piątek, października 18, 2024

My english adventure - odcinek 3 - Corby, Full English Breakfast

My english adventure - na dobre rozpoczynała się w hrabstwie Northamptonshire, w Corby przy Dobson Walk. Jak doinformowuje mnie mój osobisty Syn, to kraina geograficzna, w której leży to angielskie miasto nazywa się: East Midland. Stąd pociągi jakimi się przemieszczałem miały na sobie napisane: EAST MIDLANDS RAILWAY. Może nie ma tam bloków w naszym rozumieniu, ale są osiedliska w stylu angielskim: piętrowe ciągi domów, też trochę przypominające koszary. Niewielkie ogródki, czerwona cegła i okna otwierane na zewnątrz. No i w zależności od fantazji projektanta forma i kształty ganków, dachów jakoś je tam od siebie odróżniały. Okazuje się, że mieszkający w okolicy Szkoci wywieszali na frontonie lub  oknach szkockie flagi, a ci bardziej szkoccy nawet flagę z lwem heraldycznym (ponoć to symbol bardziej skrajnych relacji szkocko-angielskich). A jakże dzieciątka w wieku szkolnym maszerowały w barwach swoich szkół (czytaj: swetry, tarcze, krawaty), a na drogę edukacji uwoziły je szkolne autobusy. No i znowu za plecami słyszało się znajomą mowę: polsko-polską.




Szliśmy na prawdziwe angielskie śniadanie! Breakfast! Full English Breakfast! Lokal nazywa się Palette Loynge, nieopodal ratusza. Właściwie to uszło to mej uwadze, ale od czego mój niezawodny, osobisty Syn. Jest ogromny, przestrzenny. Zanim podano śniadanie mnie owładnęła mania fotografowania. Tak już mam. Trzeba duże cierpliwości, aby ze mną wojażować. Wiedzą to moi bliscy. Z tego miejsca ich bardzo serdecznie przepraszam. I to nic, że mogę być w miejscu X po raz -enty, pstrykań (że tak archaicznie napiszę) musi być moc. A co dopiero, gdy jest się w Corby. A przecież prawdziwa eksplozja fotografowania dopiero była przede mną. 


Na szczęście 17 września w porze śniadaniowej było raptem kilka osób. Czym to miejsce jest naprawdę przekonałem się za kilka dni, kiedy przekroczyliśmy jego próg w niedzielę. Ale o tym może w swoim czasie?




Tak, mój osobisty Syn zaplanował jako jedną z atrakcji, co bym zjadł prawdziwe, angielskie śniadanie. Mam przed sobą oryginalne menu (tak widać je na zdjęciu, które powyżej utrwaliło moją porę oczekiwania) z lokalu. O błędzie mowy być nie może. Przepisuję rzetelnie literaka po literce, a potem podzielę się odczuciami moich kubków smakowych. Pod pozycją "Lounge Breakfast 9.95" stoi wyleczenie: "Smoked back bacon, Cumberland sausage, hash browns, baked beans, roasted tomato, button moshrooms, fried egg and white brown toast 919kcal". No i angielska herbata z mlekiem, z tym, że to ostatnie podano w małym dzbanuszku. Nie, nie odważyłem się na ten desperacki ruch, aby przełknąć herbatę z mlekiem. No, ale jak to bywa często: co się odwlecze, to nie uciecze. I była konsumpcja osławionej bawarki po angielsku, ale o tym w stosownym odcinku.



"I jak? Smakowało?" - dopytuje któś. Talerz przed i talerz po zdradzają skutki moje konsumpcji. Jedynie baked beans nie wzbudził we mnie zachwytu! Naprawdę próbowałem, ale wolałem nie szarżować z zasadniczego powodu:  nie chciałem wywoływać niepożądanej reakcji mojego żołądka, tym bardziej, że czekała mnie jeszcze peregrynacja po samym Corby. Fasolka w sosie pomidorowym (?) została w urokliwym kubeczku. Ale reszta! - palce lizać. Szczególnie te jakby tosty o smaku placka ziemniaczanego (hash brown)! Tosty, bekon, jajka - super! Opiekany pomidor i pieczarki - mniam!


 
Wystrój jaki zastałem zdradzają fotografie. Zaskoczyła mnie mnogość obrazów na jednej ze ścian, jest kącik dla dzieci i mini-biblioteczka dla każdego wieku odbiorcy. Zadbano też o pieski. A jakże. Na Wyspach pies jest otoczony kultem wyjątkowym. Przypomnijmy sobie królową Elżbietę II, ale przede wszystkim kapitana Roberta Scotta, który idąc na biegun południowy, którego nie zdobył, nie zebrał ze sobą psów, które w skrajnej sytuacji mógłby zjeść. Wolał kuce - i przegrał, nie koniecznie z Amundsenem. Na szczęście stosunek do psów zmienił się równie mocno tu w Polsce i nikogo już nie dziwi pies spacerujący po centrum handlowym lub siedzący przy stole w kawiarni.



Takie moje pierwsze, kulinarne wspomnienie z Corby? Mój osobisty Syn już jest zaskoczony, że te odcinki takie drobiazgowe, co do miejsca i przeżyć? No tak to widzę, tak to piszę, tak tu być musi.  W końcu to odvenczerowanie od innych inne! Zapewne o Londynie odcinków będzie więcej. Ale przecież ja jeszcze nie kończę też mego, co widziałem w Corby. Po tym jedzeniu był dość długi spacer w kierunku czegoś, co można nazwać starym Corby. Nie wiedziałem, że tam spełni się jedno z moich marzeń, to dziwne. Tak, chodzi o angielski cmentarz! Ale proszę trochę cierpliwości. O tym w odcinku 4, gdy się tylko  napisze.  


PS: Często zapominamy o... Wielkich Nieobecnych. Myślę o swojej Żonie, która sama została w Polsce, a mnie wyekspediowała, zaopatrzyła w godne finanse, abym nie musiał przed osobistym Synem i jego Orsi świecić oczami. 500 funtów, to nie w kij dmuchał. "Żebyś tylko pierdoł nie kupował" - brzmiało jedno z zastrzeżeń. I chyba się dobrze z tego wywiązałem. Jej też dedykuję wszystkie odcinku tego wyjątkowego cyklu. Wiele z miejsc na pewno przypadłoby Jej do gustu.

Brak komentarzy: