wtorek, września 10, 2013
Wir - West Wild - odc. 16
Błędnie rozejrzał się po pokoju. Obok niego spała jakaś blondynka. Próbował sobie przypomnieć... Ale w tej chwili ktoś gwałtownie zaczął dobijać się do drzwi.
- Co jest?
Już podnosił się z łóżka, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem:
- Norman ogłuchłeś?!
Ten głos zdawał mu się znajomy i raczej realny.
- Pali się! Cała parowozownia w ogniu!
- Paro... - poderwał się na równe nogi. Szybko zreflektował się, że jest nagi. Chwycił spodnie i zaczął je pospiesznie wkładać.
- O czym ty mówisz, kobieto?!
- Nie słyszysz?! Jak nie, to wyjrzyj przez okno!
Kobieta podbiegał do okna. Gwałtownym ruchem odsunęła ciężkie kotary. Dopiero teraz mógł ujrzeć łunę, zaczęły do niego docierać dźwięki: krzyki ludzi... rżenie koni... bicie w dzwon...
- Emily obudź się... Obudź...
Ale leżąca blondynka obróciła sie tylko na drugi bok.
- Ty zapijaczona... suko!- warknął na widok jej spokojnego snu, którego nic nie mąciło.
Wyjrzał przez okno.
- Ja... pali się! - jęknął
- A, co ja ci do cholery wkładam w ten samczy łeb?!
Dopiero teraz dotarło do niego, że osobą, która doprowadzała go do pionu była Kathleen. Jej zdecydowanie umiałoby ocucić chyba nawet nieboszczyka.
- Zostaw Emily! Parowozownia płonie!...
- Buty! Daj mi buty!- rozglądał się bezradnie dookoła siebie.
- Myśl, jak goły tyłek zobaczysz! A nie - rzucasz gdzie popadnie, a potem jęczysz "daj buty"?!
- Nie mądruj się! - nie miał tylko butów. To nic, że koszule włożył byle jak. Ale wyjść bez butów?! - Buty do cholery!
Kathleen podniosła jeden.
- O!- uśmiechnął się. Chwycił je, ale nie przestawał rozglądać się za drugim.
- Ktoś mówił w barze, że machnąłeś butem za okno w Maxa Blocka! Bo ci rżał pod oknem i nie mogłeś dostać sie do Emily... - i roześmiała się w głos.
Raz jeszcze wyjrzał za okno. Tym razem nie by patrzeć na krwawą łunę, ale by sprawdzić, że burdelmama nie opowiada bajek. Ale chyba jednak mówiła prawdę, bo coś na kształt buta leżało na dole.
Chwycił kapelusz i rzucił się do drzwi.
- Bo mnie stratujesz?!
Wybiegł z pokoju. Słychać było, jak zbiega po schodach. Emily przebudziła się:
- Stało się co?
- Nic ważnego. Klient ci zwiał - parsknęła jej Kathleen.
- Zostawił...- ziewnęła i przyłożyła głowę do poduszki.
Norman Guld nie zwracał już uwagi na obucie tylko jednej stopy. Zbiegał sadząc po kilka stopni. W barze ktoś coś za nim krzyknął, ale nie zareagował na zaczepkę. Nie to miał teraz w głowie. "...parowozownia w ogniu!" - wyło w jego głowie. W drzwiach zderzył się z jakimś krępym jegomościem. Zwrócił tylko uwagę, że sapał ciężko...
Wypadł na zewnątrz. Nieomal nie wpadł pod rozpędzony wóz strażacki. Na koźle siedziało dwóch mężczyzn w stalowych hełmach na głowie.Jeden z nich wprawiał w ruch niewielki, ale o mocnym głosie, dzwonek! Za nim gnało kilku mężczyzn z wiadrami.
- But! - Norman rzucił w kierunku kształtu przypominającym jego buta. Nie pomylił się. Szybko wcisnął go nogę. I pognał przed siebie!
Cała parowozownia stała w ogniu. Na ten widok oniemiał.
- Jak?! Kto?! - wyrzucał z siebie. Ale nikt nie miał ani czasu, ani ochoty, aby odpowiadać na jego pytania. Trzeba było ratować... Tylko, że to był jeden żywy ogień!...
* * *
- Robercie! - potrząsnęła jego ramieniem. - Coś się dzieje.
Obudził się od razu. Poczuł swąd spalenizny.
- O cholera!
Nie potrafił wciągnąć na siebie spodni.
- Kapitanie Tyler - zażartowała Mildred. - Alarm, a pan spodnie gubi?
- Mildred pomóż! - takiego błagalnego tonu dawno nie słyszała w tym głosie.
- Bez nas byście zginęli.
Nie miał czasu na elegancję. Wyskoczył bez butów, z koszulą w garści.
- Co się pali?! - zdążył krzyknąć do mijającego go z wiadrami chłopaka.
- Parowozownia, sir!
Nie mylił się. Słup ognia sięgał wysoko.
- "Lora"!
I pognał za chłopakiem z wiadrami.
Mężczyźni ustawiali się rzędem. Kilku starało się użyć bosaków. Ogień nie pozwalał się jednak im zbliżyć na bezpieczna odległość. W ruch poszły wiadra.
Bob dostrzegł Normana Gulda, jak miotał się przy pompie. Woda nieustannie płynęła. Kolejne wiadra napełniały się, kolejne ręce chwytały je i równie szybko wracały po kolejna porcję wody!
- Co tu... co tu sie dzieje?! - próbował przekrzyczeć gwar, który panował dookoła.
Norman spojrzał na niego:
- Ślepy jesteś?! Czy Mildred znowu przepaliła jajecznicę?! Pali się!
- Głupi nie jestem! - odciął się Bob.- Ktoś podpalił?
- Tak, Indianie! - warknął na niego.
- Jacy Indianie, szefie!
- Nie męcz mnie, idioto! Tylko chwytaj za wiadro! Jacy Indianie! Krasnoludki! Gnomy! Cholera wie! Może sąd boży?!...
Bob o nic więcej nie pytał. Chwycił wiadro pełne wody i pognał w kierunku zabudowań. Nim chlusnął wodą spojrzał w ogień. Jakiś znajomy kształt cały oblewała czerwono-żółta poświata. Chwilę trwało nim uświadomił sobie, że ten kształt... ten komin... tamto okno... to "Lora"!... Ogień trawił jeszcze kilka wagonów i jakąś inną lokomotywę! Stał jak zauroczony. Ktoś go szturchnięciem powrócił do rzeczywistości.
- Woda!
Nic nie udało się już uratować. Doszczętnie wszystko spłonęło. Następnego dnia w pogorzelisku znaleziono zwęglone szczątki jakiegoś mężczyzny. Nikt go nie rozpoznał. Musiał być, jakiś obcy, bo nikt nie zgłosił zaginięcia domownika.
(koniec opowieści w następnym odcinku)
Dzięki Panu poznałam i słucham Sahnię Twain. Dziękuję. Budzie moje pogodne emocje,choć mam doła,że nie życzę nikomu. Beata
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że trafiłem w muzyczny gust.
OdpowiedzUsuń