środa, marca 24, 2021

Islandzkie spotkanie...

"Na świętego Grzegorza zima idzie do morza" - podpowiada nam mądrość polskiego przysłowia. No to żegnajmy się z zimą, ale z niezwykłym przytupem! Tego jeszcze na moim blogu nie było: po islandzku! Moja wina to poniekąd, bo rok temu otrzymałem z tego samego źródła podobny pęk wiadomości. Ale jak to bywa (i tu jak zwykle biję się w mą pierś cherlawą) czas, inne tematy, odłożenie na później - i  nie wyszło, i nie poszło, i śladu nie ma. Dlatego teraz, kiedy wiosna dopiero domyka drzwi, zlatuje się ptactwo wszelaki z Afryki, a to inne szybuje na zimną Północ, piszę: Arturze, dziękuję! Tak, bo Autorem, inspiratorem i natchnieniem jest mój były uczeń Artur Wegenka (rocznik 1973), którego emigracyjny los rzucił aż na Islandię! Nie byłbym sobą, gdybym nie wzmocnił Jego narracji historią. I to bardzo odległą, bo z... XVII w.!

"Wyspa ta od samej rzeczy w języku niemieckim imię swoje ma, mianowicie od tego słowa Eisz, to jest lód, którego tam dostatek bywa, z tej przyczyny, iż tam srogie zimy bywają, które nie telko tego czasu, kiedy i nam w onym kraju panują, ale i w ten czas, kiedy u nas ustawają, tedy przecie u nich zostawają, a niemal nigdy tam doskonale bez zimy nie jest, dla tego iż ta wyspa w części świata tego zimnej, mianowicie w północnej leży" - to nie Artur, to Daniel Vetter (1592-1669) i fragment jego dzieła "Islandia albo Krótkie opisanie wyspy Islandii".  Niezwykły zapis z podróży w... 1612 r. Gdyby nie Artur nie wiedziałbym, że ktoś taki istniał. Nie, nie posiada jego cennej książki. Chcąc jednak poszerzyć zasób swej skromnej wiedzy o Islandii zerknąłem i sięgnąłem do księgozbioru... mojej osobistej Małżonki. I znalazłem tam książkę ozdobioną nalepką "Nagroda Magellana 2919", pt. "Islandia albo najzimniejsze lata od pięćdziesięciu lat" Piotra Milewskiego (Świąt Książki, Warszawa 2018). Stąd owe cenne cytaty. 
 

 

Tym razem Artur: "Sezon na wyprawy zimowe dobiega końca na Islandii więc wybraliśmy się na wyprawę w okolice lodowca Ejafjatlajokull znanego wszystkim z erupcji wulkanu w 2010 roku". Pamiętamy ten wybuch. To on narobił wiele zamieszania, kiedy w Polsce przeżywaliśmy prawdziwą żałobę po katastrofie smoleńskiej 10 IV. Na pogrzeb Pary Prezydenckiej nie przyjechało wielu oficjelów, w tym B. Obama.  "Wzięło udział pięć ekip. Trzy patrole, Suzuki Jimmy i Landrover Defender" - czytamy dalej w relacji Autora. 
 


 
"Dróg, któremi by się wozem jechać mogło, żadnych nie masz w Islandyji, bo i samych wozów tam nie pytać, a chociażby też i beły, tedy by ich zażywać nie mogli" - zapewnia siedemnastowieczny podróżnik. Jak tak się dobrze wczytać w relacje Artura, to chyba niewiele zmieniło się przeszło czterysta lat: "Pojazdy przystosowane do jazdy po śniegu. Nissan Janka na kołach o średnicy 46 cali, nasz 44 A reszta na mniejszych. Pierwszy przystanek to lodowa jaskinia u podnóża góry". Wielu z nas, posiadając zwykłe osobówki, raczej nie porwało by się na podobne śnieżne peregrynacje. Po prostu nasze auta nie zdzierżyłyby trudu pokonywania warunków, które na samych fotografiach robią wrażenie: 
 



"Przetoż też, ponieważ tam żadnych dróg ani ścieżek, ba ani znaku, którędy by się uiść abo jechać miało, nie masz, szkoda się niewiadomemu w drogę puszczać. Oni zaś świadomi wszystkich miejsce będąc, idą abo jadą, którędy się komu podoba i nabliżej widzi" - dalej D. Vetter. Oczywiście współcześni podróżnicy mają choćby GPS. Znaki, a i ścieżki im nie potrzebne, ni trud straszny. Za to widoki!... Ech! Mam wrażenie, że znowu leżę sobie na tapczanie, jakieś czterdzieści lat temu i czytam magazyn "Kontynenty" lub "Poznaj świat": "Woda wyrzeźbiła zapierający dech w piersiach ogromny korytarz. Niestety nie na długo będzie można się cieszyć tym widokiem. Może jeszcze rok a potem zostanie zniszczony ze względów bezpieczeństwa".
 

Artur się ze mnie śmieje, kiedy proponuję, aby napisał do National Geographic. Kolejny, co nie wierzy w siebie, że jego przekaz może kogoś ująć za serce. Możliwe, że ja... to zrobię, kiedy ten tekst skończę pisać i upublicznię na blogu? "Później przenieśliśmy się na czarną plażę w okolicy miasteczka Vík. Następna jaskinia tym razem skalna dała nam schronienie" - nie uważam, aby ta relacja była banalna opowiastką.  Pewnie ktoś inny umiałby z Autora wygrzebać więcej szczegółów. Ja jestem zadowolony, że Artur napisał choć tyle lub aż tyle. W końcu nie każdy lubi pisać. 
 
 

"Sposób dnia i nocy na Isnaldyji od naszego barzo różny jest, a to temu, że ta ziemia w północnej stronie leżąc, pewnym czasem, według przyrodzenia biegu słonecznego, więcej światłości niebieskiej zażywa, a zasię na przeciwko temu dłużej bez tejże światłości być musi. Dlatego dzień jeden u nich nieodmiennie dziesięć niedziel trwa, także i noc długa" -  bezcenny zapis z XVII w. A, co tam działo się podczas Zimy '21? Ostatni zapis Artura: "Wreszcie podjęliśmy atak na szczyt lodowca. Nie obyło się bez problemów. Jedno auto zostało w połowie drogi. Widok że szczytu położonego 1600 m. n.p.m. to coś czego nie da oddać się słowami. Z jednej strony panorama wybrzeża z widocznymi dokładnie wyspami Vestmanayer, a od drugiej szczyty niżej położonych gór".  
 
PS: Cudowne to nasze islandzkie spotkanie. Pierwsze. Nie mogę niczego obiecywać, ale jeśli Artur mnie natchnie pewnie i nie ostatnie. Cały czas jest aktualne, jak mnie zapewnia, zaproszenie do Lýðveldið Ísland.  Zobaczyć te cuda świata. I samemu opisać kolejne islandzkie spotkanie, które byłoby skutkiem własnych obserwacji. 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.