poniedziałek, lipca 20, 2015
Przeczytania... (50) Jarosław Molenda "Ucieczki z PRL" (Wydawnictwo BELLONA)
To nie przypadek, czekałem prawie do 22 lipca, żeby podzielić się z moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu książki, którą mamy dzięki Wydawnictwu BELLONA. Oto Jarosław Molenda w sposób klarowny snuje opowieść o "Ucieczkach z PRL"! Trafnie stawia, jako motto, postanowienie art. 13, pkt. 2 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka O. N. Z. (z 10 XII 1948 r.). Piszący te słowa, przez lata, uczył swoich uczniów "na tym" dokumencie, którego tekst ktoś odbił na kiepskiej jakości powielaczu. Przed 1989 r., zdobycie "normalnego wydania" było nie osiągalne! Dlatego jestem zdania, że J. Molenda powinien dedykować swoją książkę tym wszystkim decydentom Polskie Rzeczypospolitej Ludowej, którzy robili wszystko, aby utrzymać w ryzach społeczeństwo! Uważam, że książka ta powinna być przypisywana "na receptę" tym wszystkim, którzy po dziś bełkoczą, jak to dobrze było "za komuny". Ja swoim uczniom stawiam w podobnym momencie (zetknięcia się z tematem ucieczek na Zachód) proste pytanie: skoro było tak dobrze, to dlaczego ludzie uciekali? I pokazuję im dramatyczne sceny z filmu "Ostatni prom" w reżyserii Waldemara Krzystka (rewelacyjne role m. in. E. Wencel, D. Segdy, K. Kolbergera, A. Barcisia czy A. Bednarza). To na kanwie tej książki powstał post "Ostatni Ikar...".
Jarosław Molenda swoją książką przywraca pamięć o tych heroicznych uciekinierach, bohaterach, którzy podjęli ryzyko przedarcia się za "żelazną kurtynę"! Trudno, aby wymieniał tu wszystkich, których losy pomieścił na przeszło trzystu stronach. Wymienię kilku z nich: Leszek CIBOROWSKI, Stanisław BAUER, Julian SADOWSKI, Jan ĆWIKLIŃSKI, Franciszek JARECKI, Paweł MONAT czy Eugeniusz PIENIĄŻEK. Wybory, których dokonywali nie były ani proste, ani łatwe. Tym bardziej, że przychodziło IM płacić życiem za chęć bycia wolnymi. Nie powinniśmy zapomnieć o dramacie Dionizego BIELAŃSKIEGO.
Jarosław Molenda swoją książką przywraca pamięć o tych heroicznych uciekinierach, bohaterach, którzy podjęli ryzyko przedarcia się za "żelazną kurtynę"! Trudno, aby wymieniał tu wszystkich, których losy pomieścił na przeszło trzystu stronach. Wymienię kilku z nich: Leszek CIBOROWSKI, Stanisław BAUER, Julian SADOWSKI, Jan ĆWIKLIŃSKI, Franciszek JARECKI, Paweł MONAT czy Eugeniusz PIENIĄŻEK. Wybory, których dokonywali nie były ani proste, ani łatwe. Tym bardziej, że przychodziło IM płacić życiem za chęć bycia wolnymi. Nie powinniśmy zapomnieć o dramacie Dionizego BIELAŃSKIEGO.
Możemy śledzić, jak rodziła się w poszczególnych umysłach myśl i chęć ucieczki. Autor sam przyznaje, że nie dysponujemy źródłami, które ujawniłyby ilu cywili, wojskowych (głównie lotników lub marynarzy) próbowało bez powodzenia. Nikt w stosownych uczelniach (WSW lub MSW) nie analizował "tych przypadków"?
Na pewno łatwiej będzie odbierać "Ucieczki z PRL", tym którzy ten okres pamiętają. Rośnie podziw dla tych desperatów, którzy się odważyli się być WOLNYMI! Za jaką cenę? Dlatego musimy wracać do heroizmu tych desperatów, którzy morzem, powietrzem, drogą lądową próbowali znaleźć się w lepszym świecie, gdzie nie byli skazani na inwigilację służb bezpieczeństwa i różnej powiązanej z nią agentury (T.W.)! Sam jakiś czas temu dowiedziałem się o znanym mi osobiście "świadku wydarzeń", że był Tajnym Współpracownikiem SB. To jest wstrząs! A jeśli chodzi o kogoś bliskiego, przyjaciela, współpracownika? Taki przypadek tez J. Molenda opisuje.
