środa, marca 27, 2013
Pontius Pilatus / Πόντιος Πιλᾶτος / Poncjusz Piłat / По́нтий Пила́т / Hominen non odi set eius vitia...
Toga dziwnie go uwierała.
Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć. Poprawiał ją, nawet
kazał już raz zdjąć i na nowo na siebie ją wdziać. Cały czas
czuł ów dziwny nacisk? Uciska?- nawet nie potrafił tego określić.
A może było tak, jak
mawiała Klaudia: „Na bogów, przestań dręczyć innych tylko
dlatego, że idzie burza!”. Bał się burz. Grzmotów ciskanych z
niedosięgłego nieba. To było najgorsze – z siłami bogów nie
potrafił się zmierzyć. Bo niby jak? Miał w nie cisnąć gladius lub
swoje przekleństwo? Rozbawiłby tym tylko Jowisza, ośmieszył w
oczach Neptuna i jeszcze bardziej rozgniewał Wulkana.
- Panie, już czas -
usłyszał za sobą. Nie zauważył, kiedy wszedł jego sekretarz Grek,.Arediusz z Pitane.
Stał w drzwiach i ściskał w dłoniach jakiś rulon. „Co teraz?”-
czuł, że zaciska się wokół niego jakaś niewidzialna pętla.
„Jakaś petycja?”. Skinął tylko ręką. „Może kolejny
paszkwil na boskiego Tyberiusza?”
- Panie... tam
czekają...- w głosie Arediusza pobrzmiewała nuta niepewności i
uległości. Widać było, że każdym słowem stąpa, jak kot. Nie,
nie skrada się, ale jakby bada stawiając łapę za łapą. - Czas
sądu...
- Kogo? I za co mamy
sądzić?- przymrużył oczy. Jak bardzo chciał być daleko od tego
miejsca, tego ludu, którego ani rozumiał, ani chciał poznać.
Rzymu – tego mu brakowało. A on musiał tkwić tu. W Judei! On,
który pierwsze kroki stawiał u boku samego Germanika miał sądzić,
miał zarządzać... Chciał splunąć. Tak po żołniersku. Z wiekiem powinien ulegać zbytkowi i wygodzie, a on tęsknił za wojskowym obozem, rżeniem koni, szczękiem oręża.
- Dwóch obwinionych...
Zupełnie go nie słuchał.
Docierały do niego jakieś drobiazgi... imiona... Bra... Bara...
Br... Je...
- ...tego drugiego zowią
Joz...
Nie mógł uwolnić się
od myśli, że tych dwoje tak naprawdę niewiele dla niego znaczy. To
Żydzi chcą jednego uwolnić, a drugiego posłać na Wzgórze
Czaszki.
- ...i dlatego osądzonego
mamy wydać na ukrzyżowanie.
„Ukrzyżowanie”- to słowo przywróciło go do miejsca, w którym się znajdował. Pamiętał opowieść dziada swego, jak Marek Krassus kazał w ten sposób stracić sześć tysięcy buntowników, którzy poszli za tym „trackim psem”, jak mu opowiadano.
- Jak się on nazywał?
- Jezus, panie - usłyszał
za sobą. - Jezus z Nazaretu.
- Nie o niego pytam -
czuł, że zaczyna się ciskać. Wszyscy dookoła go drażnili. Jedna
Klaudia umiałaby zatrzymać burzę, która w nim wzbierała.
- Nie rozumiem panie.
Mówiłem o Barabaszu i Jezusie. Mam tu pismo Kajfasza, który wyraża
wolę... Wielkiego Sanhedrynu o...
-
Jak się nazywał ten przeklęty Trak, który za mego dziada... Ten,
którego Krassus i Pompejusz Magnus...
-
Spartakus, panie - pospiesznie uzupełnił sekretarz.- Nazywał się
Spartakus.
-
Rzeczywiście - wzruszył ramionami. „Jakżeż mogłem zapomnieć.
Spartakus”.
Arediusz zbliżył się i wysunął rękę z pismem. Wziął je od niego.
Przebiegł wzrokiem, zatrzymując się na dłużej w kilku miejscach.
-
Wiesz, co oni do mnie piszą?
-
Domyślam się, że chodzi o tego ich... Jezusa.
-
Tak, Jezusa. Widziałeś go?
-
Widziałem, jak wypędzał kupców ze świątyni, panie.
-
Kajfasz tu donosi, że jakoby mieni się prorokiem?
-
... i królem żydowskim?- szybko dorzucił Grek.
- I
królem żydowskim - w jego głosie wyraźnie zabrzmiała nuta
ironii.- A z jaką armią wkroczył do tego świętego miasta ten król
żydowski? Ile ma legionów?!
-
Legionów? Nie! - sekretarz zdawało się starał się ukryć
zażenowanie.- Ma dwunastu uczniów! Szymona-Piotra, Tadeusza,
Judę...
-
Dwunastu uczniów? I tych kilku łachmaniarzy boi się Kajfasz? Drży
cała Jerozolima?!
-
Nikt nie ogłaszał się synem bożym... - wtrącił.
„Divus Iulius”, „Divus Augustus”- nie rozumiał, dlaczego teraz taki huk wokół jednego nauczyciela z Nazaretu.
„Divus Iulius”, „Divus Augustus”- nie rozumiał, dlaczego teraz taki huk wokół jednego nauczyciela z Nazaretu.
-
Oni mi tu piszą „...lepiej jest dla nas, gdy jeden człowiek umrze
za lud, niż miałby zginąć cały naród”. To czego oni chcą? A dalej "Nie
będzie przyjacielem Cezara ten, kto..." - przerwał czytanie. Rulon zaczął sam się skręcać.
-
Abyś w święto Pesach panie uwolnił jednego ze złoczyńców. W
więzieniu mamy ich dwóch: Barabasza i Jezusa.
-
Uwolnić? - jedno słowo, a jaka w nim moc. Potęga! Jednym gestem
dawać człowiekowi wolność. Jednym słowem skażą człowieka na
śmierć w męczarniach. Bo wiadomo, że jeden z nich skończy na
krzyżu! Oto, co znaczy władza. Decydować o czyimś życiu! -
Uwolnić... Ależ oni tu żądają? Słuchaj: "Jeżeli go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara". To potwarz, zniewa!...
Nie
dokończył, bo usłyszał miarowy krok: raz... dwa... Sekretarz
odwrócił się. Jak skała wyrósł za nim legat Quintus Didius
Rufus. Jego ruda czupryna niemalże płonęła pośród ciemnowłosych
legionistów, a i wyróżniała również tutaj, w Judei.
- Rufusie!- jego widok zawsze wzbudzał w nim swoista pewność siebie. Wiedział, że jego żelazna ręka i oddany legion stanowią mur, o który rozbije się każdy kto chciałby podnieść tylko namiastkę buntu. Mieć go u swego boku, to tak jakby być w warownym obozie. Uśmiechnął się.
Rufus
cisnął swój hełm w ręce zaskoczonego sekretarza. Niemalże
zamiótł swoją peleryną podłogę. Na sandałach widać było
warstwę kurzu. Każdy inny prędzej by rzucił się w objęcia swych
niewolników, aby oporządzili lub zmienili togę lub pancerz.
Quintus Didius nie musiał stosować się do podobnych formalności.
-
Dobrze, że jesteś! Potrzebowałem cię tutaj.
Po
uścisku stalowych dłoni zaczęli ściskać się serdecznie, jak
przystało na dwóch przyjaciół. Tyle ze sobą przeżyli. Razem
podbijali Kapadocję i zajmowali Kommagenę. Niemalże jedli z jednej
miski, dzielili te same namioty.
-
Czy Jerozolima oszalała?! - wybuchnął Rufus.- Święto... a ja tylko
słyszałem jedno: Barabasz! Jezus!... Jezus! Barabasz?! Czy innych
spraw nie ma?! Wozak, kupiec, jakiś kapłan... Hannāh przysłała swego eunucha Jozuego, że... Nie wszedłem jeszcze do domu, a Fenenna wita mnie w progu cała we łzach? Znowu naruszyłeś tutejsze
tabu? A może wstawiłeś figurę Augusta do ich tej świątyni?...
-
Nic takiego... - przerwał mu.- Najważniejsze, że już jesteś.
Dwunastu uczniów i jeden rebbe...
- Dwunastu i ten...
- Jezus. Cała jego siła. Jego legion... - dodał - Masz, czytaj.
- Dwunastu i ten...
- Jezus. Cała jego siła. Jego legion... - dodał - Masz, czytaj.
I
podał mu pismo od Kajfasza. Rufus przebiegł je wzrokiem. Podniósł
swe szare oczy znad zwoju. Sapnął?
- No
to masz problem, przyjacielu. Łatwiej było wynieść kilka
sztandarów, niż bawić się w rozjemcę? Ale chyba, stary, poczciwy
Poncjusz weźmie ten cios na siebie! Powiedz, a jednym legionem
rozpędzę ten cały Sanhedryn! Boski Tyberiusz nie ciśnie w nas
gromem. Ma co innego do spełnienia na Capri.
I
roześmiał się? Nie, ryknął śmiechem. To był prawdziwy wulkan.
Był z tego znany, że jego tubalny śmiech słyszano na kilka
mil. Teraz też aż zadrżał jego pancerz. Jego śmiech zarażał
innych. Tym razem jednak nie dosięgał go ów stan. Słowa Kajfasza
i czekające go rozstrzygnięcie nie napawały optymizmem.
-
Gdzie się to ma odbyć?
-
Tu. Zaraz ich przyprowadzą! - spojrzał na klepsydrę, w której
przesypywały się ostatnie ziarna piasku.
Z
zewnątrz zaczął dochodzić do nich jakiś szmer. Zdawało się, że
to nadciąga stado szerszeni. To, co początkowo obaj brali za
buczenie było zbitą masą okrzyków, złorzeczeń, przekleństw.
Głos napierał, jakby chciał się wedrzeć w mury pałacu prefekta.
Podeszli do okna. Ujrzeli morze głów. Procesja cisnęła się na
plac, jakby wylała rzeka. Zewsząd głowa przy głowie! Jedni tylko
coś krzyczeli, czego dwóch mężczyzn z wysokości pałacu usłyszeć
nie mogli. Drudzy gestykulowali, jakby dobijali jakiegoś targu.
Trzeci stali niemalże obojętnie, jakby byli ofiarami pochłoniętymi
przez wezbrany tłum.
- B
a r a b a s z a !
- Co
oni krzyczą?- Rufus pokiwał swą rudą głową, jak pochodnią.
Wlepił wzrok w dwóch skrępowanych mężczyzn, których trzymano na
postronkach. Jeden był bardzo rosły. Figurą przypominał
centuriona Marcusa Macera! Zdawało się nawet, że ma na policzku
tąż samą bliznę, jaką wyniósł pacholęciem będąc z
teutoburskiego pogromu. Obok stał jakiś wysoki, brodaty, długowłosy
mężczyzna. Dziwnie spokojny, a może nawet pochłonięty w
modlitwie. Miał wrażenie, jakby nie interesował go gwar, który go
osaczał. - To oni? - upewnił się.
-
Tak. Jezus i Barabasz.
Tłum,
jak na komendę zaczął falować, wznosić ku górze ręce i z
wszystkich gardeł wzbiło się ku niebu potężne i jednostajne:
- B
– A – R – A – B – A – S – Z – A !...
-
Popraw mnie, przyjacielu, jeśli się mylę, ale czy oni żądają
głowy jednego z nich? Vox populi?
Nie
odpowiedział. Udał się w kierunku balkonu. To, co widział przez
okno teraz dopiero ujawniło się z całą siłą. Moc jakaś
nieokiełznana biła od tłumu. Rufus stanął za nim. Tylko, że
jednak ani jego gladius, ani siła mięśni w tej chwili na
nic by się zdała. Cisnąć w tą ciżbę legion, to tak jak zapalić
dom, w którym chce się nocować. W takich chwilach wracała do
niego maksyma, którą kiedyś wpajał mu do głowy ociemniały
dziadek: „Hominen non odi...”. Ale nie stało skupienia, aby myśl
dokończyć. Powiódł wzrokiem po tłumie, a podniósłszy dłoń w
geście powitania krzyknął:
-
Jaką skargę wnosicie?!
Chwilę
jeszcze trwało, nim okrzyki zaczęły gasnąć jeden za drugim.
Raptem uczyniło się tak cicho, jakby tłum zasypała burza
piaskowa.
-
Jaka skarga? Co to jest?! - podniósł głos.
Rufus
wpatrywał się w przyjaciela z uwagą. Nabrzmiałe mięśni twarzy
jakby powoli puszczały. Rysy stawały się łagodniejsze.
