niedziela, listopada 13, 2022

Przeczytania (457) Jerzy Pertek "Dzieje ORP «Orzeł»" (Wydawnictwo Znak Horyzont)

"Dla okrętu i jego dzielnej załogi śmiało i pomyślnie przeprowadzona ucieczka była wstępem do jego słynnych dwóch lat w wojnie przeciwko hitlerowskim Niemcom. Dla Polski była to karta w jej wspaniałych osiągnięciach, które tak bardzo przyczyniły się do doprowadzenia do upadku Hitlera" - napisał po latach były drugi sekretarz brytyjskiego poselstwa w Tallinie w 1939 r., C. K. O. B. Giffey. Po latach dostajemy wznowienie klasycznej monografii o jednym z zasłużonych okrętów Rzeczypospolitej Polskiej ORP Orle! Całe pokolenia uczyły się morskiej historii Polaków na książkach, które napisał m. in. Jerzy Pertek (1920-1989). A, że akurat do kin wszedł nowy film o wojennych losach kapitana Jana Grudzińskiego i jego podkomendnych, to mamy dzięki Wydawnictwu Znak Horyzont książkę "Dzieje ORP «Orzeł»", wzbogaconą o materiały związane z jego realizacją. Nie, nie widziałem tego nowego filmu jeszcze. Moje dorastanie, to film z 1958 r., jaki zostawił nam talent Leonarda Buczkowskiego, pt. "Orzeł", ze wspaniałymi kreacjami m. in. W. Glińskiego, B.Pawlika, A. Sewruka, I. Machowskiego, T. Gwiazdowskiego czy J. Machulskiego. Zresztą są dygresje na jego temat w książce.
Nie znam pierwotnej książki, którą napisał Jerzy Pertek. Nie mogę zrobić analizy porównawczej. "...Hubert Jando i Grzegorz Świątek [...] uzupełniają znakomitą narrację Jerzego Pertka o obecny stan wiedzy" - żałować tylko należy, że nie wykazano tego w spisie treści. Tak, jest wzmianka w "Przedmowie", ale wymagający czytelnik będzie szukał potknięć wydawcy i moim zdaniem znajdzie. Ogromne brawa za stronę graficzną i zdjęciową! Na sześć należy zaliczyć umiejętne podejście do zasady poglądowości, tak bardzo ważnej w nauczaniu i popularyzacji historii. Szybko jak widać budzi się we mnie belfer?
Powinniśmy być dumni z pokolenia II Rzeczypospolitej, które zdobyło się na tak niezwykły dar hojności, serca i patriotyzmu, zdobywając się na zebranie przeszło 8 000 000 ówczesnych złotych, aby móc dozbroić młodą Marynarkę Wojenną. I to nie w byle co, ale okręt podwodny! Miał on (i jego bliźniak "Sęp") powstać w stoczni holenderskiej. Zaskoczyła mnie statystyka ceny: 85% preliminowanego kosztu produkcji, wyposażenia strona polska pokrywała w... produktach rolnych! Jęczmień browarniczy za produkcję? Niezwykłe dla mnie, jako laika, jest umieszczenie zdjęcia m. in. specyfikacji zamówionych okrętów. Robią wrażenie fotografie z kolejnych etapów budowy, niemal od chwili położenia stępki do pochylni czy chrztu. Uzupełniają je autentyczne relacje z tej podniosłej uroczystości. Nie wiedziałem (nigdy mnie to po prostu nie interesowało), że matką chrzestną "Orła" była sama pani generałowa Jadwiga Sosnkowska: "...która przez cały ten czas nie opuściła swego posterunku na trybunie, postarała się o to, by mimo wszystko tradycyjny chrzest okrętu szampanem pięknie się odbył. Spokojnie spłynął szeroki stalowy potwór na wodę przy dźwiękach uroczystego, ale jednocześnie dziarskiego polskiego hymnu". Tak pisano w dzienniku "De Maasbode", 16 stycznia 1938 r. Śmiem twierdzić, że to jeden z tych epizodów na temat ORP "Orła", o którym nikt nie wie. Brawa za to, że przypomniano o tym. Tym bardziej, że mamy do obejrzenia sporo zdjęć z wnętrza okrętu. 
Wpłynął do Gdyni 10 lutego 1939 r. Możemy poczuć podniosłość tej chwili, bo zacytowano to, co napisał wtedy reporter magazynu "Morze": "...pierzchają szare, ołowiane chmury: port, miasto i zebrane tłumy zalewa potok jaskrawego, żywego światła. Obejmuje ono i okręt, grając srebrnymi smugami na stalowym owalu wieżyczki, nadając intensywną soczystość czerwieni i bieli łomoczącej na wietrze morskiej bandery Rzeczypospolitej". Stajemy się świadkami wydarzeń sprzed 83-ech laty. W "Czerwonym Kurierze" pisano: "Duma Polski i Bałtyku krążownik podwodny «Orzeł»  przybył dziś do Gdyni". chyba mało czytałem o tym okresie, ale nigdy nie spotkałem się z terminem: krążownik podwodny. Człowiek przy każdym kolejny czytaniu czegoś nowego się uczy. Truizm? Jeden z oficjeli-świadków tamtego wydarzenia powiedział: "Holendrzy nie mogli uwierzyć, że społeczeństwo polskie przy tylu potrzebach państwa tak niedawno wskrzeszonego, którego odbudowa musi wymagać olbrzymich wysiłków finansowych, że biedne, bo biedne jest społeczeństwo polskie, zdolne jest - na drodze groszowych ofiar i z własnej a nie przymuszonej woli - fundować okręty wojenne". Trudno oprzeć się wrażeniu podziwu nawet po ośmiu dekadach. Nikt nie mógł wiedzieć (a dostajemy również rysy biograficzne dowódców okrętu), że czas pokoju jest już policzony.
Zaskakuje mnie stwierdzenie (patrz uważnie na przypisy), że "Ustalenie faktycznych wydarzeń na «Orle» podczas kampanii polskiej jest trudne, gdyż istnieją dwie ich wersje". Jest jednak podany drobiazgowy, co do czasu i czynności przebieg służby "Orła" w wojennej potrzebie. Okazuje się, że komandor Henryk Kłoczkowski miał zaatakować "Schleswiga-Holsteina". Do akcji nigdy nie doszło tylko z tego powodu, że niemiecki pancernik ni opuścił kanału portowego, z którego ostrzeliwał Westerplatte. Zresztą wobec bezbronności wobec poczynań na niebie Luftwaffe musiano ograniczać wynurzenie. Już 4 IX 1939 r. okręt ruszył kursem na północ! Była to... samowolna decyzja dowódcy. Nie chciałbym być na jego miejscu. Wojna okazała się trudnym sprawdzianem nie tylko talentów taktycznych, ale i psychicznych. Chyba bliskim komandora z trudem przychodziło czytać takie o nim opinie: "...zaistniała paradoksalna sytuacja: «pierwszy po bogu» na okręcie, który winien świecić załodze przykładem i dodawać jej otuchy w ciężkich chwilach, podupadł na duchu i zaczął przechodzić ciężki kryzys psychiczny, pogłębiający się w miarę upływu czasu". Wbrew planom wojennym ORP "Orzeł" znalazł się w rejonie Gotlandii i Olandii. "Na okręcie panował nastrój nie najlepszy. Złe wiadomości z kraju i brak własnych sukcesów wpływały na załogę deprymująco, zwłaszcza że zaczął się pogarszać stan zdrowotny niektórych jej członków" - czytamy dalej. Emocje cały cza towarzyszą czytaniu. 14 IX 1939 r. polski okręt wpłynął na redę Tallina.
"Wyszedłem na brzeg - porównywałem sylwetki. Ależ to jest polski okręt podwodny «Orzeł»! Ojciec jednak nie dał mi wiary, twierdząc, że to niemożliwe, podobnie wyśmiał mnie koledzy w szkole, kiedy pochwaliłem się swoim odkryciem" - tak po latach wspominał Olev Eensalu. Zerkam do Internetu i znajduję kilka jego marynistycznych prac, kilka też reprodukowanych jest w książce, np. jak "Orzeł" wychodzi na pełne morze. Jest okazja przeczytać telegram, jaki wysłano do Naczelnego Dowództwa w kraju o przybyciu do Estonii okrętu. Kolejne wieści docierające do walczącego kraju były coraz bardziej niepokojące: o bezprawnym internowaniu "Orła", o naciskach niemieckich. Nie wiedziałem, że prawo międzynarodowe dotyczące tego typu okrętów nie było właściwie uregulowane. Innymi słowy: nie obowiązywały ich te, które dotyczyły okrętów nawodnych! Polska załoga mogła z góry liczyć się z internowaniem? Autor nie zostawia nas wobec takich pytań. cytuje międzynarodowe przepisy w tej sprawie. Wyjątkowość sytuacji raczej gwarantowała "Orłowi" i jego załodze bezpieczeństwo i nietykalność. Stało się inaczej. Trudno, abym ustosunkowywał się tu i teraz do każdej wtedy podjętej decyzji. Faktem jest, że to strona estońska naruszyła postanowienia konwencji haskiej! Internowanie stało się faktem! Komandor podporucznik Henryk Kłoczowski, ze względu na stan zdrowia, znalazł się w estońskim szpitalu. Dowództwo na okręcie przejął kapitan Jan Grudziński.
Proszę wrócić do pierwszego cytowania w tym pisaniu. W tej samej wypowiedzi znajdziemy też taki cytat: "...nie miałem jakiegokolwiek udziału w przygotowaniach ucieczki «Orła». Nie miałem naprawdę pojęcia o planach powrotu okrętu i jego dzielnej załogi do ich wspaniałego udziału w wojnie, aż do czasu kiedy to już nastąpiło". Dalej tłumaczy, że podobna samowola decyzyjna byłaby przysporzeniem kłopotów brytyjskiemu przedstawicielstwu w Tallinie.  Raz jeszcze cytowany jest Olev Eensalu, który... był na pokładzie polskiego okrętu. Opisywał z jakiego sprzętu go ogołocono, ale też jak podejmowali go (wtedy chłopaka lat 15-tu) polscy marynarze: "Do dziś pamiętam nie ogolone twarze polskich marynarzy, którzy częstowali mnie cukierkami. Byłem wstrząśnięty ich losem, ale oni pocieszali mnie, mówiąc, że wszystko będzie dobrze"
Czytając, jak załoga sabotowała demontaż sprzętu, wydobywanie torped, ma się wrażenie, że uczestniczymy w jakimś spisku. Pękające liny, powolność pracy, wywoływanie spięć w instalacji elektrycznej - wszystko to było przemyślnie realizowanym planem uratowania okrętu przed jego całkowitym rozbrojeniem, ale przede wszystkim do ucieczki z internowania. "Oba motory naprzód!" - to rozkaz kapitana Jana Grudzińskiego, nowego dowódcy "Orła". Jak to plastycznie napisał J. Pertek: "Okręt silnie szarpnął do przodu i w tejże chwili mocno nadpiłowane cumy pękły. «Orzeł» był wolny i szedł ku wolności". Choć zaczął się bardzo dramatycznie, gdyż dziobem uderzono w falochron! W porcie rozległy się syreny alarmowe! W kierunku "Orła" posypały się kule z broni maszynowej! Co uratowało wtedy podkomendnych kapitana J. Grudzińskiego? Proszę samemu sprawdzić. Jeśli myślimy, że Estończycy odpuścili Polakom, to jesteśmy w błędzie. "Brzegowe baterie otworzyły ogień do okrętu podwodnego, po czym okręt schronił się pod wodę. Nasze okręty wojenne i samoloty zaczęły szukać okrętu podwodnego" - to komunika sztabu estońskiego. Poleciały głowy, a dokładniej zdjęto ze stanowisk odpowiedzialnych oficerów. Nie dość na tym, do akcji ścigania i zniszczenia uciekinierów włączyła się marynarka wojenna... Советскoгo Союзa. Sowiecie zarzucili załodze "Orła" atak na swoje jednostki?! Wrogiem nr 1 była jednak Kriegsmarine. "Łódź podwodna «Orzeł» znajduje się obecnie na Bałtyku, na którym panuje potężna flota niemiecka. Łódź polska musi się poddać, w przeciwnym wypadku zostanie bezlitośnie zatopiona" - to oczywiście głos niemieckiego najeźdźcy. Kto by pomyślał, że widmo jednego polskiego okrętu podwodnego mogło przez półtorej miesiąca paraliżować działania Niemców na Bałtyku! Chciałoby się zakrzyknąć: "Brawo «Orzeł»!".
Książkę Jerzego Perteka cały czas czyta się z... egzaltacją. Narracja nic nie straciła ze swej mocy. Pierwsze wydanie "Dziejów ORP «Orła»" pochodzi z 1961 r. Zatem na dwa lata przed narodzinami Autora tego blogu. Ktoś powie "on znowu urywa w najciekawszym momencie!" i powątpiewa czy ja aby na pewno doczytuję każdą z tu omawianych książek. Bez obaw! Ja ich używam na co dzień! I to jest kolejna wartość dodana takiego z książką obcowania. A, że (co chyba już wykazałem) zawarto w tej pozycji wiele zapisów źródłowych jest tym bardziej cenne. Niestety program nauczania niewiele poświęca miejsca losom polskiej Marynarki Wojennej. Dobrze, jeśli znajdziemy czas, aby wspomnieć tych kilka chwalebnych nazw, jak "Orzeł", "Wilk", "Grom", "Garland", "Burza" czy "Dragon". Na pewno niewielu z nas chciałoby się znaleźć na miejscu kapitana J. Grudzińskiego. Odłóżmy na bok patos i apoteozę! Dla marynarzy zejście na ląd komandora - było szokiem! O Grudzińskim czytamy m. in.: "...młody i niedoświadczony zastępca dowódcy znalazł się w o tyle trudnej sytuacji, że nie tylko był nowicjuszem w dowodzeniu okrętem, lecz także musiał sobie wyrobić odpowiedni autorytet i prestiż u załogi". Nic nie było takie proste i oczywiste. O tym też jest ta książka. O charakterach marynarzy, często bezimiennych bohaterach tamtej pory próby. Bez wątpienia ci z ORP "Orła" zdali ją na szóstkę! 
To piękne, że możemy oglądać twarze większości marynarzy z "Orła", którzy polegli w ostatniej misji. To piękne, że przypomniano los tej niezwykłej załogi. Nie wiem na ile nowy film przyćmi film sprzed półwiecza. Nie znam go. Zapewne obudzi (nawet jeśli chwilowe) zainteresowanie losem jednego z okrętów, które poległy w czasie II wojny światowej. Jak pisałem nigdy proza marynistyczna, ani wojenne dzieje na morzu mną nie zawładnęły. Znam książki B. Romanowskiego, E. Kosiarza, K. O. Borchardta. To klasycy gatunku i autorzy, dzięki którym kilka pokoleń wie, czuje, rozumie morze. Tym bardziej dobrze się stało, że po "Dzieje ORP «Orła»" mogą sięgnąć kolejne roczników czytelników.

Brak komentarzy: