piątek, września 03, 2021

Smutny wrzesień...

Był "Wojenny wrzesień", teraz "Smutny wrzesień"? - skąd te dziwne tytuły.  Nie, to nie wena twórcza, ba! nieomal poetycka. To skutek książek,  po które sięgnąłem pisząc o kampanii polskiej 1939 r. Tym razem wspomnienie wydane w 1985 r., przez Wydawnictwo Literackie. Ich autorem był kapitan Eugeniusz Buczyński, na wówczas dowódca kompanii (łączności) 39 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich. Dziś na nikim ta nazwa nie robi wrażenia, ale blisko cztery dekady temu określenie "lwowski" budziło zainteresowanie. Nie pisano przecież o polskości utraconych Kresów (czytaj m. in. Lwowa, Tarnopola, Grodna czy Wilna). "Smutny wrzesień", to niespełna dwieście stron wspomnień. Na ile wyjątkowych? Nie mnie oceniać.
"Na polach bitew września pokonała nas przewaga silnego i nowocześnie uzbrojonego przeciwnika - nie oznacza to jednak przegranej wojny. wojna w Polsce dla Niemców dopiero się zaczęła" - tak kończy się "Smutny wrzesień". Dziwne rozpoczynanie pisania? Przewrotne, bo od końca. "Dobrze, że nie od środka" - uprasza się o zachowanie chronologii tamten pan. To będzie kilka obrazów z tego, co nam pozostawił uczestnik walk. Szukam informacji w Internecie. Nie znajduję żadnych.  Tylko o samej książce, jej wystawieniu na portalach sprzedających używaną literaturę. Nie jestem w posiadaniu mego egzemplarza od 1985 r. Dostałem go pośród innych tytułów od dobrych ludzi, którzy stanęli przed (częstym) wyborem: wyrzucić czy oddać mi. W ten sposób trafiają do mnie książki naprawdę wyjątkowe, godne oddzielnego postu na tym blogu.
Oto kilkanaście dni tamtego kończącego się lata '39:

