sobota, grudnia 21, 2013
Talerz - nocne zapiski cienia... (zapożyczone z blogu pisanie moje...)
Dla tych, którzy nie zaglądają na mój drugi blog?...
Został pomyślany, jako ten "literacki". Uważałem, że fabuła tego tam pisania jakoś nie pasuje między króle, bitwy i wojny. Narodził się pomysł, aby kłaść tam teksty "obyczajowe"?
"Talerz - nocne zapiski cienia" - to swoisty rekordzista. Od publikacji 20 VI poznało go 240 Gości-Czytelników. Dla porównania drugie miejsce zajmuje "Gość" z 96 odsłonami? Przepaść. W całorocznym rankingu na t e j stronie zająłby dziewiątą pozycję.
Stąd chęć, aby pokazać ten tekst na tej, "historycznej stronie". Może zachęcę do odwiedzania drugiego blogu. Czy tam są tematy łatwe, lekkie i przyjemne? Niekoniecznie. Owszem można się pośmiać, ale i wpaść w zadumę? Zapraszam. Proszę ocenić samemu.
Idą Święta, może więc warto zatrzymać się? spojrzeć za siebie? na chwilę zapomnieć o szczeku oręża, dumnych mów i heroicznych czynów? Właśnie dotarła do mnie wiadomość o śmierci kogoś dobrze mi znanego. Trudno bym napisać "dedykację dla Ryśka", ale o niczym innym nie myślę od kilku godzin, jak o tym, że zabrakło kolejnego człowieka. Jedno jest pewne: nigdy o Tobie nie zapomnę...
Idą Święta, może więc warto zatrzymać się? spojrzeć za siebie? na chwilę zapomnieć o szczeku oręża, dumnych mów i heroicznych czynów? Właśnie dotarła do mnie wiadomość o śmierci kogoś dobrze mi znanego. Trudno bym napisać "dedykację dla Ryśka", ale o niczym innym nie myślę od kilku godzin, jak o tym, że zabrakło kolejnego człowieka. Jedno jest pewne: nigdy o Tobie nie zapomnę...
* * *
„Bezsilność
całkowita. Prawie trzecia w nocy. Nie mogę się nadziwić. Czemu?
Temu, co dookoła. Dziś zdarzyło się tak wiele, że połączyć te
strzępy... samotna kawa... powrót w deszczu... wstrętny chłód...
wyrzut w oczach S. .... że nigdy mnie nie ma... Misza - mój
najukochańszy i ostatnio poważnie zaniedbywany przeze mnie...
Krótki sen i znowu kolejne pretensje i sen... Wreszcie porządna
awantura - jak się patrzy... Rozbity talerz, jak rozbite moje
życie... Kilka niewybrednych komentarzy i... przerażone, smutne
oczy Miszy - przebudzonego. Czy to dzieje się naprawdę? A teraz
czytam list od Magdy. Ona czyta w moich myślach? Zna mnie tak
dobrze? A jej dramaty?!... Trzymam kartki pod poduszką... mokrą
powierniczką".
Marta
odłożyła pióro. Ten zapis wyczerpał ją. Postanowiła pisać. A
właściwie wrócić do tego, co robiła przed laty, kiedy miała
kilkanaście lat, walczyła z atakującym jej cerę trądzikiem i
przeżywającą pierwsze uniesienie miłosne do pewnego dryblasa z
czwartej d biol-chemu. Jak to dawno było... Nawet nie chciała tego
liczyć. Bo po co. Wzruszyła ramionami. Postanowiła pisać, jak
wtedy, kiedy padł jej ukochany wałach „Kris”. Bardzo wtedy
przeżyła jego śmierć. Jeszcze teraz widzi jego pusty boks,
przewieszoną przez żerdź uzdę i tą ciszę, której nie zapomni.
Pustka. Tak to czuła wtedy. Teraz też było identycznie. Pustka. I
przytłaczającą świadomość bezsilności. Sławek i Misza. Dwa
światy, które ja osaczyły.
Zazdrościła
Magdzie, swej najlepszej przyjaciółce. Umiała wstać i wyjść.
