środa, kwietnia 07, 2021
...na 40-tą rocznicę śmierci Krzysztofa Klenczona - 7 IV 1981 r.
Dla mnie, urodzonego w 1963 r., był idolem mego dzieciństwa. Kto z nas nie znał wtedy "Czerwonych Gitar"? Mogę tylko żałować, że nie doczekał do XXI w. breloczek, jaki nosiłem przy szlufce spodni: czerwona gitarka, a na środku naklejona mini-fotografia ze słynnym kwartetem: Dornowski, Skrzypczyk, Krajewski, Klenczon. Kto z nas, nawet w piaskownicy, nie podśpiewywał np. "Historii pewnej znajomości", "Wróćmy na jeziora" czy "Powiedz stary gdzieś ty był"? Na tym blogu kilka tekstów poświęcony K. K. Ten jest powrotem do tego, co już zgromadziłem? Wspomnieniem wspomnień.
"Odwiedzałam nieprzytomnego Krzysztofa codziennie. Któregoś dnia powiedziałam lekarzom, że Krzysztof jest muzykiem. Ordynator szpitala św. Józefa zaproponował mi wówczas, abym przyniosła magnetofon z jego nagraniami,. I tak zrobiłam, Jego muzyka rozbrzmiewała w jego pokoju dniem i noc. I chyba pomogła mu, bo się obudził. Niestety na krótko. Tylko na 12 dni" - wspominała żona Artysty, Alicja Klenczon. Jej ukochany Niuniek odszedł. Kilka miesięcy później, 25 lipca (dzień imienin), jego prochy spoczęły w rodzinnym grobie w Szczytnie. "Ave Maria" nad grobem w Chicago zaśpiewał Krzysztof Krawczyk. Skończyło się pewne życie. Czy narodziła się legenda?
Porównywano Krzysztof Klenczona, mówiona tak: "polski Lennon". Coś było na rzeczy. Podobieństwo losów, artystycznych i zaskakujący koniec. Obaj byli liderami swoich formacji, obaj odeszli nagle z życia, ze sceny. Pewnie, że John Lennon (1940-1980), to artysta wielkiego, światowego formatu. Krzysztof Klenczon (1942-1981) był tylko nasz, polski. Dla mnie jednak był NAJ- ! I tak pozostało. Nie słucham go tyle, co przed laty, to fakt, ale nie mogę udawać, że budował mój smak muzyczny. Gdyby było inaczej, to nie zatrzymywałbym się nad tą różnicą, a płyty dawno rozdałbym, pozbył się ich. A tak nie jest. Oryginalne winyle z lat 60-tych i 70-tych są w mojej kolekcji, jak również płyty CD. Teraz słucham "Polesia". I nadal chwyta za gardło.
Tak, wychowałem się na pierwszych trzech płytach "Czerwonych Gitar". Nie, nie słuchali tego moi rodzice. Prędzej w domu słychać było longplaye "Tercetu Egzotycznego" lub "Mieczysława Wojnickiego", niż "Czerwonych Gitar". Zza szyby sklepu muzycznego widziałem płyty. Pamiętam czerwona barwę tzw. dwójki. Po latach, z mozołem maniaka, docierałem do tych krążków. koledzy pukali się w czoło. "Co ty za śmieci słuchasz?!" - słyszałem. Nie ruszało mnie to. Potrafiłem Tomka wyrwać z łóżka po godzinie szóstej rano, aby ten na pół przytomnie przystał na zaniżoną cenę. Żeby zdobyć debiutancką, to Janusz dostał ode mnie "Helicopters - Porter Band", ba! "SBB - 1"! Kupiłem, przepłaciłem? - nieważne, wymarzone piosenki były moje!...
Przed laty wspominałem o niebieskim notesie. Cytowałem wtedy zapis sprzed 40-stu laty. Notes mam cały czas. Przytaczam raz jeszcze tamten zapis "Klenczon. Krzysztof, jeden z założycieli popularnej w latach 60-siątych grupy młodzieżowej «Czerwone Gitary», wieloletni solista i kompozytor. Piosenki Jego były tym, co utwory: Mc Cartneya, czy Lennona. Przeboje tej miary co: «Historia jednej znajomości», «Biały krzyż», «Matura», «Jak wędrowne ptaki», «Anna Maria», «Powiedz stary gdzieś ty był», «Kwiaty we włosach», «Gdy kiedyś znów zawołam cię», czy nagrane z «Trzema koronami»: «10 w skali Beauforta», «Nie przejdziemy do historii», «Port » są piosenkami, które nawet dzisiaj nie straciły nic ze swego pina. Należę do tej nielicznej (chyba) grupy młodzieży, którą fascynuje twórczość Klenczona i startych «Czerwonych Gitar». Wprawdzie mieszka On już od prawie 10 lat w USA, to jednak nie zrywa kontaktu z muzyką. Wszechstronny, kapitalny muzyk. Muzyka Klenczona, ta sprzed 10, czy 15 laty nie zestarzała się i wątpliwe, aby kiedykolwiek to nastąpiło. Tematyka ich bowiem jest ciągle aktualna". Naiwne? Tak myślałem i tak ubrałem to, co co czułem w słowa. Niczego nie poprawiałem. Nawet ewidentnego błędu, co do autorstwa ukochanej "Anny Marii"?
40-ści lat, to szmat czasu. Nie mam już 18-lat od 40-stu lat. Dawno przekroczyłem wiek, jaki osiągnął Krzysztof Klenczon. Zaraz będą dwie dekady. Wtedy, w 1981 r., wydawało mi się klenczonowe 39-lat tak dużo. Dla takiego nastolatka ktoś pod czterdziestkę, to był... starzec. I chyba nic się nie zmieniło w tej materii. Za dwa lata stuknie mi, jak mniemam, 60-tka.
Przypomnę kilka opinii o Klenczonie ludzi, którzy doskonale go znali. Wybór nie jest przypadkowy. Oto Ci, którzy grali z Nim w "Czerwonych Gitarach". Układa się obraz człowieka. A ja słucham "Natalie". Od tej piosenki narodziła się moja sympatia do tego imienia? Zarezerwowałem je dla mojej drugiej córki, bo pierwsza miała być... Anna Maria. Nie mam drugiej córki, a jedyna, to Magdalena.
- Krzysztof miał notes. Ten zaczarowany notes to był śpiewnik z piosenkami z Podola, z Polesia. Piękne pieni! On się nimi inspirował, ich brzmieniem, ich zaśpiewem - Seweryn Krajewski.
- Zapamiętałem z tego występu Klenczona, bo znakomicie grał na gitarze rytmicznej. To brzmiało, w przeciwieństwie do innych gitarzystów to było takie... kompletne. I to zapamiętałem ze Szczecina. Ale tylko jego postać i piosenkę, którą tam zaśpiewał, natomiast zapomniałem nazwisko - Jerzy Kossela.
- Na próbach był bardzo stremowany, a na pierwszych koncertach wstydliwie uciekał w najciemniejsze miejsca na estradzie albo chował się za kolumny głośnikowe - Bernard Dornowski.
- ...Krzysio był skryty. Serdeczny, kumpelski, ale prawie się nie zwierzał, nie opowiadał o swoim życiu prywatnym, o rodzinie, o własnych sprawach. W Niebiesko-Czarnych poznałem go już pierwszego dnia, bo go Walicki do mnie skierował na pierwszą próbę - Henryk Zomerski.
- ...kiedyś w Rybniku [...] kręcił się podpity facet i ta menda znalazła się
na sali, I co kto z nas powie, to on oczywiście ma do tego swój
komentarz. Wielokrotne próby uciszenia go nie dały rezultatu. Wreszcie
Krzysiek zdjął gitarę, pieprznął nią o ziemię, podszedł do faceta, wziął
go za klapy, wyprowadził na korytarz, zatrzasnął drzwi i... wrócił,
spontanicznie witany przez widownię, Taki był Krzysztof: jak mu coś się
nie podobało, to od razu "dawał w żarówę". A za chwilę do rany przyłóż -
Jerzy Skrzypczyk.
Jak zwykle przy podobnych rocznicach powtarzam swoje: to niemożliwe, że to już tyle lat? Ano, powtarzam. Bo mi sie to w głowie nie mieści, że lata zamykają się dekady, te się mnożą i robi się z nich -lecie. W tym wypadku XL-lecie! Nie miał racji, kiedy śpiewał "Nie przejdziemy do historii". Przeszedł! Ma swoje w niej miejsce. Bez dwóch zdań. Ciągle sobie obiecuję, aby pojechać do Szczytna i zapalić znicz na grobie Krzysztofa Klenczona. W rodzinnym Pułtusku już byłem...
Na koniec przypominam opinię nie byle kogo, a samego Franciszka Walickiego (1921-2015):
"KRZYSZTOF KLENCZON BYŁ NIEPOKORNYM, ZBUNTOWANYM ENTUZJASTĄ ROCK AND
ROLLA. POSTAĆ BARWNA I NIEJEDNOZNACZNA, ULEPIONA JAKBY Z RÓŻNYCH
GATUNKÓW GLINY, ZŁOŻONA Z RÓŻNYCH KLOCKÓW. POD WZGLĘDEM FIZYCZNYM -
ATRAKCYJNY, Z WIELOMA CECHAMI IDOLA. W ŚRODKU - KŁĘBOWISKO SPRZECZNOŚCI:
NIEŚMIAŁY I ZADZIORNY ZARAZEM, ROMANTYCZNY I AGRESYWNY, ZAMKNIĘTY W
SOBIE, ALE RÓWNIEŻ OTWARTY NA KAŻDY POWIEM NOWATORSTWA".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.