Jachty, kutry, statki, tratwy, samoloty - każdy środek lokomocji był dobry. Niektóre liczby robią wrażenie! J. Molenda podaje: "Tylko od stycznia 1948 roku do marca 1949 roku zbiegły do Szwecji 22 jednostki rybackie, na których pokładach znajdowało się 88 osób". W 1968 r. na pokładzie kutra ŚWI-31 kapitan L. Ciborowski czmychnął na Bornholm! Na czym polegała wyjątkowość tej ucieczki? Przemycił na pokład m. in. całą swoją rodzinę (żona + pięcioro dzieci, w sumie było ich sześcioro, bo najstarszy syn płynął "oficjalnie") . Zdjęcie całej "szczęśliwej załogi" można obejrzeć w książce.
Niech młodsze pokolenie, ci którzy zapominają, ba! piewcy "dobrego PRL-u" zwrócą uwagę na ówczesny język prasy! Oto jad, jaki sączył się ze szpalt różnych gazet: "Nie po raz pierwszy [...] antykomunistyczne zalepienie odciąga od realiów, pcha w stronę mitów, grozi bardzo poważnymi komplikacjami międzynarodowymi, z konfrontacją zbrojną włącznie".
"Moje pragnienie lepszej Polski nie umarło, ale warunki, w jakich przyszło mi żyć i pracować, uniemożliwiały mi zrobienie czegokolwiek" - wspominał kapitan z "Batorego" Jan Ćwikliński. Czy raj czekał na emigracji? Jeśli tam szukał "szklanych domów", to chyba poczuł bolesną gorycz zawodu, bo jak wspominał jego syn: "Nie mogąc znaleźć zrozumienia w emigracyjnym, polskim środowisku w Anglii, a także doświadczając problemów ze znalezieniem pracy, ojciec zdecydował się na wyjazd do USA". Tak, nie chciano wymazać z pamięci m. in. faktu, że kapitan J. Ćwikliński w 1948 na pokładzie MS "Batory" wrócił do kraju - tego rządzonego przez Bierutów, Cyrankiewiczów, Bermanów! Janusz Ćwikliński sam podaje: "Wielu miało żal do niego, że po wojnie wrócił do komunistycznej Polski, a tym samym wspierał sowiecką okupację". Dlaczego o tym "kwasie" wspominam, abyśmy nie zapominali, że ucieczka z komunistycznego bagna (raju?) nie musiała automatycznie znaczyć euforii z odzyskanej wolności. Chleb na emigracji chwilami miał kwaśny smak...
Proszę znaleźć na czym polegał fenomen ucieczki porucznika Franciszka Jareckiego! Czym zasłużył sobie na wyróżnienie, o którym wspomina J. Molenda: "...osiadł na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie w uroczystości jego powitania brał udział prezydent Dwight Eisenhower. [...] Specjalnym aktem przyznano mu obywatelstwo amerykańskie bez wymaganych siedmiu lat pobytu (usynowił go jeden z kongresmanów polskiego pochodzenia)". Kombinezon lotniczy polskiego pilota dziś jest eksponowany w National Air and Space Museum w Waszyngtonie. Można kliknąć myszką i znajdziemy stosowną fotografię. A tam zapis w takiej językowej formie: "Rankiem z dnia 5 marca 1953, porucznik Franciszek Jarecki zdezerterował z Polskich Sił Powietrznych prowadząc patrol czterech MiG-15S z jego bazy w Słupsk, Polska. Miał na sobie ten garnitur lotu podczas jego śmiałym lotem do wolności".
Śladami Jareckiego poszli inni (m. in. porucznik Zygmunt Gościniak). Polskie MIG-i sunęły nad Bornholm! Na tyle skutecznie, że Jan Markowski napisał "Polkę MIG-ową". Choć kilka linijek:
O Bornholmie Bierut w nocy marzy
może tak się zdarzy, siądę tam na plaży
do Bornholmu Cyrankiewicz wzdycha
Ochab szepcze z cicha...
