niedziela, marca 21, 2021
Przeczytania... (392) Asbjørn Jaklin "Bitwa o Narwik. 62 dni desperackiej walki" (Znak Historia)
"Żołnierz polski po raz pierwszy w historii oręża polskiego stanął na ziemi Wikingów, aby walczyć przeciwko hitlerowskiemu najeźdźcy Polski i Norwegii" - od lat mam ten cytat w głowie. Bo od lat (pół wieku?) Narwik jest we mnie. Nie, nikt z krewnych nie walczył w norweskich fiordach. To skutek książki, która szczęśliwie dotarła do 2021 r. pułkownika dyplomowanego Felicjana Majorkiewicza "Dane nam było przeżyć". I stąd jest to zdanie. Tak, jak czytana lub opowiadana historia z 29 maja 1940 r. Odsyłam do książki.[1] Ale to "Przeczytanie..." nie jest wspominaniem z czym obcuję od dzieciństwa. Zwracam uwagę, że już jako 9-latek wiedziałem, co to była Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich, kim był gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko, ba! że żołnierze nabyli prawo do noszenia pamiątkowego sznura nadanego przez króla Haakona VII i że na wieczną wachtę legł w morzu ORP "Grom". Chyba dużo, jak na ówczesnego ucznia klasy II a SP 39 w Bydgoszczy.
Musiałem zacząć tym cytatem, aby pokazać, że książka Asbjørna Jaklina "Bitwa o Narwik. 62 dni desperackiej walki", w tłumaczeniu Witolda Bilińskiego, nie jest przypadkowym wyborem. Nie sięgam po nią tylko dlatego, że Znak Historia raczy nas nową odsłoną swej doskonałej serii o II wojnie światowej. Nie starczy, aby kolejny tom zdobił półki swoim byciem, trzeba ją przeczytać. Ja już z góry wiem, że to kolejny tytuł tego cennego cyklu, który będzie wzbogacał narrację moją na lekcjach historii i w szkole podstawowej i w liceum ogólnokształcącym.
Chyba zrozumiałe powinno być (choćby po tym wstępie), że przegląd zaczynam od... skorowidzu, aby przekonać się na ilu stronach pada w ogóle nazwisko dowódcy SBSP. I jak wypada? Cztery strony. Na blisko 400. Rozczarowanie? Po pierwsze autor jest norwegiem. Po drugie to nie książka o gen. Z. Bohuszu-Szyszce. Muszę zadowolić się tym, co znajduję. No i trafiam na taki rys biografii oficerskiej, wojennej: "Dowódca polskiej brygady skierowanej do Narwiku, czterdziestosiedmioletni generał Zygmunt Bohusz-Szyszko, również walczył z Niemcami jesienią 1939 roku, na czele polskiej 16 Dywizji Piechoty. Uciekł do Francji razem z mniej więcej 35 000 innych polskich żołnierzy". Nie wiem czy dobór fotografii, to skutek przedruku wydania oryginalnego? Próżno szukać zdjęcia polskiego dowódcy. Na osłodę mamy fotografię... mszy dla żołnierzy SBSP na pokładzie okrętu Chenonceaux oraz m. in. zapis: "Polskie siły, które popłynęły na północ, obejmowały 7448 ludzi podzielonych na cztery bataliony". Co mnie ubodło? Zapis o... ucieczce z 1939 r. I to na jednej stronie powtórzony dwukrotnie. Coś nie zgadza się z liczbami! Na s. 190 (patrz wspomniana fotografia) stoi 7448, a w tekście na s. 340 podano: "Siły, które popłynęły na północ, obejmowały 4778 ludzi podzielonych na cztery bataliony". Tu nawet nie chodzi o czeski błąd, a różnicę rzędu 2670. Na szczęście za chaos, jaki splądrował skuteczność działań SBSP Autor obwinia... Francuzów. Bez obaw, nie rozłożę na czynniki pierwsze każdego ruchu Podhalańczyków. To dobrze, że zachodni czytelnik w ogóle przeczyta o polskim udziale w walkach. Aha! generał Z. Bohusz-Szyszko został wymieniony w zestawieniu "Najważniejsi dowódcy wojskowi". Dziękuję.
