niedziela, stycznia 06, 2013

Dux - odc. 2

 2.
J. Chełmoński "Kuropatwy" (fragment)
Kuropatwa myślała, że nie żyje. Przez przymknięte oczy widział, jak zbliża się bacznie patrząc to prawym, to lewym okiem.. Kiedy była na tyle nierozważna, że dziobnęła go lekko w ucho poderwał błyskawicznie łeb i chwycił za kuper! Łapy nie wypuściły już takiej zdobyczy. Stadko, które nieopodal rozgrzebywało śnieg porwało się z wrzaskiem. Dux zjadł pierwsze od dni śniadanie. Zaczął unikać ludzi. Bał się ich. Zaczęło do niego docierać, że tak, jak on stawał się myśliwym, tak równie dobrze i on mógłby być ofiarą innych zgłodniałych ust. Przestawał widzieć różnicę między ludźmi czy wilkami. Los wszystkich był jednaki! Odkąd uszedł sprzed ogniska nie widział już swego wiarusa, w ogóle nikogo nie widział...
Powlókł się wolno traktem. Co chwilę przystawał. Chwytał nosem wiatr. Nie mógł sobie pozwolić na to, że moment nieuwagi przypłaci własnym żywotem. Łapa jakoś sama wydobrzał. Chwilami tylko coś w niej kuło. Nie utrudniało to jednak zbytnio marszruty.
Nagły gwar zaniepokoił go. Słyszał odgłosy rżących koni. Wrzawę ludzkich krzyków. I huk armat. Dawno już uszy jego nie chwytały podobnych dźwięków. Zatrzymał się. Usiadł na zadzie. Raptem nad jego łbem, nie wiadoma skąd, pojawił się oddział pędzących na koniach żołnierzy. Uskoczył w ostatniej chwili spod kopyt. Nawet chyba poczuł świst nahaja nad łbem. Jeźdźcy pognali przed siebie. Za nimi nikogo nie było. Powoli, ostrożnie zszedł z traktu i idąc nie tracąc go z oczu zaczął się zbliżać do wrzawy, która przykuła jego uwagę.
J. Suchodolski "Berezyna"
Wreszcie doszedł do skraju lasu. Spojrzał przed siebie. Ujrzał tłumy żołnierzy, które gramoliły się na chwiejące mosty, jakie spinały dwa brzegi oblodzonej rzeki. Armaty z lewej strony biły w bezbronny tłum. Chwilę patrzył na to wszystko, jak na widowisko. Wreszcie nie bacząc na huk armat runął przed siebie. Między tłoczącymi się żołnierzami starał się dostać na most! Może tam odnajdzie swego pana?
Konie ciągnące wozy niemal nie przygniotły go do jednej z belek. Uskoczył w ostatniej chwili. Niewiele brakowało, a wpadłby do lodowatej wody. Chaos, jaki koło niego panował przerażał. Pocisk ugodził w środek kolumny. Jedna z podpór mostu zachwiała się grzebiąc i konie, i ludzi! Ci ostatni chwytali się belek, by nie znaleźć się w wodzie. Dux zeskoczył na dużą krę, która końcem sięgała lądu. W tej samej chwili kolejne pociski zmasakrowały do reszty most. Cała jego konstrukcja zawaliła się. 

Był już po drugiej stronie rzeki. Nieopodal dostrzegł grupę żołnierzy i człowieka, którego, jak mu się zdawało, widywał. Miał na sobie kożuch i charakterystyczny kapelusz. Obok płonęło ognisko. Ale nie mięso nad nim opiekano, jak to tyle razy widywał. Kilku żołnierzy pochylało nad płomieniami sztandary. Zaraz też wróciło wspomnienie wiarusa, który czymś podobnym bronił się przed tamtym drugim żołnierzem. Twarz człowieka w kapeluszu nie jaśniała blaskiem, jak kiedyś widział. 
W. Kossak "Berezyna - palenie sztandarów"
Nie odważył się podejść bliżej. Przywarł do zziębniętej ziemi i zaczął wpatrywać w zmęczone twarze mijających go. Szukał wśród nich znajomych rysów. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Każdy starał się, jak najdalej odejść od tego straszliwego miejsca. Na ocalałym moście trwała nadal przeprawa. Zaskoczył go stukot siekier. To saperzy stawali na powrót ten, po którym gnał i zawalił się.
Kiedy zasnął nie wiedział. Dookoła panowała cisza. Mosty były puste. Pojedynczy maruderzy przesuwali się koło niego, jak cienie, smutne widma. Nie widział na żadnym z nich pięknych mundurów, do jakich przywykł, gdy ganiał u boku swego pana. Obdarci, byle jak obuci, z narzuconymi na zmęczone barki jakimiś dziwnymi okryciami. Podpierali się kijami, kolbami karabinów. Jeden drugiemu starał się pomóc ujść cało z pogromu. Armaty umilkły. Nikt ich nie ścigał. Obok padł koń. Jeszcze wierzgał kopytami. Nie mógł się jednak podnieść o swoich siłach. To już był jego koniec.
W. Kossak "Poczet sztandarowy"
Dux nie miał na co i kogo czekać. Ruszył przed siebie. Pierwsze domostwa odstraszyły go groźnym szczekaniem innych psów. Ominął jeszcze dwie następne wsie. Nie miał jednak siły iść dalej. Przewracał się o własne łapy. Usiadł przy stogu i żałośnie zawył. Czy jakaś szczęśliwa gwiazda zapaliła się nad nim, bo usłyszał za sobą dziecięce głosy. Było mu już wszystko jedno. Ale jakoś dzieci nie bał się. Zaraz też różne majaki stawały mu przed oczyma. Jego pan i dziewczynka, a może dwie dziewczynki? Raz jeszcze żałośnie zawył i osunął łeb na ziemię.
Na kominku płonęły szczapy drewna. Ciepło roznosiło się po całej izbie. Dux obudził się, kiedy ktoś upuścił polana na podłogę. Zaraz podniósł się tubalny głos kobiety. Wyzwiska sypały się, jak gromy. Ruda dziewczynka odskoczyła w kąt izby i z całej siły przywarła do ściany. Myślałby kto, że stara się w niej ukryć. Daremnie. Dux podskoczył na równe łapy i zaczął obszczekiwać kobietę. Ta odwróciła się na pięcie, chwyciła porzucone polano i cisnęła w jego kierunku. Ale i on opanował sztukę uniku, i czmychnął pod stół. Wiedział, że mógł się tam czuć bezpiecznie. Przez chwilę obserwował, jak nerwowo w tę i z powrotem przesuwały się nogi. Potem usłyszał skrzypnięcie drzwi i groźnie tupiące nogi zniknęły. Dux powoli wysunął łeb spod stołu. 

(c. d. n.)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.