sobota, listopada 05, 2022

Przeczytania (456) Serhii Plokhy "Wrota Europy. Zrozumieć Ukrainę" (Znak Horyzont)

:
"KOMPLETNA HISTORIA UKRAINY - KRAJU, KTÓRY NIGDY NIE PRZESTAŁ WALCZYĆ O SWOJĄ WOLNOŚĆ" - takie zapewnienie czeka na nas na okładce kolejnej książki, której autorem jest Serhii Plokhy, pt. "Wrota Europy. Zrozumieć Ukrainę", w tłumaczeniu Franciszka Skrzepa, jaką oddaje nam do rąk Wydawnictwo Znak Horyzont. Nie ukrywam, że... boję się takich zapewnień. Na pewno mamy przed sobą przeszło czterysta stron historii ważnej, historii którą onegdaj wspólnie pisali Ukraińcy i Polacy, nie zawsze dobrze, często krwawo. Taki nastał trudny czas (i nie chodzi tylko o 24 lutego 2022 r.), że pora spojrzeć i zrozumieć historię jednego z sąsiadów.
"Ukraina od wieków walczy z siłami odmawiającymi jej niezależności. Traktowana jako brama łącząca Wschód i Zachód zmuszona była wielokrotnie bronić swojej suwerenności i wolności. To nie zmieniło się do dziś" - czytamy dalej na okładce. Swoistym truizmem jest stwierdzenie: "...w przeszłości tkwi klucz do zrozumienia teraźniejszości". To po prostu jedna  z podstawowych myśli, na jakiej buduje swoją pracę każdy nauczyciel historii, poczynając od magistra w IV klasie szkoły podstawowej, a na profesorze uniwersyteckim kończąc. I chyba nawet nie trzeba tego przypominać.
Nigdy dość nauki historii. Brzmi to mało wiarygodnie z ust kogoś, kto z tego żyje? Można to i tak odczytać. Ale ja nikomu nie wpycham kolejnej książki, bo musi ją przeczytać, bo ma jej poświęcić kilka cennych godzin ze swego życia. Śmiem jednak twierdzić, że na ten czas, to nieomal lektura obowiązkowa. Autor jest gwarantem, że dostajemy w ręce plon pracy, który na pewno zmusi do refleksji. Zapewniam, że będzie polemicznie, bo prędzej czy później wejdziemy w dialog z napotkana treścią! To nie pierwsza książka tegoż Autora, jaką podpieram się pisząc o Ukrainie i próbując zrozumieć to, co dzieje się na Wschodzie. Proszę wrzucić w wyszukiwarkę i sprawdzić, gdzie i kiedy pojawia się nazwisko: PLOKHY.
"Termin Ruś  Kijowska, podobnie jak Bizancjum, pochodzi z czasów późniejszych. Współcześni nie posługiwali się tymi nazwami. Ruś Kijowską wymyślili dziewiętnastowieczni uczeni" - założę się, że wielu z nas nie miało o tym pojęcia. Już w V klasie szkoły podstawowej wszak dziatwa słyszy o Rusi Kijowskiej, a może ktoś podpiera swe tezy zapomnianym chyba dziś przysłowiem: "język wiedzie do Kijowa". Wtedy też słyszą o ruskich kniaziach: Włodzimierzu i jego synach, Świętopełku oraz Jarosławie. I na tym kończy się raczej wiedza o Rurykowiczach. Może ktoś bąknie o Aleksandrze Newskim, Dymitrze Dońskim - i to już koniec. Będzie w klasie VI podstawówki i Iwan IV Groźny. I toczka! Ale że szczątki Jarosława Mądrego mogą być w cerkwi Świętej Trójcy  w... Nowym Jorku? Tego nie wiedziałem. O to, że biją się o tego kniazia Rosjanie i Ukraińcy, to dla mnie nie dziwota. Wzmiankowany na kartach książki Karol Wielki, to władca germański czy już francuski? A Kopernik? Na pewno nie był kobietą! Lubię, gdy nam się w głowach miesza, choćby pisząc tak: "Czy Jarosław był władcą rosyjskim, czy też ukraińskim, a jeśli ani jednym, ani drugim, to w takim razie, jaka była «prawdziwa» tożsamość księcia i jego poddanych?". Bez obaw, mamy wywód o skandynawskim rodowodzie panującej na Rusi dynastii. 
Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym zdawania egzaminu z historii średniowiecznej Rusi. Nie przypominam sobie, aby na studiach wbijano mi do mózgu datę 6 XII 1240 r., kiedy to Mongołowie (potocznie nazywani: Tatarami) najechali na Ruś Kijowską. Tak, chodzi o Batu-chana, tego samego, co pogromił Henryka II Pobożnego pod Legnicą w 1241 r.  "Pod wieloma względami najazd Mongołów na Ruś oznaczał powrót stepu jako dominującej siły mającej wpływ na życie polityczne, gospodarcze oraz, do pewnego stopnia, kulturalne w regionie" - czytamy w rozdziale, o znamiennym tytule "Pax Mongolica". Poznajemy narodziny i ekspansję  Mongołów, ba! widzimy, jak upadł Kijów. Cytowana jest wypowiedź wysłannika papieża Innocentego IV, który w 1246 r. przejeżdżał przez ten gród i takim go zastał: "Kiedy tamtędy przechodziliśmy, napotykaliśmy nieprzeliczone czaszki i kości ludzkie leżące na polach". Dodam od siebie: czytelnik polski nie dowie się, jak w XI w. stolica Rurykowiczów kilkakrotnie padała ofiarą polityki polskich Bolesławów. Takie niedopatrzenie Autora? A może świadome nabranie wody w usta? Za to poznajemy, jak kniaziowie (Michał, Jarosław Wsiewołodowicz i Daniel) ustosunkowali się do składania przysięgi wobec azjatyckich najeźdźców.
To źle, że książka "Wrota Europy. Zrozumieć Europę", to sama narracja. Gdzie mapy? Gdzie ikonografia? Zasadę poglądowości, tak cenną w nauczaniu historii (na każdym poziomie edukacji), oceniam na jedynkę! Czy to tylko kwestia ceny? A może czasu? Pośpiech pchał do rychłego wydania "Wrót Europy..."? To naprawdę poważny zarzut. Warto o tym pamiętać, gdyby kiedyś miało dojść do wznowienia książki, którą tu omawiam. 
Podoba mi się ciekawe określenie na sytuację, jaka wytworzyła się na Rusi po roku 1240: a mianowicie dokonywaniem wyboru pomiędzy Wschodem a Zachodem. I omawiając te zawiłości pada ciekawe sformułowanie o położeniu politycznym: "...po raz pierwszy na linii głównego politycznego i kulturowego uskoku tektonicznego na kontynencie europejskim". Uskok tektoniczny? I pojawia się Kazimierz III Wielki oraz jego próby opanowania Rusi Halickiej. A, co za tym szło: polonizacja i katolicyzacja dawnych księstw ruskich! "...czego efektem było otwarcie regionu na wpływ polskiego modelu demokracji szlacheckiej, niemieckiego modelu samorządu miejskiego oraz modelu kształcenia wzorowanego na tradycji włoskiego renesansu - miało swoją cenę, zdaniem niektórych historyków ukraińskich, zbyt wysoką"- czytamy dalej. I wchodzimy w interakcję z czytaniem.  Czy w odniesieniu do XIV w. możemy już mówić o... demokracji szlacheckiej, skoro tego stanu jeszcze nie było? Ale prawdziwy cios miało dopiero zadać Wielkie Księstwo Litewskie, które zawierając kolejne unie z Królestwem Polskim przyczyniło się do... dyskryminacji dawnych rodów bojarskich, które zostały wierne prawosławiu. I tu chyba zaczyna się czas wzajemnych nieufności, izolacji i lekceważenia? Oberwało się m. in. Witoldowi Kiejstutowiczowi czy Kazimierzowi IV Jagiellończykowi. Chyba nie rozumiem o jakich wpływach... białoruskich pisze Autor. Kulminację widzi się w unii lubelskiej. To jej dotyczy konkluzja: "Litewska magnateria, która obawiała się utraty swoich ziem na rzecz Moskwy, miała je teraz utracić na rzecz Polski". Czy w ogóle można używać określenia: posłowie ukraińscy? Kniaź Konstanty Wasyl Ostrogski jako ukraiński poseł? To samo kniaź Michał Wiśniowiecki? Czy to nie daleko idące uproszczenie? Nie podważam ich ruskiego rodowodu, bo to by była głupota, aliści...