Ta książka, jak jej rozdział V uświadamia nam, że "Jack Strong nie był jedyny". Nie, nie znajdziemy tu historii pułkownik Ryszarda Kuklińskiego. To nawet zrozumiałe, bo chyba ostatnimi czasy pojawiło się wiele na temat książek (o jednej jest w moich "Przeczytaniach..."), ale zabrakło mi przypadków, kiedy najbardziej polskim z nie-polskich lotnisk był berliński port lotniczy Berlin-Tempelhof! To przecież na nim lądowało wiele uprowadzonych w latach 80-tych (po 13 XII '81) polskich samolotów.
Kiedy dziś spotkałem się z mym przyjacielem Sławkiem (S.S) i opowiadałem mu, jaka książka Bellony skupia moją czytelniczą uwagę - on od razu zagadnął o "Kukułkę". Można się tylko dziwić, ze nikogo z filmowców do dziś nie zainteresował los konstruktora Eugeniusza Pieniążka? Przecież to gotowy scenariusz! Autor - życie! "Nie obawiałem się Migów-19 [...]. Ale gdyby poderwali Migi-17, to gorzej - wspominał po latach pilot "Kukułki". - one miały karabiny maszynowe. Wówczas strzelałyby do mnie jak do kaczki". Wspaniałe, że J. Molenda dzieli się z nami losami bohaterów "po fakcie".
Zaskoczyć może los Edmunda Bałuki? Bo na tle opisywanych losów innych bohaterów książki - ten nie był wojskowym (marynarzem czy lotnikiem). Szczeciński stoczniowiec, uczestnik strajków 1970/71. "...był dokładnie - wspominał jeden z kolegów - podobny do Lecha Wałęsy. Nie fizycznie, ale z charakteru, z temperamentu". Jest możliwość, jak za "dobrej komuny" (?) gnojono i niszczono ludzi, jak starano się wysyłać ich w świat. Tak, paszporty w jedną stronę! Po raz pierwszy padnie tu nazwisko generała Wojciecha Jaruzelskiego! Biografia E. Bałuki godna poznania. Kolejny pogmatwany życiorys? Bez wątpienia. Zejście z MS "Siekierki" i szukanie azylu w Hiszpanii generała Franco? Brzmi, jak ponury żart? J. Molenda przypomina: "Fakt ucieczki Bałuki z kraju stoczniowcy przyjęli z mieszanymi uczuciami. Dla części z nich była to zdrada wspólnych ideałów o jakie przecież walczyli". Ale Bałuka wróci! W sierpniu 1980 r.! Będzie później internowanie w czasie "nocy generała", później więzienie - i smutne rozczarowanie, i rozgoryczenie po 1989 r.? Nic nie jest proste.
Jarosław Molenda przypomina nam o dramacie Dionizego BIELAŃSKIEGO. Polski "Ikar" zamordowany (bo jak nazwać zestrzelenie jego samolotu?) na rozkaz generała Wojciecha Jaruzelskiego. Śmierć pilota i zagłada jego maszyny, to naprawdę zagadka, która czeka na wyjaśnienie. Po takich poznaniu takich historii opuszczamy rozdział jeszcze głupsi, niż byliśmy przed czytaniem. Autor wykazuje wielu niejasności i niestety natrafiamy na mur? Pozostajemy bez wielu odpowiedzi?... Jedno jest pewne: czyn Dionizego Bielańskiego nie powinien iść w zapomnienie. 16 lipca minęła 40. rocznica mordu na tym odważnym synu tej ziemi! Nikt do dziś nie odpowiedział za strącenie "Ikara"!...