Zostawić za sobą przeszłość i rzucić się w wir nowego życia,
bez oglądania się na zgliszcza starego życia. Tylko, że Magda nie
miała Miszy. Jej naprawdę było łatwiej. Mogłaby zostawić syna,
jak Anna Karenina? Poczuła taki ścisk w okolicy serca, że mało
nie straciła przytomności.
Nie
stać jej było na taka desperację! Ani teraz, ani nigdy! Wiedziała
to na pewno! Świat bez Miszy, to byłby horror. Zdawała sobie
sprawę, jaka silna wieź jest między Miszą, a Sławkiem. Miała
prawo wydzierać z małego życiorysu ojca? Co chciałaby w ten
sposób udowodnić? Swoją wyższość?!
Rozbity
talerz był niemym świadkiem dopiero, co rozegranego dramatu.
Cisnęła nim, bo to był jej krzyk rozpaczy. Widziała piąstki
Miszy przytknięte do twarzy. I przerażenie w jego oczach. Nie po
raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Podniosła największą skorupę.
To był ich ślubny serwis. Ich życie wybijało się, jak ten
talerz. Kiedyś małe wyszczerbienie poruszało ich. Przypadkowe
zbicie brali za objaw... szczęścia. Teraz? Każdy mógł być
wykrzyknikiem, protest-songiem, bronią zaczepną lub nawet
nuklearną. Który podnosiła z ziemi równie zmasakrowany? Trzeci?
Misza
spał odwrócony twarzą do ściany. Nerwowo wierzgał nogami, jakby
gdzieś biegł lub przed czymś uciekał. Nie tak wyobrażała sobie
życie ze Sławkiem. Obozowe wypady, zdobywane szczyty, wspólne noce
przy ognisku. Gitara... Jak dawno nie miała jej w rękach. Magda,
Tamara, Jolka i ona – tworzyły zgrabny kwartet. Nawet się podśmiewano z nich, że powinny pojechać do Kielc na festiwal
piosenki harcerskiej. Górskie doliny słyszały ich śpiew. Struny
brzękały pod ich palcami. A Sławek tak cudownie grał na ustnej
harmonijce. Wtórował jej za każdym razem, gdy tylko brała gitarę
do ręki. Rozumieli się bez słów. Ona uderzała w pierwszą nutę,
a on już wiedział, dostrajał się do niej, jak automat. Jak Tamara
jej zazdrościła. Jolka piszczała z zachwytu. I tylko jedna Magda
kiedyś powiedziała: Marta, uważaj... Nie rozumiała tego. Była
nawet na nią zła. Posądzała, że może coś ją łączy ze
Sławkiem. Zapomniała o intuicji, z której Magda była znana.
Ciekawa, że jej samej nie ostrzegła. Kiedyś jej to próbowała
wytłumaczyć, że nie odnosi to się do niej.
Mimo
późnej pory sięgnęła po karton ze zdjęciami. Znalazła to
zrobione w Dolinie Chochołowskiej. Uśmiechnięte, umorusane,
zmęczone i mimo wszystko szczęśliwe twarze. Nigdy nie mogła się
pogodzić ze śmiercią Tamary. Rak zabił ją, kiedy była na
czwartym roku medycyny. Czy to ironia, chore fatum? Chciała być
onkologiem. Jej mama zmarła na raka piersi... Jola wyjechała do
Kanady. Pisze okazjonalnie. Ostatnio na „Naszej klasie”
zamieściła swoje zdjęcia z nowym partnerem. Oboje na Harleyach. On
z opaską na gęstej grzywie swobodnie spadającej na skórzaną
kamizelkę. Ona zawsze miała szczęście. Los uśmiechał się do
niej pełną gębą. O Magdzie i jej jakoś zapomniał. Związek z
Rochem rozpadł się, jak domek z kart, kiedy Magda wróciła za
wcześnie ze szkolenia menedżerskiego. Tych trzech facetów wypruło
z Rocha ostatnią złotówkę! „Poker, to zły dodatek do życia
małżeńskiego”- napisała później do niej.
Nie
potrafiła odpowiedzieć na najtrudniejsze w jej życiu pytanie: co
zrobić ze swoim życiem?... jak jeszcze długo ma udawać fikcję
związku?.... co musi się stać, aby zrobiła krok ostateczny?...
ile ma wybić talerzy?... ostatni?... Bała się powiedzieć jedno:
...gdyby nie było Miszy. Była zła na siebie, że coś podobnego
rodzi się w jej głowie. Przestraszyła się sama siebie. Czy tyle
zła jej jest w niej? Rodzi umysłowe potwory? Tak, czuła się
chwilami, jak Scarlett O’Hara, którą wraca do Tary, podnosi grudę
ziemi i podnosi się z ziemi, jako zdecydowana na wszystko kobieta!
