych w lochach mrocznego średniowiecza, policjanci dodawali również nieco nowsze techniki, takie jak elektrowstrząsy i podtapianie". Jedno z więzień Paragwajczycy nazywali: "«El Sepulcro de los Vivos» (grób dla żywych)".
Pewnie, że koordynacja, w ramach "Operacji Kondor", przynosiła wymierne efekty! A o czym innym ja tu piszę? Argentyńskie i boliwijskie służby bezpieczeństwa zwalczały w Boliwii działalność członków Tupamaros. Okazuje się, że władze boliwijskie były przekonane, że jej bytowi państwowemu zagraża "międzynarodowy komunizm"! Gdzie szukali jeszcze pomocy? A to nikogo nie powinno zdziwić - oczywiście u Amerykanów! Stąd prośby o informacje wywiadowcze? J. Dinges cytuje list ambasadora USA, w którym pada m. in. takie zdanie: "Sądzę, że z pożytkiem dla nas jeden z naszych czołowych specjalistów w kwestii międzynarodowego komunizmu mógłby odwiedzić Boliwię i odbyć rozmowy z ministrem [spraw wewnętrznych w latach 1974-1977, Juan Pereda Asbún - przyp. KN]". Z jakim skutkiem? Proszę zerknąć do "Czasu Kondora...".
Czytając, tą okrutną w treści, książkę mam chwilami wrażenie, że śledzę losy jakiejś rozgałęzionej rodziny mafijnej. Że duch "wuja Sama" unosiła się nad Ameryką Łacińską niech posłużą zdania, które J. Dinges wykorzystał jako motta do jednego z rozdziałów: zdanie 1 - "Jak wiecie, w Stanach Zjednoczonych sympatyzujemy z tym, czego stracie się tutaj dokonać"; zdanie 2 - "Jesteśmy z wami. Jesteście naszym liderem". Mini-zgadula: kto jest autorem 1 i 2 zdania? Odpowiedź w kolejności powinna brzmieć: Kissinger & Pinochet! To nie jest dla nikogo odkrywaniem Ameryki, że "...obalając rząd Allende w 1973 roku, Kissinger i CIA bezpośrednio zaangażowali się w pomoc chilijskiej junty wojskowej". Cynizm polityki amerykańskiej jest istotą innej wypowiedzi doradcy Nixona do spraw bezpieczeństwa, jaką skierował do ambasadora w Santiago de Chile: "Powiedzcie Popperowi [David Henry, dyplomata i ambasador w latach 1974–77 - przyp. KN] żeby dał sobie spokój z wygłaszaniem pogadanek z zakresu nauk politycznych". Doskonałym pomysłem było umieszczenie protokołu z rozmowy, jaką w 1976 r. przeprowadzili ze sobą Kissinger & Pinochet. Warto dodać, że chilijskie władze chwilami grały nie fair ze swym potężnym sojusznikiem: "...DINA zwerbowała nowego kubańskiego agenta Rolanda Otero, który przybył do Santiago w tajemnicy przed FBI, gdyż był poszukiwany z powodu udziału w zamachach bombowych w Miami". Proszę pogrzebać w Internecie, to znajdziecie odtajniony dokumentny z 29 VII 1976 r. Departamentu Sprawiedliwości USA (United States Department of Justice), w którym znajdują się adnotacje na temat m. in. R. Otero. Widzicie do czego prowadzi do b r a książka? Zaczynamy szukać! Jaką mielibyśmy ochotę robić to bez książkowego bodźca? Ale odpowiedzcie uczciwie.