No i łyżka dziegciu na koniec? Niestety znajdziemy w tekście kilka błędów lub nieścisłości. Pisząc na kapitanie J. Ćwiklińskim na s. 111 znajdziemy taki fragment dotyczący honorów, jakie spłynęły na eks-dowódcy MS "Batorego": "...także papież Paweł VI, który w 1956 roku odznaczył go Krzyżem Maltańskim". W 1956 r. Ojcem Świętym był papież Pius XII, a pontyfikat Pawła VI nastąpił w 1963 r., po śmierci Jana XXIII. Kreśląc sylwetkę Pawła Monata na s. 152 czytamy: "Po wybuchy wojny i wkroczeniu Armii Czerwonej wstąpił do Komsomołu". Jako wnuka Kresów (tych wileńskich) doprowadza mnie do furii pisanie "wkroczenie" - zamiast "agresja 17 IX 1939 r.". Jakie "wkroczenie"?! Może jeszcze Katyń, to zbrodnia niemiecka?... Obruszamy się na "polskie obozy koncentracyjne"? Nie pozwalajmy nazywać agresji "wkroczeniem"! Dalej, na s. 157 znajdujemy ślad o doktorze Henryku Monacie: "Jak widać po nazwisku - podaje J. Molenda - był prawdopodobnie powinowatym [Pawła Monata - przyp. KN]"? Jak ktoś kto nosi "moje nazwisko" może być "powinowatym", to jest "krewny"! I drobiazg (?), który powraca na kilku stronach? Od kiedy w PRL-u była... p o l i c j a ? Milicja, Milicja Obywatelska, ale nigdy policja! Nie przypisujmy tej formacji zbrodni, jakich na Narodzie dopuściła się MO i jej pokrewne formacje! Nie ma na to zgody! Tym bardziej, kiedy czytamy to w książce historycznej.
"Ucieczki z PRL", to lektura godna uwagi, przeczytania i przemyślenia. Chciałbym wierzyć, że zmieni wypaczone, idealizowane patrzenie na PRL! Warto by poruszyć inny wątek: jak wielu Polaków (w tym mieszkańców Bydgoszczy) w latach minionych szukało "dziadka z Wehrmachtu", aby znaleźć się w RFN/BRD na tzw. pochodzenie. Czy to nie była też ucieczka? Może mi ktoś podpowie: czy jest jakaś publikacja na ten temat? Dobrze by się stało, aby książka Jarosław Molendy trafia do młodego odbiorcy - szkolnych bibliotek. Ze swej strony będę zabiegał w mojej szkole o zakup tej książki. Niech kolejne pokolenie nie daj Boże nie wzdycha za PRL-em. Jednego czego naprawdę możemy żałować z tamtego okresu, że byliśmy piękni i młodzi! Tylko, że świat nie stał przed nami otworem, jak choćby dla pokolenia moich dzieci. Zrozumieć PRL na pewno nie jest łatwo, tym bardziej potrzebne są takie książki, jak "Ucieczki z PRL" Jarosława Molendy.
Jachty, kutry, statki, tratwy, samoloty - każdy środek lokomocji był dobry. Niektóre liczby robią wrażenie! J. Molenda podaje: "Tylko od stycznia 1948 roku do marca 1949 roku zbiegły do Szwecji 22 jednostki rybackie, na których pokładach znajdowało się 88 osób". W 1968 r. na pokładzie kutra ŚWI-31 kapitan L. Ciborowski czmychnął na Bornholm! Na czym polegała wyjątkowość tej ucieczki? Przemycił na pokład m. in. całą swoją rodzinę (żona + pięcioro dzieci, w sumie było ich sześcioro, bo najstarszy syn płynął "oficjalnie") . Zdjęcie całej "szczęśliwej załogi" można obejrzeć w książce.
Niech młodsze pokolenie, ci którzy zapominają, ba! piewcy "dobrego PRL-u" zwrócą uwagę na ówczesny język prasy! Oto jad, jaki sączył się ze szpalt różnych gazet: "Nie po raz pierwszy [...] antykomunistyczne zalepienie odciąga od realiów, pcha w stronę mitów, grozi bardzo poważnymi komplikacjami międzynarodowymi, z konfrontacją zbrojną włącznie".
"Moje pragnienie lepszej Polski nie umarło, ale warunki, w jakich przyszło mi żyć i pracować, uniemożliwiały mi zrobienie czegokolwiek" - wspominał kapitan z "Batorego" Jan Ćwikliński. Czy raj czekał na emigracji? Jeśli tam szukał "szklanych domów", to chyba poczuł bolesną gorycz zawodu, bo jak wspominał jego syn: "Nie mogąc znaleźć zrozumienia w emigracyjnym, polskim środowisku w Anglii, a także doświadczając problemów ze znalezieniem pracy, ojciec zdecydował się na wyjazd do USA". Tak, nie chciano wymazać z pamięci m. in. faktu, że kapitan J. Ćwikliński w 1948 na pokładzie MS "Batory" wrócił do kraju - tego rządzonego przez Bierutów, Cyrankiewiczów, Bermanów! Janusz Ćwikliński sam podaje: "Wielu miało żal do niego, że po wojnie wrócił do komunistycznej Polski, a tym samym wspierał sowiecką okupację". Dlaczego o tym "kwasie" wspominam, abyśmy nie zapominali, że ucieczka z komunistycznego bagna (raju?) nie musiała automatycznie znaczyć euforii z odzyskanej wolności. Chleb na emigracji chwilami miał kwaśny smak...
