sobota, września 21, 2013

Świt... - odcinek 1

Byli dla siebie stworzeni? 
Każdy tak uważał. Ronald Tennyson oficer, przystojny. Nie bez znaczenia, że bogaty. Dla wielu zbyt przemądrzały? Mimo młodego wieku uchodził za człowieka o mocno już ugruntowanych poglądach. Śmierć ojca, kiedy miał zaledwie pięć lat, sprawiła, że matka otoczyła go ślepą i bezwzględna miłością. Do pani Lizy nie miały dostępu słowa krytyki. Te różne "dobre rady" wychowawcze, powoływanie się na dorobek pedagogiczny Johna Lockea na niewiele się zdawało. Pani Eliza wiedziała lepiej. Jej jedynak był wyjątkowy, najlepszy, po prostu ucieleśnienie wszelkich cnót i mądrości.
Miłość do Sary Wetherburn nie wybuchła w porywie jednej nocy. Znali się od dziecka! Byli kuzynostwem. Jej ojciec i jego matka byli rodzeństwem. Dla nikogo nie było tajemnicą, że wspólne zabawy, przebywanie w obu dobrach ziemskich, razem spędzane wakacje bardzo ich sobie zbliżyli. Sara dostrzegała, że jej wybranek to chwilami bardzo nadymający się bufon. Wierzyła jednak w siłę swej dobroci. Bo Sara naprawdę zdawała się być aniołem rzuconym na ten padół przez przypadek? Żadne zwierzątko nie pozostało bez opieki, jeśli tylko dowiedziała się o tym panienka z Hornhill.
Nie uchodziło to uszczypliwości starszego brata. Adrian lubił dokuczać Sarze. Z wiekiem dziecięce wygłupy zastąpiło... uznanie dla siostry?  Stawało się bowiem jasne, że to nie jest tylko dziewczęca egzaltacja. Sarę można było tylko podziwiać.
To było zeszłej jesieni, na początku października. Ronald musiał pochwalić się przed wujem  i kuzynem swoimi oficerskimi szlifami? robił to jednak dla tej jedynej... Pięknie wyglądał w swym czerwonym mundurze gwardii królewskiej JKM Jerzego III!
- Masz swego rycerza! - zakpił Adrian. - Nawet jest na siwym koniu.
- Dałbyś pokój - fuknął na niego ojciec.- Brałbyś przykład z kuzyna...
- Przykład czego? - ironizował dalej Adrian. - Toż to kukła! 
- Milcz!
Sara zdawała się nie słyszeć tego dialogu. Myślałby kto, że to do niej nie dociera. Nic bardziej mylnego! Każda sylaba trafiała do niej i w nią. Przyjmowała braterska krytykę, jako... kolejną formę zazdrości i młodzieniaszkowatej zawiści? 
- A ja i tak za niego wyjdę - rzuciła im przez ramię. Nie sprawdzała reakcji ojca i brata. Za nic miała ich rozsądek, wstrzemięźliwość i...
- A on wie, że twoje serce bije też dla Synów Wolności? 
Teraz dopiero Sara odwróciła się. Łagodne rysy nieznacznie wygięły się. W tej chwili przypominała kotkę, której ktoś zabrał włóczkę-zabawkę. Najchętniej skoczyłaby bratu do oczu.
- Jesteś tak okrutny czy głupi? - syknęła w jego stronę. - A może zazdrościsz mi mego szczęścia?! 
Odpowiedzi już nie dostała, bo Ron zbliżał się. Czarny koniuszy wziął od niego konia.
- Wuju! Adrianie! - uchylił z galanterią trójgraniasty kapelusz. 
Sara wzięła go za rękę i poszli oboje do parku. Chwile spacerowali w kompletnym milczeniu. Mijali rozarium, podeszli do ławki, która stała pod starym dębem. Sara wyglądała pięknie. Kremowa suknia muskała dywan z rdzawych liści. Słońce łagodnie kładło swoje promienie na jej kapeluszu. Szerokie rondo kryło jej twarz przed zgubnym skutkiem promieni. 
- Pięknie pan wygląda, panie poruczniku Ronaldzie Tennysonie.
- Saro...
- Tak?
- Onieśmielasz mnie... 
- Ja? - zdziwiła się. Jej oczy stały się jeszcze bardziej wielkie. Szare, błyszczące. - Panie poruczniku... ja...
- Moja matka się zgadza... w grudniu... za rok...
- Jesteś pewny, że za rok będę cię kochała?
- Saro... Nie bądź okrutna. Co to jest rok?!
- Czternaście miesięcy - poprawiła go. Widział, jak jej się oczy śmieją. Nie znał podobnie pięknego uśmiechu. Mógłby za niego pójść w ogień. - To cała wieczność. Tyle się może...
- Ani myśl! - przerwał jej stanowczo.- nic! rozumiesz?! Nic nie jest w stanie nas rozdzielić.
Pocałował ją w rękę.

*      *      *
Rok zszedł - nie wiadomo kiedy. 
Dookoła świat wirował, jak w kalejdoskopie. Polityczne posunięcia Anglii doprowadzały kolonie do granicy wytrzymałości. Szpiedzy królewscy tropili członków tajnych stowarzyszeń. Synowie Wolności byli szczególnie traktowani... W czasie jednej z obław niewiele brakowało, a wpadłby Adrian. Tylko rączość jego wierzchowca sprawiła, że uszedł cało z zastawionej pułapki. Odtąd każde opuszczenie przez niego plantacji było obciążone tym wspomnieniem.
- Na Boga! Adrian! Uważaj na siebie! - przestrzegał go ojciec. - Chcesz podzielić los...
- Ojcze... kocham twoja madrość i jestem pełen podziwu dla twego wieku i urzędu, ale nie możesz mi wzbraniać czegoś, w co sam wierzysz. Zaufaj mi. Będę ostrożny. Nic mi się nie stanie.
- Każdy tak mówi! Wczoraj powiesili syna Morganów!
- I dlatego musimy dalej robić swoje! Wszystkich nas nie wywieszą. To nie czasy Krassusa! W końcu mamy muszkiety!
- A oni maja armię.
- My mamy swoje kolonie! - upierał się z młodzieńczą werwą Adrian. - Czyż nie ty mnie uczyłeś, że do odważnych świat należy? Jeszcze nam Jerzy zapłaci! Sic semper tyrannis!
Słowa Adriana kompletnie wytrąciły argumenty z rąk sędziwego ojca. W głębi duszy był dumny z syna. Widział w nim siebie. Zazdrościł mu, że wiek nie pozwala już mu na takie zaangażowanie się w sprawę.
- Napiszę do Filadelfii. Jefferson...
- Dziękuje ojcze. 
Pocałował ojca w rękę.
Dla Sary wszystko to, czego była świadkiem stawało się tym cięższą udręka, że jej ukochany Ronald Tennyson był lojalnym rojalistą. Nie przyjmowała początkowo do siebie informacji, które do niej docierały o zasługach porucznika gwardii. Nie chciała słuchać. Burzyła się w sobie. Nie wierzyła, że pogłoski o przeprowadzanych przez niego rewizjach czy rekwizycjach naprawdę dotyczą jej Rona?
Wszystkie jego listy przechowywała w swoim sekretarzyku. Dzisiaj postanowiła je spalić? Oczekiwała wszak cały czas na oficjalne zaręczyny. Powoli zbliżał się termin, o którym wspominał minionej jesieni. Tyle, że od tamtego czasu prawie się nie widzieli...
(koniec odcinka 1 - ciąg dalszy 29 IX)

Brak komentarzy: