czwartek, listopada 28, 2013

Noc listopadowa - 29/30 XI 1830 r. - akt I

            Niech walczą twarzą w twarz,

niech pierś o pierś ubroczą,

niech działa na się zatoczą,

tej nocy walce wydolę,

niech wyjdą w pole!

Uderzą mieczem o miecz!
Por. P. Wysocki
Uśpiona Warszawa nie mogła wiedzieć, co przedsięwzięła grupa spiskowców. Ta noc miała zmienić wszystko w ich życiach. Drogi odwrotu nie było. Tak ducha  tej dziejowej chwili oddał Stanisław Wyspiański (1869-1907) w "Nocy listopadowej"! Znamy te miejsca na pamięć: pomnik Sobieskiego, Belweder, Szkoła Podchorążych w Łazienkach, Arsenał i więzienie na Lesznie, Krakowskie Przedmieście, placu Zamkowy! Huk, gwar, strzały! Pójdziemy w te miejsca. Odczytamy je na nowo, wsłuchani w relacje uczestników i świadków. Sięgniemy po poezje, które dyktowały orężne czyny. Jedna noc! Kilka godzin! 183 lata temu!...
Moskala trup się ściele.

Konstanty padł!” – tę wieść

Roznosi głosów wiele.

Nie płacze nikt. Ta śmierć,

Jej mrok – to blask nadziei,

Tej śmierci każdy rad!

Nad groźnym Księciem wielkim

Trwa radość. Na wieść: „Padł!”
Jak wiemy autor tego wiersza, niemiecki poeta Ernst Ortlepp (1800-1864), pomylił się. Nie on jeden w ferworze entuzjazmu dla heroizmu powstańców dorzucił cegiełkę do budowanego nieświadomie (?) mitu o wydarzeniach z lat 1830-1831. Fantazja, a nie rzeczywisty przekaz historii, pchała też piórem Adama Mickiewicza, kiedy opisywał zgon Emilii Plater lub wysadzał w powietrze dzielnie bronioną przez Ordona redutę!... Na ten i inne utwory, które stworzyli niemieccy poeci powinniśmy patrzeć z ogromną życzliwością. Zadają one kłam obiegowym opiniom o tzw. „odwiecznej wrogości i nienawiści”. Wiele z nich wyrosło z podziwu dla Polaków. W końcu jedną z najdostojniejszych pieśni tego okresu wyszła spod pióra Juliusa Mosena (1803-1867) i nosiła w oryginale tytuł: „Die letzten Zehn vom vierten Regiment”. Znana jest jako „Pułk czwarty...” lub potocznie nazywana jako „Walecznych tysiąc opuszcza Warszawę”:
          Walecznych tysiąc opuszcza Warszawę,
          Przysięga klęcząc: naszym świadkiem Bóg!
          Z bagnetem w ręku pójdziem w świętą Sprawę,
          Śmierć hasłem naszem, niechaj zadrży wróg!
          Już dobosz zabrzmiał, już sojusz zawarty,
          Z panewka próżną idzie w bój Pułk Czwarty.


Starcie belwederczyków pod pomnikiem Sobieskiego wg W. Kossaka
S. Goszczyński
Pierwsze starcie z Moskalami. Seweryn Goszczyński (1801-1876), uczestnik walk, po latach wspomina: „Dochodziliśmy do posągu Sobieskiego (...), kiedy błysnęła łuna pożaru na Solcu – hasło powstania na wszystkich punktach, a tymczasem nie było jak pół do szóstej, a nas wszystkich przy posągu ledwo kilkunastu. W tej chwili uderzono alarm w koszarach (...). W tym niepojętym dla nas rozruchu nie pozostawało nam jak rozproszyć się i przeczekać, aż się rzecz wyjaśni. Każdy więc znalazł sobie drzewo i ukrył się za nim”. Jak więc widać początek nie był ani imponujący, ani chwalebnie heroiczny. Zupełnie inaczej, niż nam to wmawia płótno Wojciecha Kossaka! Oczekiwanie, chaos, niepewność, przedłużające się oczekiwanie na kolejne ruchy i rozkazy! To prawdziwy obraz tamtego, pod pomnikiem, epizodu. I wreszcie! S. Goszczyński mógł nie bez dumy napisać: „...otrzymaliśmy (...) karabiny z bagnetami i po 20 ładunków. Obliczyliśmy się – było nas osiemnastu. Liczba cokolwiek za szczupła w stosunku do wyprawy takiej ważności. Widziałem z tego powodu zmieszanie na niektórych twarzach, mnie samego przebiegło chwilowe zwątpienie (...). Wszyscy poczuli obowiązek rzucić się w działanie bez żadnego względu na liczbę i dalsze skutki”. Z duszą na ramieniu, ale i z poczuciem patriotycznego obowiązku wchodzili na karty narodowej historii ci, których później nazywano „belwederczykami”! Harro Harring (1798-1870) napisał: 


 
W księgach wielką historii na wszystkie dnie

Zapisał lud polski imię swe,

Zapisał je serca krwią:

Nie masz kajdan tak silnych, by ludzki duch

Nie rozbił jarzma niewoli w puch,

I uwolnił się siłą swą!”

