niedziela, października 06, 2013
Świt... - odcinek 3
Mark
nie miał czasu, aby odpowiadać na pytanie Jimma. Mierzył. Angielski
żołnierz, to nie wiewiórka czy grizli. Właściwie miał jedną przewagę nad
zwierzętami: też miał broń. Mark złożył się do strzału i nacisnął na
cyngiel.
Huk! Dym! Kula
poszybowała w dal! Po chwili widzieli jej efekt. Angielski jegier
zachwiał się, upuścił swój muszkiet i runął przed siebie z rozłożonymi
rękoma. Wyglądało, jakby chciał złapać niewidzialnego stwora, a może
chwytał się grzywy niewidzialnego konia? W tych okolicach wierzono, że
kiedy śmierć zabierała dusze żołnierzy, to dobry Pan przysyłał tabuny
koni, aby dusze mogły uczepić się ich grzyw i unieść do Wiekuistości.
-
Mark, ty to masz oko! - zachwyt i podziw Jimma nie robił na strzelcu
wrażenia. Tym bardziej, że już wciskał mu swój, świeżo nabity muszkiet.
- Sam sobie strzel! - odburknął Mark.
-
Nie wygłupiaj się, szwagier! - litościwa nutka w głosie Jimma bardzo mu
się podobała. Chociaż w tym jednym górował nad nim. Ile musiał
wysłuchiwać peanów na cześć Jimma w domu: Jimm to... Jimma tamto... płot
naprawił... dach załatał... konia dobrze sprzedał... a ty?! I tu już z
ust Dorothy sypały się kamienie pełne żalu i pretensji na jego życiowe
nieudacznictwo, naiwność, dobroduszność... "W życiu trzeba być twardym! -
słyszał z ust ślubne. - O! jak Jimm!". Niemalże znienawidził szwagra za
to wszystko. Ale teraz to on był górą! Tylko, że Dorothy przy tym nie
było!...
- No daj tą pukawkę!
Jimmowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.Zanim sięgnął po róg z prochem Mark juz brał na cel kolejną czerwoną kurtkę. Zamek zgrzytną, kamień krzemienia uderzył
- Cholera, szwagier, nie nadążę ładować!
Mark oddał mu muszkiet. Nie czekał na sprawność rąk Jimma. Już sypał proch w rurę lufy. Przybitka, wycior... Ubił. W tym momencie padł strzał. Jimm otworzył szeroko usta i zwalił się koło drzewa, za którym się krył.
- Żyjesz?
Jimm leżał bez ruchu. Mark kopnął go w prawy but.
- No, co! - odezwał się.- Dostałem!
- Ale głowy ci, ani jaj nie urwało?
- No, wiesz szwagier... - Jimm uniósł się. - Naprawdę mnie trafili!
- Nabity? - Marka teraz tylko to interesowało.
- Na... nabity! Ty mnie w ogóle słuchasz? - Jimm był autentycznie rozżalony. Otrzepał się.
- To, skoro dostałeś, to dlaczego do mnie gadasz? - Mark wziął na cel sierżanta z idącej ku nim tyraliery. Widział jego wąsy, usta, które wydawały komendę i uniesioną szpadę. Miękko nacisnął na cyngiel muszkietu. Broń, jak zwykle lekko podrzuciło. Namierzony przeciwnik już się nie podniósł.
- Stary, ty to masz oko! - podziw w sercu Jimma rósł z każdym oddanym strzałem. Kolejny muszkiet był już nabity. - Ja to bym może w stodołę trafił.
- Nie sądzę! - odburknął tylko Mark.
- A w zeszłym roku... tego oficera z konia... to niby kto...
- Wiatr poniósł! - z mina znawcy i mrużącym się okiem odparł Mark. - Nawet gdyby grizli stał pół stopy od nas, to byś nie trafił.
- Jak?! No, co ty...
- Najpierw byś sie obesrał!
- Mark jesteś niesprawiedliwy! Masz mnie za głupka?
- Tak, jak twoja siostra mnie! - odciął się. - Naładowany?
Ale nie poczekał na odpowiedź. Wypalił! W czerwonej kolumnie powstała wyrwa, bo trafiony zachwiał się, padł na kolana.
- Zastrzel tego z chorągwią! - zaproponował Jimm.
- Sam sobie do niego strzelaj! do doboszy i chorągiewnych nie strzelam! Walę do tych, co walczą, a nie paradują.
- Zimno się robi!