31 sierpnia, czwartek: Czuje się zbliżającą wojnę, wisi w powietrzu jak burza, która nadchodzi, wysyłając swój zwiad w postaci ciężkich chmur, by spaść niespodziewanie ulewą i piorunami. Hitler nie ukrywa już swoich zamiarów. Przygotowania wstępne do mobilizacji przebiegają zgodnie z czynnościami dzienników mobilizacyjnych. Powiadomiono pułk, że dowództwo dywizji żąda przeprowadzenia mobilizacji w skróconym terminie.
1 września, piątek: Konie z poboru trudno ustawić parami, są sobie obce, kopią, wierzgają i gryzą się między sobą, niezgrabne, nie chcą ciągnąć. Konie przychodzą nie kute lub kute źle, kuźnie polowe kują bez przerwy. wozy z poboru są w złym stanie, bez kół zapasowych, niektóre nie rokują nadziei, że wytrzymają dalszą drogę, uprząż na koniach jest przeważnie porwana i bardzo zniszczona. wydano z magazynu nieznane dotychczas pistolety vis, są dobre, ale cóż, brak odpowiedniej ich liczby na pokrycie stanu etatowego.   
2 września, sobota: Entuzjazm w społeczeństwie ogromny, radio podaje codziennie nazwiska ludzi zgłaszających się na żywe torpedy. Tego dnia zgłasza się w pułku starszy pan, jak sie okazało żołnierz I wojny światowej, z garbatym wnukiem, prosi, by ich zapisać i wyznaczyć tam, gdzie będzie stracone stanowisko, zobowiązuje się strzelać z karabinu maszynowego tak długo, dopóki będzie się mógł poruszać. 
4 września, poniedziałek: Druga oznaką wojny są przewalające się masy uciekinierów na drodze od Bochni. W tłumie maszeruje dużo policji, są tez maruderzy, którzy porzucili walczące oddziały i opowiadaniami prawdziwymi czy zmyślonymi sieja popłoch i zwątpienie. W swych opowiadaniach wyolbrzymiają siły niemieckie, mówią o masach broni pancernej, która jest nie do zwalczenia. Tworzy to podatny grunt dla wszelkiego rodzaju plotek, które pod wpływem V kolumny rozrastają się do olbrzymich rozmiarów i rozchodzą się po kraju osłabiając chęć walki mniej odpornej ludności oraz żołnierzy.
5 września, wtorek: Po północy dowódcy placówek meldują, że niemieckie czołgi w szyku rozwiniętym znajdują się nad Dunajcem. Jak diabeł, jakże to mozliwe, by czołgi podeszły bezszelestnie pod linie czuwania? Rzeczywiście, unosząca się nad doliną mgła odsłania od czasu do czasu sylwetki jak gdyby czołgów. Wszyscy drętwieją ze strachu, cisza aż dzwoni w uszach. 
6 września, środa: Próba przebicia się Niemców bardziej na południe przez sąsiedni 38 Pułk Piechoty nie udaje się. niemcy zostają odrzuceni. Po południu znów uderzają, rozbijając broniący się batalion. W obronie powstaje luka, dalsze jednak posuwanie się Niemców zatrzymuje przeciwuderzenie batalionu odwodowego. Niemcy na tym odcinku frontu tworzą na wschodnim brzegu Dunajca wąskie przedmościa. Walki trwają to do wieczora. 
7 września, czwartek: W szeregach panuje ponure milczenie, ludzie są głodni i niewyspani, dokucza pragnienie, maszerująca kolumna rozciąga się, a żołnierze obojętnieją na wszystko. Przygnębienie budzi wiadomość, że ciepła strawa nie czeka w Łękach Dolnych, ale dopiero za Pilznem, gdzie pułk organizuje obronę nad Wisłoką.  
8 września, piątek:  Na drodze przed wsią stoi zbombardowana i porzucona kolumna wozów, obok leżą zabite konie. Ocalałe wozy pełne są żywności oraz różnego sprzętu wojskowego. Do wozów dobierają się strzelcy, a szefowie kompanii upychają, gdzie się tylko da, worki z żywnością. [...] Amunicja, która nie zmieściła się na bidkach, zostaje na miejscu, wysadzenie odpada, brak jest ładunków wybuchowych, a poza tym, jak głosi fama, za dzień lub dwa dni my tu powrócimy, znad Sanu rusza nasze natarcie. 
9 września, sobota: Samolot robi okrążenie, kładzie się na skrzydło i zrzuca dwie bomby. Wszyscy przypadają do ziemi, czekają, gdzie upadną śmiercionośne ładunki, na kogo dziś kolej. [...] Nagle zaczyna się istne piekło, ludzi ogarnia szał. Kto ma karabin, strzela ile może, CKM-y p-lotnicze jazgoczą długimi seriami, ale samolot odlatuje. Żołnierze podnoszą ulotki i czytają: "Polacy, zaprzestańcie walki, wasze armie są rozbite, Warszawa poddała się, nie gińcie za Żydów i kapitalistów zachodnich, którzy pchnęli was do wojny, składajcie broń, Głównodowodzący zapewnia wam odejście do domów i rodzin".  
10 września, niedziela: ...motocykliści zastrzelili serią z pistoletu maszynowego chłopca, który przypatrywał się Niemcom ze strachu. Odwiedzamy dom żałoby, na stole przykrytym prześcieradłem spoczywają zwłoki chłopca może dziesięcioletniego, podziurawione pociskami. Przy zwłokach siedzi matka i zawodzi cicho, pod oknem siedzi ojciec, głowę podparł rękoma i patrzy ponuro przed siebie. [...] strzelcy, którzy zatrzymali sie przed domem, odgrażają się głośno, że pomszczą zbrodnię popełnioną przez Niemców na bezbronnym dziecku. 
11 września, poniedziałek: Postój jest konieczny, żołnierze padają z przemęczenia, wzmagają się też naloty lotnictwa niemieckiego. Brakuje wyżywienia, dwie kuchnie polowe, które wydostały się z zasadzki pod Jawornikiem Ruskim, wydają zupę grochową, nie ma chleba i kawy.
12 września, wtorek: Rusza natarcie, strzelcy odważnie posuwają się do przodu, aby bliżej, aby zewrzeć się na bagnety, tę straszną dla Niemców broń. Nasze natarcie wspierają CKM-y i moździerze, artyleria strzela w lewo. skuteczną bronią na pierwszej linii okazują się granatniki piechoty 45 mm, które swoimi pociskami niszczą wykryte gniazda niemieckich karabinów maszynowych. Pomimo zaciętego parcia do przodu udaje się Niemcom zatrzymać natarcie huraganowym ostrzałem artylerii. strzela nawet artyleria ciężka

Wiem, że to tylko ułupki całości. Sam zapis z 7 września 1939 r. mógłby stanowić  kanwę raczej przytłaczającej opowieści o losie żołnierza, jego charakteru, stanu ducha i jego upadku, przewagi nacierającego wroga. Jak bardzo w ten czas wojenny puszczały nerwy świadczy siłowe spięcie między kapitanem regulującym ruchem, a kapitanem Janem Nanuaszwilim, do jakiego doszło dzień później. Oficerowie po prostu pobili się! Bardzo szybko przychodzi nam się zgodzić z kapitanem E. Buczyńskim, co do wyboru tytułu tych wspomnień. 
Smutne, kiedy dowiadujemy się, że jeden z polskich kapitanów był na usługach wywiadu niemieckiego. Smutne, kiedy dowiadujemy się o dezercji w polskich szeregach. Pęka mit narodowego monolitu? Uważny czytelnik odnajdzie wiele smutnych epizodów, jak załamanie nerwowe kawalera Krzyża Walecznych. Staje się jasne skąd tytuł "smutny wrzesień"?
Wspomnienia kapitana Eugeniusza Buczyńskiego są tym bardziej cenne, że nie ma już właściwie pośród nas żołnierz kampanii polskiej '39. Ilu jeszcze żyje? Ilu może świadczyć? Nawet gdyby we Wrześniu '39 miał lat 18, to dziś stuletni staruszek. Jednym z uczestników tych walk był mój stryjeczny dziadek, Maksymilian Grzybowski (1908-1971). Jego losów wojennych nikt nie spisał. Jedyny pewny fakt, to że znalazł się w stalagu w Norymberdze. Tam miał zginąć w 1945 r. Nie zginął. To ja uściśliłem datę jego zgonu na rok 1971.

Brak komentarzy: