sobota, stycznia 05, 2013
Dux - odc. 1
Dux podniósł łeb. Zbudziły go wrzaski czarnych ptaków, które wzbijały nad nim. Poderwał się i zaczął ujadać. Jego szczekanie niosło się daleko. Tylko te dwa odgłosy wypełniały ciszę, jaka panowała dookoła.
Śnieg przestał padać. Starał się strzepnąć ten, który oblepiał jego łaciatą sierść. Ale każda z prób kończyła się niepowodzeniem. Niemal wżarł się w niego! Tworzył zmarzniętą skorupę. Dał sobie z tym spokój.
Uniósł się na łapach. Lekko zadrżały pod
nim. To zmęczenie dało o sobie znać. Ile kilometrów pokonały nie
mógł wiedzieć. Tyle już dni tułał się po bezdrożach skutej
lodem i śniegiem Rosji.
Rozejrzał się za siebie. Za sobą miał
mroczna pustkę. Przed sobą miał mroczną niepewność. Instynkt
podpowiadał mu, że tylko tam musi iść. Tam gdzieś jest jego pan,
którego zgubił w czasie zamieci. Cofać się znaczyło zagładę.
Ruszył przed siebie.
Udawało mu się utrzymać równe tempo.
Zmarzniętym nosem próbował odnaleźć trop. Sam już nie wiedział
czego szukać. Nozdrza chłonęły różne smaki. Ci, którzy je
pozostawili dawno już stąd odeszli. A wśród nich jego pan...
Usłyszał za sobą jakiś szelest! Odwrócił
się, wyciągnął szyję i nadstawił uszy. Coraz wyraźniej
dochodziło go, że coś za nim biegnie. Wzgórek, który dopiero co
ominął zasłaniał mu widok. Raptem wdrapała się na niego sfora
psów. Przymrużył oczy i szybko dotarło do niego, że to nie jego
współbracia, ale wataha wilków.
A. Wierusz Kowalski "Wilki podczas zamieci" |
Skąd miał w sobie tyle sił, by rzucić się
do ucieczki nie wiedział. Te same łapy, które jeszcze przed chwilą
ledwo go wlekły teraz gnały, jak oszalałe! Zdawało mu się, że
ledwo muskają zmarzniętej ziemi. Gnał na złamanie karku. Raz już
widział, jak wilcy rozszarpały konia. Wtedy żaden z nich nawet nie
zwrócił na niego uwagi, ale teraz... Wilki puściły się za nim.
Każdy kęs był bezcenny tej okrutnej zimy.
Dopadł zagajnika. Potknął się o coś i
przewrócił. Szybko poderwał na obolałe łapy. Ujrzał wlepioną w
siebie wąsatą twarz jakiegoś wiarusa. Raptem usłyszał głuchy
strzał. To dziwne, ale choć od lat był na wojnie nie przywykł do
huku armat i karabinów. Wąsata twarz zniknęła na chwilę.
Nie widział, co oznaczał strzał. Dobiegł go
jednak skowyt uciekającej watahy. Był uratowany. Wiarus wrócił i
rzucił koło niego zabitego wilka. Jeszcze był ciepły. Patrzył na
jego szkliste oko. Powąchał.
- Żal ci go?- usłyszał.- Niepotrzebnie.
Gdybym nie ja, to wilcy by cię zjedli. I tyle by było twego, a tak
i ja coś przekąszę, i tobie kosteczki tego tu – wskazał na
zabite zwierzę - sięgną się. Pewnie dawno nie jadłeś.
I pogłaskał go po wychudzonym karku i
brzuchu. Czuł, jak jego zgrabiałe palce muskają żeber. Pierwszy
raz odkąd się zgubił poczuł się naprawdę bezpiecznie. Ciepło
męskiej dłoni przywróciło wspomnienie dawnych dni, kiedy bawił
się ze swoim panem. Jego szukał. Jak miał na imię? Ludwik?
Filip? Karol? Robert! Jakaś iskierka nadziei zatlił się w
jego zabiedzonym ciele. Tak, odnaleźć Roberta! To dlatego gnał
przez ośnieżony step.
Usiadł na zadzie i zawył. Tyle było w tym
żalu, skargi i tęsknoty, że wiarusowi zadrżały ręce. Przerwał
nabijanie fajki i popatrzył mu głęboko w oczy.
- Obaj jesteśmy, jak te dwa rozbitki na
morzu!- westchnął.- Tyle, że tu wszędzie śnieg i poniewierka.
Więcej nic nie słyszał. Zabiedzony łeb sam
chylił się do snu. Jakież było jego zdziwienie, kiedy o świcie
poczuł na grzbiecie miły ciężar jakieś burki. Pierwszy raz od
wielu, wielu dni było mu naprawdę ciepło. Przed nim paliło się
niewielkie ognisko. Jasne ogniki radośni tryskały ku górze. W
kociołku wiarus coś ważył.
J. Kossak "Biwak żołnierzy napoleońskich" |
- Obudziliśmy się?- usłyszał jego głos.
