czwartek, września 19, 2013

Miecz generała Roberta Lee / The sword of Robert Lee

Duch Gettysburga mnie nie opuszcza? Od razu dodam: nie szukałem Go! Tak, przyznaję: mam wielką słabość do generała Roberta Edwarda Lee (1807-1870). Już chyba dałem tego wyraz na tym blogu. Nie ucieknę od Niego? Ale chyba tak jest ze mną, że jeśli zrodzi się okazja, to jej nie omijam! Nie ustaję w oczekiwaniach na polską biografię lub jedno z tłumaczeń z wielu książek, jakie wyszły spod pióra amerykańskich historyków.
To gdzie wpadłem na "mego generała"? I "ducha Gettysburga"? A wertując... "Pożegnanie z ciemnością. Dziennik z wojny na Pacyfiku" Williama Manchestera (1922-2004). Żart? Nie. Też osłupiałem. Bo czego mogłem się spodziewać? Tropikalnej dżungli, fanatycznego oddania cesarzowi Japończyków, dzielnych Marines wyskakujących z łodzi transportowych i wdzierających się na kolejną wyspę! A tu - niespodzianka! Autor uraczył mnie swoim rysem genealogicznym. Osłupiałem z historycznego wrażenia!
Gen. George B. McClellan
Sam fakt np. że mężczyzna przyznaje się, że jego lekturą było "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell - to już powinno nas zaskoczyć. Nim W. Manchester wciągnie nas w wojenną narrację snuje opowieść o  sobie! Zaczął intrygująco: "Jak Jezus był Żydem tylko po matce, tak ja byłem Jankesem tylko po ojcu. Jako chłopiec często grałem na organkach Hymn piechoty morskiej, ale częściej inną melodię: Dixi". Rodzice poznali się w... wojskowym szpitalu, gdzie frontowe rany lizał tatuś Autora. "...rannych z Francji, odwiedzały młode kobiety, z którymi nigdy by się nie spotkali w innych okolicznościach. Były bacznie strzeżone córy wirgińskiej arystokracji. Wśród nich znalazła się Sallie Elizabeth Rombough Thompson, nieśmiała, piękna dwudziestolatka, której ojciec, makler bawełniany z Norfolk, był siostrzeńcem Stonewalla Jacksona, a matka z domu Wilkinson, z tych Wilkinsonów, została 11 maja 1862 roku, jako trzytygodniowe niemowlę, wyrzucona ze swego domu przy Duke Street, ponieważ jakiś major wojsk Unii ze sztabu generała George'a B. McClellana postanowił założyć tam swoją kwaterę". Widać bardzo ciążyła nad rodziną Autora wspomnień ta jankeska rekwizycja, skoro opowieść o tym wydarzeniu powtarzało czwarte pokolenie. Zachodzę w głowę: jak to jest dziś? Czy dzisiejsi potomkowie walczących w wojnie secesyjnej/civil war targani są dziś jeszcze namiastką tamtych emocji?
Generalicja Skonfederowanych Stanów Zjednoczonych, czwarty od prawej R. Lee
Oczywiście zaskoczyła mnie informacja o bliskim pokrewieństwie z Thomasem „Stonewallem” Jacksonem  (1824-1863). Innymi słowy  w żyłach W. Manchestera płynęła ta sama, choć po kądzieli, krew, co bohatera spod Chancellorsville?! Niesamowite. Jak mogli do mnie nie przyjść bohaterowie tamtej straszliwej wojny?  Choć przez chwilę poczułem się swojsko... Tym bardziej, że walki na Pacyfiku, te różne "żabie skoki", to nie jest krąg moich zainteresowań.
Generałowie Th. Jackson i R. Lee
Gen. Thomas „Stonewall” Jackson
Dalej jest jeszcze ciekawiej? Dowiadujemy się na czym polegała "rodzinna edukacja historyczna". Mam nieodparte wrażenia, jak bardzo przypomina to, co było w polskich rodzinach, np. doświadczonych w czasie powstania 1863 r. Podobieństwa same się nasuwają. "Rodzina i wszyscy znajomi byli całkowicie pochłonięci tą wojną, a późniejsze legiony wdów po konfederatach przekazywały dalej swą zajadłość i gorycz swoim dzieciom, dzieciom swych dzieci, a w moim przypadku dzieciom dzieci dzieci swych dzieci. W pół wieku po Appomattox moja matka ubierała się na czarno w Dzień Pamięci Konfederatów, przerabiała w klasie niewiarygodnie stronniczą Historię Wirginii i wstawała, kiedy jej szkolna przełożona dyrygowała śpiewem wzruszającego Miecza generała Lee ("Z pochwy dobyty, czysty i lśniący, błysnął miecz generała Lee...)".
Gen. R. Lee pod Appomattox podpisuje kapitulację wojsk konfederackich.
Gen. J.E.B. Stuart
Flora Cooke Stuart
Moje zaskoczenie nie stygło. Trochę to przypomina film... Hitchcocka? Napięcie wcale nie słabło! Kolejne zdanie, jak fala niosło kolejną sensację: "J.E.B. Stuart zginął pod Yellow Tavern w 1864 roku, ale jego młodziutka wdowa [Flora Cooke Stuart (1836-1923) - przyp. K.N.] dożyła XX stulecia i uczyła moją matkę w szkółce niedzielnej, nie ograniczając się do Biblii; uwielbiała opisywanie, jak to jej małżonek jesienią 1861 roku efektownie okrążył całą armię Unii. Ona i cała reszta wirgińskiej elity uważała zajęcie Norfolku przez McClellana za szczególnie wulgarne i niedżentelmeńskie - czyli skrajne złamanie zasad - ponieważ, jak powtarzała jedna drugiej, wykorzystał nieobecność mężczyzn z Norfolku". To dopiero musiała być lekcja. Oczywiście, że następowała mitologizacja śp.małżonka. Słynny zagończyk konfederacki zasłużył sobie na pamięć już za życia. Dokonywał cudów, śmigając między wojskami jankeskimi, niczym duch! Wybaczono mu "zagubienie się", kiedy cała armia generała R. Lee stawała do śmiertelnego starcia pod Gettysburgiem. Wódz nie wstydził się później przyznawać, że: "Kiedy myślę o nim, zbiera mi się na płac". W końcu w jego osobie naprawdę tracił wyjątkowego dowódcę. Zginął mając zaledwie 29. lat. A był oczami Armii Północnej Wirginii / Army of Northern Virginia. Nie przesadzę porównując go do "naszego" Andrzeja Kmicica, który "podchodził Chowańskiego"?
Gen. G. Pickett
To jeszcze nie koniec. Cały czas czerpię z książki, w której jest o gen. D. MacArthurze. W. Manchester dodaje: "Każdy z Wilkinsonów, każdy z Jacksonów, każdy z kuzynów, nie wyłączając tych po pięćdziesiątce, wszyscy walczyli pod generałem Lee w trzech pułkach wirginii oraz w Dinwiddie Grays. Ich szeregi zostały zdziesiątkowane, a ich kobiety pogrążone w dożywotniej żałobie, kiedy nie powiodła się bohaterska szarża Picketta". Pojawia się też wspomnienie o... ciotecznej prababce: "W nocy 3 lipca 1863 roku, w tym ostatnim, straszliwym dniu pod Gettysburgiem, ciotka mojej babci Margaret Wilkinson w towarzystwie niewolnika, unoszącego do góry latarnię, przeczesała pobojowisko, odwracając trupy w poszukiwaniu Johna, swojego męża. Znalazła go jeszcze żywego, ale zmarł po amputacji ręki. Jego pobici towarzysze porzucili go jako martwego". I tak znaleźliśmy się na polu słynnej bitwy, kiedy już umilkły działa. Czy to nie przypomina nam sceny z serialowej adaptacji "Nocy i dni": pobojowisko, w błocie leżą pobici powstańcy? Jak widać "żałoba narodowa" nie była tylko domeną dzielnych Lechitek czy Litwinek! Matrony Południa też pozostawały wierne pamięci tych, co padli w boju!...