- To sobie postrzelaj, szwagier! - Mark szybko załadował muszkiet. Chłód i jemu dawał się we znaki, ale nie chciał mazgaić się przed Jimmem. Palce powoli drętwiały. Na celności mu jednak nie zbywało. Wyeliminował kolejnego piechura z tyraliery.
- Jak się ta cholerna wojna skończy, to się chyba upiję! I pojadę do Waszyngtona.
- Co chcesz od bossa?
- Uściskać mu rękę. Bo ja za tą wojną wcale nie byłem.
- Nie ty jeden. Mi też nie uśmiecha sie strzelać do ludzi. Wolę do łosia.
- Ale tak Cornwallisa?
- Jak wrócę do domu, to zastrzelę twoją siostrę!
Jimm oniemiał.
- Ale teraz mam w to miejsce te parszywe czerwone kubraki!
- A moja Dorothy?! - Jimm był zdruzgotany oświadczeniem Marka. Znał niewyparzony język siostry, ale usłyszeć, że mąż chce ją zastrzelić. - Żartowałeś?
- Z czym? - odstawił karabin po kolejnym celnym strzale.
- No... że chcesz... zastrzelić moją siostrę, a twoją...
- Pożyłbyś z nią, to inaczej byś...
Nie dokończył, bo pocisk rozerwał korę na wysokości jego oczu. Drzazgi poszybowały i lekko poraniły jego czoło.
- Wymacali nas!
Jimm podał mu nabity muszkiet. Ale Mark już kładł się w trawie.
- Dostałeś?!
- Wycofujemy się! Czołgaj się!
Szarpnął Jimmem. W ostatniej chwili. Drzewo przyjęło na siebie salwę chyba trzech rur. Jimm nagle zrobił się siny.
Zaczęli się czołgać.
Nad nimi poszybowała salwa.
- Wkurzyli się kuzyni?! Schyl ten łeb!
Jimm był ciekaw, jak daleko jest wróg. Wysforowali się przed własne pozycje na własne życzenie. Teraz groził im ostrzał ze swojej strony? Sierżant Underwood chyba pamięta o nich? Przesuwali się ku swoim pozycjom. Nagle z lewej strony odezwały się działa.
- Ben zaczął grać?
Jimm tylko mruczał coś pod nosem. Pociski szybowały nad nimi z groźnym gwizdem i sykaniem. Nie widzieli, jakie spustoszenie poczyniły za nimi. Ważne było teraz, aby wrócić do swoich. Mruk dział poniósł się po całej linii. To wszystkie baterie plunęły ogniem. Znad luf podniósł się gęsty dym, ze nie było ich w ogóle widać. Kanonierzy też mieli utrudnione zadanie. Ale to nie było ich zmartwienie.
Musieli podnieść się z trawy. Za sobą mieli angielską tyralierę, przed sobą swoje muszkiety. Albo postrzał w plecy, albo w twarz?
- Czekamy? - Jimm stracił kompletnie animusz.
- Podnieś się, to jeszcze dziś staniesz przed Stwórcą!
- Chyba nasi szykują się do ataku. Słyszę rżenie koni!
- Tylko nam tu brakowało kawalerii! Dać się zaorać kopytami?! Niech to szlag trafi!
- Sierżancie Underwood! Sierżant Underwood! To my! Jimmy i Mark!
Ale odpowiedziała im cisza. Po chwili, jak dym opadł dostrzegli łopoczącą flagę z trzynastoma gwiazdami.
- Sierżancie Underwood!
Po chwili usłyszeli tubalnego basa:
- Kto tam? To wy chłopcy?!
- My! My! - Jimmy już chciał się podnieść, kiedy rozdarły się angielskie działa! Na ich oczach jedna z kul dosłownie zmiotła jedno z dział! Drzewce z chorągwią zachwiały się i złamane, jak zapałki runęły na ziemię.
- Co teraz?
- Teraz - powtórzył Mark - pozostaje modlitwa!
- Sierżancie Underwood!
Nikt już jednak nie odpowiedział.
- Zabili nam dzielnego sierżanta Underwooda?!
Mark zaczął czołgać się ku wyrwie, jaka powstała po angielskim ostrzale. Jimm trzymał się posuwających stóp szwagra, jak zbawienia.
- Kto tam?! Stać! Bo będę strzelał.
Nie rozpoznawali głosu.
- Strzelec Mark Hill od sierżanta Underwooda!
- Nie łżesz?
- Mam ci jego parszywą gębę opisać? Nie widzisz durniu, że mamy kuzynów za plecami?
- Nie łżesz?
- A ty innego pytania nie znasz?! Powiedz coś do niego, bo ze skóry wyjdę.