Atak na Belweder
Wlk. ks. Konstanty
I ruszyli na Belweder! Zazdroszczę Sewerynowi Goszczyńskiemu: „...wpadliśmy przez bramę na dziedziniec Belwederu. Śmierć tyranom! wykrzyknął mój oddział, a wyraz oczu i twarzy moich towarzyszy odbijał dobitnie, co ich okrzyk zapowiadał”. Przychodził czas zapłaty! Chciałbym to widzieć. Chciałbym śledzić, jak strach narastał w sercu wielkiego księcia! Bo przecież zamachowcy przybyli, by wziąć pomstę za lata poniewierki. Krew miała zmyć to wszystko, co zamykało się w jednym imieniu: Konstanty!  Rewelacyjnie cesarzewicza swoim piórem odmalował Maurycy Mochnacki (1803-1834):
„...połowa małpy, polowa człowieka, w którego azjatyckiej fizjonomii rysy Kałmuka, zamiast brwi szczecina, nos poddarty grę i spłaszczony, akcent chropowaty, zakrztuszony, walczyły z wyrazem europejskiej twarzy, z postawą wytoczoną i kształtną”.
M. Mochnacki
Padały strzały! Bagnety dosięgały ciał opornych. S. Goszczyński jeszcze po latach wracał do tych dramatycznych chwil: „Jeden z pierwszych upadł sam Żandr (gen. Gendre – przyp. KN) skłuty śmiertelnie. Dziś jeszcze budzi się we żal nad tym człowiekiem, ten sam, jaki się zbudził na widok, kiedy leżący na ziemi i przebity niejako do niej bagnetem, schwycił oboma rękami lufę karabinu i błagającym głosem zawołał: ja niewionowat”. Nie zapominajmy, że cel ataku (według świadków trwał około pięciu minut) nie został osiągnięty! Nie zabito wielkiego księcia. Skrył się w... sypialni żony! Nie bez ironii M. Mochnacki relacjonował: „U księżny miała miejsce malarska scena. Ledwo nie u stóp Polki, której tron poświęcił, szukał Konstanty ratunku przed Polakami”. Dalej pisze o fraucymerze księżnej, który zobaczywszy zbiega zaczął się modlić nad nim, a on: „...z gestami okazującymi bojaźń największą, z wejrzeniem obłąkania, zostawał w tym gronie przez kilka minut, nieprzytomny, blady i słowa wyrzec nie mogąc. W godzinę jeszcze potem drżał jak liść, a wsiadającemu na konia musiano nogę w strzemię zakładać”.
Hej, bracia, dzieci, żołnierze,

za broń, za broń, za broń!

Niech każdy za giwer bierze

I ustawia się w szeregu, w podwórze.

Hej, bracia oto budzą się burze:

za broń, za broń, za broń;

przyszedł czas, gdy zrywamy obrożę,

co gardła i ręce porze,

i święcim noże!!!”
Oto dramaturgiczna wizja, jaką utrwalił w „Nocy listopadowej” S. Wyspiański: wezwania do walki Szkoły Podchorążych, którą do czynu poderwał Piotr Wysocki. Sam tak to zanotował: „Wbiegłszy do sali zawołałem na dzielną młodzież: Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć trzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów. Na tę mowę i z dala odgłosy: do broni! do broni! młodzież porwała karabiny, nabiła je i pędem błyskawicy poskoczyła za dowódcą. Było
nas stu sześćdziesięciu kilku!”. Na tym fragmencie  przerywamy czytanie relacji P. Wysokiego. A przecież kilka linijek dalej czytamy o rozkazie „dania kilka razy ognia dla zatrwożenia Rosjan”. Czy nam chwilami nie umyka ten drobny szczegół: z jakim zaborcą potykają się powstańcy 29/30 XI 1830 r.? To nie jest żart. Często nad tą oczywistością przechodzimy do porządku dziennego. W pamięci ucznia koduje się kilka chaotycznych epizodów, ale nie to kto do kogo strzelał. Aż się prosi by doczytać: „Dajemy ognia, nieprzyjaciel wychodzi z szyku, miesza się, cofa i w pewnej dali powtórnie uformowany, stawia nam czoło. Powtórnie dawszy ognia, silnym w skoku napadem, z okrzykiem wojennym hurra! rozbijamy kolumnę Rosjan, który zasławszy plac trupem, na wszystkie rozsypali się strony”. M. Mochnacki o tej dzielnej, wojskowej młodzieży wystawił godną cenzurkę: „...każdy z nich znał komendę brygady i dywizji jak generał, a robił bronią jak szermierz. Zręczniejszych tyralierów, celniejszych strzelców pewnie żadne wojsko nie miało. Teraz szli się odpłacać Moskalom za długą naukę na Saskim placu!”. 
(KONIEC AKTU I)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.