poniedziałek, stycznia 07, 2013

Dux - odc. 3


Ruda dziewczynka cicho chlipała w kącie. Brudnym fartuszkiem rozmazała się po piegowatej twarzy. Poczuł, że musi jej jakoś pomóc. Podszedł i położył pysk na jej kolana. Dziewczynka raptownie przestała płakać i mocno przytuliła się do niego. A on zaczął zlizywać krople z jej brudnych, piegowatych policzków.
- Ciocia jest dobra kobieta!- zaczęła mu tłumaczyć.- Ale jest wojna! Co rusz inne wojska! Każdy po innemu gada, zrozumieć nie można!
Dux patrzył w jej duże piwne oczy, jakby rozumiejąc, co do niego mówi. A ona dalej mówiła:
- Na ten przykład wczoraj! Jakieś jegry! Chyba Francuzy, albo inne Niemce! Nie rozróżnisz. Ostatnie kury wyłapali, a wujaszka to nawet chcieli oćwiczyć, bo furażu dla koń
J. Kossak "Marsz przez śniegi"
nie chciał dać. A jak dać, skoro nasze kobyły zębami o żłób drapią. Nasze wojska też przechodziły. Ci to chociaż wołali: „Matka! Mleka! Jaj!”. A jak przyjdą Moskale?
Pociągnęła noskiem, aż lekko zmarszczył się. Dux usiadł przy niej. Pogłaskała go po grzbiecie. Bardzo to lubił. Oboje już się uspokoili. Dziewczynka nawet uśmiechnęła się. Jej rozmazana, piegowata twarz nabrała jakby koloru. W oczach pojawiły się wesołe iskierki. Podskoczyła na równe nogi i podbiegła do drzwi.
- No! Chodź! Bury!
Oboje wybiegli na dwór. W pierwszej chwili na moment oślepli, taka biel biła od śniegu. Na dworze nic się nie zmieniło: dookoła było biało. Zimny, okrutny wiatry ustąpił pogodnym promieniom słońca. Dziewczynka chwyciła garść śniegu i machnęła nim w kierunku Duxa. Z radości aż zaszczekał. Tak bardzo lubił baraszkować. Nigdy nie przestał być niesfornym szczeniaczkiem. Podbiegali do studni. Dziewczynka spuściła ramię żurawia w głąb czeluści. Po chwili było słychać plusk wody. Małe rączki ciągnęły wiadro ku górze. Nagle wyrósł nad nimi koński łeb. Żadne z nich nie zauważyło jeźdźca, który zbliżył się nie wiadomo skąd, jak widmo lub dusza potępionego. Dziewczynka odskoczyła od studni. Ochlapała sobie nogi, trochę wody bryznęło na grzbiet Duxa. 
W. Kossak "Ranny kirasjer"
Koń parsknął. Jeździec nie zsiadł z konia, ale osunął się z siodła. Poszarpany czaprak zdobiła kiedyś pięknie wyszyta litera „N”. Szabla uderzała w nogę, na której trzymał się postrzępiony opatrunek.
- Daleko do Wilna?- zapytał słabnącym głosem.
Dziewczynka na dźwięk mowy, którą rozumiała rozpogodziła się piegowata buzia.
- O!- zaczęła kręcić koła w powietrzu.- Będzie wiele wiorst!
- A te ognie?- żołnierz wskazał przed siebie.- To co?
- Smorgonie!- usłyszał.
Dux obszedł konia. Ten tempo wodził za nim wielkimi oczami. Pewnie kiedyś nie pozwoliłby sobie na taką poufałość i machnął w jego kierunku kopytami, ale teraz sam ledwo trzymał się na nogach. Zamoczył pysk w wiadrze. Żołnierz nie bronił mu. Dawniej nie pozwoliłby, ale teraz wszystko było inne.
- To twój pies?- zainteresował się.
- Bury! Kuzyneczki znalazły go na trakcie. Był bardzo wynędzniały. Wujaszek nawet z krócicy do niego mierzył, ale Ada nie dała.
- Ada nie dała?- powtórzył żołnierz. Wyciągnął zza poły potarganego munduru kawał czegoś twardego i zaczął rwać zębami. Popatrzył na ciekawskie oblicze stojącej przed sobą panny.- A na ciebie, jak wołają?
- Ja jestem Rozalka Gasińska z Domanowa- rezolutnie przedstawiła się.- Ojce pomarli zaprzeszłej wiosny, to mnie sierotę przygarnęło wujostwo Stankiewicze.
- A ten cudak?- spojrzał na Duxa.- Nędzna na nim skórka, nie warta ogniska.
- O joj!- przestraszyła się dziewczynka..- Przecież nie wolno psów jeść!
J. Kossak "Wizja Napoleona"
Żołnierz gorzko uśmiechnął się pod wąsem. Widział tyle dramatów po drodze. Oszalali z głodu ludzie nie mieli żadnych hamulców. Wszystko można było jeść. Sam oszukiwał żołądek ssąc kawałek paska. Dux jakby rozumiał, że o nim mówią zaczął biegać dookoła i pogodnie szczekać. Wyglądało to, jakby chciał wyszczekać: jestem silny! jestem gończym psem! ja wam jeszcze pokażę! nie dam się! I nie bacząc na wszystko puścił się do przodu. Dziewczynka zaczęła za nim coś krzyczeć, ale on sunął przed siebie. Udowadniał sobie, że łapy poniosą go jeszcze daleko, daleko.
Biegł przed siebie. Mało nie dostał się pod sanie, które sunęły po zaśnieżonym trakcie. Jedynie miarowy dźwięk janczarek uratował go przed stratowaniem. Przystanął w miasteczku. Na rynku ustawiały się sennie jakieś kolumny żołnierzy. Raptem wszyscy poderwali się. Prężyły się wynędzniałe piersi, kiedy wśród nich zaczęły przesuwać się sanie z człowiekiem w dziwnym kapeluszu. Jakaś siła wydobywała z ust żołnierzy jeden niemilknący okrzyk:
- Vive l’Empereur! Vive l’Empereur! Vive l’Empereur!
Dux też zaczął szczekać. Jego głos ginął jednak w ferworze okrzyków. Znał człowieka w dziwnym kapeluszu. Widział u jego boku nie raz swego dawnego pana. Teraz zapragnął do niego podbiec. I ruszył nawet w jego kierunku, ale znowu rozpędzone konie uniemożliwiły mu przejść na drugą stronę rynku. Podwinął ogon i pobiegł wzdłuż chodnika nie tracąc z oczu tamtego człowieka. On już odjeżdżał swoimi saniami. Za nim jechał oddział żołnierzy w wysokich graniastych czapkach. Zaczął ich gonić. Przeliczył swoje możliwości. Sanie coraz bardziej oddalały się od niego, kiedy on z każdym machnięciem łap tracił prędkość. Sanie zniknęły za pagórkiem. Przystanął. Ciężko sapał.
J. Kossak "Saniami do zajazdu"
 (c. d. n.)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.