Żeby temat zamknąć, to jeszcze dwa epizody, których był świadkiem Autora wspomnień: "Aby zamanifestować moją pogardę dla Jankesów, zrobiłem sobie własnym przemysłem sztandar, używając do tego prześcieradła i farb wodnych, szyderczo powiewając nim na szkolnej pauzie. Zbił on z tropu moich kolegów z klasy; nie wiedzieli, co to takiego". Pomysłowe dziecię z tego Williama? Po prostu nauka nie poszła w las. Piszący ten blog też skrobał na swoich zeszytach w szkole średniej "kolumny Giedymina". Jest też o matce i dziadku "po mieczu": "Matka zdobyła się raz na odwagę i powiedziała teściowi, że jego ojciec chyba walczył przeciw jej dziadkowi". Riposta dziadka jest urocza: "Manchesterowi wysłali zamienników".
Ale, ale! A gdzie jest szabla generała Roberta Lee? Jest! Dowód na to mam w postaci m. in. trzech zamieszczonych poniżej zdjęć. Proszę bardzo:
The Museum of the Confederacy curator, Cathy Wright.
Głownia szabli gen. R. E. Lee
The Museum of the Confederacy curator, Cathy Wright, left, displays the newly restored sword carried by Confederate Gen. Robert E. Lee during the surrender at Appomattox at the museum as staffer, Eric App, right and Ed Lee, center, look on in Richmond, Va., May 5, 2011. The sword will be displayed in Richmond until the satellite exhibition space in Appomattox is completed.

PS: Odnalazłem oryginalny tekst utworu  Fr. Abrama Josepha Ryana (1838-1886). Nigdy nie uczyłem się angielskiego. Nie podejmę się tłumaczenia. Uważam jednak, że byłoby "pusto", gdyby  tekst pieśni, którą śpiewało całe Południe nie znalazł się tutaj. Tym bardziej, że wzmianka o niej pobudziła mnie do działania. Tematu wojny secesyjnej nie zamykam. Powrót, jak widać może być w najmniej oczekiwanym momencie. A, że tym razem przypadł w rocznicę bitwy pod Chickamaugą (18-20 IX 1863 r.), kiedy to gen.  Braxton Bragg rozgromił armię jankeską gen. Williama Starkea Rosecransa, to zupełny zbieg okoliczności. 
THE SWORD OF ROBERT LEE
Forth from its scabbard, pure and bright,
Flashed the sword of Lee!
Far in the front of the deadly fight,
High o'er the brave in the cause of Right
Its stainless sheen, like a beacon light,
Led us to Victory!

Out of its scabbard, where, full long,
It slumbered peacefully,
Roused from its rest by the battle's song,
Shielding the feeble, smiting the strong,
Guarding the right, avenging the wrong,
Gleamed the sword of Lee!

Forth from its scabbard, high in the air
Beneath Virginia's sky--
And they who saw it gleaming there,
And knew who bore it, knelt to swear
That where that sword led they would dare
To follow--and to die!

Out of its scabbard! Never hand
Waved sword from stain as free,
Nor purer sword led braver band,
Nor braver bled for a brighter land,
Nor brighter land had a cause so grand,
Nor cause a chief like Lee!

Forth from its scabbard! How we prayed
That sword might victor be;
And when our triumph was delayed,
And many a heart grew sore afraid,
We still hoped on while gleamed the blade
Of noble Robert Lee!

Forth from its scabbard all in vain
Bright flashed the sword of Lee;
'Tis shrouded now in its sheath again,
It sleeps the sleep of our noble slain,
Defeated, yet without stain,
Proudly and peacefully!

10 komentarzy:

  1. Ambitnie podjęłam się tłumaczenia, ale niestety po trzeciej zwrotce musiałam się poddać, bo czwarta totalnie mnie zagubiła. Jutro podejmę kolejną próbę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! Czekam na efekt! Może ktoś wesprze Paulinę w tłumaczeniu pieśni "The sword of Robert Lee"?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki. Również "buszuję" po różnych "secesyjnych stronach". To temat tak potężny, jak ocean i często mamy obraz pewnych stereotypów. Najbardziej oklepany, że Lincoln od zawsze walczył o wyzwolenie czarnoskórych mieszkańców Południa. Celem wojny było utrzymanie jedności Unii! W podręcznikach szkolnych jest minimalizm szczątkowy. Tyle, co kot napłakał.
    Próbowałem zmierzyć się z "Przeminęło z wiatrem", ale widać zabrakło konsekwencji? We wcześniejszych postach na ten temat odwołuję się tez do beletrystyki i skromnej literatury w rodzimym, naszym języku. Postaram się jednak spróbować raz jeszcze "podejść" do powieści Margaret Mitchell.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale dąsy Scarlett mi nie przeszkadzają. Scenę, kiedy wróciła do Tary cytuje w jednym poście.
    A książkę już dziś chciałem wypożyczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytając bardzo ciekawy wpis o Robercie Lee,tak się wkręciłam, że za jednym zamachem zobaczyłam „Gettysburg“ i chyba po raz setny „Przeminęło z wiatrem“. „Gettysburg ”wspaniale moim zdaniem oddaje realia tej najważniejszej bitwy wojny secesyjnej.Przy okazji poczytałam trochę i na temat ge.Lee dowiedziałam się że jego żoną prawnuczka Marty Waszyngton Mary Custis.„Przeminęło z wiatrem ”zobaczyłam po raz pierszy w kinie ,miałam wtedy 15 lat ,niedługo potem przeczytałam książkę a kilka lat temu zabrałam się za oryginał.Szczerze powiedziawszy przeczytanie tej książki po angielsku zabrało mi prawie trzy miesiące.Dziekuje za wpis o najbarzdiej kochanym generale Ameryki i czekam na następne:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniecznie musi Pani/Pan poszukać moich innych postów związanych z wojna secesyjną. Obowiązkowo należy obejrzeć film "Bogowie i Generałowie".
    Jeśli moje opowiadanie rozwinie się, to pisze coś w "zbeletryzowanej formie". Sam się noszę z zamówieniem sobie koszulki z wizerunkiem "najbardziej kochanym generałem Ameryki".
    A propos różnych pokrewieństw: Robert Duvall jest potomkiem... generała Roberta Lee! tak, jak Tom Hanks jest krewnym Abrahama Lincolna!
    Pozdrawiam z Bydgoszczy

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać, że też lubię wojnę secesyjną i mam słabość do Konfederacji. Uwielbiam od czasu do czasu posłuchać "Dixi Land". Wszystko zaczęło się od serialu "Północ-Południe". Od jakiegoś czasu zastanawiam się, co by było gdyby Konfederacja zwyciężyła w tej wojnie. Doszedłem do wniosku, że świat, o który walczyli południowcy i ich styl życia, dla którego oddawali życie i tak by się skończył, nawet po zwycięstwie, choć nie tak gwałtownie. Na samych plantacjach nie dałoby się zbudować gospodarki. Musieliby w końcu przeprowadzić industrializację i sprowadzić wykwalifikowanych pracowników do fabryk. Niewolników jakoś tam nie widzę. Oznaczałoby to otwarcie granic dla europejskich imigrantów, do których południowcy podchodzili z niechęcią. Samo niewolnictwo też musieliby w końcu znieść. Ostatni kraj niewolniczy - Brazylia, uczyniła to w 1888 roku, Konfederacja pewnie zrobiłaby to szybciej. Właściciele fabryk domagaliby się (wolnych) rąk do pracy. Pytanie, czy sama Konfederacja także by przetrwała. W końcu separatyzm poszczególnych stanów mógłby okazać się silniejszy niż Konfederacja, a po wojnie każdy stan mógłby pójść swoją drogą. Zapraszam do dyskusji. Może Pan Karol lub Czytelnicy mają inne zdanie na ten temat? Proszę podzielić się swoimi opiniami. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam pewną słabość do Konfederatów, jako do... przegranych. Rozpad Unii wymusiłby zapewne zmiany na samym Południu. Uwielbiam "Dixi". Smutne, jeśli wiem, że ktoś nakleja na samochodzie flagę C.U.S .z powodu swoich... rasistowskich poglądów. Z chęcią nosiłbym koszulkę z Robertem Lee. Gdyby jednak ktoś chciał mnie utożsamiać z K-K-K byłbym przerażony! Jestem wychowany w "kręgu kultury jagiellońskiej" i każdy przejaw rasizmu, ksenofobii, ba! faszyzmu odbieram jako pogwałcenie tych wartości, jakie niosła ze sobą Rzeczpospolita Obojga Narodów. A "co by było gdyby Konfederacja zwyciężyła"? Nie, nie jestem miłośnikiem czegoś, co ktoś nazwał "historią alternatywną". Bo albo mówimy o historii, albo snujemy bajanki.
    Pozdrawiam mój Poznań

    OdpowiedzUsuń