Podsunął mu pod nos kawał wilczego mięsa. Pokręcił nosem, jakby
grymasił. Wiarus uśmiechnął się.- Wiem, że to nie bażanty ni
przepiórki, ale co jest, to trzeba zjeść. Swego konia już dawno
zjadłem. Nie myśl, że jestem piechurem! Jacek Szubski z cesarskich
szwoleżerów! Pod Wagram byłem. Ale po co ja ci to wszystko ględzę
i tak nie rozumiesz..
Dux faktycznie niczego nie rozumiał. Spodobał
mu się jednak głos wąsatego wiarusa. Poczuł do niego sympatię.
Wtopił pysk w jego zgrabiałe dłonie. Raptem coś mokrego zaczęło
kapać na jego uszy. Podniósł łeb. Wiarus płakał. Ciężkie
krople spadały ze zmarzniętych policzków. Nie ocierał ich. Dux
szorstkim językiem zaczął je muskać. Nie wiedział, jak pocieszać
swego wybawcę. Tym bardziej wtulił się w niego. Wiarus silnie
przycisnął go do piersi. Dwaj włóczędzy stanowili teraz jedno!
Zagasili ognisko i koło południa ruszyli
zaśnieżonym traktem przed siebie. Szli wolno. Nikt i nic ich nie
goniło. Mijali rozbite wozy. Tu i ówdzie ze śniegu wystawały
milczące gardziele porzuconych armat. Chmara czarnych ptaszysk
obsiadła padniętego konia. A znikąd żadnego człowieka.
Dux pobiegł w kierunku pobliskiego drzewa.
Zdawało mu się, że ktoś tam się poruszył. Jego pan? Zatrzymał
się. Ujrzał trzech przyprószonych śniegiem wojaków. Oczy mieli
przymknięte. Wtuleni w siebie, jakby chwytali ostatnie iskierki
życia zastygli tak na zawsze. Nad głową jednego z nich trzepotał
potargany przez wiatr proporzec. Wiarus podszedł za nim. Na widok
zamarzniętych towarzyszy niedoli zdjął rogatą czapkę i zrobił
znak krzyża. Wysunął z dłoni drzewce proporca i przycisnął do
serca.
- Boże! Boże! Boże!
Jego krzyk wiatr niósł daleko przed i za
siebie. I tylko głusza odpowiadała.
Dux szedł teraz noga w
nogę ze swoim wiarusem. Mróz jakby przestał mu doskwierać, choć
nie dawało się ukryć, że lewa przednia łapa staje się jakby
cięższa, niedołężna od pozostałych. Wiarus kilkakrotnie
przystawał i sprawdzał ją. Widział, jak smutnie kiwał nad nim głową. Dni mijały
podobne do dnia. Od kilku nic nie jedli. Powoli obojętniało im to,
co widzieli. Obu jednak żywiej zapłonęły oczy, kiedy ujrzeli
grupę równie sponiewierany żołnierzy, jak oni, którzy cisnęli
się przy ognisku. Ten i ów na bagnetach swoich karabinów opiekał
jakiś kawał mięsa nad ogniem. Podeszli do nich.
Żołnierze na ich
widok rozsunęli się. Oczy, które niejedno widziały patrzyły to
na wiarusa, to na Duxa. Chyba bardziej uporczywie na tego ostatniego.
Choć on na ich widok ostatkiem sił merdał ogonem dla nich już
przestał być psem. Jeden z rosłych żołnierzy zastąpił im
drogę:
- Miejsce przy
ognisku za psa!
W. Kossak "Kuchnia polowa" |
Dux dostrzegł
wykrzywiający usta grymas swego wiarusa. Mężczyźni zaczęli
między sobą coś krzyczeć! Ciskać się na siebie! Tamten rosły
chciał chwycić za poły postrzępionego munduru wiarusa, ale ten
odparował go pchnięciem drzewca proporca, który ściskał w
zmarzniętych dłoniach. Ten drugi nawet zachwiał się na nogach,
ale szybko utrzymał równowagę i wyszarpnął zza pasa pistolet.
Dux spiął ostatki sił i rzucił się na unoszącą się ku górze
uzbrojoną rękę. Pistolet wypalił w powietrze. Dux przewrócił
przeciwnika. Wokół ogniska zrobiło się zamieszanie. Tamten i ów
unieśli się, by zobaczyć, jaka jest przyczyna wrzasków i strzału.
Dux nie zastanawiał się długo śmignął koło ogniska, poczuł
nawet jego żar ciepła na obolałym grzbiecie i rzucił się pędem
przed siebie.
Gnał na złamanie
karku. Chyba jeszcze szybciej, niż przed wilkami. Kulejąca łapa
nie zdawała się być żadną przeszkodą. Czuł, że i tym razem
poszło o jego skórę. Tylko wiarusa było mu żal. Tak bardzo bał
się, że kiedyś go zgubi. Raz jeszcze wróciło do niego
wspomnienie swego dawnego pana. Roberta? Zatrzymał się, kiedy na
horyzoncie za nim nie dostrzegł już żadnego punktu, nawet drzewa.
Padł pod pochylona brzozą. Sapał i ciężko oddychał. I tym razem
los mu sprzyjał. Uniósł cało grzbiet z kolejnej opresji.
(c. d. n.)
Bardzo fajne - już idę spać..Zal mi tego Duxa.
OdpowiedzUsuńDobranoc - Gabrysia
Dobranoc.
OdpowiedzUsuń