Jimmy lekko uniósł głową:
- Jestem kapral Jimmy Massey! Zapytajcie sierżanta Underwooda! On...
- Właśnie Underwooda zmiotło razem z baterią! Gdzieś pofrunął w kawałkach.
- Do cholery jestem kapral Jimmy Massey!
- A ja Waszyngton!
- No, kretyn! - Mark już macał gdzie jest jego muszkiet.- Zastrzelę sukinsyna i będzie na kuzynów!
- Słuchaj, ty tam niby-Waszyngton. Wstaję. Powiedz, żeby nie strzelali.
Angielskie działa znowu się odezwały.
Jimm wstał. Podniósł do góry ręce z muszkietem.
- Z ciebie jeszcze większy kretyn, niż z tego tam...
Padł strzał.
- Nie strzelaj idioto! Do Anglików sobie postrzelaj. Niech żyje Waszyngton i Jefferson!
- I Dorothy Hill.
- Kto?
- Moja żona kretynie!
Mark też się podniósł.
Jimmowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.Zanim sięgnął po róg z prochem Mark juz brał na cel kolejną czerwoną kurtkę. Zamek zgrzytną, kamień krzemienia uderzył
- Cholera, szwagier, nie nadążę ładować!
Mark oddał mu muszkiet. Nie czekał na sprawność rąk Jimma. Już sypał proch w rurę lufy. Przybitka, wycior... Ubił. W tym momencie padł strzał. Jimm otworzył szeroko usta i zwalił się koło drzewa, za którym się krył.
- Żyjesz?
Jimm leżał bez ruchu. Mark kopnął go w prawy but.
- No, co! - odezwał się.- Dostałem!
- Ale głowy ci, ani jaj nie urwało?
- No, wiesz szwagier... - Jimm uniósł się. - Naprawdę mnie trafili!
- Nabity? - Marka teraz tylko to interesowało.
- Na... nabity! Ty mnie w ogóle słuchasz? - Jimm był autentycznie rozżalony. Otrzepał się.
- To, skoro dostałeś, to dlaczego do mnie gadasz? - Mark wziął na cel sierżanta z idącej ku nim tyraliery. Widział jego wąsy, usta, które wydawały komendę i uniesioną szpadę. Miękko nacisnął na cyngiel muszkietu. Broń, jak zwykle lekko podrzuciło. Namierzony przeciwnik już się nie podniósł.
- Stary, ty to masz oko! - podziw w sercu Jimma rósł z każdym oddanym strzałem. Kolejny muszkiet był już nabity. - Ja to bym może w stodołę trafił.
- Nie sądzę! - odburknął tylko Mark.
- A w zeszłym roku... tego oficera z konia... to niby kto...
- Wiatr poniósł! - z mina znawcy i mrużącym się okiem odparł Mark. - Nawet gdyby grizli stał pół stopy od nas, to byś nie trafił.
- Jak?! No, co ty...
- Najpierw byś sie obesrał!
- Mark jesteś niesprawiedliwy! Masz mnie za głupka?
- Tak, jak twoja siostra mnie! - odciął się. - Naładowany?
Ale nie poczekał na odpowiedź. Wypalił! W czerwonej kolumnie powstała wyrwa, bo trafiony zachwiał się, padł na kolana.
- Zastrzel tego z chorągwią! - zaproponował Jimm.
- Sam sobie do niego strzelaj! do doboszy i chorągiewnych nie strzelam! Walę do tych, co walczą, a nie paradują.
- Zimno się robi!
- To sobie postrzelaj, szwagier! - Mark szybko załadował muszkiet. Chłód i jemu dawał się we znaki, ale nie chciał mazgaić się przed Jimmem. Palce powoli drętwiały. Na celności mu jednak nie zbywało. Wyeliminował kolejnego piechura z tyraliery.
- Jak się ta cholerna wojna skończy, to się chyba upiję! I pojadę do Waszyngtona.
- Co chcesz od bossa?
- Uściskać mu rękę. Bo ja za tą wojną wcale nie byłem.
- Nie ty jeden. Mi też nie uśmiecha sie strzelać do ludzi. Wolę do łosia.
- Ale tak Cornwallisa?
- Jak wrócę do domu, to zastrzelę twoją siostrę!
Jimm oniemiał.
- Ale teraz mam w to miejsce te parszywe czerwone kubraki!
- A moja Dorothy?! - Jimm był zdruzgotany oświadczeniem Marka. Znał niewyparzony język siostry, ale usłyszeć, że mąż chce ją zastrzelić. - Żartowałeś?
- Z czym? - odstawił karabin po kolejnym celnym strzale.
- No... że chcesz... zastrzelić moją siostrę, a twoją...
- Pożyłbyś z nią, to inaczej byś...
Nie dokończył, bo pocisk rozerwał korę na wysokości jego oczu. Drzazgi poszybowały i lekko poraniły jego czoło.
- Wymacali nas!
Jimm podał mu nabity muszkiet. Ale Mark już kładł się w trawie.
- Dostałeś?!
- Wycofujemy się! Czołgaj się!
Szarpnął Jimmem. W ostatniej chwili. Drzewo przyjęło na siebie salwę chyba trzech rur. Jimm nagle zrobił się siny.
Zaczęli się czołgać.
Nad nimi poszybowała salwa.
- Wkurzyli się kuzyni?! Schyl ten łeb!
Jimm był ciekaw, jak daleko jest wróg. Wysforowali się przed własne pozycje na własne życzenie. Teraz groził im ostrzał ze swojej strony? Sierżant Underwood chyba pamięta o nich? Przesuwali się ku swoim pozycjom. Nagle z lewej strony odezwały się działa.
- Ben zaczął grać?
Jimm tylko mruczał coś pod nosem. Pociski szybowały nad nimi z groźnym gwizdem i sykaniem. Nie widzieli, jakie spustoszenie poczyniły za nimi. Ważne było teraz, aby wrócić do swoich. Mruk dział poniósł się po całej linii. To wszystkie baterie plunęły ogniem. Znad luf podniósł się gęsty dym, ze nie było ich w ogóle widać. Kanonierzy też mieli utrudnione zadanie. Ale to nie było ich zmartwienie.
Musieli podnieść się z trawy. Za sobą mieli angielską tyralierę, przed sobą swoje muszkiety. Albo postrzał w plecy, albo w twarz?
- Czekamy? - Jimm stracił kompletnie animusz.
- Podnieś się, to jeszcze dziś staniesz przed Stwórcą!
- Chyba nasi szykują się do ataku. Słyszę rżenie koni!
- Tylko nam tu brakowało kawalerii! Dać się zaorać kopytami?! Niech to szlag trafi!
- Sierżancie Underwood! Sierżant Underwood! To my! Jimmy i Mark!
Ale odpowiedziała im cisza. Po chwili, jak dym opadł dostrzegli łopoczącą flagę z trzynastoma gwiazdami.
- Sierżancie Underwood!
Po chwili usłyszeli tubalnego basa:
- Kto tam? To wy chłopcy?!
- My! My! - Jimmy już chciał się podnieść, kiedy rozdarły się angielskie działa! Na ich oczach jedna z kul dosłownie zmiotła jedno z dział! Drzewce z chorągwią zachwiały się i złamane, jak zapałki runęły na ziemię.
- Co teraz?
- Teraz - powtórzył Mark - pozostaje modlitwa!
- Sierżancie Underwood!
Nikt już jednak nie odpowiedział.
- Zabili nam dzielnego sierżanta Underwooda?!
Mark zaczął czołgać się ku wyrwie, jaka powstała po angielskim ostrzale. Jimm trzymał się posuwających stóp szwagra, jak zbawienia.
- Kto tam?! Stać! Bo będę strzelał.
Nie rozpoznawali głosu.
- Strzelec Mark Hill od sierżanta Underwooda!
- Nie łżesz?
- Mam ci jego parszywą gębę opisać? Nie widzisz durniu, że mamy kuzynów za plecami?
- Nie łżesz?
- A ty innego pytania nie znasz?! Powiedz coś do niego, bo ze skóry wyjdę.
Jimmy lekko uniósł głową:
- Jestem kapral Jimmy Massey! Zapytajcie sierżanta Underwooda! On...
- Właśnie Underwooda zmiotło razem z baterią! Gdzieś pofrunął w kawałkach.
- Do cholery jestem kapral Jimmy Massey!
- A ja Waszyngton!
- No, kretyn! - Mark już macał gdzie jest jego muszkiet.- Zastrzelę sukinsyna i będzie na kuzynów!
- Słuchaj, ty tam niby-Waszyngton. Wstaję. Powiedz, żeby nie strzelali.
Angielskie działa znowu się odezwały.
Jimm wstał. Podniósł do góry ręce z muszkietem.
- Z ciebie jeszcze większy kretyn, niż z tego tam...
Padł strzał.
- Nie strzelaj idioto! Do Anglików sobie postrzelaj. Niech żyje Waszyngton i Jefferson!
- I Dorothy Hill.
- Kto?
- Moja żona kretynie!
Mark też się podniósł.
(koniec odcinka 3)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.