Asbjørn Jaklin przyjął ciekawą formę swej faktograficznej narracji. Prowadzi nas dzień po dniu przez całą kampanię. Ciekawie ujął to w "Przedmowie", pisząc m. in.: "Uważam, że tak naprawdę nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co oznacza wojna, dopóki nie znajdziemy się «tuż obok» gospodyń domowych, do których domów wpadają odłamki pocisków, albo żołnierzy, słyszących wycie spadających na nich bomb". I faktycznie będziemy bardzo blisko ludzi, ba! możemy spojrzeć wielu z nich w oczy, bo zamieszczono zdjęcia nie tylko generałów, ale i Norwegów, którzy podjęli wyzwanie chwili: chwycili za broń, szyli kombinezony maskujące, używali swych rybackich łodzi wspierając aliantów. I ja też głównie na tych losach skupię swoją uwagę. Panowie generałowie, admirałowie wybaczą? Brawo Norwegowie!...
Jak bardzo Norwegów zaskoczyła inwazja 9 kwietnia 1940 r. świadczy los kapitana Gudleifa Holmboe z Tromsø. Jeszcze tego samego dnia przyszło mu osobiście poznać generała Eduarda Dietla. Najeźdźca zasłużył sobie na fotografię wypełniająca cała stronę. Zabawnie musiało zabrzmieć uzasadnienie agresora, o której Autor pisze: "Dodał, że nie przybyli oni po to, by walczyć przeciwko Norwegom, przybyli jako przyjaciele. Na skutek niefortunnego zdarzenia niemiecki oddział floty uwikłał się niestety w walkę z dwoma norweskimi pancernikami". Zapewne chodzi o "Norge" i "Eidsvold", bo o walce z nimi wspomniano, że zaatakowały je dwa niemiecki niszczyciele.
- Jak na Boga mogło się stać, że większość wojskowych w Narwiku została całkowicie zaskoczona, spiąć w łóżkach - kpt. G. Holmboe.
- ...nikt tu w kraju nie wyobrażał sobie strategicznej napaści o takim zasięgu i przeprowadzonej z taką śmiałością, wzdłuż całego wybrzeża od Oslofjordu po Narwik - O. Ruge.
- Bijemy się chłopcy! - komandor por. O. I. Willoch.
- Moje skromne siły, jako jedyni żołnierze na Framnes, nie mogły powstrzymać Niemców przed obejściem naszych pozycji, gdy przyjdzie im na to ochota - chorąży O. U. Munthe-Kaas.
- Zachowujemy spokój. Mały Ivar ma przecież ledwie szesnaście miesięcy, a musielibyśmy zabrać go ze sobą i spać w śnieżnych zaspach w górach - I. Stangnes.
Cieszy, że Autor pozytywnie ocenił rolę Polski w 1939 r. Na tle Austrii i Czechosłowacji: "Polska okazała sie inna. Warszawski rząd, zamiast dać sie połknąć, postanowił walczyć". Nie dość na tym, N. Chamberlain i Wielka Brytania nie wymigały się ze swych zobowiązań sojuszniczych wobec Warszawy. Sama Norwegia początkowo, co podkreślono, niezbyt interesowała A. Hitlera? Zainspirować miał go dopiero admirał Erich Raeder. Szkoda, że nie mamy cytatu z monologu, jaki wysłuchał z ust Führera Vidkun Quisling. Jest tylko omówienie i ocena: "Monolog Hitlera był bardzo napastliwy i emocjonalny, głos przechodził niemal w falset". Zaskakuje jak bardzo w swoich rachubach mylili się Anglicy. Doświadczenie polskie niewiele ich nauczyło? Wychodzi na to, że tak.
Nie znam się na norweskiej wojskowości, ale chyba nawet z rzadka orientujący się w szczeblach kariery/stopni rozumie, że jest różnica pomiędzy komandorem porucznikiem, a komandorem kapitanem. "Znowu się czegoś czepia?" - kwituje ktoś z boku. Jeden z bohaterów obrony Narwiku, Per Askim, pojawia się pod dwoma różnymi szarżami. Nie czarujmy się, dla większości z nas, to pierwsze i ostatnie tak pogłębione spotkanie z flotą norweską i jej dowództwem w życiu. Mamy-że uczyć się błędnie? Potem spotkamy kogoś z Norwegii i podpadniemy, bo obniżymy rangę ichniego bohatera. Tym bardziej, że dramatycznie wyglądało stracie jego pancernika z Niemcami. "Wielu mieszkańców Narwiku na własne oczy obserwowało tę pierwszą bitwę morską w porcie, przynajmniej o tyle, o ile w śnieżycy mogli cokolwiek zobaczyć" - czytamy.
Szkoda, że zamiast niemieckich plakatów propagandowych musimy oglądać facjatę norweskiego nacjonalisty i zdrajcy, pułkownika Konrada Sundlo, który "Oddał Narwik Niemcom bez jednego wystrzału". Dość szczegółowo opisano bezczynność tego oficera, zaskoczenie podwładnych, godną pochwały postawę chorążego Otto Ulrika Munthe-Kaas. Przedarł się z kilkoma żołnierzami z Taraldsvik. Nie chciał służyć we wspólnej... niemiecko-norweskiej formacji. Nawet teraz, po tylu latach, robi wrażenie taki zapis wydarzeń: "Bez walki oddano nie tylko Narwik. Równie fatalne było to, że tego samego dnia niemcy przejęli Elvegårdsmoen, centralne miejsce mobilizacji armii w Bjerkvik, bez żadnego oporu i bez podjęcia przez Norwegów próby zniszczenia sprzętu wojskowego". Boli.
Proszę zwrócić uwagę, jak drobiazgowo Asbjørn Jaklin rozłożył wydarzenia: dzień pierwszy zajął aż pięć pierwszych rozdziałów. W takiej sytuacji naprawdę dotykamy wojny z różnych pozycji. Do pełnego szczęścia brakuje... królewskiego dworu. Sam Haakon VII pojawia się tylko na pięciu stronach! Po raz pierwszy, kiedy czytamy o niemieckich łgarstwach jakoby przybyli za królewskim pozwoleniem. Potem dłuuugooo możemy wypatrywać oczy, bo od strony 50-tej do 293-ciej. To wtedy możemy poznać, co JKM powiedział w nagraniu transmitowanym przez radio: "Mamy nadzieję, że od dziś za pomocą naszych sojuszników zorganizujemy obronę na nowo, dzięki czemu odzyskamy wolność dla całego narodu norweskiego". Warto dodać, że miało to miejsce 17 maja 1940 r. Napisałem na początku, że Autor przyjął w pisaniu formę pamiętnika. Może lepiej było napisać: kalendarium? I ze zrozumiałych powodów (objętość, ograniczenia wydawnicze, koszta? - niepotrzebne skreślić) nie jest to nieprzerwany ciąg, np. nie dowiemy się, co działo się między 8 a 15 dniem walk, 16 a 23 itd. Śmiem twierdzić, że gdyby Asbjørn Jaklin chciał na opowiedzieć skrupulatnie o tych 62. dniach walk dostalibyśmy wielotomowy przekaz. Chyba, że jest tak wydanie, a my mamy jego okrojoną wersję? Ja też pozwalam sobie tu zostawić fragmenty wybranych zdarzeń kilku dni z 62.
- Kiedy krążownik kierował się na kotwicowisko nocne, dudnienie jednocylindrowych silników Diesla zakłócało ciszę ze wszystkich stron - chorąży P. Dalzel-Job.
- Po dwóch bombardowaniach niektórzy ludzi mają nerwy w strzępach - komandor porucznik O. Siem.
- Byliśmy tacy wykończeni, że spaliśmy na stojąco, a podczas przerw na odpoczynek drzemaliśmy, zwisając na kijach do nart - wspomnienie anonimowego żołnierza norweskiego.