Ile by dała, aby mieć w sobie tyle siły. Sen Miszy uspokoił się.
Chłopiec leżał spokojnie.
Dopiero
teraz spostrzegła, że drzwi wyjściowe są niedomknięte. Wyjścia
Sławka nawet nie dostrzegła. Jego krzyk pewnie było słyszeć w
całej okolicy. To był ryk, jak lwa na sawannie lub niedźwiedzia w
górach. Słyszała go kiedyś, kiedy dreptali do Morskiego Oka. To
było coś niesamowitego, coś groźnego, a zarazem fascynującego...
Ale jeszcze bardziej bała się milczenia Sławka. Rozbity talerz
można pozbierać, ale jego milczenia nie potrafi zwalczyć. Snuje
się po mieszkaniu, jak hiena, która węszy, jak ugryźć swoją
ofiarę, samemu nie będąc zaatakowanym. Bała się go wtedy...
Zamknęła
drzwi, zasunęła zasuwkę, nałożyła łańcuch. Gdyby miała pod
ręką jakiś ciężki mebel, a nie sosnowe mebelki, to pewnie
dosunęłaby go do drzwi. Zatrzasnęłaby się w dosłownym tego
słowa znaczeniu w swoim świecie.
Ze
ściany śmiało się do niej zdjęcie ich całej trójki. Nie lubiła
go. To brat Sławka, Tomek, niemal wepchnął ich sobie w ramiona i
uwiecznił rodzinną idyllę. A właśnie wtedy najmniej potrzebowała
dotyku Sławka, jego umizgów i zapachu przepalonych papierosami ust
na jej karku. Brzydziła się jego żółtymi od nałogu palcami.
Sama kiedyś też paliła, teraz bardzo rzadko sięgała po paczkę,
choć w biurku zawsze leżała napoczęta paczka. Spalała ją w
ciągu roku, a nawet półtorej. Boże! tyle rzeczy odrzuciła...Czy
myślała o Marku? Sporadycznie. To już było kompletnie zamglone
wspomnienie. Nie ma do czego wracać? Nie wiedziała tego na pewno.
Przecież wzięła jego wizytówkę, kiedy spotkali się przypadkowo
na Fredry. Usłyszała od niego „jakbyś potrzebowała... tam jest
numer telefonu...”. była nawet wtedy na niego zła. Co miał
oznaczać ten ton? Co to była pierwsza lepsza, która goni za
przygodą? A może wiedział coś o niej i Sławku? Stuknęła się w
czoło. A niby kto wiedział? Jedna Magda.
Trudno oczekiwać, że przyjaciółka po latach niewidzenia jego opowiedziałaby mu, co dzieje się w wynajmowanym domu na Skalnej 8. Bez sensu .A jednak pomyślała o Marku. To było bardzo miłe wspomnienie... Nie widziała jednak sensu, aby teraz wkraczać w jego życie ze swoimi wykrzyknikami i pobitymi talerzami. Przecież nie zrozumiałby. A jednego się bała: dolepienia karteczki histeryczki. Zatrzaskiwała przed sobą może ostatnia furtę ratunku. Bo komu jeszcze miał dorzucić garść swoich strzaskanych marzeń, złudzeń? Matce? Nie, to by było zbyt okrutne. Sama miała problemy. Najpierw ojciec, teraz pan Krzysztof. Niby nic nie mówiła, nie skarżyła się przed nią, ale znała matczyne oczy. Przestała o siebie dbać. Kiedy chciała jej sama ufarbować włosy, to obruszyła się na nią i oświadczyła, że chce żyć ekologicznie, w zgodzie z zegarem, a nie stroić się w nieswoje piórka. Głowa miała być siwa! To ją postarzało o kolejne dziesięć lat. Sama dostrzegła w swoich włosach pojedyncze siwe nitki, niemal, jak druty, które syczały jej do ucha: jesteś stara... starzejesz się... już nikt nie będzie ciebie chciał... stara baba...