Tak, mnogość wykorzystanego materiału źródłowego przez Autora "Czasu Kondora...", to bogactwo i wartość tej niezwykłej książki. Depesze, raporty, wspomnienia. Chyba J. Dinges nie ominął żadnej okazji, aby swoją narrację uczynić naprawdę odkrywczą dla czytelnika. Amerykanie zdawali sobie sprawę jak groźny może być latynoamerykański terroryzm i cytowany jest asystent sekretarza stanu USA do spraw latynoamerykańskich Harry W. Shlaudeman. Oto jego wypowiedzi, z osobistymi podkreśleniami: "Za horyzontem kryje się groźba poważnych zaburzeń na skalę światową. [...] Planują [reżimy południowoamerykański - przyp. KN] własne operacje antyterrorystyczne w Europie". Zresztą w dalszych rozdziałach znajdziemy choćby ten raport CIA: "Wraz z podjęciem przez Brazylię decyzji o ograniczeniu działań do terytorium krajów uczestniczących w operacji Kondor, w Buenos Aires rozpoczęto szkolenie agentów argentyńskich, chilijskich i urugwajskich, mających prowadzić działania w Europie Zachodniej". Zaskoczeniem może być, że Operacja Kondor w Europie miała być uderzyć w... lewackich terrorystów tej miary, co grupa Baader-Meinhof? Miano walczyć również z IRA i baskijską ETA. Celem miał się też stać Ilich Ramírez Sánchez, czyli słynny terrorysta "Szakal" ("Carlos").
Jeśli kojarzyliśmy Brazylię tylko z Pele, piłką nożną i sambą, to na zakłócenie tego idyllicznego obrazka proponuję fragment dokumentu sił powietrznych tego kraju z 1977 r.: "Jako że porzucanie zwłok w rzece La Plata stwarzałoby problem dla Urugwaju, podobnie jak pojawienie się okaleczonych ciał na nadmorskich plażach, piece krematoryjne znajdujące się w państwowych szpitalach są wykorzystywane do spopielenia zlikwidowanych wywrotowców". Ostatnim uczestnikiem Operacji Kondor stało się Peru! Tu również "pomoc argentyńska" zaprowadziła terror, dochodziło do politycznych mordów! Ponoć, to co działo się w Peru uważa się za "ostatnią operacją" Kondora.
Kres "czasu Kondora" następował jeszcze pod koniec lat 70-tych XX w., kiedy zaczęło psuć się na linii Santiago-Buenos Aires! John Dinges oceniając Operację Kondor, napisał: "Spustoszenie poczynione przez Operację Kondor pozostawiły blizny, które miały się goić jeszcze przez długie lata, a nawet dziesięciolecia. Państwowy terror zadał potężny cios demokratycznej i pokojowo nastawionej opozycji politycznej z Ameryki Południowej [...]". Przytoczył też wypowiedź paragwajskiego generała Alejandro Fretes Dávalos: "To było bardzo udane przedsięwzięcie. W ten sposób położono kres międzynarodowej działalności wywrotowej. W przeciwnym razie mielibyśmy komunistyczne rządy we wszystkich krajach naszego regionu".
Nie da się z obojętnością trawić treści z czterystu stron, jakie opracował John Dinges. Rzetelna historyczna robota. To fakt. Przeszło czterdzieści stron przypisów nie są tylko balastem. Szkoda, że jesteśmy zmuszeni do przerzucania kartek, aby dopełnić swoją wiedzę. Wiem, to dla wielu wydawnictw dylemat. Korzystniej byłoby jednak mieć je na stronie, pod tekstem. I minus książki, wobec którego nie mogę "nabrać wody w usta": brak zdjęć! Ani jednej fotografii? Gdzie poglądowość? Mimo wszystko posiąść "Czas Kondora...", to cenny nabytek. Jedno jest pewne: jest doskonała okazja wzbogacenia naszej wiedzy o Ameryce Łacińskiej lat 70-tych XX w., a właściwie nauczenia się tego okresu. Odkładam ją na półkę z większą wiedzą, niż posiadałem ją nim otworzyłem "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwa CZARNE). To chyba nie jest wstyd przyznać się, że wiem więcej, że to zasługa książki Johna Dingesa.
Po co moja "ucieczka w tą stronę"? Bo analogia sama pcha się na usta, kiedy znajduję takie opinie: "Oficerowie, którzy kiedyś byli oprawcami, panami życia i śmierci w obozach koncentracyjnych, zostali później awansowani lub po osiągnięciu stosownego wieku przeszli w stan spoczynku z pełnymi honorami i wszelkimi przywilejami związanymi z ich stopniem wojskowym". Gdybym ten cytat wykorzystał w "polskich realiach", to nie byłoby zgrzytów. Dlatego nie dziwi mnie taka "metamorfoza". Przypomnijmy sobie, jak w jedną noc komuniści (PZPR) stali się... socjaldemokratami (SdRP). To dopiero fenomen! Nie inaczej było z Pinochetem. Proszę zwrócić uwagę na takie zdanie: "Złowrogi wizerunek Pinocheta z 1973 roku - dyktatora w szarym płaszczu wojskowym i ciemnych okularach, ustąpił miejsca jego wizerunkowi z 1998 roku, który budził skojarzenia z dobrotliwym dziadkiem". 25 maja 2014 r. zmarł w Warszawie ktoś, kto również uniknął odpowiedzialności. Przy okazji zwróćcie uwagę, że w chwili śmierci obaj generałowie byli niemal w tym samym wieku: (1915-2006, 1923-20014). Te paradoksy historii!...
Kwestia odpowiedzialności, łamania praw człowieka stanowi wątek całej książki. Nie ma usprawiedliwienia dla deptania godności człowieka. Nie ma zgody na upodlenie! Ta książka jest oskarżeniem latynoskich reżimów. Nie wiem czy przywódcy "Południowego Stożka" zdawali sobie sprawę, jak w niewielkim stopniu różnili się od bandytów, jakich wydał system komunistyczny. Czytając, jak składali się do współpracy z "duchami Che", miałem wrażenie, że obserwuję nowe wcielenie... Świętego Przymierza! Tak, tego z 1815 r.! W jednym i drugim przypadku stawiano sobie za punkt honoru właśnie walkę z rewolucją! "...każda z uczestniczących w nim agencji mogła umieszczać swoich agentów w innych krajach za zgodą miejscowych służb. Do czasu zawiązania Operacji Kondor wszelkie przypadki obecności przedstawicieli formacji militarnych w obcych krajach ograniczały się do formalnych urzędów attaché wojskowych w ambasadach". John Dinges cytuje dostępne dokumenty, m. in te wydane przez DINA (Dirección de Inteligencia Nacional). Cały czas wieje z nich grozą: "Chile zaproponowało przeprowadzenie operacji mających na celu wyeliminowanie naszych wrogów na całym świecie [...], eliminowanie ludzi, którzy wyrządzili szkodę naszym krajom [...]". W te same nuty grali również w Argentynie: "Jeśli zajdzie taka konieczność - powiedział generał Jorge Videla - to w Argentynie zginie tylu ludzi, ilu będzie potrzeba dla przywrócenia pokoju w kraju".
Cel uświęcał środki! Tworzono szwadrony śmierci (Escuadrón de la Muerte) ! Nie ograniczano się do prześladowania, torturowania i mordowania swoich "na miejscu". Ci, którzy opuszczali swoje kraje szybko mogli przekonać się, że nie są pewni dnia, ani godziny! "Mściwa ręka" różnej maści służb bezpieczeństwa dosięgała ich nawet w Stanach Zjednoczonych. Zamachy na Orlando Leteliera jest tego najjaskrawszym przykładem.
Zaskakująca może wydawać się reakcja ówczesnego prezydenta Wenezueli Carlosa Andrésa Péreza. Jak podaje John Dinges "...to jeden z nielicznych w tamtym czasie demokratycznie wybranych przywódców w Ameryce Łacińskiej. Był zarówno żarliwym antykomunistą, jak i bezkompromisowym przeciwnikiem Pinocheta, ponieważ uważał, że ten zniszczył chilijską demokrację". To kolejny przykład, że nie wolno nam uogólniać i powtarzać "wszyscy popierali" juntę! Zresztą J. Dinges miał to szczęście, że rozmawiał np. z byłym szefem wenezuelskiego DISIP (Dirección Nacional de los Servicios de Inteligencia y Prevención): "Contreras [Juan Manuel Guillermo Contreras Sepúlveda, szef DINA, jeden z nielicznych po latach skazanych za swoje zbrodnie - przyp. KN] chciał, żebyśmy łapali chilijskich emigrantów politycznych i przekazywali ich Chile, nie zachowując przy tym żadnych procedur prawnych. Liczyli na to, że po prostu będziemy ich ładować do samolotu". Analiza dokumentów CIA to dopiero gratka!
W cieniu Chile i Argentyny (bo o tych juntach naprawdę dużo pisało się w PRL-u, na tyle, że w ogóle mieliśmy świadomość o ich istnieniu, później wiele pojawiało się o nikaraguańskim dyktatorze Anastasio Somozie) pozostawał choćby Paragwaj! Znajdziemy opisy "metod śledczych", jakie stosował "el Jefe del Departamento de Investigaciones de la Policía de la Capital del Paraguay" - czyli Pastor Coronel. Cytowana jest wypowiedź Amílcara Santucho: "Przesłuchanie miało miejsce w biurze szefa wydziału śledczego. W czasie jego przesłuchania aplikowali mi elektrowstrząsy do uszu. Było tam kilku Argentyńczyków, nie wiem, z policji czy z armii. Odniosłem wrażenie, że stanowili personel ambasady argentyńskiej w Paragwaju". J. Dinges dopowiada na ten temat pewne szczegóły: "...więźniowie przebywali w zamkniętych celach, czasami całymi dniami mieli ręce i nogi zakute w grube żelazne kajdany. Do tych metod, które niewiele różniły się od tortur stosowanych w lochach mrocznego średniowiecza, policjanci dodawali również nieco nowsze techniki, takie jak elektrowstrząsy i podtapianie". Jedno z więzień Paragwajczycy nazywali: "«El Sepulcro de los Vivos» (grób dla żywych)".
Pewnie, że koordynacja, w ramach "Operacji Kondor", przynosiła wymierne efekty! A o czym innym ja tu piszę? Argentyńskie i boliwijskie służby bezpieczeństwa zwalczały w Boliwii działalność członków Tupamaros. Okazuje się, że władze boliwijskie były przekonane, że jej bytowi państwowemu zagraża "międzynarodowy komunizm"! Gdzie szukali jeszcze pomocy? A to nikogo nie powinno zdziwić - oczywiście u Amerykanów! Stąd prośby o informacje wywiadowcze? J. Dinges cytuje list ambasadora USA, w którym pada m. in. takie zdanie: "Sądzę, że z pożytkiem dla nas jeden z naszych czołowych specjalistów w kwestii międzynarodowego komunizmu mógłby odwiedzić Boliwię i odbyć rozmowy z ministrem [spraw wewnętrznych w latach 1974-1977, Juan Pereda Asbún - przyp. KN]". Z jakim skutkiem? Proszę zerknąć do "Czasu Kondora...".
Czytając, tą okrutną w treści, książkę mam chwilami wrażenie, że śledzę losy jakiejś rozgałęzionej rodziny mafijnej. Że duch "wuja Sama" unosiła się nad Ameryką Łacińską niech posłużą zdania, które J. Dinges wykorzystał jako motta do jednego z rozdziałów: zdanie 1 - "Jak wiecie, w Stanach Zjednoczonych sympatyzujemy z tym, czego stracie się tutaj dokonać"; zdanie 2 - "Jesteśmy z wami. Jesteście naszym liderem". Mini-zgadula: kto jest autorem 1 i 2 zdania? Odpowiedź w kolejności powinna brzmieć: Kissinger & Pinochet! To nie jest dla nikogo odkrywaniem Ameryki, że "...obalając rząd Allende w 1973 roku, Kissinger i CIA bezpośrednio zaangażowali się w pomoc chilijskiej junty wojskowej". Cynizm polityki amerykańskiej jest istotą innej wypowiedzi doradcy Nixona do spraw bezpieczeństwa, jaką skierował do ambasadora w Santiago de Chile: "Powiedzcie Popperowi [David Henry, dyplomata i ambasador w latach 1974–77 - przyp. KN] żeby dał sobie spokój z wygłaszaniem pogadanek z zakresu nauk politycznych". Doskonałym pomysłem było umieszczenie protokołu z rozmowy, jaką w 1976 r. przeprowadzili ze sobą Kissinger & Pinochet. Warto dodać, że chilijskie władze chwilami grały nie fair ze swym potężnym sojusznikiem: "...DINA zwerbowała nowego kubańskiego agenta Rolanda Otero, który przybył do Santiago w tajemnicy przed FBI, gdyż był poszukiwany z powodu udziału w zamachach bombowych w Miami". Proszę pogrzebać w Internecie, to znajdziecie odtajniony dokumentny z 29 VII 1976 r. Departamentu Sprawiedliwości USA (United States Department of Justice), w którym znajdują się adnotacje na temat m. in. R. Otero. Widzicie do czego prowadzi do b r a książka? Zaczynamy szukać! Jaką mielibyśmy ochotę robić to bez książkowego bodźca? Ale odpowiedzcie uczciwie.