- Norweski porucznik wieczorem doznał załamania nerwowego. Przebraliśmy go w cywilne ubranie. Przerzucono go przez granicę z mundurem w torbie - H. Kangas-Jensen.
- Strzelajcie pierwsi do każdego Niemca - generał C. G. Fleischer.
"Ludzie idący po stronie Oscarborg sprawiali wrażenie sparaliżowanych. W strategicznych miejscach rozmieszczeni byli niemieccy żołnierze z gotowymi do strzału karabinami maszynowymi"- ja też muszę okrajać swoje "Przeczytanie...". Nie podzielę się doświadczeniami np. Terje Ingebrigtsena, Ivara i Sigrid Stangnesów. Proszę mi wierzyć, doświadczenia cywilów są po prostu bezcenne. Trzeba tu oddać Autorowi: wykonał swa robotę drobiazgowo. Jeśli nastawiliśmy się tylko na walki Korpusu Ekspedycyjnego, to powinniśmy być mile zaskoczeni. Tak, moim zdaniem, pisze się historię, taka ona była: nie tylko pełna huku bomb, salw armatnich czy plutonów egzekucyjnych. Pomiędzy te dramaty wpisane były życia przeciętnych ludzi, jak małżonków Bones. "Brzmi to nieprawdopodobnie - trzy-cztery kobiety w ciągu niecałych dwóch godzin dały radę wyposażyć wszystkich jedenastu żołnierzy w białe kombinezony. Nawet sanki dostały bielutkie pokrowce" - wspominał jeden ze świadków Erik Melheim. Wśród takich dzielnych kobiet był m. in. Haldis Bones. Los tej odważnej Norweżki mógłby stanowić oddzielny pretekst do pisania.
"Pozostali przy życiu marynarze i żołnierze mieli poważne oparzenia od płonących plam ropy. Niektórzy stracili ramiona albo nogi lub mieli rany szarpane. [...] Personel służby zdrowia robił co mógł, by opatrzyć ziejące rany, z których często sterczały potrzaskane kości" - groza wojny, śmierć, zniszczenie. Nie uciekniemy ani od krwi, ani od łez, ani od smierci. Nie sądzę, aby po książki tego typu sięgali ludzie... zakochani w wojnie, którzy wierzą w jej poetykę, barwę i zachwyt. Trzeźwią podobne zapały dramaty cywilów, rzuconych w wir wydarzeń. I o tym tez jest książka Asbjørn Jaklina. "Był to fantastyczny spektakl, ryk bombowców i ogień niemieckich dział oraz karabinów wielkokalibrowych ogłuszał" - obawiam się, że taki opis może zachwycić.
"Wiadomość o niemieckim ataku sparaliżowała wszystkich robotników w Øksfjord. Noże do patroszenia, rękawice do mycia i łyżki do solenia odłożono na bok, by przetrawić te wieści, ale pół godziny później wszyscy wrócili do pracy" - zdziwienie ogarnia lechicka duszę czytelnika. Nie odeszli od pracy, nie chwycili za te same noże, aby gnać na najeźdźcę. Czytam tę scenę kilka razy. Potem następuje mobilizacja. Plakat! Na nim m. in. nazwisko: Einara Fjelldahla. I ostrzenie... bagnetu. Jesteśmy niemal w umyśle młodego Norwega, który musi sobie poradzić psychicznie ze zrozumieniem do czego służy ostrze. Optymizm pewnego rybaka celnie wyraża się w tym, co powiedział: "Nie martwcie się. To długo nie potrwa. Wkrótce ukręcimy Niemcom łby!".