Trudno oczekiwać, że przyjaciółka po latach niewidzenia jego opowiedziałaby mu, co dzieje się w wynajmowanym domu na Skalnej 8. Bez sensu .A jednak pomyślała o Marku. To było bardzo miłe wspomnienie... Nie widziała jednak sensu, aby teraz wkraczać w jego życie ze swoimi wykrzyknikami i pobitymi talerzami. Przecież nie zrozumiałby. A jednego się bała: dolepienia karteczki histeryczki. Zatrzaskiwała przed sobą może ostatnia furtę ratunku. Bo komu jeszcze miał dorzucić garść swoich strzaskanych marzeń, złudzeń? Matce? Nie, to by było zbyt okrutne. Sama miała problemy. Najpierw ojciec, teraz pan Krzysztof. Niby nic nie mówiła, nie skarżyła się przed nią, ale znała matczyne oczy. Przestała o siebie dbać. Kiedy chciała jej sama ufarbować włosy, to obruszyła się na nią i oświadczyła, że chce żyć ekologicznie, w zgodzie z zegarem, a nie stroić się w nieswoje piórka. Głowa miała być siwa! To ją postarzało o kolejne dziesięć lat. Sama dostrzegła w swoich włosach pojedyncze siwe nitki, niemal, jak druty, które syczały jej do ucha: jesteś stara... starzejesz się... już nikt nie będzie ciebie chciał... stara baba...
Przegrała
życie? Nie wiedziała tego na pewno. Docierało jednak do niej, że
coś jej umyka, traci pewność i grunt pod nogami. Staczała się?
Często wracał koszmarny sen: wpada z pomostu prosto w zimną
topiel! Tonie. Opada na dno. Zdziwiony sum umyka na jej widok. Nawet
on? A potem otwiera oczy i widzi gąszcz wodorostów. Istny las,
który ją otacza, plącze, maca bezwstydnie swoimi liśćmi...
Wzdryguje się!... I budzi zlana potem z przedśmiertnym okrzykiem na
zamarłej twarzy. Sen ten wracał do niej tak często, że znała go
na pamięć. Wyobraźnia tak wczepiła się w jej umysł, że
przestała wchodzić na pomosty! Bała się. Niby nie była
przesądna, ale tym razem nie chciała budzić demonów...
Wizytówka
Marka robiła za zakładkę w czytanej teraz książce. „Na wschód
od Edenu” wcisnęła jej kiedyś Tamara. Matura za pasem, a ona
kazała jej śledzić losy Adama Tras
ka? Wahała się nim w ogóle ją
otworzyła. A potem, to już jej nie było. Pokochała szczególnie
Samuela. Nawet chciała takie imię dla swego Miszy. Nie odważyła
się. Nie, Sławek by pewnie nie oponował, ale nie potrafiła
zdobyć się na taką fanaberię. A niby, co takiego było w imieniu
„Samuel”? Wracała do Steinbecka w chwilach dla siebie trudnych.
Później sięgnęła po inne jego powieści. Nie lubiła adaptacji
filmowych, no może poza „Gronami gniewu” z rewelacyjna kreację
Henry Fondy.
Wyjęła
wizytówkę. Dziewięć cyferek numeru telefonu komórkowego nęciły
ją. Odczytywała każdy numer, jak rzucone na topiel koło
ratunkowe. Widziała je z głębi, ale bała się do nich dopłynąć.
Nie wierzyła, że niosą ratunek i zbawienie. A może to wodny
miraż? Dopłynie, wyciągnie drętwiejącą i błagającą dłoń, a
one rozpuszczą się, jak musująca tabletka. I na koniec usłyszy
ich syk, jak ironiczny rechot lub spluniecie w twarz?
Na
biurku leżał ostatni list od Magdy. Kochała ten charakter pisma i
mądrość, z jaka przyjaciółka dzieliła się swoimi smutkami.
Wypadek, w którym ucierpiała jej siostra Jagoda bardzo nią
poruszył. Pamięta tą smarkatą dziewuchę, która ganiała za ich
czwórką, denerwowała Tamarę, bo podpatrzyła, że całowała się
z Tomkiem. Teraz leżała na wyciągu z pogruchotanymi kośćmi.