Tak, mnogość wykorzystanego materiału źródłowego przez Autora "Czasu Kondora...", to bogactwo i wartość tej niezwykłej książki. Depesze, raporty, wspomnienia. Chyba J. Dinges nie ominął żadnej okazji, aby swoją narrację uczynić naprawdę odkrywczą dla czytelnika. Amerykanie zdawali sobie sprawę jak groźny może być latynoamerykański terroryzm i cytowany jest asystent sekretarza stanu USA do spraw latynoamerykańskich Harry W. Shlaudeman. Oto jego wypowiedzi, z osobistymi podkreśleniami: "Za horyzontem kryje się groźba poważnych zaburzeń na skalę światową. [...] Planują [reżimy południowoamerykański - przyp. KN] własne operacje antyterrorystyczne w Europie". Zresztą w dalszych rozdziałach znajdziemy choćby ten raport CIA: "Wraz z podjęciem przez Brazylię decyzji o ograniczeniu działań do terytorium krajów uczestniczących w operacji Kondor, w Buenos Aires rozpoczęto szkolenie agentów argentyńskich, chilijskich i urugwajskich, mających prowadzić działania w Europie Zachodniej". Zaskoczeniem może być, że Operacja Kondor w Europie miała być uderzyć w... lewackich terrorystów tej miary, co grupa Baader-Meinhof? Miano walczyć również z IRA i baskijską ETA. Celem miał się też stać Ilich Ramírez Sánchez, czyli słynny terrorysta "Szakal" ("Carlos").
Jeśli kojarzyliśmy Brazylię tylko z Pele, piłką nożną i sambą, to na zakłócenie tego idyllicznego obrazka proponuję fragment dokumentu sił powietrznych tego kraju z 1977 r.: "Jako że porzucanie zwłok w rzece La Plata stwarzałoby problem dla Urugwaju, podobnie jak pojawienie się okaleczonych ciał na nadmorskich plażach, piece krematoryjne znajdujące się w państwowych szpitalach są wykorzystywane do spopielenia zlikwidowanych wywrotowców". Ostatnim uczestnikiem Operacji Kondor stało się Peru! Tu również "pomoc argentyńska" zaprowadziła terror, dochodziło do politycznych mordów! Ponoć, to co działo się w Peru uważa się za "ostatnią operacją" Kondora.
Kres "czasu Kondora" następował jeszcze pod koniec lat 70-tych XX w., kiedy zaczęło psuć się na linii Santiago-Buenos Aires! John Dinges oceniając Operację Kondor, napisał: "Spustoszenie poczynione przez Operację Kondor pozostawiły blizny, które miały się goić jeszcze przez długie lata, a nawet dziesięciolecia. Państwowy terror zadał potężny cios demokratycznej i pokojowo nastawionej opozycji politycznej z Ameryki Południowej [...]". Przytoczył też wypowiedź paragwajskiego generała Alejandro Fretes Dávalos: "To było bardzo udane przedsięwzięcie. W ten sposób położono kres międzynarodowej działalności wywrotowej. W przeciwnym razie mielibyśmy komunistyczne rządy we wszystkich krajach naszego regionu".
Nie da się z obojętnością trawić treści z czterystu stron, jakie opracował John Dinges. Rzetelna historyczna robota. To fakt. Przeszło czterdzieści stron przypisów nie są tylko balastem. Szkoda, że jesteśmy zmuszeni do przerzucania kartek, aby dopełnić swoją wiedzę. Wiem, to dla wielu wydawnictw dylemat. Korzystniej byłoby jednak mieć je na stronie, pod tekstem. I minus książki, wobec którego nie mogę "nabrać wody w usta": brak zdjęć! Ani jednej fotografii? Gdzie poglądowość? Mimo wszystko posiąść "Czas Kondora...", to cenny nabytek. Jedno jest pewne: jest doskonała okazja wzbogacenia naszej wiedzy o Ameryce Łacińskiej lat 70-tych XX w., a właściwie nauczenia się tego okresu. Odkładam ją na półkę z większą wiedzą, niż posiadałem ją nim otworzyłem "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwa CZARNE). To chyba nie jest wstyd przyznać się, że wiem więcej, że to zasługa książki Johna Dingesa.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.