"Dwa brytyjskie okręty, Fearless i Brazen, ruszyły w pościg. Kontakt nastąpił niedaleko od Engenes. Pięć bomb głębinowych zmusiło U-Boota do wynurzenia. Załoga wyskoczyła do morza i próbowała przepłynąć na ląd. Ogień z karabinów maszynowych z HMS Fearless zabił jednego marynarza i powstrzymał te próbę ucieczki" - w takich chwilach zastanawia mnie dalszy los okrętów. Szukam w Internecie. Znajduję zapis o HMS Fearless: "Torpedoed by Italian aircraft and scuttled, 23 July 1941" i zapis, jak płonie. O HSM Brazens: "Sunk by German aircraft, 20 July 1940". Obydwa okręty - zginęły. Pierwszy od torpedy, drugi od ataku lotniczego. I robi się jakoś... smutno? "Szkoła podstawowa w Harstad, gospodarstwo Kaarbøgården, dom dziecka, hotele, pensjonaty i wolne lokale zborów zamieniono na kwatery. Ludowa szkoła wyższa i szkoła Seljestad stały się lazaretami" - wojna brutalnie zapukała do norweskich miasteczek i gospodarstw. Jak to dobrze, że mamy kilka tablic z mapami, ale i bez tego sięgam do Internetu i szukam niektórych nazw. To jest wartość dodana lektury. Choć na chwilę oswajamy się z norweską geografią.
Przerażenie bierze, kiedy czytamy raport brytyjskiego generała majora Piersa Josepha Mackesya, który raportował do Londynu: "Nie am ani jednego działa polowego i ani jednego działka przeciwlotniczego. Praktycznie rzecz biorąc, nie mam amunicji do moździerzy. Moje siły są prawdopodobnie słabsze od nieprzyjacielskich". Zgroza! Tydzień walk? Niestety Anglicy swoją buńczuczną postawą nie zyskiwali w oczach Norwegów, Asbjørn Jaklin uświadamia nam: "W porównaniu z dowódcami norweskimi Brytyjczycy przyjęli typowo imperialną postawę, nie wykazując szczególnej woli współpracy ani poszanowania dla łańcucha dowodzenia w kraju, do którego właśnie przybyli". Po prostu nie konsultowano z norweskim dowództwem swoich działań! Jak podaje dalej Autor: "W okręgu dowodzonym przez Fleischera pojawiło się czterech niezależnych brytyjskich dowódców, niezwracających zupełnie uwagi na to, co planują Norwegowie". Niepojęta w obliczu wroga niesubordynacja.
- ...mamy niewielu oficerów i musimy dbać o tych, których mamy - porucznik C. Bernsvendsen.
- Nigdy w życiu nie byłem tak strasznie przerażony. Cały się trzęsłem, ale musiałem się bronić - chorąży E. P. Strand.
- Nie spałem przez całe trzy noce. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani przez zimno i brak snu - podoficer Henri Chenavas.
- Te trzy doby głodu, mrozu i walki wspominam jako prawdziwy koszmar - porucznik L. Kjeldsberg.
- Widziałem, jak ludzie wracają w zupełnym chaosie. Przywrócenie porządku zajęło nam siedem godzin - podpułkownik A. D. Dahl.
"Cywile z Narwiku bardzo pomagali rannym norweskim żołnierzom. Kierowniczka Czerwonego Krzyża, Nora Ebeltoft, zorganizowała w Kirunie stację peirwszej pomocy razem z położną Huldą Kangas-Jensen i innymi ochotnikami" - kolejny przekaz o heroizmie cywilów. Tylko kogoś z drewna nie poruszą wspomnienia Margith Harnang, kiedy pod ogniem kul próbowała przedrzeć się na szwedzką stronę: "Płakaliśmy jak dzieci. Teraz zrozumiałyśmy, czym jest wojna. Było to potworne". Wojna, która wdarła się w życia, niosła świst kul nad tulącymi się głowami, gnała w nieznane. Rzadko mamy okazje poznawać takie oblicze wojny. Dzięki Asbjørn Jaklina mamy niezaprzeczalną okazję być tam, w dniu ósmym, w okolicach Bjørnfjell.
"Wojna pozycyjna na terenie Lapphaugen-Fossbakken wyczerpała nerwy norweskich sił. [...] Osiemnastoletni Odd Arnljot Moen z Narwiku został śmiertelnie postrzelony przy Fossbakken. Niestety pocisk pochodził z norweskiej strony - Moen [...] został wzięty z Niemca. Wyczerpani żołnierze zaczęli mieć «wizje», niektórzy musieli zostać wycofani ze służby" - i to nie jedyny przykład, kiedy swoi strzelali do swoich. Niestety. Do podobnych sytuacji dochodziło i mamy tego zapisy w "Bitwie o Narwik". Wreszcie pojawiają się alianci. Inwazja. Anglicy! Francuzi! Polacy! Niemcy dewastują nabrzeża, m. in. pod Narwikiem, aby uniemożliwić lądowanie i przeładunek nadciągających wojsk. Francuzi wykazali się większym rozsądkiem, niż Anglicy: byli skłonni do współpracy z norweskim dowództwem. Ciekawe zdjęcie z takim podpisem: "Francuscy żołnierze z karawaną osłomułów. Beczki z winem stanowiły część francuskiego wyposażenia wojennego". Jak na karawanę widzimy tylko... jeden zaprzęg. Ale może to ja się mylę?
"...Bjung zauważył, że ślepota śnieżna dotykała najboleśniej ludzi niebieskookich. Sam miał oczy brązowe i w śnieżnobiałym górskim krajobrazie jako tako sobie radził. Problem polegał na tym, że dysponował teraz zaledwie sześcioma zdrowymi szeregowymi" - to o chorążym Johannesie Bjugnie i problemami, jaki dopadł podległych mu żołnierzy. Bagatela, było ich 18-stu, których z tego powodu musiał zostawić w namiotach przy wsi Kvernmo. Czytelnik przypomina sobie, jaki ma kolor oczu? Moje, niestety są niebieskie.
A jednak robi na mnie wrażenie grobu niemieckie żołnierza pod Gratangen. Miejsce obłożone kamieniami, wbity prowizoryczny krzyż, na mogile zostawiony hełm. Jakoś kadru nie pozwala na odczytanie kim był. Wiem, najeźdźcą. Nie ma co żałować. "To tylko Szwab" - pewnie napisałbym kilkanaście lat temu. Teraz napisałbym: żołnierz, człowiek. Już dawno odszedłem od retoryki rodem z peerelowskiej dydaktyków. Swoich uczniów też przestrzegam: "Nie mów «Szwab» lub «Szkop». Mów: «Niemiec»". I nagle to zdjęcie robi na mnie wrażenie? Jak również sytuacja, kiedy chorąży Johannes Bjung bierze do niewoli 13 Niemców.
Asbjørn Jaklin nie kłamał. To naprawdę książka o ludziach. Narwik jest! I wojna jest! Ale to tylko tło, aby pokazać los Norwegów wiosną 1940 roku. Z czasem też żołnierzy, którzy przybyli aby zniewolić kraj i ci, którzy ratowali go przed agresją. Nie spodziewałem się trafić na... Neville'a Chamberlaina. A nagle zostajemy przeniesieni do Londynu, 7 maja 1940 r. i czytamy wypowiedź premiera: "Wycofania się z południowej Norwegii nie można porównywać z odwrotem z Gallipoli". Cień, duch, strach rodem z wielkiej wojny powracał. I mamy brytyjski parlament i burzliwą debatę wokół niekompetencji the prime minister of the United Kingdom. I wprawdzie rząd uzyskał 281 głosów poparcia wobec 200 sprzeciwu, to jednak admirator appeasementu podał się do dymisji, czyniąc miejsce dla kompetentnego i skutecznego w działaniu Winstona Churchilla!
"...brutalne polowanie na rzekomych szpiegów sprawiło, że relacje między legionistami a miejscową ludnością stały się bardzo napięte. Norwescy cywile patrzyli z przerażeniem na nieustannie pijanych żołnierzy, którzy nosili ze sobą łomy, by się włamywać, kradli z obór zwierzynę na mięso i «częstowali się» zegarkami i innymi cennymi przedmiotami" - Francuzi i Anglicy wszędzie węszyli szpiegów. Z treści książki nie wynika czy zatrzymani i przesłuchiwanie Norwegowie trafili przed pluton egzekucyjny. Zdanie: "Porucznik Blanch przyjął role zarówno oskarżyciela, jak i sędziego. W czasach wojny nie można było obchodzić się ludźmi jak z jajkami" - jest dla mnie niejednoznaczne.