Proszę znaleźć na czym polegał fenomen ucieczki porucznika Franciszka Jareckiego! Czym zasłużył sobie na wyróżnienie, o którym wspomina J. Molenda: "...osiadł na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie w uroczystości jego powitania brał udział prezydent Dwight Eisenhower. [...] Specjalnym aktem przyznano mu obywatelstwo amerykańskie bez wymaganych siedmiu lat pobytu (usynowił go jeden z kongresmanów polskiego pochodzenia)". Kombinezon lotniczy polskiego pilota dziś jest eksponowany w National Air and Space Museum w Waszyngtonie. Można kliknąć myszką i znajdziemy stosowną fotografię. A tam zapis w takiej językowej formie: "Rankiem z dnia 5 marca 1953, porucznik Franciszek Jarecki zdezerterował z Polskich Sił Powietrznych prowadząc patrol czterech MiG-15S z jego bazy w Słupsk, Polska. Miał na sobie ten garnitur lotu podczas jego śmiałym lotem do wolności".
Śladami Jareckiego poszli inni (m. in. porucznik Zygmunt Gościniak). Polskie MIG-i sunęły nad Bornholm! Na tyle skutecznie, że Jan Markowski napisał "Polkę MIG-ową". Choć kilka linijek:
O Bornholmie Bierut w nocy marzy
może tak się zdarzy, siądę tam na plaży
do Bornholmu Cyrankiewicz wzdycha
Ochab szepcze z cicha...
Ta książka, jak jej rozdział V uświadamia nam, że "Jack Strong nie był jedyny". Nie, nie znajdziemy tu historii pułkownik Ryszarda Kuklińskiego. To nawet zrozumiałe, bo chyba ostatnimi czasy pojawiło się wiele na temat książek (o jednej jest w moich "Przeczytaniach..."), ale zabrakło mi przypadków, kiedy najbardziej polskim z nie-polskich lotnisk był berliński port lotniczy Berlin-Tempelhof! To przecież na nim lądowało wiele uprowadzonych w latach 80-tych (po 13 XII '81) polskich samolotów.
Kiedy dziś spotkałem się z mym przyjacielem Sławkiem (S.S) i opowiadałem mu, jaka książka Bellony skupia moją czytelniczą uwagę - on od razu zagadnął o "Kukułkę". Można się tylko dziwić, ze nikogo z filmowców do dziś nie zainteresował los konstruktora Eugeniusza Pieniążka? Przecież to gotowy scenariusz! Autor - życie! "Nie obawiałem się Migów-19 [...]. Ale gdyby poderwali Migi-17, to gorzej - wspominał po latach pilot "Kukułki". - one miały karabiny maszynowe. Wówczas strzelałyby do mnie jak do kaczki". Wspaniałe, że J. Molenda dzieli się z nami losami bohaterów "po fakcie".
Zaskoczyć może los Edmunda Bałuki? Bo na tle opisywanych losów innych bohaterów książki - ten nie był wojskowym (marynarzem czy lotnikiem). Szczeciński stoczniowiec, uczestnik strajków 1970/71. "...był dokładnie - wspominał jeden z kolegów - podobny do Lecha Wałęsy. Nie fizycznie, ale z charakteru, z temperamentu". Jest możliwość, jak za "dobrej komuny" (?) gnojono i niszczono ludzi, jak starano się wysyłać ich w świat. Tak, paszporty w jedną stronę! Po raz pierwszy padnie tu nazwisko generała Wojciecha Jaruzelskiego! Biografia E. Bałuki godna poznania. Kolejny pogmatwany życiorys? Bez wątpienia. Zejście z MS "Siekierki" i szukanie azylu w Hiszpanii generała Franco? Brzmi, jak ponury żart? J. Molenda przypomina: "Fakt ucieczki Bałuki z kraju stoczniowcy przyjęli z mieszanymi uczuciami. Dla części z nich była to zdrada wspólnych ideałów o jakie przecież walczyli". Ale Bałuka wróci! W sierpniu 1980 r.! Będzie później internowanie w czasie "nocy generała", później więzienie - i smutne rozczarowanie, i rozgoryczenie po 1989 r.? Nic nie jest proste.
Jarosław Molenda przypomina nam o dramacie Dionizego BIELAŃSKIEGO. Polski "Ikar" zamordowany (bo jak nazwać zestrzelenie jego samolotu?) na rozkaz generała Wojciecha Jaruzelskiego. Śmierć pilota i zagłada jego maszyny, to naprawdę zagadka, która czeka na wyjaśnienie. Po takich poznaniu takich historii opuszczamy rozdział jeszcze głupsi, niż byliśmy przed czytaniem. Autor wykazuje wielu niejasności i niestety natrafiamy na mur? Pozostajemy bez wielu odpowiedzi?... Jedno jest pewne: czyn Dionizego Bielańskiego nie powinien iść w zapomnienie. 16 lipca minęła 40. rocznica mordu na tym odważnym synu tej ziemi! Nikt do dziś nie odpowiedział za strącenie "Ikara"!...
No i łyżka dziegciu na koniec? Niestety znajdziemy w tekście kilka błędów lub nieścisłości. Pisząc na kapitanie J. Ćwiklińskim na s. 111 znajdziemy taki fragment dotyczący honorów, jakie spłynęły na eks-dowódcy MS "Batorego": "...także papież Paweł VI, który w 1956 roku odznaczył go Krzyżem Maltańskim". W 1956 r. Ojcem Świętym był papież Pius XII, a pontyfikat Pawła VI nastąpił w 1963 r., po śmierci Jana XXIII. Kreśląc sylwetkę Pawła Monata na s. 152 czytamy: "Po wybuchy wojny i wkroczeniu Armii Czerwonej wstąpił do Komsomołu". Jako wnuka Kresów (tych wileńskich) doprowadza mnie do furii pisanie "wkroczenie" - zamiast "agresja 17 IX 1939 r.". Jakie "wkroczenie"?! Może jeszcze Katyń, to zbrodnia niemiecka?... Obruszamy się na "polskie obozy koncentracyjne"? Nie pozwalajmy nazywać agresji "wkroczeniem"! Dalej, na s. 157 znajdujemy ślad o doktorze Henryku Monacie: "Jak widać po nazwisku - podaje J. Molenda - był prawdopodobnie powinowatym [Pawła Monata - przyp. KN]"? Jak ktoś kto nosi "moje nazwisko" może być "powinowatym", to jest "krewny"! I drobiazg (?), który powraca na kilku stronach? Od kiedy w PRL-u była... p o l i c j a ? Milicja, Milicja Obywatelska, ale nigdy policja! Nie przypisujmy tej formacji zbrodni, jakich na Narodzie dopuściła się MO i jej pokrewne formacje! Nie ma na to zgody! Tym bardziej, kiedy czytamy to w książce historycznej.
"Ucieczki z PRL", to lektura godna uwagi, przeczytania i przemyślenia. Chciałbym wierzyć, że zmieni wypaczone, idealizowane patrzenie na PRL! Warto by poruszyć inny wątek: jak wielu Polaków (w tym mieszkańców Bydgoszczy) w latach minionych szukało "dziadka z Wehrmachtu", aby znaleźć się w RFN/BRD na tzw. pochodzenie. Czy to nie była też ucieczka? Może mi ktoś podpowie: czy jest jakaś publikacja na ten temat? Dobrze by się stało, aby książka Jarosław Molendy trafia do młodego odbiorcy - szkolnych bibliotek. Ze swej strony będę zabiegał w mojej szkole o zakup tej książki. Niech kolejne pokolenie nie daj Boże nie wzdycha za PRL-em. Jednego czego naprawdę możemy żałować z tamtego okresu, że byliśmy piękni i młodzi! Tylko, że świat nie stał przed nami otworem, jak choćby dla pokolenia moich dzieci. Zrozumieć PRL na pewno nie jest łatwo, tym bardziej potrzebne są takie książki, jak "Ucieczki z PRL" Jarosława Molendy.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.