Już zaczyna się zgrzyt we wzajemnym rozumieniu historii. To nieuniknione. Rzadko sięgamy do źródeł Kozaczyzny. Tu widzimy, jak staje się ona problemem. Najpierw lokalnym, przygranicznym, a z czasem międzynarodowym. Znajdziemy taką uwagę Autora: "Pod koniec XVI wieku Kozaków zaczęto uwzględniać w politycznych kalkulacjach nie tylko Rzeczypospolitej i imperium osmańskiego, ale również w najsilniejszych krajach Europy Środkowej i Zachodniej". Widzimy, jak Kozacy ścierają się z "królewiętami", jak tzw. rejestr nie spełnia ich ambicji i aspiracji, jak rośnie skala problemu, który raz po raz wybucha kolejnym powstaniem. W tym wypadku Ostrogscy już nie jawią się jako ukraińscy patrioci, a wręcz kaci pobratymców z chutorów. No i mamy ten moment, kiedy oparciem staje się Moskwa, do której bliżej w wierze, języku, szeroko pojętej kulturze niż z katolicką i zachodnią Koroną. Choć widzimy też ich oddziały, które uderzają na nią w czasie Dymitriady. Wtedy czytamy o... otwieraniu drzwi dla obcej interwencji. Dzielnie stawali u boku hetmana polnego koronnego S. Żółkiewskiego pod Kłuszynem i murami samego Kremla! No i jest też Cecora. I widzimy pierwszy zgrzyt między Autorem i Wydawcą książki. Kiedy? A w ocenie bitwy pod Chocimiem w 1621 r. "Nie sposób zgodzić się z taką interpretacją..." - to już uwaga do uchwały sejmowej z 1638 r. Dlatego nadmieniałem, że nie będzie łatwego chwilami przyswajania i bezbolesnego rozumienia historii Ukrainy. Ewolucja od rybaków, myśliwych, najemników, rozbójników (to wszystko określenia, jakich użył S. Plokhy) do uznania ich politycznej podmiotowości, to długie i krwawe ścieranie się. "Rzeczpospolita mogła skorzystać z potęgi militarnej i potencjału ekonomicznego Kozaków, gdyby tylko zechciała uwzględnić ich potrzeby społeczne" - Autor powtarza jedne z czołowych argumentów, który ma tłumaczyć skąd tyle powstań i buntów.
Kiedy czytam o unii brzeskiej nie wiem czy mam przed sobą publikację współczesną (tj. AD 2022) czy to jakiś bolszewicki gniot. Tak, ekscytuje mnie, kiedy na własne oczy widzę zapis w odniesieniu do końca XVI w., że doszło do niej "...na granicy polsko-ukraińsko-białoruskiej". Odbiera mi to chęć dalszego czytania? Na pewne każe włączyć światła ostrożności. Jedno jest pewne: robię się czujny, mniej ufny, tracę cierpliwość, bo aż boję się czy nie dowiem się o walkach narodowo-wyzwoleńczych w XVII w. Termin o "doraźnym skleceniu" postanowień rzeczonej unii jest dla mnie zbyt wielkim uproszczeniem i nie uważam, czy aby pasuje do popularnego opracowania historycznego. Pada też nieścisłość, za którą na swojej lekcji bym się irytował (o stopniu nie wspomnę): "...tuż po śmierci Zygmunta Augusta, szlachta protestancka uczyniła wolność wyznania centralnym postulatem artykułów henrykowskich". Otóż nie! Dokument, o którym wspomina Autor, to konfederacja warszawska! I pod taką nazwą początkowo występował, później niejako dopiero włączony do artykułów henrykowskich. "Wschodnia reformacja", jak ją nazywa Autor, musiała zająć sporo miejsca. nie czarujmy się: kto dziś w ogóle rozumie określenie unici? Nikt nie ma wątpliwości, że wprowadzenie w życie unii brzeskiej jeszcze bardziej podzieliło mieszkańców wschodnich rubieży. "Unia brzeska spowodowała, że ruska część społeczeństwa Rzeczypospolitej, a w szczegolności elity ukraińskiej, podzielona została między dwa Kościoły i podział ten do dziś widoczny jest na Ukrainie" - trudno się z tym nie zgodzić. Można-że w XVI czy XVII w. mówić o... narodzie ruskim?
Tematem, który mimo wszystko budzi emocje, to powstanie Bohdana Chmielnickiego. Nie ukrywam, że S. Plokhy dolewa tu swoją narracją oliwy do ognia. Na ten czas powinniśmy (o ile mamy to za sobą) wyłączyć myślenie kategoriami "Ogniem i mieczem" i skupić się na tym, co jest napisane w rozdziale dziesiątym. Brawo, Autor nie unika spraw, które dziś określamy jako: antysemityzm. Tym razem nie sięga po teksty źródłowe, aby udokumentować ogrom zbrodni, jakich dopuszczano się na wyznawcach religii mojżeszowej, za to znajdziemy takie określenia: brutalne ataki na ludność żydowską, napadano i zabijano zwłaszcza mężczyzn, społeczność żydowska została zniszczona i wymazana z mapy, przymusowe konwersje, oczyścili ziemie ukraińskie z Żydów. Wiem, wyrwane z kontekstu, ale znamienne i dla mnie przerażająco groźne. I znowu zgrzyt z Wydawcą, w ocenie walk Chmielnickiego pod Zamościem i Lwowem. "To raczej zbytnie uproszczenie autora" - asekurancko zauważono w kolejnym przypisie. Obawiam się takich autorskich sformułowań: "Kozacki przywódca najwyraźniej widział w sobie spadkobiercę książąt Rusi Kijowskiej". Skąd wiedza, co o sobie myślał batko Chmielnicki? Równie dobrze moglibyśmy rozważać, co by było, gdyby w 1648 r. żył hetman wielki koronny S. Koniecpolski, o którym próżno śladu szukać. Bardzo łagodnie odniesiono też do bitwy pod Beresteczkiem, a taka wzmianka chyba coraz bardziej wyostrzy nasz osąd: "Chmielnicki, który wycofał się razem z chanem, został zakładnikiem swojego sojusznika". Tak pisać, to lepiej nic nie pisać. O ludobójstwie pod Batohem też byśmy się nie dowiedzieli niczego z tekstu. Jest polski przypis. Aha, nie ma słowa o groźnym kniaziu Jaremie, ani obronie Zbaraża. Cud, że czytamy o ugodzie zborowskiej z JKM Janem II Kazimierzem Wazą. No i docieramy do Perejasławia 18 stycznia 1654 r. No i mamy fragment mowy wodza powstania: o wybraniu sobie władcy swojego! Ciekawe, że tylko Aleksy Michajłowicz wymieniony jest z imienia i nazwiska. I widzimy, jak bardzo różniło się spojrzenia Kijowa i Moskwy na wiele kwestii. a jednak wybrano protekcję Romanowów, wiążąc swój los z tą dynastią na kolejne wieki. Pierwszą lekcję odebrano już w 1656 r., gdy Moskwa zawierała rozejm z Rzeczpospolitą, ale ani myślała zapraszać do stołu negocjacyjnego Kozaków i ich hetmana! Ciekawa jest puenta polityki tegoż: "Zmarł w sierpniu 1657 roku, pozostawiając państwo, które stworzył, na rozdrożu". Trudno ocenić, jak sam S. Plokhy ocenia go.