A co z Polakami? Walki pod Ankenes: "Natarcie załamało się i kompania wycofała się do Emmenes z dużymi stratami. Polscy oficerowie z niepokojem obserwowali żołnierzy, którzy bez hełmów i broni wycofywali się w całkowitym nieładzie". Opisano los dwóch polskich Podhalańczyków: Jana Lasowskiego i Kazimierza Dziedziocha. Pierwszy z nich stracił wzrok i cudem uniknął pogrzebania żywcem przez swoich, a drugiemu odłamek rozerwał nogą: "... należeli do 189 polskich żołnierzy rannych na froncie południowym. Mało brakowało, a znaleźliby się w grupie 28 zaginionych lub 97 poległych. Tyle strat odnotowano, zanim Polakom udało się zmusić Niemców do defensywy". Po wsparciu artyleryjskim krążownika Southampton Polacy podjęli skuteczny atak na niemieckie pozycje pod Beisfjordem. Zaskakujący jest opis działań Polaków po zajęciu pozycji wroga: "Norwescy cywile widzieli, jak Polacy zabrali trupy 80 niemieckich żołnierzy i spalili je w lesie. Z pewnością zastrzelono szereg jeńców, co później przyznali polscy żołnierze". No, czytam to z dość mieszanymi uczuciami. Z kolejnego opisu wynika, że Podhalańczycy brali odwet za to, co Wehrmacht robił w czasie kampanii polskiej 1939 r.? Mam chaos w głowie. Nie taką historię znałem m. in. z zapisków pułkownika dyplomowanego F. Majorkiewicza. Proszę przy okazji sprawdzić, jaką charakterystykę za czas walki wystawiło dowództwo norweskie, m. in. generał C. G. Fleischer Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich. Okazuje się, że gen. Z. Bohusz-Szyszko już 26 V 1940 r. wiedział o planach ewakuacji. Konkretną datę określono na 2 VI. Nie znałem tego epizodu: "Na niektórych opuszczonych pozycjach Polacy wstawiali manekiny z założonymi hełmami, aby Niemcy lornetując front myśleli, że wciąż są obsadzone". Ciekawe, że zanim opuścili swoje pozycji Polacy bardzo często rozpoczynali mordercza kanonadę na pozycje niemieckie. Tak było pod Aksla i Blåisen! "Krótkotrwały, potężny ogień wzniecił wśród Niemców panikę" - czytamy. To się nazywało odejście fasonem?
Książka Asbjørna Jaklina "Bitwa o Narwik. 62 dni desperackiej walki", to hołd oddany uczestnikom walk pod Narwikiem wiosna 1940 r., ale przede wszystkim jest podziękowaniem dla hartu ducha norweskiej ludności cywilnej. Mamy niezaprzeczalną okazję zobaczyć wojnę nie tylko z pozycji żołnierzy, ale zwykłych ludzi, którzy nieśli pomoc tymże żołnierzom, ale i też byli tych żołnierzy... ofiarami. Nie wszystko się nam spodoba? Bo nie temu ma służyć ta książka. Jest niemym świadkiem wydarzeń sprzed 80-ściu już laty. Na naszych oczach bezpowrotnie odchodzi pokolenie II wojny światowej. Wkrótce nikt nie będzie potrafił nam opowiedzieć, jak to było. Moja mama, lat 86, pamięta, widziała, przeżyła. Tylko, że to jest wojna ze wspomnień dziecka, dziewczynki z polskich Kresów (tych wileńskich). Autor zebrał losy ludzi, którzy tam byli, to widzieli, odnosili rany, widzieli śmierć bliskich. "Bitwa o Narwik" - uczy nas, że wojna to nie tylko kampania, ale i ludzie, tacy jak bohaterowie tej książki.
______________________________
[1] Majorkiewicz F., Dane nam było przeżyć, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1972, s. 113, 118, 119
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.