poniedziałek, kwietnia 01, 2013

PrImA aPriLisss... czyli...

...historia na wesołooo?
1 kwietnia w tym roku jest wyjątkowy! Raz, że wielkanocny! Dwa, że lanoponiedziałkowy!... To już brzmi, jak żart. Do tego aura, która sobie z nas robi... jaja?! Śniegu po kostki?! - 2 stopnie Celsjusza?! I to nie jest żart!...
Mimo wszystko jest okazja, aby humorystycznie spojrzeć na otaczający nas świat? Tym razem popatrzymy na niego oczami prześmiewców swoich czasów: Amerykanina, Anglika i Polaka! Wybór trudny.
Zanim zacznę to i owo tu pisać proponuję mini konkurs historyczno-ikonograficzny! Kim jest chłopiec z portretu? Kilka podpowiedzi podaję poniżej.
Urodził się właśnie 1 kwietnia. Dokładnie w roku, w którym wielki Napoleon przeganiał z Paryża Ludwika XVIII. Sam mówił o sobie, że urodzeniem w prima aprilis już zakpił sobie ze świata. O swoich rodakach powiedział: "My, Niemcy, boimy się tylko Boga". O Polakach wypowiadał się raczej brutalnie. Czy już wiadomo kim było owo dziecię urodzone w Schönhausen? Proszę poddać tej zagadce dzisiejszych, wielkanocnych gości.
Miał swój plac w Bydgoszczy i ulicę, i wieżę. Na tym pierwszym stoi dziś Filharmonia Pomorska im. I. J. Paderewskiego! Druga przemianowana na Słowackiego, przy której jest siedziba Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego, który napisał muzykę do słów M. Konopnickiej: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz...". A żeby dobić bohatera portretu przy jego dawnej ulicy stoi pomnik H. Sienkiewicza, który napisał do jego (?) Cesarza m. in. słowa: "Miara została przebrana! Nieprawe prawa niegodne są swej nazwy". Czy już wiemy kim jest owo dziecię?
Ale oto przed nami trzech autorów! Ale jakie krotochwile! Jaki poziom! Jaki styl! Najwyższa półka humoru! Czy stępił go czas Czytelnicy sami ocenią. Jestem zdania, że wielkość jest ponadczasowa...

*      *      *

                                                           Mark Twain (1835-1910)  w anegdocie
Podróżując po Kanadzie pisarz zatrzymał się pewnego razu w wielkim hotelu w Montrealu. Gdy chciał się wpisać do księgi hotelowej zauważył, że jako ostatni na spisie gości figurował tam "lord Hilmy z kamerdynerem". 
Mark Twain wpisał się do księgi jak następuje: "Mark Twain z walizką ze skóry świńskiej". 

Podczas pobytu w Anglii  Mark Twain otrzymał list z dołączoną fotografią:
- Czcigodny mistrzu! - pisał autor listu.- miałem przyjemność widzieć Pana na ulicy i stwierdziłem uderzające podobieństwo między Panem a mną. Przesyłam Panu tedy swoją fotografię, aby zechciał Pan osobiście o tym sie przekonać.
Pisarz odpisał:
- Dziękuję panu serdecznie za fotografię. Ma Pan całkowitą słuszność, i przyznam nawet, że Pańska fotografia jest bardziej do mnie podobna, niż ja sam. Zawiesiłem ją sobie w łazience i używam jej zamiast lusterka podczas golenia się.
*
Pewien potentat finansowy napisał kiedyś list do autora "Przygód Hucka", nie otrzymał jednak od  niego żadnej odpowiedzi. Oburzony posłał wielkiemu humoryści papier i znaczek pocztowy, jako przejrzystą aluzję. Mark Twain odpowiedział na karcie pocztowej:
- Papier i znaczek otrzymałem. Proszę jeszcze o przysłanie koperty. 


Pewna młoda dama zapytała kiedyś M. Twaina, jakie książki są jego zdaniem najbardziej wartościowe.
- Mój Boże!- odparł zapytany pisarz - zadała mi pani nader delikatne pytanie, wartość bowiem książki zależy wyłącznie od tego, jaki pożytek można z niej osiągnąć. Tak więc na przykład ładnie oprawiona w skórę książka wyświadcza mi wprost nieocenione usługi, mogę bowiem na niej ostrzyć swoją brzytwę przed ogoleniem się. Niezbyt grube książki nadają sie doskonale do podpierania kiwających się stołów. Gruby foliant stanowi cenną broń w razie napadu, można bowiem kropnąć nim przeciwnika po łbie. A wreszcie duży solidny atlas geograficzny stanowi cenny przedmiot, gdy chodzi o zasłonięcie okna ze stłuczona szybą...


Klasyka to książki, które każdy chciałby znać, a nikt nie chce czytać. 


George Bernard Shaw  (1856-1950) w anegdocie
G. B. Shaw  bardzo krytycznie oceniał Amerykanów. Jedna z wypowiedzi wielkiego pisarza brzmiała tak:
-  Stuprocentowy Amerykanin jest dziewięćdziesięcioprocentowym idiotą. 

Pisarza odwiedził początkujący literat. Wyjął ze swojej teczki rękopis powieści i zaczął ją odczytywać gospodarzowi. Wtem Shaw wstał i otworzył okno.
- Dlaczego pan otwiera okno?- spytał gość - Czy chce pan, aby sąsiedzi też słyszeli fragmenty mej opowieści?
- Bynajmniej - uspokoił go Shaw. - Ale chodzi o to, że od wczesnej młodości zwykłem sypiać przy otwartym oknie.


Shaw podczas pewnej wizyty był świadkiem występu jakiegoś mało utalentowanego skrzypka, który grał swoje utwory. Po występie gospodyni zagadnęła go:
- Jak sie panu podobało?
- On mi przypomina Paderewskiego - odrzekł Shaw.
- Paderewskiego? Czemu? Przecież Paderewski nie jest skrzypkiem!
- Otóż właśnie dlatego.   

Adolf Dymsza (1900-1975) w anegdocie 
Adolf Dymsza opowiadał, jak to spacerując pewnego razu ze swym wilczurem, napotkał płaczącą staruszkę. 
- Dlaczego, babciu, płaczecie? - zapytał. 
- A bo do dworca iść muszę jeszcze dziesięć minut, a za pięć minut odjeżdża mój pociąg - użalała się staruszka.
- Poszczułem i zdążyła - triumfalnie kończył opowiadanie Dymsza.  

Dymsza znalazł się pewnego razu, jeszcze przed II wojną światową, w towarzystwie "wysoko urodzonych" panów, którzy prowadzili rozmowę na temat swojego pochodzenia.
- Mój ród wywodzi się z książąt z XII wieku - powiedział pierwszy.
- Mój praszczur był adiutantem króla Łokietka i ukrywał się z nim w Ojcowie - powiedział drugi.
- To wszystko jeszcze nic! - powiada na to Dymsza. - Ja do dziś płacę odsetki od pożyczki, którą zaciągnął  mój praprapradziad, gdy z trzema królami wybrał się do Betlejem...

 
W czasie kręcenia filmu "Miłość przez ogień i krew" (1924) Dymsza  miał wypowiedzieć jakąś zabawną kwestię do dwustu żołnierzy. Tylko, że wielokrotne próby nie dawały żadnego efektu. Wreszcie aktor wpadł na pomysł, aby użyć iście "wojskowego języka". W końcu była to era kina niemego. Nie folgował sobie, bluzgając, ku tubalnej uciesze żołnierzy, "słownictwem". W dzień premiery w kinie znalazła się grupa młodzieży ze szkoły dla... głuchoniemych. Widzowie na sali byli zaskoczeni ich reakcją. Po latach aktor wspominał:
- Wszyscy głuchoniemi zaczęli ryczeć ze śmiechu. Okazało się, że z ruchu ust odczytali moje "przemówienie". Ich wychowawca po projekcji filmu z wielkim oburzeniem powiedział: "Nie do wiary, w ustach pana Dymszy takie słowa!". 

*      *      * 
Jeśli nie było zanadto śmiesznie, to proszę o wsparcie humorystyczne! Te opowieści zaczerpnąłem ze zdezelowanego "Kalendarza Szpilek na rok 1955" oraz opracowanych przez Marka  S. Foga "Absurdów Polski międzywojennej".

4 komentarze:

  1. Śnieg po kostki to jeszcze nic, u mnie jest prawie śniegu po kolana!
    Anegdoty bardzo ciekawe, przyjemnie się czytało!

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurcze wielkanocne!... Zaraz wrzucę tu kilka foto zrobionych kilka godzin temu. A, co z zagadką? Kim jest boy? Zapraszam Cię, Magdalena, na ój drugi blog: pisanie moje... Tam też to i owo do poczytania.
    wiosennieśnieżnowielkanocnolanoponiedziałkowo pozdrawiam z Bydgoszczy

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten chłopiec, to Otto von Bismarck - "żelazny kanclerz". Pozdrawiam z wiosennego Gdańska
    Karina

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam zachmurzonej Bydgoszczy. Brawooooooooooooooooooooo! Celująco! Otto von Bismarck w 100%. Proszę pozdrowić Gdańsk, szczególne uściski dla Neptuna.
    Niedoszły student UG.
    K.N.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.