środa, marca 31, 2021

Przeczytania... (395) Wojciech Bonowicz "Tischner. Biografia" (Znak)

 

"Ludziom, dla których Kościół był czymś obojętnym albo nawet wrogim, pokazywał inną jego twarz: intrygującą i przyjazną. Jego przystępność nie ułatwiała mu życia. Księży, a którymi sąsiadował na Marka, denerwowało, że do późna przesiadują u niego gości, nawet młode dziewczyny. Nie tłumaczył sie przed nikim; mawiał, że ci, którzy mu ufają, zrozumieją, a tym, którzy munie ufają, nie ma sensu tłumaczyć" - dziwne to moje biografii księdza-profesora Józefa Tischnera czytanie. Od końca. Nie żeby zaraz od strony 625 biec na 624, potem na 623, aby znaleźć się na 622 itd schodami w dół. Nie o to chodzi. Pomyliłem się! "Że jak?" - robi oczy pan a szaraczkowym surducie, jakby urwał się z galicyjskiej fotografii pamiętającej triumfy sceniczne Ludwika Solskiego. Pomyliłem datę... urodzin księdza-profesora. Sądziłem, że to 25 marca. No i zaskoczyło mnie, że minęła 12 marca. Mea culpa! Pora chyba przed każdym roku początkiem opracować sobie kalendarz rocznic ważnych. wtedy na pewno 12 nie pomyliłby się z 25. Mea culpa!...
Nic to jednak. Postanowiłem, że będę czytał od rozdziału "Światło i ćmy",  apotem sobie wrócę do lat wcześniejszych. Nie, nie wrócę. W każdym bądź razie nie w tym pisaniu. Postawiłem sobie za cel poznać opinie najbliższych o księdzu-profesorze, odnaleźć jego mądrości, a może przy okazji ułowić jakieś anegdoty. Bo z góry zakładałem, że bez ciekawych dygresji obyć się taki życiorys nie może. Zbyt wiele już przeczytałem i posiadłem książek Zacnego Jubilata (tak, 12 marca minęło XC rocznica urodzin), aby wiedzieć, że na takowe na pewno wpadnę. I nie omyliłem się. Żałować tylko mogę, że nie każdym zdarzeniem da się tu podzielić.
Najpierw oddałem, po sprawiedliwości głos Autorowi książki, aliści piszę trzeci akapit, a nie wiadomo co jest przedmiotem tego "Przeczytania...". Wiem, jest tytuł i zdjęcie okładki, ale zacząć winienem od prezentacji, poprawiam się: Wojciech Bonowicz "Tischner. Biografia" cennego Wydawnictwa Znak. nikogo nie powinno dziwić, że jednym z partnerów jest "Tygodnik Powszechny". Inaczej chyba być nie mogło i nie powinno. "Tischner. Biografia to nowa książka. Choć można też powiedzieć - zmieniona i znacznie poszerzona wersja książki Tischner opublikowanej w 2001 roku. Dodałem wiele wątków, bo przez ostatnich dwadzieścia lat zebrałem mnóstwo nowych informacji, dotarłem do kolejnych dokumentów, wysłuchałem nowych opowieści" - zapewnia nas Autor. Nie znam książki z 2001 r. Nie będę więc tropił czym jedno z wydań różni się od drugiego. Dla mnie wartością jest to, że Autor, jako współpracownik "Tygodnika Powszechnego", znał osobiście bohatera swojej książki. To zapewne ułatwiało pracę. Nie wiem. Może przeszkadzało? Nie dowiemy się tego, bo Autor nie zostawia nam żadnych wskazówek, jak pracował nad tekstem, życiem ks. j. Tischnera. Z tego, co przeczytałem widać, że zrobiono to z profesjonalną rzetelnością, godną polecenia każdemu. Przyznam, że dawno nie czytałem tak dobrego rysu życia człowieka większości nam współczesnego.  
"Wokół Tischnera dużo było właściwej tamtej epoce egzaltacji. Próbowano z niego zrobić kogoś nw rodzaju ikony, takiego «mniejszego papieża». Ale jedna rzecz już wtedy był u niego niesamowita: umiejętność posługiwania się gestem. Jego gest nie wyrażał emocji tylko sens. Mówiłem studentom: «Patrzcie na jego ręce! Jak one pracują! To właśnie znaczy gest w teatrze: to jest mowa- mowa! a nie jakieś uzupełnienie " - wspominał Jerzy goliński. I to jest to, czego szukam w biografii: spojrzenie innego człowieka, jego oceny, jego wartości. Dalej jest też takie wspomnienie: "On był takim księdzem, który jak siadał z nami przy stole, to nie był tak zwanym gwoździem w dupie towarzystwa. Myśmy mogli przy nim normalnie rozmawiać, mówić własnym językiem, co - jak wiadomo -  w obecności większości księży jest raczej niemożliwe". I po takim wspomnieniu wraca do mnie... zazdrość, że nigdy nie miałem okazji zetknąć się z tak niezwykłą osobowością. Tym bardziej powitałem z radością owco pracy badawczej pana Wojciecha Bonowicza.
Cudowne są te wspomnieniami malowane portrety. Bardzo tego nie lubię, ale mogę tylko odsyłać zaciekawionych do biografii? I bez tego narażam się na zarzut, że tylko przepisuję książkę. Wiem, że powtarzam się, ale tak jest. Nie mogę za każdą linijka wylewać swą egzaltację nad osoba bohatera i nad pracą Autora książki. Tłukę tyle literowych błędów, że robi mi się czerwono w oczach. Gro z nich wyłapuję, niektóre idą jednak w świat. Trudno. Pięknie rolę księdza-profesora oddał pan Wojciech Bonowicz: "Dla wielu osób Tischner stał się nie tylko moralnym i filozoficznym autorytetem, ale też oparciem w bardzo konkretnych, codziennych problemach. [...] Stał się «księdzem od trudnych spraw»: towarzyszył tym, którzy założyli drugie rodziny i próbowali uporządkować swoje relacje z Bogiem i Kościołem, odprowadzał na cmentarz samobójców, chrzcił nieślubne dzieci...". Na to trzeba było odwagi! to nie było po myśli wielu ludzi Kościoła. Na to trzeba było być Tischnerem. Podkreślmy: w tamtych czasach.
cudowne jest, to co napisał o ks. j. Tischnerze malarz Tadeusz Boruta: "Malowałem kiedyś jego portret. I pamiętam, że ciężko było się przebić przez taka maskę rześkiego chłopa i przejść do jego osobowości. Ale fascynujące było patrzenie na jego oczy i całą siatkę zmarszczek śmiechu. gdy ta twarz się rozjaśniała, a rozjaśniała się często. wtedy zmarszczki żłobiły całe policzki  i śmiała się cała twarz". Łapię sie na tym, że wykorzystuję to, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi? Nie, żebym nie przeczytał, ale nie zakreśliłem, jak to robię. Ołówek wiele omija, a tu nagle: o!... Zdziwienie, że mogłem tego nie podkreślić?  Cenne są wspomnienia rodzinne: "W dzień wuj siedział i pisał, a myśmy urzędowali na dole. Wydaje mi sie, że gwar naszych rozmów, przekomarzań nawet mu pomagał, lepiej sie czuł, kiedy słyszał, że nie jest w domu sam. Wieczorami schodził i czytał nam góralskie opowiadania". Wiele bym dał być tym brzdącem, który siedzi i słucha soczystej mowy góralskiej. Zobaczyć, jak w przytomności francuskiego biskupa... wylizuje talerz. To jest autentyczny obraz. Nie pomnikowa poza. Nie sztuczność klasyka wobec maluczkich. Oto człowiek z krwi i kości! Takiego, jakiego szukam i odnajduję. Nie tylko na kartach biografii autorstwa pana Wojciecha Bonowicza.
Matka Weronika mogłaby stać się modelem dla zrozumienia dawnej matczynej miłości! Chyba tego nie zrozumiemy: "Józio był jej oczkiem w głowie - mówią zgodnie wszyscy, którzy ją znali. Pilnowała, żeby był dobrze ubrany, krytykowała, jeśli w telewizji nie wglądał ja należy. Kiedyś zauważyła, że Marian ma na nogach nowe skarpetki; kazała mu je zdjąć i oddać starszemu bratu". Niepojęte! Ale takie były matki, te z początku XX wieku. 
"Kiedyś podczas spotkania z młodzieżą w Płocku padło pytanie: «Księże profesorze, tylko bez hipokryzji, ksiądz wie, że jest atrakcyjnym mężczyzną. Jak ksiądz radzi sobie z kobietami?».  «Jest trudno» - odpowiedział Tischner. «Ale proszę sobie wyobrazić, jak wielka musi być ta wartość, dla której wyrzekam się  t a k i e j  wartości»" - wspominał Władysław Stróżewski. To bardzo odważna i mądra odpowiedź. Na takich powinno się budować swą pracę w seminariach. Wielu pewnie z nas ma na końcu języka takie pytanie. Zadać je, to odwaga, ale i samemu trzeba ją mieć, aby tak rzeczowo (i bez apoteozy) móc odpowiedzieć. I to znajduję w tym, co pisze pan Wojciech Bonowicz, i w tym, co czytam o księdzu-profesorze i co sam mówił: cywilną odwagę. Pięknie to ujął Andrzej Kijowski, pisząc m. in. tak: "Tischner pyta i szuka jak pisarz i humanista; odpowiada jak kapłan".
Czy można mieć pretensje do księdza, że... cytuje Norwida? Okazuje się, że tak! O takim przypadku wspom9inał sam zainteresowany: "Był taki nawet jeden, który jak przychodził do kościoła Świętej Anny, to powiedział, że nie da na składkę, jeżeli ja jeszcze raz zacytuję Norwida. Ja nie zacytowałem Norwida, on dał, ale potem go wezwałem do zakrystii, bo no się nie zorientował: ja zacytowałem, ale nie powiedziałem, że to z Norwida". Tak, oddał 50 złotych temuż niezadowolonemu antynorwidowcowi.  "Dla wielu osób Tischner stał się symbolem chrześcijaństwa pogodnego, dialogicznego, nie obrażającego się na tych, którzy je krytykują czy nawet atakują. Powtarzał, że w Kościele zbyt wielu jest «proroków nieszczęścia» i że chrześcijaństwo urazowe, pełne pretensji do świata, nie jest chrześcijaństwem ewangelicznym" - widać, że pan Wojciech Bonowicz wie o czym i o kim pisze.  
Bohater książki nie zyje od przeszło dwudziestu lat. Przeraża myśl, że wiele z tego, co głosił  pod koniec XX wieku cały czas brzmi świeżo i złowrogo: " ...są na tym świecie rzeczy i sprawy sakralne oraz laickie. Kto pomyli jedne z drugimi, ten ryzykuje, że jego wiara wejdzie na błędną drogę, a w końcu stanie się wiarą fałszywą. Każe wierzącemu uklęknąć przed ogniem, ale nie powstrzyma od nienawiści do bliźniego. Każe mu pójść na nabożeństwo, ale nie skłoni go do udzielenia pomocy potrzebującemu". Czy to nie złowrogość? Czytelnik znajduje takie zdania i z wrażenia oniemiewa. Trzeba chwili, aby to przetrawić, zrozumieć i chcieć posłać do wielu adresatów, którym ambona pomyliła się z wiecową mównicą. Dalej z drżeniem czyta się słowa: "Czas zamazuje wspomnienia,a wyobraźnia ekscytuje się wizja apokalipsy. Może sie mylę, ale często - bardzo często p widzę, jak nasz lęk przed wolnością staje się większy niż lek przed przemocą". ile mądrości jest w takim zdaniu: "Wolność nie polega na pójściu w prawo lub w lewo, ale raczej na skoku wzwyż". Nie mnie spekulować (nie przyjmuję do wiadomości tzw. alternatywnej historii), ale ciekaw jestem, co by ksiądz-profesor powiedział, gdyby widział tłumy sprzeciwu pod papieskim oknem w Krakowie przy ul. Franciszkańskiej 3? 
Jestem zdania, że książka pana Wojciecha Bonowicza jest narzędziem! Powinniśmy z niej, a dokładniej z życia i myśli ks. Józefa Tischnera, wybierać perły i nawet, jeśli rzucamy je wieprzom pod nogi, to jednak dalej je rzucajmy. Jest szansa, że któreś z tych zwierząt potknie się o nie, zatrzyma, zamyśli, zrozumie, zmieni siebie. Zbyt wiele żądam. Wiem. Ale dzielę się tym, co sam przeczytałem i jak to odebrałem. Czy "Tischner. biografia", to książka do poduszki? A dlaczego nie? Uważam, że tak. Wycisza nas chwilami, aby zaraz nami targnąć, niczym wyrzut sumienia. "Tischner nie bał się mówić rzeczy  niepopularnych w środowisku. To zaś budziło sprzeciw" - to opinia księdza Adama Bonieckiego, tak często kneblowanego, bo odważył się mówić... Z żalem przychodzi stwierdzić, że Kościół nie jest ostoją postaw i poglądów Tischnerów i Bonieckich. Gorzko jest czytać takie słowa kapłana: "Kościół robi temu narodowi rachunki sumienia. ale każdy rachunek sumienia ma wtedy sens, kiedy jest rachunkiem sumienia dwustronnym, gdy jest okazją do zrobienia rachunku sumienia samemu sobie. [...] Myślę, że wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu odpowiedzialni za sprawę polskiej nadziei". Kiedy Kościół sam przed sobą wystawi rachunek?...
Coraz to zaglądam na stronę tytułową książki i zerkam, jakie tam strony wypisałem, aby móc do nich wrócić. Naliczyłem ich... Pogubiłem się, gdy doszedłem do sześćdziesięciu godnych cytatów i jeszcze do końca brakowało mi trochę. Utonąłem. Przegrałem. To jest wartość tego opasłego tomu: jego zawartość. Dygresje, anegdoty - chciałem je tu zamieścić, ale poddałem się. Klapa! Kapitulacja! Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co musiał przeżywać pan Wojciech Bonowicz, kiedy sam robił wybór. Wszystko wydaje nam się ważne! Budzi się we mnie belfer, który wciąż wierzy, że jeśli ja o tym czymś nie powiem i nie napiszę, to już nikt tego nie zrobi. Przygotwouję do lekcji tomy z zakreślonymi cytatami, a tu okazuje się, że licealistka ma problem z określeniem znaczenia wyprawy Vasco da Gamy czy F. Magellana? Nie zmieszczę tu wszystkich zamiarów poprzeczytaniowych. Mogę podziwiać trud autora biografii! i pewnie, gdyby chciał napisać rzetelnie, zgodnie ze swa wiedzą, to "Tischner. biografia" miałby kilka tomów plus suplement. Wiem, że zaraz zostawię tu jeszcze jeden cytat, ważny, bo wyjątkowo podkreślany. Chciałoby się po nim krzyknąć: Kościele obudź się! inaczej zginiesz lub sprowadzisz się do rozmiarów sekty! Ale kto tam będzie to analizował? Ostatnie z doświadczeń księdza-profesora Józefa Tischnera, które przytaczam: "Miałem przed sobą szczególny przypadek «chrześcijaństwa pozakościelnego», o którym dziś często się mówi. wydaje mi się, że za jakiś czas podobnych przypadków będzie pod pięknym polskim niebem więcej. Zatroskani duszpasterze będą pytać: gdzie jest ich źródło? Będzie się mówić o laickiej cywilizacji, o materializmie praktycznym, o duchu scjentyzmu i tysiącu innych powodów. Czy będzie się jeszcze zdolnym pojąć, że za każdym takim przypadkiem stoi wygrana rozumu politycznego nad duszpasterskim?".
 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.