Jak widzimy trudne tematy wracają. Nie da się ich uniknąć. Sam jestem ciekaw, jak moje uczennicy z Ukrainy przedstawią rolę powstań kozackich na lekcji w klasie licealnej. Rola Wyhowskiego, Doroszenki czy Mazepy nie zajmują już tyle miejsca i uwagi. Zresztą takie prawa wydawnicze. Książka rozrosłaby się do objętościowego giganta? Stawianie na sojusz z Turcją szybko obnażyły, że Kozacy postawili na złego konia. "Gdy chodzi o zagraniczne sojusze, Kozacy chwytali sie wszystkich mozliwości, począwszy od Tatarów i Turków, a na moskalach, Szwedach i Polakach skończywszy" - pada wyjaśnienie tej polityki. No i znów mamy powrót o do pewnych uogólnień: "Aż do końca XVIII wieku ziemie ukraińskie należące dawniej do Rzeczypospolitej miały pozostać podzielone między Rzeczpospolitą i Rosję, a podział ów odcisnąć miał głębokie piętno na ukraińskiej tożsamości i kulturze". Bene! Nic dodać, nic ująć. Poza tym, że ów podział jest również widoczny AD 2022. Proszę zwrócić uwagę na rolę cerkwi kijowskiej na drodze ku jedności z Moskwą. Jak to ładnie skwitowano porażkę pewnej myśli: "...duchowieństwo kijowskie uzyskało upragniona ochronę, ale kosztem własnej niezależności". Moskwa szybko pokazała Kijowowi gdzie jest jego miejsce w prawosławnej hierarchii. To musiało być bolesne przebudzenie? A potem nadeszły czasy Piotra I i klęska m. in. Mazepy pod Połtawą. rok 1709 zaciążył na losach tak Kozaczyzny, jak i Rzeczypospolitej.  Zaskakują mnie stwierdzenia typu: "Te zdumiewające zmiany dokonały się przy aktywnym udziale licznych Ukraińców".  Cios przyszedł w tymże XVIII w. Przypomnijmy sobie, jak pan J. Hoffman zakończył swoją filmową interpretację upadku Hetmanatu, tu znajdziemy tego potwierdzenie w słowach imperatorowej Екатерины  Второй: "Gdy w końcu hetmani znikną z Małorosji, należy dołożyć wszelkich starań, aby cały okres rządów hetmańskich został wymazany z pamięci, nie mówiąc już o awansowaniu kogokolwiek na ten urząd". Śledzimy, jak Sophie Auguste Friederike von Anhalt-Zerbst-Dornburg rozbija chanat krymski, a tym samym grzebie ostatki  świata, jaki stał się moskiewski po roku 1654: "Zmierzch stepowego pogranicza otworzył te ziemie dla kolonizacji, kierowanej i wspieranej przez władze rosyjskie. Kozacy nie byli już w Ukrainie potrzebni"
Nie tylko obserwujemy, jak sypie się kozackie (ukraińskie?) marzenie o potędze, ale i rozpad Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Dlaczego Wydawca nie zaprotestował kolejnym przypisem? Czemu naraża się polskiego czytelnika na czytanie w 2022 r. takich zdań: "Na czele insurekcji stanął urodzony w Białorusi Tadeusz Kościuszko [...]"? Mnie, jako wnuka Kresów (tych wileńskich) krew zalewa, ciśnienie skacze. Oto przykład po-bolszewickiej retoryki, myślenia, interpretacji. Choć stronę dalej to samo pióro odcina się od sowieckiej interpretacji historii? Mam nieodparte wrażenie jednak pewnej selekcyjności myślenia Autora. O przesunięciu jakich "ukraińskich granic" czytamy w odniesieniu do rozbiorów? Rozumiem, że o jakieś etniczności tu chodzi. Nie ma jednak tu jednoznacznego tego określenia! Kolejne, moim zdaniem, uproszczenie.
Kim był Taras Szewczenko średnio inteligentny maturzysta i abiturient zapewne wie. Inaczej zapewne byłoby z twórczością Iwana Kotlarewskiego (Іванa Петровичa Котляре́вськoго). Jest zatem niezaprzeczalna okazja, aby poznać. Wniknąć w budzenie się świadomości narodowej. To ów pisał po ukraińsku, torował językowi drogę do literatury! Oczywiście dalej plotły się dzieje Ukraińców razem z Polakami. Wydawało się, że Autor z sympatią pisze o wybuchu powstania w Warszawie w 1830 r., a tu nagle dowiadujemy się: "Buntownicy wzywali ukraińskich chłopów, by przyłączyli się do walki [...]". Buntownicy, to stwierdzenie faktu czy literacka metafora? Nie zapomniał nadmienić o budzeniu się rosyjskiego nacjonalizmu, wskazując m. in. A. Puszkina (ba! cytując go). Likwidacja unii brzeski przeszła prawie bezboleśnie? Piękne jest cytowanie właśnie z Tarasa Szewczenki, kiedy wyjaśniał dlaczego pisze po ukraińsku: "Słyszę i czasami czytam: Polacy wydaja książki drukiem, takoż Czesi i Serbowie, i Bułgarzy, i Czarnogórcy, i Rosjanie - wszyscy coś drukują. Ale o nas cicho sza, jakbyśmy wszyscy głupi byli". I wskazuje na słowiańskich twórców, ale i przymawia Nikołajowi Gogolowi, że ten pisał tylko po rosyjsku, choć był z tej samej krwi, co jego bohater Taras Bulba. "Biada nam! Lecz nie rozpaczajcie, bracia moi, i pracujcie mądrze dla dobra Ukrainy, naszej nieszczęsnej matki" - apelował Szewczenko. Wybór alfabetu miał zdeterminować kierunek rozwoju literatury ukraińskiej. W 1888 r. w Kijowie stanął pomnik Bohdana Chmielnickiego. Niesnaski narastały w gronie samych Ukraińców: ukrainofilami i zwolennikami Małej Rosji. Nigdy nie zwróciłem uwagi, jak bardzo polityczne decyzje Franciszka Józefa I po 1867 r. wpłynęły na kondycję ruchu ukraińskiego. "Za przyzwoleniem Wiednia ster rządów w Galicji przejęła jej tradycyjna polska elita" - czytamy w stosownym momencie. Trudno się potem dziwić, że pośród niezadowolonych rosły sympatie moskalofilskie. W tym miejscu stawiam kropkę? Jak zwykle. Jak w dobrym serialu. Napięcie jest i... hamowanie. Książka czeka na swego odbiorcę. Zatem, niech odbiera.
Nie wiedziałem, że przybycie na Ukrainę walijskiego przedsiębiorcy J. J. Hughesa, to otwarcie nowej ery w historii przyszłej Ukrainy. Wiele rzeczy nie wiem z tego, co S. Plokhy napisał. A niby skąd miałbym tę wiedzę czerpać? Dla większości z nas Ukraina równa się: Kozacy, B. Chmielnicki, T. Szewczenko, "Ogniem i mieczem", S. Petlura,  Wielki Głód, S. Bandera i UPA, rzeź Wołynia. Ja bym jeszcze dorzucił: Jazłowiec, miejsce urodzenia cioci Marysi Poźniakowej. I na tym wyczerpuje się nasza wiedza. "A pomarańczowa rewolucja?" - ktoś dorzuci. Tak, i zabór Krymu (2014 r.) i teraz wojna, która jest tego zaboru kontynuacją. Teraz na ustach świata jest prezydent  Володимир Олександрович Зеленський. Książkę zamyka rok 2020. Serhii Plokhy stawia na koniec wiele pytań dotyczących przyszłości Ukrainy. Nie mógł przewidzieć, że moskiewski satrapa uderzy 24 lutego tego roku ze straszliwą siłą. Aktualnie brzmią słowa: "Rosyjska agresja postawiła przed Ukrainą fundamentalne pytania dotyczące ciągłości jej istnienia jako zjednoczonego państwa, jej niepodległego bytu i demokratycznych podstaw jej instytucji politycznych". To drugie też ma sens: "Celem rosyjskiej agresji było rozczłonkowanie Ukrainy wzdłuż linii podziałów językowych, regionalnych i etnicznych". Na naszych oczach trwa walka o te wartości, o istnienie Ukrainy! Wolnej! niepodległej! Na tym blogu raz po raz o tym przypominam. Wybór tej książki, to przecież nie kaprys, ani przypadek. I jeśli pojawiają się wątpliwości przy czytaniu, to nie umniejsza faktu, że rzecz warta jest przeczytania i zrozumienia.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.