Świat nie tylko w jej oczach zwariował. Mała Jagoda... W takich
chwilach zapominała, że jak w piosence Kaczmarskiego „kobiety,
nie dziewczyny”. Chłopcy też już mężczyznami? Wąsaci,
brodaci, łysi, żonaci, dzieciaci, po przejściach, na cmentarzu...
Widziała, jak się zmieniał charakter pisma Magdy, kiedy pisała o
siostrze. Mała Jagódka...
Poprawiła
kołdrę Miszy. „Gasio” spał w jego nogach zwinięty, jak czarny
kłębuszek. W takich chwilach
Sięgnęła
po telefon. Przy ósmej cyfrze zawahała się. Odłożyła komórkę.
Nie czuła, jak zaczęła zagryzać wargę. Machinalnie, bez czucia.
Woskowa atrapa dawnej Marty. Nie godziła się na rolę przegranej
kukiełki, której nikt nie wyciąga na przedstawienie z
rekwizytorni. Zaczęła kolejno wduszać cyferki 4... 0... Nie
widziała w tym sensu. Nie widziała się w roli bycia u boku Marka.
Może gdyby wtedy nie pojechał do Szczecina... ale teraz to nie
miało znaczenia... Kolejne trzy cyfry wdusiła w ogóle o nich nie
myśląc. Przypominały jej numer sali od fizyki, przed która tyle
razy drżały jej łydki...
Sygnał.
Miarowy. Spokojny. Każde buczenie w słuchawce było prośbą:
odbierz... odbierz... do cholery odbierz... odbieraj!...
Najczarniejszy scenariusz, jaki mogła sobie wyobrazić w tej chwili:
odezwała się automatyczna sekretarka! Jego głos informował... Nie
chciała tego słuchać. Myślała trzasnąć telefonem o podłogę.
Teraz też go nie było!... Zawsze wtedy, kiedy potrzebowała Marka,
to go nie było. Ale był Sławek! I dokonała selekcji! Skreśliła
z życia Marka i postawiła na Sławka! Skreśliła z życia Marka,
była ze Sławkiem, ale gdzieś tam w zakamarkach jej mózgu
pulsował... był... krył się... powracał... wplatał w gorzką
modlitwę... jak pan Tolibowski z „Nocy i dni”. Barbara nigdy o
nim nie zapomniała! Czy ona była też taką niewdzięczną panienką
z pensji, która bierze Niechcia, bo nie chce jej ten, który
zdobywał dla niej nenufary? Ale Sławek nie był Wiechciem! Rola
ekonoma pasowałaby do niego!...
Nie nagrała się. Odłożyła telefon. Narzuciła na ramiona czarny, tkany szal, który stworzyły spracowane ręce babci Karoliny. Brakowało jej bardzo. Jej odejście było dla niej katastrofą! Wypłakała wtedy resztki łez? Tak się jej wtedy zdawało. Widział oczyma wyobraźni, jak dziadek przytulą ja tam gdzieś do siebie i szepce: Karolcia, dlaczego tak późno? Czekał na nią dwanaście lat. Jej ciepłych dłoni nie zapomni. Nie widziała, jak można dla przyszłych pokoleń przekazać ciepło jej duszy, dotyku, dobra. Była pobożna, ale bez dewocji i fanatyzmu. Kochała pana boga, kłóciła się z nim, wyzywała na Niego, ale złego słowa dać nie pozwoliła! Babci Karolinie mogła powiedzieć wszystko. Nie była jednak pewna czy o tym też...Otworzyła zeszyt. Kiedyś przerażała ja biel i pustka białych kartek. To było życie, które stawało przed nią. Oto prawdziwa tabula rasa. Tylko od niej zależało, co na nich się znajdzie. Z tamtych, pryszczatych lat pozostało jej podpieranie się w życiu ulubionymi cytatami. Nie, nie kupowała książek z aforyzmami, myślami wielkich filozofów, poetów czy mężów stanu. Czytając książkę wpadała na „zdanie klucz”. Kiedyś je zapisywała, później zapamiętywała. Teraz z pamięci zaczęła odtwarzać, to, co Samuel mówił Adamowi pod koniec I tomu „Na wschód od Edenu”: ”Jeżeli człowiek nie chce o czymś mówić, to zwykle oznacza to, że nie umie myśleć o niczym innym”. Nie była pewna czy może to podpisać „John Steinbecka”. Nie miała książki pod ręką. Kiedyś Teresa zwróciła jej uwagę, że jest jedną z nielicznych osób, które wymawiają to nazwiska „z niemiecka” – „sztajnbek”. Nie rozumiała jej na początku, bo wydało się jej to naturalne i poprawne. Miała mówić „steinbek”?