-
Oto złoczyńca! - krzyknął z dołu mężczyzna w kapłańskich
szatach. -Wyrok! Wydaj wyrok Poncjuszu Piłacie!
-
Nie mnie go sądzić! Sami to zróbcie! Macie swoje prawa!
-
Nam nie wolno nikogo zabić! - krzyknął kolejny mąż. - Sami
ustanowiliście to prawo. Więc czyńcie w jego majestacie! Nam nie
wolno...
Szemranie
znowu zaczęło się podnosić. Wnet jednak uciszono je. Wszystkie
oczy w dole patrzyły ku Rzymianom stojącym na balkonie.
- Co
zrobisz? - usłyszał ściszony głos Rufusa. Miał wrażenie, jakby
bał się, że ktoś go z dołu usłyszy.
-
Kim jest ten przeklęty Barabasz wiem aż nadto. Ale ten drugi? To
jakiś rabbi z Nazaretu...
- Z
dwunastoma legionistami?- sarkastycznie parsknął Rufus.
-
Rozmówię się z nim. - i zwrócił się w kierunku tłumu:
Przyprowadźcie do mnie tego Jezusa!
Wrócili
do środka budynku. Chłód, jaki panował w środku dodawał
pokrzepienia. Chwilę trwało nim wprowadzono drugiego zatrzymanego.
Mógł mu się lepiej przyjrzeć. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie czuje żadnej trwogi. A może nie był do końca świadomy, co go spotka, jeśli uwolni Barabasza, a jego skaże?
-
Powiadają, że mienisz się królem żydowskim. Potwierdzasz czy
zaprzeczasz tym słowom?
Jezus
bez drżenia, spokojnie odpowiedział:
-
Tak, ja nim jestem.
- I
twierdzisz, że jesteś... Me... Mesjaszem?
- Ja
nim jestem – powtórzył.
Rufus
doskonale widział, że pojedynek tych dwojga dopiero się
rozpoczyna.
- Co
uczyniłeś, że taką pałają niechęcią ku tobie?!
-
Królestwo moje nie jest z tego świata – usłyszał w odpowiedzi.
A wtórował jej gwar, który z jakąś niebezpieczną barwą
podnosił się z zewnątrz.
-
Nie słyszysz, jak wielu złorzeczy imieniu twemu? I żąda krwi
twojej?
Ale
nie usłyszał odpowiedzi.
-
Jesteś więc królem żydowskim? - zapytał raz jeszcze.
-
Tak – usłyszał potwierdzenie.- Jestem królem. Na to się
narodziłem, aby dać świadectwo prawdzie.
-
Cóż to jest prawda?
Ale
i to pytanie pozostało bez odpowiedzi. Zostawił Jezusa z Rufusem i
wyszedł na balkon. Tłum na jego widok powoli wyciszał się. Kiedy
zrobiło się w miarę spokojnie przemówił do nich:
-
Nie znajduję w tym człowieku żadnej winy! On jest niewinny!
- W
i n n y ! - rozległo się od krańca do krańca placu.
Na
te słowa wyprowadzono na balkon Jezusa.
-
Oto on! - krzyczał do tłumu. I powtórzył dobitniej: Nie znajduję
w nim żadnej winy!
Tłum
zdawał się na niego nie patrzeć, ani słyszeć.
-
Ukrzyżuj go! Ukrzyżuj!... Ukrzyżuj!...
Odbijało
się echem. Chyba w najdalszym zakamarku Jerozolimy słyszano te
straszliwe słowa. Jezus stał niewzruszony. Niepodobna.
-
Czy wiesz, że mam władzę nad Judeą i mogę cię uwolnić lub
skazać na straszliwą śmierć?!
Jezus
patrząc na rozhisteryzowany tłum odpowiedział:
-
Nie miałbyś żadnej władzy nade mną, gdyby ci jej nie dano z
góry. Dlatego większy grzech ma ten, który mnie wydal tobie
Poncjuszu Piłacie, prefekcie Judei.
Rufus
na widok tej zuchwałości aż zacisnął dłoń na rękojeści
gladiusa. Ale spojrzenie przyjaciela wzywało go do posłuszeństwa.
Gdyby mógł, to ten człowiek już by nie żył.
- Co
ja mam z nim zrobić? - usłyszał głos przyjaciela, jakby nie przez
niego wydany.- W tym człowieku nie ma winy!
-
Nie wiem czy oni będą chcieli to raz jeszcze słyszeć –
skwitował ta myśl Rufus.
Z
dołu, jakby w uzupełnieniu zmąconej myśli podniosły się raz
jeszcze okrzyki:
- B
– A – R – A – B – A – S – Z – A !... U w o l n i j
B – A – R – A – B – A – S – Z – A !...
-
Przypomnij sobie pismo od Kajfasza. Co oni tam napisali? „Nie
będzie przyjacielem Cezara ten, kto uwolni Jezusa mieniącego
się...”
-
...mesjaszem - dokończył. Był zaskoczony, że przyjaciel tak
szybko zapamiętał frazę z pisma Sanhedrynu. Było tam jeszcze
napisane „Kto się sam czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi”. -
Każ podać misę z wodą.
Tłum
na dole czekał.
-
Cóż właściwie złego uczynił ten tu, zwany Jezusem z Nazaretu?! -
usłyszeli od niego.
- Na
krzyż z nim! - wyrwało się z setek gardeł
Fala
wzrastała i groziła wybuchem. W tej chwili dwie służki wzniosły
kamienną misę. Za nimi wyrosło trzech strażników, którzy
pochwycili zatrzymanego.
-
Nie jestem winny krwi tego sprawiedliwego! - i zamoczył obydwie
dłonie w misie. Jeszcze mokre pokazał tłumowi. Dla pewności
powtórzył: Nie jestem winny krwi... - ale dalszy ciąg zdania
zagłuszył krzyk.
-
Uwolnić Barabasza!- wydal rozkaz strażnikom. I wskazując Jezusa
dodał: Ubiczować, a potem ukrzyżować.
Wyprowadzili skazańca. Nie słuchał już wrzasku tłumu. Już nikt nie panował nad nim. Jeszcze widział, jak zdejmowano pęta z przegubów Barabasza. Wszedł do prefektury.
Rufus
czekał na niego.
- Słyszałeś to, co krzyczeli na końcu? Krew jego na nas... na ich dzieci... Ty tylko byłeś narzędziem. Jak ten gladius. Głową byli oni! Vox populi vox Dei.
- Słyszałeś to, co krzyczeli na końcu? Krew jego na nas... na ich dzieci... Ty tylko byłeś narzędziem. Jak ten gladius. Głową byli oni! Vox populi vox Dei.
-
Ale ja naprawdę nie widziałem winy w tym człowieku. Uległem
tłuszczy! Rufusie czy jestem tchórzem?! Hominem non odi sed eius
vitia!...
אני לא מבין את מה שאתה כותב, אבל נחמדה תמונות מחית. תשווע הושיט את ידו היא מדהימה, אני לא יודע את התמונה. האם אתה יודע מי ציירת את התמונה הזאת? תרגיש חופשי לירושלים, שבו כולנו הרגיש מיסטי ...
OdpowiedzUsuńהסבא שלי גר בפולין ונמלט כשאתה תוקף את הגרמנים במהלך מלחמת העולם השנייה. אבל אני לא מדבר פולני, אני מצטער.
ברכות מירושלים
Jestem zaskoczony, wzruszony i poruszony wiadomością z Jerozolimy! Podaję autorów obrazów:
OdpowiedzUsuń1. nie ustaliłem
2. Henryk Siemiradzki
3. Jan Matejko
4. Mattias Stom
5. Fedor Bronnikov
6. Mateo Cerazo
7. Nikolai Nikolajevitsch
8. Mihaly Munkacsy
9. Jacek Malczewski
10.Gustave Dore
11.Brian Jekel
12.nie ustaliłem
13.nie ustaliłem
14.Gustave Dore
15.Leon Wyczółkowski
Serdecznie pozdrawiam z Bydgoszczy (Polska)
Karol Narocz
Powinien Pan powieści pisać! "Ben Hur" ptzy tym potencjale, to mały pikuś! Gdzie są wydawcy?!!!!!! Z pozdrowieniami Andrzej z Rybnika
OdpowiedzUsuńPanie Andrzeju! Dziękuję za uznanie. Nie sądzę, aby kogoś to mogło zainteresować. To tylko w bajkach i filmach są takie radosne zakończenia. Piszę "do szuflady", to taka forma odpoczynku, kiedy po przeczytanej -entej książce szuka sie czegoś innego.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam Pan i Rybnik
Karol z Bydgoszczy