Nie nagrała się. Odłożyła telefon. Narzuciła na ramiona czarny, tkany szal, który stworzyły spracowane ręce babci Karoliny. Brakowało jej bardzo. Jej odejście było dla niej katastrofą! Wypłakała wtedy resztki łez? Tak się jej wtedy zdawało. Widział oczyma wyobraźni, jak dziadek przytulą ja tam gdzieś do siebie i szepce: Karolcia, dlaczego tak późno? Czekał na nią dwanaście lat. Jej ciepłych dłoni nie zapomni. Nie widziała, jak można dla przyszłych pokoleń przekazać ciepło jej duszy, dotyku, dobra. Była pobożna, ale bez dewocji i fanatyzmu. Kochała pana boga, kłóciła się z nim, wyzywała na Niego, ale złego słowa dać nie pozwoliła! Babci Karolinie mogła powiedzieć wszystko. Nie była jednak pewna czy o tym też...Otworzyła zeszyt. Kiedyś przerażała ja biel i pustka białych kartek. To było życie, które stawało przed nią. Oto prawdziwa tabula rasa. Tylko od niej zależało, co na nich się znajdzie. Z tamtych, pryszczatych lat pozostało jej podpieranie się w życiu ulubionymi cytatami. Nie, nie kupowała książek z aforyzmami, myślami wielkich filozofów, poetów czy mężów stanu. Czytając książkę wpadała na „zdanie klucz”. Kiedyś je zapisywała, później zapamiętywała. Teraz z pamięci zaczęła odtwarzać, to, co Samuel mówił Adamowi pod koniec I tomu „Na wschód od Edenu”: ”Jeżeli człowiek nie chce o czymś mówić, to zwykle oznacza to, że nie umie myśleć o niczym innym”. Nie była pewna czy może to podpisać „John Steinbecka”. Nie miała książki pod ręką. Kiedyś Teresa zwróciła jej uwagę, że jest jedną z nielicznych osób, które wymawiają to nazwiska „z niemiecka” – „sztajnbek”. Nie rozumiała jej na początku, bo wydało się jej to naturalne i poprawne. Miała mówić „steinbek”?
Raz
jeszcze przeczytała to, co napisała wcześniej. To dziwne, ale
nigdy nie czytała swoich pamiętników. Zostały w domu mamy, gdzieś
w piwnicy. Może myszy ich nie zjadły. Pomyślała, że jak pojedzie
następnym razem do domu... Czy to nie dziwne? Tam gdzie była babcia
Karolina, gdzie jest mama. Tam od zawsze i na zawsze jest dom.
Dlaczego tak nie myślała o budynku przy Skalnej 8? Tak, myślała,
to był tylko budynek. Wynajmowana kostka z cegły, dachem, oknami,
nawet piecem. Ale to nie był jej dom! Jedynym ogniskiem był Misza,
a od niedawna mały „Gasio”! nawet ogień na kominku jej nie
rozgrzewał. Smutne szczapy pożerały czerwono-żółte ogniki i
wszystko!
Pióro
samo zaczęło sunąć po kratkach: „Czytałam ostatni list
Magdy w łóżku, głęboką nocą. Roztrzęsiona i zapłakana.
Poczekałam, aż Misiu zaśnie. Ponownie - wybudzony przez
podniesione głosy. Nienawidzę siebie za to, co przeżywa przez
swoich głupich rodziców. Chcę się rozstać z S., ale nie umiem
nic więcej powiedzieć na ten temat. Powstrzymuje mnie Misza. I nic
więcej. Próżnia”.
Raz
jeszcze sięgnęła po telefon. Wduszała cyferki. Nie liczyła na
to...
-
Słucham, Marek Dąbrowa. Halo...
W tym roku też straciłam KOGOŚ niezwykle bliskiego, niezastąpionego....
OdpowiedzUsuńAmber